Tylko raz znalazłam się na widowni Konkursu Chopinowskiego. Kiedy byłam nastolatką, moja babcia, w ramach prezentu urodzinowego, zabrała mnie na przesłuchania do Filharmonii. Zapamiętałam tylko dwie rzeczy, pierwszą – że kilka osób grało to samo (co było dla mnie zaskoczeniem) i drugą, że w kuluarach moja babcia dość intensywnie dyskutowała ze swoimi znajomymi, które wykonanie było lepsze. Przysłuchiwałam się temu z rosnącym poczuciem, że chyba czegoś nie rozumiem, bo dla mnie wszyscy wykonawcy brzmieli dokładnie tak samo. Nie należę więc do osób, które są w fanklubie konkursu (widzę was moi znajomi) ale rozumiem zainteresowanie tym wydarzaniem. Niezależnie jednak od tego co myślicie o Chopinie zobaczcie dokument „Pianoforte” – fenomenalne dokumentalne spojrzenie na konkurs. A może na coś więcej.
Bohaterami „Pianoforte” Jakuba Piątka, są młodzi uczestnicy ostatniego konkursu Chopinowskiego. Wśród wybranych przez twórców młodych pianistów, znalazła się grupa, bardzo zróżnicowana. Mamy pianistów, którzy mają nadzieję na zwycięstwo w konkursie, takich którzy cieszą się z przejścia do kolejnego etapu. Są nastolatkowie i młodzi dorośli. Mamy przedstawicieli kilku krajów, w tym jednego Polaka, chłopaka z Chin, dziewczynę z Rosji, reprezentantów Włoch czy Słowenii. Każde z nich ma zupełne inne podejście do grania, inną artystyczną i życiową dojrzałość. Kamera śledzi ich za kulisami konkursu, z rzadka zaglądając na scenę. Ważniejsze od występów są ich godziny poświęcone na ćwiczenia, wspólne rozmowy, refleksje nad konkursem i przyszłością w świecie profesjonalnej pianistyki.
Przyglądając się produkcji z boku, dość szybko można dostrzec, że rywalizacja – choć rozgrywająca się w świecie muzyki bardzo przypomina zawody sportowe. Patrząc na refleksje młodych ludzi, na strach pomieszany z emocjami, na ich relacje z nauczycielami – nie trudno dostrzec tu bardzo wiele podobieństw do przeżyć uczestników igrzysk olimpijskich. Z resztą to podobieństwo dostrzegają sami pianiści. Leonora Armellini, zastanawia się w czasie wieczoru nad kieliszkiem wina, czy po zakończeniu konkursu nie powinna wytatuować sobie podobizny Chopina na wzór kółek olimpijskich, które tatuują sobie uczestnicy igrzysk. Podobieństwo narzuca się, tym bardziej że rzeczywiście większość młodych pianistów ma szansę wziąć w konkursie najwyżej dwa razy – pierwszy, kiedy są jeszcze w szkole średniej i drugi pięć lat później. Z resztą bardzo widać różnice pomiędzy nastoletnimi uczestnikami i studentami czy absolwentami studiów, którzy mają już poczucie własnej wartości i nie szukają tego potwierdzenia w akceptacji ze strony profesorów czy widzów.
Najciekawsze w tym filmie są momenty, w których sami młodzi pianiści zastanawiają się nad istotą tego co robią. Niekiedy bywa zabawnie, gdy jedna z pianistek przywołuje swój sen o inwazji zombie, która uwolniłaby ją od grania w kolejnym etapie. To jest ten moment, kiedy spod skupionych na scenie uduchowionych pianistów, wychodzą młodzi ludzie, którzy spotykają się z niezwykłą presją i trochę marzą by dano im już spokój, zabrano fortepian i pozwolono spokojnie pograć na konsoli. Jak mówi jeden z uczestników – nikt nie lubi konkursów, ale wszyscy kochają niektóre ich aspekty. I rzeczywiście, przyglądanie się emocjom i stresowi uczestników nie budzi skojarzenia z wydarzeniem artystycznym, ale już moment awansu, wygranej, relacja z publicznością – sprawia, że nawet zdystansowane osoby, zaczynają czuć te emocje.
