Home Ogólnie Prawdziwi melomani nie jedzą w bufetach czyli zwierz na muzycznych salonach

Prawdziwi melomani nie jedzą w bufetach czyli zwierz na muzycznych salonach

autor Zwierz

?

Hej

Dziś będzie wpis który nie będzie pop­kut­lu­ral­ny. Zwierz ma o tym ochotę napisać od bard­zo daw­na więc doszedł do wniosku, że sko­ro inni blogerzy kul­tur­al­ni piszą o kupowa­niu ciuchów to w sum­ie dlaczego zwierz miał­by też raz nie zdez­ert­erować i nie napisać o czymś innym? Prze­cież to jego blog, a na dodatek musi­cie wiedzieć, że zwierz wczo­raj odrzu­cił propozy­cję intrat­nej współpra­cy właśnie po to by pozostać sobą czyli zwierzem tem­aty­czno styl­isty­cznie nie skrępowanym. O czym więc dziś będzie? A no będzie nieco szerzej o tej formie akty­wnoś­ci zwierza która wypły­wa na blogu raz na jak­iś czas a która stanowi lus­trzane odbi­cie jego akty­wnoś­ci fil­mowo seri­alowej. Będzie o zwierzu jako bywal­cu fes­ti­wali i kon­certów muzy­ki klasy­cznej. (Zwierz prosi wziąć pod uwagę, że wpis ma z założe­nia charak­ter niepoważny. W sum­ie bard­zo niepoważny. Zwłaszcza, że zwierz prze­cież pisze też sam o sobie.)

Zaczni­jmy od tego, że zwierz to taki bar­barzyń­ca w ogrodzie. Odróż­nia Mozar­ta od Verdiego ale gdzie mu do tych co umieją powiedzieć że dyry­gent nie wszedł w tem­po czy coś równie mądrego. Na początku sezonu dokonu­je się wymi­ana kop­ert. Kop­er­ta dla zwierza zaw­iera bile­ty, kop­er­ta dla kom­pana zwierza zaw­iera pieniądze — szy­b­ka transakc­ja i już do koń­ca sezonu zwierz jest ustaw­iony.  Co praw­da wymi­ana ta nie zawsze prze­b­ie­ga równie gład­ko jak tu opisano bo zwierza po pros­tu niekiedy nie stać na spłace­nie wszys­t­kich swoich kon­cer­towych długów. Towarzysz zwierza twierdzi, ze jest to nawet plus bo ist­nieje pewność, ze zwierz jed­nak nie zwieje w połowie sezonu tylko będzie się zjaw­iał na kole­jnych pro­dukc­jach gnany cho­ci­aż­by potrze­bą spłace­nia kosz­marnych długów, które był­by jeszcze wyższe gdy­by nie inteligentne manip­u­lac­je legi­t­y­mac­ja­mi dok­torancki­mi, stu­dencki­mi oraz robi­e­nie maślanych oczu do ludzi posi­ada­ją­cych wejś­ciów­ki, zaproszenia czy kto tam jeszcze wie. Ponoć zys­ki dało­by się obniżyć jeszcze bardziej star­tu­jąc we wszelkiego rodza­ju konkur­sach. Jak się okazu­je melo­mani nieco rzadziej niż fani Madon­ny dzwonią do radia by wygrać wejś­ciówkę na koncert.

Kiedy już mamy bile­ty zaczy­na się sezon. Sezon to okres kiedy nie chce nam się iść na kon­cert bo mamy pracę, zaję­cia a na dworze jest ‑40 ale idziemy bo obiecal­iśmy. W ten sposób odróż­ni­amy go od poza sezonem kiedy naresz­cie mamy czas by iść na kon­cert i nawet mamy ochotę (choć jest  = 30 stopni)ale nigdzie nic nie gra­ją. Sal kon­cer­towych Warsza­wa ma sporo. W każdej zaś jest nieco inaczej. Tak więc zaczni­jmy od Fil­har­monii. Tam jak wiado­mo z badań słyn­nych spec­jal­istów od akusty­ki na praw­ie dwa tysiące miejsc sły­chać naprawdę dobrze na ok. 200. Nie mniej nie wiado­mo na których 200 więc jest trochę zabawy w szuka­niu miejs­ca gdzie dźwięk dociera lep­iej. Pewną wskazówką mogą być ceny biletów np. na fes­ti­w­al Beethovenows­ki (o nim więcej dalej) — kiedyś zwierz siedząc obok swo­jego towarzysza zapłacił za swój bilet 20 zł więcej. Ist­nieje pode­jrze­nie że siedzi­ał na miejs­cu z dobrą akustyką (zwierz wie tylko kiedy akusty­ka jest bard­zo zła i bard­zo doba wszys­tko pomiędzy umy­ka zwier­zowi). Dobrą akustykę ma nato­mi­ast kam­er­al­na sala Fil­har­monii — sły­chać tam każdy odd­ech. Zwierz wie. Był tam kiedyś z kosz­marnym przez­ię­bi­e­niem. O mało się nie udusił stara­jąc się nie kas­zleć i nie zagłuszać oboju.

