Zwierz rzadko donosi o brytyjskich serialach z opóźnieniem ale ostatnie podróże i przeprowadzka sprawiły, że zwierz nie był bardzo na bieżąco. Plus jest taki, że o nowym serialu ITV „Viktoria” traktującym o młodej królowej Wiktorii zwierz donosi wam po dwóch pierwszych odcinkach.
Zwierz podobnie jak wielu wielbicieli historii i kultury Wielkiej Brytanii wie co nieco o życiu królowej Wiktorii – nie chodzi nawet o przeczytane podręczniki czy powieści. Królowa panowała na tyle długo że potrafiła się pojawić w tle większości osadzony w tym okresie brytyjskich filmów (nawet tych niezbyt mądrych) a i sama stała się ich bohaterką od cudownej „Jej Wysokość Pani Brown” po całkiem niezłą choć pozbawioną wielkich ambicji „Młodą Wiktorię”. Innymi słowy – trochę jak w przypadku królowej Elżbiety – rzadko już znajdujemy się w czasach o których nic nie wiemy. Stąd też kolejne podejście do życia Wiktorii– zwłaszcza początku jej panowania niesie za sobą spore ryzyko, że widz będzie nieco znudzony – znając rozwiązanie problemów i konsekwencje wyborów młodej królowej zanim jeszcze odcinek zdąży nam je dobrze przedstawić.
Nie jest to problem w przypadku produkcji dobrze zrealizowanych, które dzięki aktorstwu i właściwie napisanemu scenariuszowi sprawiają, że widz na chwilę zapomina, że dobrze wie jak to się powinno skończyć. Brytyjczycy zwykle byli w tym całkiem nieźli, zwodząc nas co sezon kolejnymi rozdziałami z własnej historii jednocześnie przekonując, że wcale nie wiemy jak to się wszystko potoczy chociażbyśmy sypiali z podręcznikiem historii Wielkiej Brytanii pod poduszką. Niestety Wiktoria nie jest serialem któremu się ta sztuczka jak na razie udała. A szkoda bo przecież wszystko jest jak na tacy. Poznajemy Wiktorię w przełomowym dla jej życia momencie kiedy do pałacu w którym mieszka w pewnej izolacji od świata przyjeżdża posłaniec by poinformować ją, że oto została królową. Dziewczyna ma zaledwie osiemnaście lat, o życiu i polityce wie nie wiele ale doskonale zdaje sobie sprawę, że musi być jak najbardziej samodzielna inaczej stanie się marionetką w rękach swojej matki i jej faworyta lorda Conroya, który chętnie sięgnąłby rękami młodej królowej po pełnię władzy. Tymczasem czeka ją trudna droga na której pojawia się dość niespodziewany sojusznik – starszy od niej o dobre czterdzieści lat Lord Melbourne, premier Wielkiej Brytanii, który chętnie nauczy młodą królową jak poruszać się po dworze, jak sprawować urząd i jakie obowiązki ma wobec swojego kraju władczyni. Ale nawet taka przyjaźń nie jest bezpieczna bo wszak królowa nie powinna tak bardzo polegać na swoim premierze a na pewno nie powinna spędzać z nim tak dużo czasu. A na horyzoncie pojawia się konieczna perspektywa ślubu.
Brzmi to wszystko dość intrygująco ale niestety nawet dobrze zarysowany konflikt dramatyczny gubi się tu gdzieś w sztucznych dialogach i zbytnim ciążeniu produkcji ku kolejnej melodramatycznej opowieści o rozdartej i istotnie nieco histerycznej dziewczynie, jej wrednej matce i jeszcze bardziej wrednym wuju (który jak każdy wredny człowiek ma brzydką żonę i bliznę na twarzy) oraz o tym jak bardzo nikt nie rozumie jej potrzeby wyrwania się na wolność. Przy czym owa wolność jest mocno związana z obecnością Lorda Melbourne’a który co prawda zdaniem historyków winien ją darzyć miłością ojcowską ale całość rozgrywana jest tu tak, że ma się wrażenie jakbyśmy byli gdzieś w samym środku XIX wiecznego romansu. Melbourne grzecznie pojawia się w każdej sytuacji w której jest potrzebny by dyskretnie acz dżentelmeńsko pomóc młodej królowej. Do tego tańczy z nią na balu a w niektórych scenach spogląda na młodą dziewczynę z olbrzymią czułością ale z całą pewnością nie ojcowską. Zresztą też Wiktoria zabiega o jego uwagę bardziej jak młoda zakochana dziewczyna niż jak postać która odnalazła sobie zastępczego ojca.
