Przyjaciółka zwierza nachyla się do niego po seansie szepcząc mu do ucha „To cudowne jak nic się w tym filmie nie wydarzyło”. Zaskoczony zwierz przygląda się w głowie fabule „Damy w Vanie” . Rzeczywiście, fabuła filmu zamyka się w jednym zdaniu. Na podjeździe dramaturga Allana Bennetta na 15 lat zaparkowała starsza bezdomna kobieta, mieszkająca w swoim vanie. Tyle jeśli chodzi o fabułę. Trudno jednak powiedzieć by w filmie nic się nie działo. A już na pewno nie można powiedzieć by był o niczym.
Zanim przejdziemy do samego filmu koniecznie musimy się przyjrzeć historii jego powstania. Nie jest to bowiem dzieło zupełnie osobne. Po pierwsze mamy wspomnienia samego autora – Allana Bennetta, dramatopisarza i aktora (chyba w Polsce jest najlepiej znany jako autor History Boys i Szaleństw króla Jerzego) który napotkał na swojej drodze właśnie tą szaloną starszą panią w ciężarówce. Na podstawie wspomnień powstała sztuka sceniczna (wystawiana z powodzeniem w Londynie) i słuchowisko radiowe. W obu przypadkach rolę starszej pani grała Maggie Smith. Ta droga jest o tyle ważna, że mamy do czynienia nie tylko z materiałem niezwykłym ze względu na jego związek z rzeczywistością (o czym jeszcze za chwilę) ale też z historią angielskiej publiczności już w pewnej formie znaną i znaną też aktorom – zwłaszcza fenomenalnej Maggie Smith która swoją bohaterkę zna już bardzo dobrze. To ważne by pamiętać o tej drodze sztuki na ekran – zwłaszcza, że mamy do czynienia ze specyficznym dziełem zawieszonym pomiędzy rzeczywistością a fikcją.
No właśnie – film otwiera karta informująca nas że mamy do czynienia z „mostly true story”. I właśnie to jest najlepszym kluczem do całej historii. Od samego początku bowiem rozważania autora dzielą się na te związane ze starszą panią w vanie i na te – zdaniem zwierza ciekawsze – które wiążą się z samym faktem opowiadania historii z życia wziętej. Autor jest tu dosłownie rozdwojony – jako że pisanie jest mówieniem do samego siebie, mamy dwóch Alanów – jeden siedzący za biurkiem, który zajmuje się spisywaniem całej historii i drugi – który żyje. Ten który pisze pozwala sobie co pewien czas na kształtowanie wydarzeń – naruszając realistyczny wymiar opowieści, kształtuje całą historię tak by tworzyła narrację, w której jest miejsce na na głębszą refleksję. To on zestawia opiekę nad nieco zwariowaną staruszką, z wyrzutami sumienia jakie cierpi autor z powodu umieszczenia swojej matki w domu opieki. To on w końcu wymusza na mieszkającej w vanie pannie Shepard by opowiedziała widzom, a zarazem jego „żyjącemu” odpowiednikowi trochę więcej osobie. Ten zabieg sprawia, że nawet wtedy kiedy nic się nie dzieje dostajemy film, który zastanawia się nad samą naturą autobiograficznej opowieści, na takim kształtowaniu opowiadania o sobie by pasowało do naszych wyobrażeń, by wydarzenia z życia stały się odpowiednim komentarzem do tego co dzieje się w nas samych. Ostatecznie ten żyjący Alan i ten piszący mają z panną Shepard zupełnie inne stosunki. Podczas kiedy jeden, wciąż zirytowany jej zachowaniem żyje z nią w przyjaźni, drugi wymaga od niej by zachowywała się nieco inaczej i by dostarczyła całej historii tak bardzo potrzebnej puenty.
Jednocześnie ta rozłożona na kilkanaście lat opowieść, jest spokojną refleksją o zmianach jakie zachodzą w relacjach między ludźmi. Film kręcony na tej samej ulicy na której mieszkał autor i zatrzymała się w swoim vanie panna Shepard opowiada bowiem nie tylko o samym autorze ale też o całym środowisku mieszkańców Camden i ich odpowiedzi na takie nowe towarzystwo. Mieszkańcy ulicy powoli przyzwyczajają się do towarzystwa, nigdy jednak nie wychodząc poza przyglądanie się biedzie z odpowiedniej odległości. Nazywają Alana świętym ale zarówno oni jak i opieka społeczna tak naprawdę niewiele chcą z sytuacją zrobić. Wszyscy są niesłychanie wdzięczni, że pisarz dał się wrobić pozbawiając trochę kłopotu pozostałych mieszkańców ulicy. Jednocześnie sam Bennett unika prostego schematu w którym znajomość ze starszą panią zamienia się w życzliwą przyjaźń. Wręcz przeciwnie – w ich relacjach sporo jest dystansu, nigdy nie mówią do siebie po imieniu, Bennett nigdy nie przekracza granicy samochodu. Jednocześnie jest odpowiedzialny z drugiej – nie chce stać się opiekunem – odrzucając od siebie myśl, że miałby naprawdę zająć się starszą panią. Jest w tym coś dobrze nam znanego, co doskonale znamy z naszych własnych relacji z ludźmi potrzebującymi pomocy. Gdzie korzystamy z obyczajów, grzeczności i wszystkiego co mamy pod ręką by nie naruszyć dystansu. Zwierz jest bardzo wdzięczny zarówno autorowi jak i twórcom filmu, że nie weszli w świat różowych kucyków gdzie nasz bohater przestaje czuć irytację całą sytuacją.