Fil­har­mo­nia charak­teryzu­je się ciekawym zestawem słuchaczy. Oto na czwartkowych spotka­ni­ach muzy­cznych moż­na się poczuć niemal jak w domu. Rozpoz­na­je się połowę ludzi, choć trud­no się witać z kimś kogo widzi­ało się po pros­tu dziesiąt­ki razy na różnych kon­cer­tach. Nie mniej ponieważ część osób wyda­je się znać od cza­su kiedy  postaw­iono w warsza­w­ie fil­har­monię to sala przed rozpoczę­ciem kon­cer­tu przy­pom­i­na szkol­ny kory­tarz pier­wszego dnia po prz­er­wie kiedy wszyscy wita­ją się ze wszys­tki­mi infor­mu­jąc się nawza­jem jak tam żyją ich dzieci, wnu­ki i prawnu­ki. Prawdzi­wy melo­man czy kry­tyk muzy­czny prze­chodząc przez salę Fil­har­monii wyglą­da trochę jak wład­ca wchodzą­cy na salę pełną szlachty. Tu się ukłoni z dale­ka, tam zapy­ta o zdrowie niekiedy pomacha. Na takich zwykłych kon­cer­tach łat­wo dostrzec, że prawdzi­wy melo­man nie potrze­bu­je się stroić — oczy­wiś­cie prze­waża­ją ubra­nia ładne i schludne ale daleko im do gronos­ta­jów  i sukni balowych. Jedyne ład­nie ubrane są wyciecz­ki szkolne przy czym to niesamowite jak bard­zo podob­ne są do siebie stro­je wszys­t­kich dziew­cząt, które najwyraźniej spędz­iły przed lus­trem sporo cza­su by na pier­wszy rzut oka moż­na było odróżnić, ze nie idą na szkol­ną akademię tylko obcow­ać ze sztuką wyższą.  Raz tylko zwierz widzi­ał kogoś kto wydawał mu się być zaplą­tanym pomiędzy melo­manów ulicznym żebrakiem ale potem okaza­ło się, ze to był kom­pozy­tor  granego właśnie utworu, który wskoczył na wysłany kon­cert z zaskoczenia ( dyry­gent o mało nie dostał zawału). Co praw­da pub­liczność cier­pi nieco bardziej na gruźlicę kon­cer­tową (każ­da prz­er­wa między utwora­mi zamienia się w krótką wycieczkę do sana­to­ri­um gdzie leczy się gruźlicę) ale ogól­nie moż­na dojść do wniosku, ze są to ludzie którzy raczej nie przys­zli do Fil­har­monii z żad­nego innego powodu tylko po to by posłuchać muzyki.

 Moż­na wśród nich (w sum­ie wśród wszys­t­kich melo­manów) wyróżnić trzy rodza­je słuchaczy. Pier­wszy to intelek­tu­al­ny — posi­ada­ją­cy konieczne oku­lary z dłonią przy­ciśniętą do skro­ni potrafi po zakończe­niu kon­cer­tu prych­nąć z pog­a­rdą na czwarte skrzypce. Dru­gi typ marzy­ciel­s­ki zamy­ka oczy i przy­biera wyraz twarzy prawdzi­wej bło­goś­ci sugeru­ją­cy, że zami­ast liczyć członków orkiestry (czymś się trze­ba zająć jak kon­cert jest nud­ny) prze­by­wa­ją w jakimś cud­ownym świecie gdzie gra im muzy­ka. Część z tych osób nieco za bard­zo przenosi się w ten świat i zasyp­ia ale to poz­na­cie po lekko przekrzy­wionej głowie. Trze­ci zaś typ do którego zwierz się zal­icza oczy ma sze­roko otwarte i kiedy muzy­ka go nie zach­wyca wodzi nimi po wid­owni lub też uda­jąc, ze zaję­ty jest muzyką prze­by­wa w świecie włas­nej wyobraźni w którym pisze kole­jny wpis, rozdzi­ał pra­cy czy jak się kiedyś zwier­zowi zdarzyło — krymi­nał. Ist­nieje też czwarty rodzaj słuchaczy — to ci którzy chcą być gdzie indziej i pożądli­wie spoglą­da­ją na drzwi.