Skąd ten problem? Cóż powiedzmy sobie szczerze, problem jest w castingu. Otóż zarówno pomysł by obsadzić Jennę Coleman w roli Wiktorii jak i Rufusa Sewella w roli Lorda Melbourne’a nie jest zła. To dwójka dobrych aktorów. Zwierz będzie o ich występach pisał osobno nieco niżej bo nie o to w tym momencie chodzi. Otóż problem jest taki, że Jenna ma lat 30 zaś Rufus 49. O ile w poza filmowym świecie dziewiętnaście lat różnicy często bywa postrzegane jako różnica tak duża że aż dziwna, o tyle w świecie filmowym dzieli ich dużo mniej. Świat tak bardzo przyzwyczaił nas do oglądania filmów gdzie wyraźnie młodsza kobieta jest miej więcej w wieku bohatera granego przez starszego od niej aktora (czy ktokolwiek oglądając Piratów z Karaibów naprawdę zastanawia się jak duża różnica wieku dzieli nie tylko Keirę i Johnnego Deppa ale nawet Keirę i Orlando Blooma), że nawet kiedy podkreśla się nam że bohaterów dzieli wiele lat to widzimy osoby które są w „tym samym wieku”. Poza tym powiedzmy sobie szczerze – na ekranie nie widzimy osiemnastoletniej dziewczyny i faceta po pięćdziesiątce, tylko trzydziestoletnią kobietę i faceta przed pięćdziesiątką. Co czyni cały układ zupełnie innym. A że do tego Sewell nie wygląda bynajmniej na starszego pana który być może kończy już polityczną karierę – zdecydowanie bliżej mu do całkiem dobrego pana Darcy’ego.
Ta zmiana relacji – czy to zamierzona, czy będąca wynikiem pewnego założenia kinematograficznego sprawia, że niestety przynajmniej przez pierwsze dwa odcinki niewiele jest w tym serialu o przyszłej wielkiej i ciekawej władczyni momentów kiedy możemy sobie pomyśleć, że oto stoi przed nami kobieta zdeterminowana, inteligentna i pewna siebie. Jasne serial chce pokazać pewien proces ale sceny gdzie młoda Wiktoria upija się na balu, rozpacza w deszczu i piszczy na widok szczurów budują obraz przy którym późniejsze szachowanie następcy Melbourne’a brakiem zgody na wymianę swoich panien dworu (królowej powinny towarzyszyć po równo żony Torysów i Wigów) wygląda bardziej na kaprys zauroczonego przystojnym premierem dziewczątka niż na polityczne posunięcie – pokazujące jak nie mająca wiele realnej władzy królowa wykorzystuje swoje możliwości. Nie pomaga temu fakt, że serial jest po prostu tak kręcony – mamy więc scenę balu gdzie kamer odpowiednio śledzi naszą królową (zwłaszcza gdy trafia w objęcia Melbourne’a), mamy sceny kłótni niczym z melodramatu. Ba! Mamy nawet ten koszmarny trick polegający a tym, że w kadrze bohaterka pozostaje nieruchomo a jej tło jakby się cofa – co zwykle pokazuje jak bardzo znika dla niej świat.
Przy czym Wiktoria nie jest serialem do gruntu złym. Przede wszystkim jest porządnie zagrany – zwierz mógł nie przepadać z Jenną Coleman w roli Clary z Doktora ale to raczej dlatego, że scenarzyści nie mogli się zdecydować kogo ma grać. Tu mają wizję nieco bardziej spójną i na razie mamy na ekranie dość wiarygodny obraz młodej dziewczyny, trzymanej z dala od świata, która popełnia błędy głównie dlatego, że rządzą nią emocje – i niekoniecznie słusznie ulokowane uczucia. Gdybyśmy mieli przyjąć że twórcy chcą przede wszystkim pokazać jak wyglądałaby osiemnastolatka na tronie to nasza aktorka radzi sobie całkiem nieźle (choć serial przeskakuje tu trochę czasu pomiędzy pierwszym a drugim odcinkiem). Poza tym jej młodziutkiej Wiktorii trudno nie lubić – choć być może nieco za często podkreśla się jej dziewczęcość. W każdym razie jest to jednak rola dobrze zagrana i całkiem nieźle obsadzona bo Coleman ma wystarczająco dużo talentu i charyzmy by serial ponieść.
Jednak prawda jest taka, że Jennę a właściwie Jennę i Wiktorię przyćmiewa Rufus Sewell w roli Melbourne’a. Jest to bohater napisany z olbrzymim sercem – premier który przeszedł do historii jako człowiek życzliwy i niesamolubny (choć pozbawiony większych osiągnięć na arenie międzynarodowej i krajowej) zostaje tu pokazany jako człowiek niesłychanie honorowy, oddany i lojalny. Wiemy, że ma złamane serce, po tym jak jego żona zwiała z Lordem Byronem a on sam chętnie oddaliłby się do swojej posiadłości gdzie mógłby napisać komentarze do żywota Świętego Chryzostoma. Tymczasem pojawia się młoda królowa której nasz premier bezinteresownie wprowadza w świat wielkiej polityki, chroni przed rodziną i zakusami potencjalnych regentów i uczy wszystkiego co sam wie o polityce. Sewell doskonale sprawdza się zarówno jako nieco zmęczony życiem polityk, jak i mężczyzna który w odpowiednim momencie uwolni naszą Wiktorię z rąk nieco zbyt zuchwałego tancerza na balu, czy pomoże jej uniknąć kompromitacji gdy ta nie jest w stanie sama odsłonić swojego portretu. Jednocześnie -jak to zwykle w przypadku Sewella bywa – wystarczy kilka spojrzeń tych jego niesamowicie zielonych oczu (serio powinien grywać heroiny romansów z takimi oczyma) czy lekka zmiana tonu głosu byśmy zrozumieli, że wszelkie plotki o uczuciu łączącym go z królową być może nie są przesadzone. Jednocześnie zwierz zgadza się z tymi którzy twierdzą że sami scenarzyści wydają się być nim zdecydowanie bardziej zainteresowani niż samą królową. I że wychodzi on im zdecydowanie ciekawej. Kto wie, może historia opowiedziana z jego punktu widzenia byłaby lepszym pomysłem.