Jednocześnie – zgodnie z tym co mówił sam autor a zarazem bohater całej historii to opowieść przede wszystkim o biedzie. Historia bohaterki – odkrywana przed nami po kolei, nie zmienia faktu, że w ostatecznym rozrachunku nie była tylko ekscentryczna ale przede wszystkim biedna. I ta bieda – tak doskonale ilustrowana przez stos foliowych reklamówek (który wszyscy rozpoznajemy) i koszmarną garderobę, stała się tym co najbardziej ze wszystkiego wypchnęło ją poza margines świata. Bieda stała się też tym co ostatecznie odsunęło ją od społeczeństwa w pewnym momencie zamykając możliwość jakiegokolwiek powrotu. Zwierz zdaje sobie sprawę, że wszyscy żyjemy nieco w kulcie tej szlachetnej biedy, która uwzniośla człowieka. Ale obok niej jest też ta bieda która zamyka człowieka w sytuacji w której do społeczeństwa nie da się wrócić. Cokolwiek uczynił Bennett była jednocześnie czynem raczej szlachetnym ale wcale nie zmieniającym sytuacji starszej pani. Ta zaś radziła sobie ze swoją sytuacją jak mogła – choć nie ulega wątpliwości, że nie znalazłaby się tam gdzie była gdyby nie problemy psychiczne. Te zaś – podobnie jak bieda, często chcemy zepchnąć na margines, zwłaszcza gdy czynią człowieka trudnym w kontaktach i nie mają absolutnie nic wspólnego z pięknymi umysłami.
Przy czym biorąc to wszystko pod uwagę, cały film jawi się jako dość ciepła opowieść, która balansuje na granicy faktów i wyobrażeń. Odgrywana przez Maggie Smith panna Shepard jest kobietą złośliwą, niekiedy zupełnie przytomną, niekiedy żyjącą w świecie złudzeń i wyobrażeń. Nie wiemy do końca do jakiego stopnia manipuluje mieszkańcami ulicy i Bennettem a do jakiego stopnia jest ofiarą niekorzystnych życiowych splotów okoliczności. Jednocześnie mimo, że wcale nie jest miłą osobą, trudno nie żywić do niej pewnej sympatii. Nie byłoby tej postaci gdyby nie rola Maggie Smith. Zwierzowi trudno jest ująć w słowa dlaczego to tak doskonała kreacja. Być może należałoby te wrażenia rozbić na kilka przykładów. Po pierwsze to kwestia samej fizyczności roli. Jeśli oglądaliście Downton Abbey to zapewne widzieliście jak po królewsku potrafi chodzić, poruszać się czy nawet siadać aktorka. W każdym jej geście widać tam wysokie urodzenie, doskonałe wychowanie i przyzwyczajenie do służby. W Damie w Vanie nie ma po tamtej etykiecie śladu. A jednocześnie – nowy zestaw ruchów, przynależny ubogiej, bezdomnej kobiecie wydaje się najnaturalniejszy na świecie. Jest w filmie scena w której bohaterka siedzi skulona na krześle i je ciastko. Ile jest w tym siedzeniu zmęczenia osoby, która od dawna nie siedziała na niczym wygodnym, której jest zawsze trochę za zimno mimo wielu warstw ubrań i która je ciastko bo naprawdę jest głodna. Jednocześnie na przestrzeni całego filmu bohaterka wyraźnie się starzeje – wydaje się coraz słabsza, mniejsza a jej wielkie oczy coraz większe. No właśnie – nie chodzi jedynie o upływ czasu ale też o spektrum emocji. O tym, że Maggie Smith doskonale sprawdza się w rolach postaci złośliwych i ciętych na wszystkich wiemy doskonale, nie raz skorzystała ze swojego wybitnego talentu komediowego w filmie i na scenie. To co wyróżnia aktorkę to fakt, że potrafi równie dobrze zagrać osobę niesłychanie kruchą i delikatną, zamkniętą w świecie swoich lęków i poczucia winy, przygniecioną starością i biedą. Sposób w jaki Maggie Smith przechodzi od jednej osoby do drugiej, czasem w jednym geście (zwierz zwrócił uwagę jak doskonale aktorka trzyma w tym filmie kubek) jest niesamowite. Poza tym widać, że jest to postać którą Smith zna doskonale – od początku do końca i umie nawet w najmniejszym geście dopasować swoją grę do charakteru postaci. Co ciekawe w ani jednym momencie przez cały film nie widzimy aktorki ani jej poprzednich ról. Nawet wtedy kiedy w jednej ze scen zostaje wspomniane że wyglądała niesłychanie arystokratycznie to jest to arystokracja panny Shepard a nie damy z Downton Abbey.