 Pub­liczność Fil­har­monii zmienia się drasty­cznie kiedy nad­chodzą dwa fes­ti­wale. Beethovenows­ki  i Warsza­wska Jesień. Na Warsza­wską jesień ścią­ga­ją ludzie młodzi i co ciekawe, cele­bryci. Młodzi zazwyczaj wyglą­da­ją jak hip­sterzy ale nie należy ich mylić z hip­stera­mi. Po pier­wsze są odrobinę star­si, po drugie należą do tej rzad­kiej grupy osób, która mary­nar­ki w kratkę i oku­lary z gruby­mi oprawka­mi nosić będzie zawsze. To młodzi intelek­tu­al­iś­ci. Zwierz przyglą­da się im z zain­tere­sowaniem. Mają miny jak­by roz­maw­iali wyłącznie o Kierkegaardzie ale zwierz nigdy nie starał się dociec czy to praw­da. Są jeszcze inni młodzi — ci nigdy nie mają biletów,  a mężczyźni nawet w zimie mają pod­winięte rękawy koszul. To stu­den­ci szkół muzy­cznych. Praw­dopodob­nie jed­ni z niewielu na sali, którzy naprawdę wiedza co jest grane (dosłown­ie!). No i oczy­wiś­cie jest jeszcze ta znana wszys­tkim gru­pa młodych (która jed­nak pojaw­ia się na wszys­t­kich kon­cer­tach) — ubrani w mary­nar­ki do dżin­sowych spod­ni  idą z pochy­loną głową, mil­czą. Są z rodzi­ca­mi. Chcą umrzeć. No i jest jeszcze jeden rodzaj młodych ludzi — zwierz widu­je ich rzad­ko ale są — ostat­nim razem taki młody człowiek miał na sobie odblaskowy dres koloru odblaskowo żółtego i wiwa­tował pod koniec kon­cer­tu bardziej niż połowa wid­owni więc zwierz zakła­da, że melo­man .Jak zwierz wspom­ni­ał na Warsza­wskiej Jesieni pojaw­ia­ją się cele­bryci (należy dodać w licz­bie mno­giej).  Cele­bry­ta w Fil­har­monii może się czuć w miarę bez­piecznie, bo prze­cież w przy­bytku ludzi kul­tur­al­nych nikt piszczeć ani wskazy­wać pal­cem nie będzie. Jego obec­ność na Sali odz­naczy się jedynie w roz­mowach prowad­zonych pod toaletą damską, z których wynikać będzie, że muzy­ka współczes­na muzyką współczes­ną ale na Sali jest ktoś kto grał w Na Dobre i Na złe. Ogól­nie zwierz nie raz spotkał się z bard­zo ciekawy­mi obserwac­ja­mi na tem­at kon­certów w kole­jce do toale­ty.  Oczy­wiś­cie niekiedy  z okazji Warsza­wskiej Jesieni cała ta gru­pa ludzi musi prze­nieść się z rados­nego cen­trum muzy­cznego wszechświa­ta i prze­nieść się do jakiejś zim­nej fab­ry­ki na Pradze. Tam na niewygod­nych krzesłach słucha się późno w nocy prawdzi­wej muzy­ki dla prawdzi­wych melo­manów. Ważne by było wam trochę zim­no, trochę niewygod­nie i by kon­cert kończył się tak późno że powrót do domu komu­nikacją miejską spraw­ia prob­lem. Inaczej się nie liczy.

