Jeszcze nie zaczęłam porządnie czytać a już wiem, że znam jego ciąg dalszy. Bo czytałam go w Internecie setki razy. Widziałam go w postaci filmów i słuchałam w postaci piosenek. Oglądałam w płaszczyku reality show. Nawet książki o nim czytałam. Wy też. Bo to zawsze jest ten sam wpis o tych marzeniach które trzeba za wszelką cenę zrealizować.
Znacie tą historię. Człowiek ma marzenia, wielkie i piękne. Najważniejsze by wymagały jakiegoś talentu. Albo chociaż całych lat pracy. Nie są to nigdy marzenia błahe, bo wszak rzeczy błahe na miano marzeń nie zasługują. Z najbanalniejszych rzeczy chodzi o podróżowanie, z najbardziej wymagających – nowa praca, która cieszy przynosi sławę i majątek (w skrajnych przypadkach – miłość prostego ludu). W życiu takiego człowieka coś nie poszło więc, żyje nudną codziennością. Aż pewnego dnia nadchodzi przełom. Trafia na scenę talent show, gdzie okazuje się, że przecież on zawsze miał wielki głos, ktoś wyciąga z kosza na śmiecie maszynopis książki i wysyła do wydawnictwa, następnie wydawnictwo drukuje powieść i tysiące następnych. Nasz zahukany bohater rzuca intratną pracę albo jeszcze lepiej zupełnie beznadziejną pracę każe się wypchać szefowi i jedzie dookoła świata, nareszcie szczęśliwy. Puenta zawsze jest dość podobna. Wszystkie te niesamowite rzeczy zawsze były na wyciągnięcie ręki – jedyne co powstrzymywało przed osiągnięciem sukcesu to ludzie, którzy w nas nie wierzyli, praca której baliśmy się rzucić, czy my sami nie dość dobrze wierzący we własne możliwości.
Tak nasza kultura – zwłaszcza ta popularna przekonuje nas, że właściwie jeśli będziemy się bardzo starać to każdy z nas sięgnie po swoje marzenie. Jeśli nie sięgamy (a właściwie będziemy się bali sięgnąć) to pewnie dlatego, że gdzieś po drodze mama, tata, wuj Klemens albo paskudna ciotka Leokadia powiedzieli nam, że się nie uda. I myśmy w to uwierzyli i zamiast być orłem, sokołem i zdobywcą świata zostaliśmy szarym Kowalskim co to popracuje, poje i pośpi. Zanim się zorientuje umrze napłodziwszy dzieci w ilości nie hurtowej i zarobiwszy akurat tyle, że ze spadku te nasze nie hurtowe pociechy kupią pięć metrów kwadratowych mieszkania na warszawskiej Woli. Szczęścia oczywiście nie zazna, bo szczęście leży gdzie indziej, gdzieś w podróże pod palmy czy malowanie garnków z trudną młodzieżą. Czy w czymkolwiek co wymaga od nas pracy, wysiłku i przekraczania samego siebie. Musimy więc obudzić się jak najszybciej, po śmierć jak zwykle depcze nam po piętach i żyć póki czas, wyznaczać cele, marzyć bardziej niż nam się śniło, rzucać pracę, jechać do Zanzibaru, budować domki dla kosów, malować obrazy olejne, śpiewać w zespołach muzycznych i koniecznie, koniecznie napisać o tym książkę. Musimy dążyć do szczęścia zanim staniemy się starzy i będziemy mogli co najwyżej gnić przed telewizorem pogrążeni w żalu.
Otóż moi drodzy. Nie. Zwierz jest absolutnie przekonany, że większości z nas marzenia się nie spełnią. Więcej, zwierz jest absolutnie przekonany, że stawianie marzeń w centrum swojego życia i dążenia do ich realizacji za wszelką cenę nie zawsze przyniesie nam szczęście, a w bardzo wielu przypadkach zamieni się w coś niesłychanie frustrującego. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że niestety nie wszyscy możemy wszystko. Tak zupełnie po prostu. I nawet nie chodzi o to, że niektórzy z nas nigdy nie zatańczą i nie zaśpiewają – niezależnie od tego jak bardzo by chcieli. Nawet posiadanie zdolności niekoniecznie zagwarantuje nam sukces. Jednym z tematów który od zawsze mnie fascynował w kulturze jest talent. Skąd się właściwie bierze. Dlaczego tak wysoko cenimy ludzi którzy go posiadają. Im dłużej się czyta tym bardziej jest jasne, że nasze przywiązanie do ludzkich talentów wynika z jednego prostego faktu. Jest rzadki. Taki prawdziwy gwarantujący wielki sukces talent jest rzadki. Pomniejszy talent – tego aktora który gra czwartego kamerdynera, piątą pokojówkę, taksówkarza numer cztery, zdarza się często. Ale przecież nikt nie mówi nam, że z naszych marzeń o graniu może wyjść taksówkarz numer cztery. Kiedy mamy marzyć to tylko o głównej roli. I tak nawet jeśli znajdziemy się już na scenie, w kostiumie z tym telegramem w ręku, to stoimy tam jak głupi, sfrustrowani ludzie którym marzenie nie wyszło a przecież tak chcieli. Zaś znakomita większość z nas nie znajdzie się na scenie nigdy.
