Zwierz musi przyznać, że jest pod wrażeniem marketingu Netflixa. O serialu Santa Clarita Diet zwierz słyszał już jakiś czas temu ale był przekonany, że nowa produkcja Netflix to komedia w stylu „ludzie z przedmieść tracą dobrze płatną posadę”. Tymczasem okazało się, że dostał komediową produkcję o tym co by było gdyby w spokojnej Kalifornijskiej miejscowości pewna nudna para musiała się zmierzyć z drobnym kłopotem. Na przykład tym, że jedno z nich je ludzi.
Santa Clarita Diet to serial który raczej nie trafi do wszystkich widzów. Po pierwsze ze względu na zaskakująco dużą ilość scen o makabrycznym charakterze. Widać, że twórcy postanowili pobawić się dość surrealistycznym zestawieniem scen gore i uporządkowanych amerykańskich przedmieść ale miejscami serial jest prawdziwie paskudny. To znaczy zwierz, który nie jest może jakiś niesamowicie delikatny i zwykle nie ma problemu ze zrozumieniem konwencji (kiedy zrozumie się konwencję scen gore szybko przestają być AŻ TAK paskudne) musiał odwrócić wzrok bo to co widział było zbyt paskudne. Na całe szczęście scen tych nie ma aż tak wiele i ich ewentualne przewinięcie nie jest szczególnie trudne. Nie mniej – zwierz ma wrażenie, że to może trochę widzów odstraszyć, choć jednocześnie – jest coś cudownego w zestawieniu całej tej krwi i flaków ze spokojnym życiem amerykańskich przemieść.
No właśnie sam serial w największym skrócie bazuje na dość zabawnym pomyśle, że kalifornijską parę mało ciekawych sprzedawców nieruchomości dość znienacka dopada nowy życiowy problem. Ona zostaje zombie i szybko okazuje się, że jedyne co może jeść do ludzkie mięso. Co więcej, jak wskazują badania – musi ono być w miarę świeże. To poważny problem i to nie tylko dlatego, że nasi bohaterowie mają za sąsiadów dwóch rywalizujących policjantów (a właściwie przedstawicieli prawa bo każdy z nich pracuje w innej instytucji). Po prostu w Kalifornii wcale nie jest łatwo znaleźć kogoś do zabicia i zjedzenia zwłaszcza, jeśli nie ma się wielkiego doświadczenia, nie chce się trafić za kratki i ma się ambicję zjadać tylko złych ludzi. Wszystko to przerasta nie tylko zarażoną wirusem zombiactwa Sheilę ale jej jak najbardziej żywego męża Joela, który nie czuje się w nowej sytuacji szczególnie komfortowo. Jakby tego było mało – wiadomość o przypadłości matki sprawia, że ich szesnastoletnia córka Abby zaczyna się buntować.
Całe zombiactwo jakkolwiek zabawne jest tu tylko dodatkiem. Prawdziwy efekt komediowy wynika z zestawienia tego świata krwi i zbrodni z problemami klasy średniej. Nasi bohaterowie poznali się w szkole średniej, wzięli ślub i nigdy nie zajmowali się w życiu niczym ciekawym. Kiedy ich poznajemy, Sheila wydaje się straszliwie nudna, zaś Joel stara się zachować spokój i żyje od jednego popalanego na parkingu jointa do drugiego. Życie nie jest złe, jest tylko przerażająco nudne, a największym problemem jest źle działający opiekacz do tostów. Nasi bohaterowie o takim życiu nie marzyli, raczej pewnego dnia się w nim obudzili. Z dość ograniczonymi marzeniami by kupić sobie większy samochód i sprzedać bardzo drogi dom, który od miesięcy nie może znaleźć nabywców.
Właściwie to właśnie ten wątek – zrywania z życiową rutyną jest chyba najciekawszy z całego serialu. Bohaterowie, którzy znajdują się w surrealistycznej sytuacji gdzie muszą sobie poradzić z zapotrzebowaniem na ciągły dopływ świeżych trupów, dokonują też przy okazji przewartościowania swojego życia. Zwłaszcza Sheila, którą teraz napędzają (jak każde porządne zombie) przede wszystkim jej pragnienia staje się swoistym guru zmiany. Chce żyć bez oglądania się na następny dzień i ciągłego myślenia o konsekwencjach. Chce robić to o czym zawsze marzyła i przestać się przejmować. Pomysł piękny ale niekoniecznie do zrealizowania od razu. Nie mniej, jej nowe podejście do życia wpływa na całą rodzinę. Z kolei Joel – dotychczas dość bierny w życiu stawia sobie za zasadnie by choroba (tak się do zombiactwa odnosi) żony nie rozbiła rodziny. Jeśli chodzi o pokazywanie związków i emocji w rodzinie to w sumie dość uroczy serial gdzie wszystkim zależy by jednak jakoś przetrwać razem i gdzie zarówno rodzicom jak i ich córce zależy by prosta potrzeba zjadania ludzi nie stała się podstawą do rozpadu rodziny. Zombiactwo jest tu tylko impulsem by popracować nad relacjami.