Oprócz Warsza­wskiej Jesieni mamy też Fes­ti­w­al Beethovenows­ki. Tu już jest zupełnie inaczej. Ponieważ fes­ti­w­al przeniósł się z Krakowa nie ma miejs­ca na żaden warsza­ws­ki non­sens. Sce­na udeko­rowana jest kwiata­mi (fes­ti­w­al jest na Wielka­noc ale ponieważ zazwyczaj w Warsza­w­ie jest jeszcze kosz­marnie zim­no,  kwiaty przy­pom­i­na­ją o lep­szym życiu które na nas czeka), widzów zaprasza się na kole­jne częś­ci kon­cer­tu ład­nym dzwonkiem zami­ast zwykły brzęczkiem przy­pom­i­na­ją­cym stary tele­fon. Do tego widać, że pub­liczność jest zde­cy­dowanie bogat­sza. Co zwierz mówi, wszys­tko ocieka luk­susem i od cza­su do cza­su błys­ka flesz. Pojaw­ia­ją się ubra­nia których nor­mal­nie w skrom­nych pro­gach Fil­har­monii się nie widzi, mignie wiec­zorowa suk­nia cała w cek­inach, eto­la z miejmy nadzieję sztucznego lisa, buty z podeszwa­mi w charak­terysty­cznej czer­wieni. Dodatkowo o tym, że jesteśmy na ważnej imprezie infor­mu­je nasz grubość pro­gra­mu (dar­mowego!) oraz uwa­ga, uwa­ga, mowy. Jeśli przy­chodzi się do Fil­har­monii na słuchanie muzy­ki to kiedy ktokol­wiek przed dyry­gen­tem wychodzi na podi­um to dosta­je się ner­wowego kur­czu szczę­ki. Oznacza to bowiem że zaraz będzie się dziękować marsza­łkowi wojew­ództ­wa pod­karpack­iego i fir­mie Bay­er czy coś równie pasjonu­jącego. Pub­liczność na fes­ti­walu wielka­noc­nym jest bard­zo ale to bard­zo dobra. To znaczy klaszcze. Zawsze po wszys­tkim bard­zo entuz­jasty­cznie. A nie zawsze warto. Potem wsi­ada­ją do swoich BMW i odjeżdża­ją w noc. Zwierz idzie do tramwaju.

Opuśćmy jed­nak Fil­har­monię. Praw­da jest taka, że prawdzi­wy Warsza­ws­ki Melo­man czai się w wielu insty­tuc­jach. Co praw­da trud­no go wyparzyć w Operze  pomiędzy rodzi­ca­mi eduku­ją­cy­mi swo­je dzieci (dziew­czyn­ki w ślicznych atła­sowych sukienkach i lakierkach, mali chłop­cy w gar­ni­tu­rach którzy chcą umrzeć), kobi­eta­mi w wiec­zorowych suk­ni­ach (a niek­tóre nawet w balowych), wycieczkach szkol­nych (rados­nych i zad­owolonych) i wycieczkach z prow­incji (niekiedy nieco zaskoc­zonych).  Ale w końcu zawsze się go dostrzeże. Melo­man to człowiek posi­ada­ją­cy pro­gram, który czy­ta go, częs­to łapiąc się za głowę (w pro­gra­mach cza­sem wys­tępu­ją tek­sty powodu­jące chęć głośnego zakrzyknię­cia WTF), po czym przemierza połowę sali (rzad­ko wychodzi do foy­er) do swo­jego kole­gi z grona prawdzi­wych melo­manów i omaw­ia z nim fakt, że w Poz­na­niu graj zupełnie co innego. Zwierz musi powiedzieć, że w Operze najm­niej wyczuwa się ducha bycia wielkim melo­manem choć musi powiedzieć, ze ist­nieje tu jed­na zasa­da. Prawdzi­wy melo­man z pog­a­rdą spoglą­da na bufet. Nie ważne jak bard­zo chce mu się pić melo­man omi­ja jedze­nie i picie ser­wowane w bufe­cie. Dlaczego? Nie dlat­ego, że nie je czy nie pije w świą­tyni muzy­ki.  Melo­man omi­ja jedze­nie bo jest dro­gie. A biorąc pod uwagę ceny biletów w Warsza­w­ie naprawdę trze­ba oszczędzać na wszys­tkim. Jed­nak wyjdźmy z Opery w której łka­ją na oper­ach i melo­mani, i ci którzy widzą operę pier­wszy raz choć częs­to z różnych powodów.