Zwierz ma też problemy z wątkami pobocznymi. Dokładniej z pomysłem byśmy losy królowej oglądali naprzemiennie z losem jej służących którzy jak to zwykle w serialach brytyjskich bywa mają problemy przy których problemy korony to nic, a do tego muszą się zmagać z modernizacją co od czasów Downton Abbey jest obowiązkowym elementem opowieści o życiu służby. Niestety nie jest to szczególnie fascynujący wątek zwłaszcza że został ułożony zgodnie z pewnymi zasadami sztuki. To znaczy mamy młodego naiwnego nieco służącego, starszego który chciałby jak najwięcej zarobić, może niebyt uczciwą krawcową i oczywiście zupełnie nową służącą która ma jakąś tajemniczą przeszłość i do której czuje miętę nowy szef kuchni. Znamy tych bohaterów, i byliby oni ciekawi gdyby poświęcić im nieco więcej czasu, albo gdyby ich dzieje były cokolwiek równie interesujące co rządzenie Wielką Brytanią. Niestety jednak tak nie jest i ostatecznie dostajemy rozdziały serialu które chętnie by się po prostu przewinęło.
Inna sprawa to kwestia realizacji serialu. To produkcja telewizyjna więc nie jest niczym dziwnym że twórców nie stać by wynająć opactwo Westminsterskie czy wyprosić na weekend królową Elżbietę II z Pałacu Buckingham. Nie mniej jak dobrze wiemy niekoniecznie musi to stanowić przeszkodę czy przyprawiać widza o ból zębów. Niestety ITV postanowiło mimo wszystko udawać, że mają budżet filmowy i stąd kilka razy z lekkim bólem zębów trzeba oglądać nieudolnie wykreowaną w CGI panoramę Londynu czy komputerowy tłum – zdecydowanie lepiej w takich przypadkach system BBC gdzie po prostu bierze się kilkudziesięciu statystów i kręci w zbliżeniach. Nie ma co jednak za bardzo narzekać bo to jednak jest brytyjski serial kostiumowy gdzie wszystkie suknie są piękne a wnętrza odpowiednio wyeksponowane. Ale szkoda że skorzystano z tego marnego CGI które raz na jakiś czas psuje efekt.
Zwierz przyzna szczerze, że będzie oglądał dalej Wiktorię ale głównie dlatego, że rządzi nim niesłabnąca sympatia do Rufusa Sewella i jego zielonych oczu romansowej heroiny. Nie mniej cała produkcja jak na razie nie oferuje jakichś wielkich olśnieni i boryka się z ty samym problemem co większość historii o kobietach u władzy. Rzadko udaje się znaleźć taki ton by opowiadać o nich bez skupiania się na emocjach. Filmy o Katarzynie Wielkiej, Elżbiecie I czy właśnie Wiktorii często stawiają na ich emocje i uczucia zostawiając gdzieś z boku politykę lub pokazując polityczne decyzje właśnie przez pryzmat tych emocji. To nie jest problem tylko produkcji o władczyniach – bo ogólnie produkcje o władcach bardzo stawiają na ich życie emocjonalne czy uczuciowe ale nie da się ukryć że w przypadku opowieści o kobietach tak perspektywa dominuje. Co oznacza nie tylko, że bardziej widzimy kobiety niż władczynie ale też że cała opowieść wpada w pewne tory historii kobiecej – postać ojca, postać męża, postać opiekuna – zaczynają odgrywać kluczową rolę. Z dylematów najczęściej wyróżnia się te związane z tym kogo wybrać na partnera życiowego albo jak oddzielić powinność od uczuć. I ponownie nie chodzi o to, że są to sprawy nie ważne ale już omówione. W każdym razie kończąc ten dość długi wywód. Wiktoria to całkiem niezły serial który wypełni wam lukę jeśli potrzebujecie jakiegoś kostiumowego tytułu w rozpisce. Ale raczej nie oczekujcie że zwali was z nóg.
Ps: Zwierz przypomina, że od wczoraj jest do wypełnienia ankieta w której możecie trochę porozmawiać ze zwierzem o tym jak lubicie blog i co byście chcieli jeszcze na nim widzieć.
Ps2: Zwierz przypomina też o spotkaniu w ramach Dnia Patrona z Patronite.pl