Serial jest całkiem dobrze napisany, przede wszystkim ze względu na postacie drugoplanowe. Doskonale napisani są sąsiedzi naszych bohaterów. Jeden policjant paranoik, który pojawia się bez zapowiedzenia i zadaje za dużo pytań i drugi kompletnie wyluzowany, który nie ma wielkich ambicji (i próbuje powstrzymać żonę by nie pojechała na pięć tygodni śledzić trasę koncertową Johna Legend). Do tego sympatyczny chłopak z sąsiedztwa – naprawdę miły dzieciak, który wie absolutnie wszystko o zombie i staje się swoistym terapeutą dla głównej bohaterki. No i jest nieprzytomnie zakochany w Abby córce naszej pary. Do tego pojawiają się dobre małe role – nowy facet w pracy, który interesuję się Sheilą, dyrektor szkoły Abby, który mieszka z własną babcią, czy pracownik kostnicy. Wszystko zaś utrzymane w takim lekko tylko surrealistycznym sosie gdzie ciepłe światło Kalifornii spotyka się z wyjadaniem wnętrzności i obgryzaniem kości. Choć trzeba powiedzieć że najśmieszniejszy serial staje się wtedy kiedy po prostu próbuje pokazać jak nieporadni są ludzie którzy próbują zachować pozory normalności. Nasi bohaterowie rozmawiają o zbrodniach, zombiactwie i całym tym zamieszaniu z sztucznymi amerykańskimi uśmiechami na twarzy, popijając kawę w jasnej kuchni i szukając informacji na swoich idealnych McBookach.
Zdaniem zwierza produkcja nie wyszłaby nawet w połowie tak dobrze gdyby nie obsada. Drew Barrymore jest doskonała jako taka kobieta właściwie bez większych właściwości, która nagle zostaje zombie. Zwierz nie jest wielkim fanem gry Barrymore ale właśnie ta jej nieco płaska gra doskonale pasuje do bohaterki i jej zachowania. Gdyby była bardziej wyrazista cała konstrukcja serialu nie miałaby za bardzo sensu. A tu mamy taką osobę która za życia nie była specjalnie ciekawa a teraz po przejściu w stan zombie nawet poddając się impulsom swojej podświadomości nie jest w stanie wyjść poza pewien schemat. Cudowna jest scena w której podczas spaceru poucza swoje koleżanki jak powinny teraz żyć i mimo, że popija szejka zmiksowanego z ciała swojej ofiary to nadal brzmi jak strona z nudnego poradnika lifestylowego. Nie mniej trzeba przyznać, że najlepszą rolę w serialu gra Thimothy Olyphant, który stara się pokazać takiego niezbyt spełnionego życiowo, może trochę nawet nieporadnego bohatera, który z uśmiechem na twarzy zapewnia żonę że wszystko będzie dobrze. A potem pali trawkę i wyładowuje całą swoją frustrację i przerażenie na sprzedawczynię w pobliskim sklepie AGD. To doskonała rola, bo właściwie nie ma tu momentu kiedy bohater by przed kimś nie grał. A to przed żoną czy córką a to przed całym światem. Jednocześnie im więcej o nim wiemy tym bardziej wydaje się, że to taki dorosły człowiek który nigdy jakoś do końca nie zapanował na swoim życiem i kolejne rzeczy po prostu się przydarzały.
Santa Clarita Diet działa najlepiej kiedy nie stara się nas ani niesamowicie rozbawić ani poruszyć kolejnym trupem tylko pokazać całkiem w sumie sympatyczną rodzinę działającą pod presją. Zwierz przyzna szczerze, że być może nawet gdyby wyrzucić z serialu całe to zombiactwo i zostawić po prostu matkę która postanawia wyrwać się z rutyny wszystko działało by równie sprawnie. Jednocześnie sam serial jest doskonałym przykładem typowo Netflixowej produkcji. Trudno sobie wyobrazić by jakaś stacja telewizyjna zdecydowała się na taki eksperyment. Zwłaszcza, że zwierz jest w stanie sobie wyobrazić całkiem spore grono widzów którym się taka konwencja jaką nam tu zaproponowano niekoniecznie spodoba. Sam zwierz nie jest jakoś niesamowicie zachwycony ale uważa że warto rzucić okiem bo naprawdę jest trochę co innego niż zwykle. Plus to jest serial dla wszystkich tych którzy lubią nieco inne podejście do komedii. W każdym razie warto spróbować. Może będzie jak z ludzkim mięsem. Kto raz spróbuje ten już nie wróci do wołowinki.
Ps: Zwierz spędził cały dzień w kinie więc nareszcie będzie mógł zrecenzować coś filmowego. Wiecie że przez pracę zwierza ponad tydzień nie było w kinie. Koszmar.