Prze­jdźmy do prawdzi­wej świą­tyni sztu­ki wysok­iej czyli Opery Kam­er­al­nej. Zwierz nazy­wa ją częs­to towarzys­t­wem rados­nej geri­atrii bo na pier­wszy rzut oka śred­nia wieku na wid­owni to 70+. Ale nie daj­cie się zwieść pozorom. Gdzie­niegdzie zna­jdziecie plamy młodzieży. To specy­ficz­na młodzież. Po pier­wsze w tym towarzys­t­wie określe­nie młodzież wydłuża się do czter­dzi­est­ki a nawet wczes­nej pięćdziesiąt­ki.  Po drugie najczęś­ciej całym sercem zakochana w tym konkret­nym gatunku muzy­cznym — to ludzie którzy zna­ją słowa lep­iej niż wykon­aw­cy i niekiedy mają ochotę się rzu­cać na śpiewaków. Mimo, że wid­ow­n­ia wyglą­da zupełnie nor­mal­nie to nie daj­cie zwieść — to ludzie siedzą­cy na mil­ionach biorąc pod uwagę że bile­ty kosz­tu­ją od 60 do 120 zł. Zdaniem zwierza to polscy mil­ion­erzy po godz­i­nach i oczy­wiś­cie incog­ni­to. Plus zwierz z towarzyszem melo­manem. Opera Kam­er­al­na to już naprawdę wąs­ka gru­pa osób zwierz był tam nie wiele razy ale twarze ludzi z wid­owni rozpoz­nał za każdym razem. I tylko raz ktoś siedzą­cy dwa miejs­ca obok niego baw­ił się swo­ją sztuczną szczęką mlaszcząc przy tym koszmarnie.

Są jed­nak w Warsza­w­ie miejs­ca jeszcze bardziej wyspec­jal­i­zowane. Tak więc za osza­łami­a­jące kil­ka lub kilka­naś­cie zło­tych moż­na pójść do stu­dia Lutosławskiego. Tam to już naprawdę ciepło rodzinne. Na wid­owni znane twarze plus częs­to rodz­i­na, krewni i zna­jo­mi muzyków. Jedyne miejsce w Warsza­w­ie, w którym w cza­sie prz­er­wy muzy­cy wychodzą poroz­maw­iać z wid­own­ią a wid­ow­n­ia przy­czesu­je im grzy­wkę. Pełnej sali nie ma zbyt częs­to więc na wygod­nych krzesłach sia­da się gdzie chce. Akusty­ka taka, że szczę­ka opa­da a jeszcze do tego wszys­tkiego jest tam prześlicznie bo wnętrze wyłożono w ciekawy sposób drewnem. Atmos­fera rodzin­na, niemal famil­iar­na bo trze­ba należeć do które­goś kręgu muzy­cznego piekła by wiedzieć, że właśnie coś gra­ją w Lutosławskim. Pub­liczność niezwyk­le zdyscy­plinowana i zwierz tylko raz natknął się tam na biedne kilkulet­nie dziecko z miną świad­czącą o tym, że nie rodzi się nam nowy melo­man. Nieste­ty stu­dio Lutosławskiego różni się jed­nym drob­nym ele­mentem od wszys­t­kich innych sal kon­cer­towych. Otóż musi­cie wiedzieć, że zarówno w Operze jak i w Fil­har­monii panie w szat­ni są bard­zo miłe. Moż­na dojść do wniosku, ze zna­ją wszys­t­kich melo­manów w Warsza­w­ie i co więcej zna­ją wszys­t­kich kom­pozy­torów na świecie. Kiedy odpowied­nia oso­ba odd­a­je lub odbiera płaszcz zawsze może liczyć na ciekawą wymi­anę zdań. Nieste­ty panie w Lutosławskim nie lubią ludzi. A zwłaszcza tych którzy mają więcej niż jeden rząd guzików w płaszczu. I sza­lik. I czap­kę. I Nie daj Boże rękawiczki.