Najbardziej poruszającym, przynajmniej dla mnie wątkiem filmu jest prowadzony (niekoniecznie bardzo subtelnie) wątek dwójki najmłodszych z obserwowanych pianistów. Chłopaka z Chin i dziewczyny z Rosji. Oboje mają po siedemnaście lat – widać po nich, że są jeszcze dziećmi. Reżyser przygląda się uważnie nie tylko ich emocjom, ale też relacjom z opiekunkami, zwłaszcza z nauczycielami gry. Film pokazuje nam chłodne, oparte na ciągłej krytyce relacje młodej rosyjskiej pianistki z jej nauczycielką i zupełnie inne, ciepłe niemal rodzinne relacje chłopaka z Chin z jego „muzyczną mamą”, która prowadzi go od dzieciństwa. To jest poruszający fragment filmu, który pokazuje jak te same emocje, można ograć zupełnie inaczej. Jest taki moment, w którym niezwykle zdolna, młoda pianistka, nerwowo bawi się swoim długim warkoczem, podczas gdy jej wykładowczyni krytykuje występ ze swoim znajomym krytykiem. Ten gest jest tak nerwowy, dziecięcy, dziewczęcy – chciałoby się wejść do filmu i zabrać to dziecko od tych wszystkich ludzi. Jednocześnie patrząc na czułą relację nastolatka z Chin i jego nauczycielki zadajemy sobie pytanie – dlaczego uznajemy taką relację, za dziwną czy miękką, skoro jest to przecież historia ciągłej, nieskończonej pracy. Takiej przy której zasypia się na klawiaturze. Muszę jednak przyznać, że kilka razy miałam ochotę wejść do świata filmu i zabrać z tego konkursu wszystkie nastolatki. Wiem, może by to zaowocowało węższą grupą wybitnych wykonawców Chopina, ale może niektóre imprezy powinny być tylko dla dorosłych.
Są w tym filmie fantastyczne ujęcia. Bo to film, który nie obserwuje, tylko podgląda, udaje się twórcom złapać kilka fantastycznych ujęć, momentów, drobnych gestów. Mój ulubiony moment to kiedy twórcom udaje się złapać wzruszenie słuchaczy, których emocje przypominają ile znaczy Chopin dla wielu wielbicieli muzyki. Fantastyczne są też knajpiane rozmowy, zwłaszcza gdy nasi pianiści, biorący udział w swojej olimpiadzie wpadają na kogoś kto nie ma pojęcia co rozgrywa się w pobliskiej Filharmonii. Jednak moje ulubione ujęcie filmu dzieje się z dala od Sali koncertowej. Młody pianista z Chin, który nie dostał się do drugiego etapu, siada przy fortepianie na lotnisku. Gra oczywiście Chopina. I wśród niewielkiej grupki osób, która zebrała się słuchać, stoi starsza pani. Twarz zasłania jej maseczka, ale wszystko w niej promieniuje od niej niesamowitym wzruszeniem. To jest jak portret – polki słuchającej Chopina. Jest to tak oczywiste, naturalne wzruszenie, że człowiek zaczyna się zastanawiać – może rzeczywiście chodzi o coś nieco innego niż o to kto najlepiej zinterpretuje konkretnego mazurka czy poloneza.
Jak zauważyli, niektórzy komentatorzy, wśród pianistów, których śledzą filmowcy zabrakło zwycięzcy konkursu sprzed trzech lat. Moim zdaniem to jedna z największych zalet produkcji. Bo też, w każdej rywalizacji, wszyscy, którzy biorą udział mają swoją historię i swoje ambicje. Musimy zdawać sobie sprawę, że na scenie nie ma na tym poziomie, już ani jednej słabej osoby. Każdy z występujących osiemdziesięciu pianistów jest przecież zdeterminowany i utalentowany. Wśród tych, którzy śledzimy jest cała grupa, która dostaje się aż do finału. To, że zwycięzca nie znalazł się w tej grupie – jest jakąś ulotną, nieobecną jednostką, o której uczestnicy mówią, ale zamieniają ze zwycięzcą najwyżej dwa zdania przed kamerą. Wszyscy są ludzcy, ale ten, który wygrywa, jest pokazany nam tylko i wyłącznie, przez pryzmat jego scenicznej persony. Moim zdaniem to fantastyczny zabieg, choć nie wiem czy nie jest przypadkowy. Wciąż – dzięki temu film jest zdecydowanie ciekawszy.
Film pozostawia widza z mnóstwem pytań, które musi sobie zadać. Zarówno tych, które dotyczą istoty artystycznej rywalizacji, jak i psychiki młodych muzyków, którzy, aby zrobić karierę czy zapewnić sobie stałe zatrudnienie – muszą brać udział w tych rywalizacjach. Na pewno film jest też ciekawy dla osób, które przeszły przez edukację muzyczną. W wielu scenach na pewno się odnajdą, być może przypomną sobie własne nerwy. Dla nas słuchaczy, widzów, melomanów, to tez dobre przypomnienie, że te osoby, które na scenie wyglądają na tak dojrzałe i tak pewne siebie, za kulisami, są grupą młodych ludzi zajadanych przez nerwy i niepewność, co niesie przyszłość. Nawet jeśli grają Chopina tak, że publiczność łka.
Film zobaczycie na HBO Max