Wobec takiej roli pozostałym aktorom pozostaje jedynie statystować i tworzyć tło dla doskonałej kreacji Maggie Smith. Alex Jennings jest doskonały w podwójnej roli autora (jest też do niego zaskakująco podobny o czym zwierz i każdy widz będzie miał się okazję przekonać, jeszcze przed końcem seansu) i narratora. Jego grzeczna brytyjska rezerwa i grzeczność odgrywają w całej historii niemal osobą rolę i całość pięknie się składa. Do tego film ma cudownie wpleciony wątek homoseksualizmu autora – opracowany tak, jak w sumie rzadko zdarza się w filmach. Ale ponownie – to jeden z bonusów historii balansującej pomiędzy rzeczywistością a fikcją. W drugim i trzecim planie spotkamy się natomiast z prawie całą obsadą History Boys – dziś nawet już bardziej znani aktorzy zgodzili się wystąpić w niewielkich rólkach – chyba tylko po to by widz jeszcze bardziej zastanawiał się jak właściwie odnosić wydarzenia w filmie do rzeczywistości. Z ról aktorskich wyróżnia się Roger Allam (jak zawsze) w roli nieco gburowatego sąsiada i Frances de la Tour, której postać jest chyba najsympatyczniejszą ze wszystkich w filmie.
Co ciekawe poza wymienionymi tutaj wątkami i tropami znajdzie się jeszcze w tej skromnej produkcji chwila na dość zdecydowany głos przeciwko może nie tyle kościołowi katolickiemu co źle pojmowanej wierze i grzechu. Widać że autor czuje niechęć zarówno do zakonnic które odrzuciły naszą bohaterkę jak i do religijnych ludzi, którzy wcześniej sprawili, że życie panny Shepard przyjęło tragiczny obrót. Choć film nie jest żadną krucjatą przeciwko, to jest to głos zdecydowanie przypominający o tym, że delikatna psychika może nie wytrzymać spotkania ze stanowczym zdaniem na temat grzechu i diabła. Nie jest to potępienie wiary jako takiej, raczej zaściankowego zamkniętego na drugiego człowieka myśleniu o pobożności. Dewocja staje się tutaj przyczyną wielu cierpień, w tym tych najbardziej fizycznych. I nie ulega wątpliwości, że sporo w tym angielskiej niechęci do kościoła katolickiego, choć sporo też prawdy – zwłaszcza jeśli zwrócimy uwagę, że kościół, podobnie jak każda organizacja pragnąca sterować myślami i uczynkami ludzi, często wyrządza krzywdę tym najsłabszym.
Przede wszystkim jest Dama w Vanie filmem niesłychanie brytyjskim. Jeśli zna się Londyn człowiek poczuje się niemal jak przeniesiony w czasie (film rozgrywa się w latach 70 i 80) i przestrzeni. Obsada jest tak brytyjska jak tylko się da a i cała historia – pozornie nic nie znacząca a jednak poruszająca ma w sobie dobry stempel brytyjskiego kina obyczajowego, które przez proste historie stara się dojść do prawdy – czy to o społecznościach czy to o jednostkach. Jednocześnie jest to – przy całej swojej lekkiej mieszczańskości – film w pewien sposób transgresyjny. Nie chodzi o typową filmową transgresję gdzie mamy przekraczanie norm moralnych, ale o przekraczanie granic pomiędzy prawdą i fikcją, pomiędzy tym co przeżyte a opowiedziane. Ostatecznie dostajemy film o przeżyciach autora, który sam je poprawia w czasie rzeczywistym, który powstał w oparciu o sztukę tego samego autora, która powstała w oparciu o wspomnienia, w którym to filmie występują aktorzy z innych filmów tego autora, gdzie a końcu pojawia się sam autor we własnej osobie. A poza tym – nic się nie dzieje I to moi drodzy jest wspaniałe.
Ps: Zwierz musi powiedzieć, że ma wrażenie, że w kwietniu nie wyjdzie z kina, Po przejrzeniu zwiastunów zapowiada się premiera na premierze.
Ps2: Zwierz przyzna że jest zaskoczony tym, ze film trafił do Polski biorąc pod uwagę, że premierę w Wielkiej Brytanii miał w listopadzie zeszłego roku.