Oprócz Lutosławskiego mam jeszcze miejs­ca takie jak sala kon­cer­towa Uni­w­er­syte­tu Muzy­cznego — gdzie z powodu braku odpłat­nych biletów miesza­ją się melo­mani na ren­cie i stu­den­ci przy czym obie grupy sta­ją się równie żywotne kiedy trze­ba się rzu­cić na bezpłatne ale ogranic­zone w licz­bie pro­gramy. Starą pomarańczarnię, która choć bard­zo sty­lowa gwaran­tu­je melo­manom ból tyl­nej częś­ci ciała lub krę­gosłu­pa (ław­ki są tam niezwyk­le wąskie i każ­da prz­er­wa w  kon­cer­cie wiąże się z wielkim skrzyp­i­e­niem kiedy wszyscy popraw­ia­ją się na krzesłach) czy Aus­tri­ack­ie Cen­trum Kul­tu­ry gdzie jest tak cicho że skrzyp­i­e­nie migaw­ki aparatu doku­men­tu­jącego wydarze­nie może zakłó­cić odbiór kon­cer­tu. Z drugiej strony jest Sala Kon­gre­sowa. Jako melo­man należy gardz­ić Salą Kon­gre­sową. Nie, nie dlat­ego że bile­ty są dro­gie a krzesła czer­wone. W Kon­gre­sowej jest fatal­na akusty­ka. To wiedzą wszyscy. Nawet ci którzy jak zwierz nigdy tam nie byli.

No ale dość z przeglą­da­mi sal kon­cer­towych. Melo­mani mają kil­ka prawdzi­wych rytu­ałów. Jed­nym z nich jest wolne schodze­nie ze schodów. Serio ilekroć aby wydostać się ze swo­jego miejs­ca zwierz musi zejść po schodach to liczy czy np. star­czy mu prz­er­wy pomiędzy dwiema częś­ci­a­mi kon­cer­tu. W cza­sie schodzenia po schodach przy wyjś­ciu z Sali kon­cer­towej moż­na zdjąć z nosa oku­lary odłożyć je do opakowa­nia, założyć sweter, wygrze­bać komórkę z tore­b­ki i pewnie jeszcze zadz­wonić do domu, że będzie się nieco później bo właśnie schodzi się po schodach.  Obok tego drugim nawykiem melo­manów jest rozpoczy­nanie roz­mowy o dziele w chwili gdy tylko uzna­ją, że znaleźli się poza zasięgiem uszu wykon­aw­ców. Zazwyczaj oznacza to, że zaczy­na­ją roz­mowę w drzwiach w których sta­ją i roz­maw­ia­ją pod­czas kiedy tłum stara się na ksz­tałt Morza Czer­wonego rozstąpić się by ominąć skałę kry­tyków. Pon­ad to zwierz zawsze ze zdu­mie­niem przyj­mu­je pewną ciekawą roz­bieżność. Otóż w Warsza­w­ie pub­liczność zawsze klaszcze entuz­jasty­cznie, podry­wa się do owacji na sto­ją­co i żąda bisów nawet na śred­nich kon­cer­tach. Tylko potem połowa tych kon­certów dosta­je fatalne recen­z­je. Czyż­by dało się wypa­trzyć kry­ty­ka jako tego jedynego, który siedzi z założony­mi rękami.

Opowieść dob­ie­ga koń­ca. Jak widzi­cie życie wiel­bi­ciela muzy­ki klasy­cznej bywa trudne. Bile­ty dro­gie niezwyk­le. Spory między wiel­bi­ciela­mi różnych fes­ti­wali pozostaw­ia­ją w tyle spory między wiel­bi­ciela­mi Open­era i Coke Fes­ti­w­al. Pub­liczność kas­zle, i niekiedy wybiera naj­ci­ch­szy moment utworu by wyjąć lekarst­wo na kaszel. Do tego jeszcze cza­sem człowiek zna­j­du­je się o 1 w nocy pod jakąś opuszc­zoną fab­ryką na Pradze i nie ma poję­cia jak wró­ci do domu. Czemu więc zwierz wraca co sezon z co raz więk­szym długiem wobec przy­ja­ciela i co raz więk­szą iloś­cią dzi­wnych kon­certów które wysłuchał. Cóż odpowiedź jak zwyk­le jest pros­ta. Jest taki moment w cza­sie praw­ie każdego kon­cer­tu kiedy podło­ga lekko drży od muzy­ki i wyda­je się, że właśnie w tym momen­cie jest się w najważniejszym miejs­cu na świecie. Nie dające się pobić wraże­nie, które powiedzmy sobie szcz­erze, uza­leż­nia. Nawet takie pop­kul­tur­alne zwierzę  jak ja.

Ps: A jutro o Niezniszczal­nych. Dla równowa­gi. W końcu to zwierz popkulturalny!

0 komentarz
0

Powiązane wpisy

judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
slot
slot online
slot gacor
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online