Druga sprawa jest prozaiczna. Dążenie za wszelką cenę do realizacji marzeń znaczy, że mamy szczęście. Gdzieś w tej całej piramidzie naszych potrzeb udało nam się zaspokoić wszystkie i poczuć się tak bezpiecznie, że mamy czas myśleć o rzeczach wyższych. Problem w tym, że realizowanie marzeń nieodłącznie wiąże się z pieniędzmi i swoistym egoizmem. Rzucić pracę jest łatwo, pod warunkiem że mamy absolutną pewność, że nie stracimy mieszkania i nie wylądujemy pod mostem. A jak się już się stanie się najgorsze to ktoś nas wyciągnie. Przenieść się do innego miasta jest prosto jeśli nie trzyma nas zobowiązanie wobec rodziny. Te zaś mają przykry zwyczaj nie zaważać na nasze plany, marzenia czy sny. Ludzie chorują, nie radzą sobie, potrzebują pomocy czy wsparcia niezależnie od naszych planów.I wiecie co, odrzucenie tego wszystkiego i realizowanie się w swojej pasji nie zawsze przynosi satysfakcję. Całkiem sporo z nas jednak chce mieć dobre stosunki z rodzicami, dziadkami, małżonkami i dziećmi. Kiedy ktoś radzi by nie słuchać rad nikogo z rodziny i przeć do własnych marzeń zawsze się zastanawiam czy kiedykolwiek opowiedział co dzieje się w chwili kiedy z marzeń nic nie wychodzi a rodzina się obrazi. Albo nawet nie rodzina – ale znajomi. Nie wszyscy znajomi którzy wskazują nam granice naszych możliwości są źli. Czasem po prostu nas znają. Historia o wielkim sukcesie, w którym ktoś kończy co prawda na szczycie ale bez nikogo wokoło to drugi popularny motyw historii o sukcesie. Ale jakoś nigdy nie przywołuje się go razem z tą historią o marzeniach wbrew przeciwnościom losu. Ryzyko do którego tak wiele osób zachęca zwykle brzmi najlepiej gdy jedyne co możemy zaryzykować to nasze poczucie bezpieczeństwa. Ale np. kiedy ryzykujemy już w imieniu innych, wtedy pojawia się problem.
Po trzecie kwestia samych marzeń. Ta wizja świata zawsze jest niesamowicie drastyczna. Albo marzenia albo to nudne szare zmarnowane życie. Albo coś co zapiera dech w piersi albo praca księgowego. Albo wygrywasz albo przegrywasz. Zwierz zawsze się zastanawia. Serio? Naprawdę ci wszyscy ludzie idący do pracy a potem wracający do domu by zjeść kolację z żoną i kotem przegrali? Naprawdę wygrać da się tylko dzięki Marzeniu. A jeśli się go nie ma? Zwierz ma co raz bardziej wrażenie, że koncepcja wielkiego marzenia czy planu stała się tak wielka, że dziś każdy musi niczym Roszpunka w Zaplątanych śpiewać ”Marzenie mam”. A jak nie masz? Czy to naprawdę jest takie straszne sobie tak po prostu żyć? Poza tym, zwierz jest jakoś dziwnie pewny, że część z tych smutnych Kowalskich którzy nie zostali baletmistrzami i nigdy nie zdobyli mistrzostwa świata w wyścigach quadów ma się całkiem dobrze. Szczęście nie jest zarezerwowane tylko dla tych którzy podbijają świat. Zwłaszcza, że paleta prawdziwych marzeń jest ograniczona. Tak jasne wszyscy wiemy, z motywacyjnych wpisów, że naszą pasją może być niemal wszystko. Ale tak naprawdę jesteśmy w marzeniach beznadziejnie banalni i paskudnie wtórni. Raczej dajemy je sobie sprzedać niż sami je tworzymy. I czasem fiksujemy się na wizji tego co da nam szczęście. Tylko w życiu szczęście nie przychodzi jako nagroda za pomyśle ukończenie etapu. Pojawia się ono w momentach niespodziewanych, czasem kiedy oddychamy z ulgą bo jednak nie jesteśmy chorzy, czasem bo po prostu wszystko się chwilowo układa, czasem bo jest czwartek.
No i jeszcze kwestia czwarta. Powód dla którego zwierz w ogóle pisze ten wpis. Owe motywacyjne historie o tym, że wszyscy mogą wszystko mają tak naprawdę jedną puentę. Jeśli z jakiegoś kosmicznego powodu nie śpiewasz w La Scali, nie grasz w nowych Gwiezdnych Wojnach a prasy drukarskie nie pracują całą noc by twoja nowa książka trafiła do księgarni w milionowym nakładzie to jesteś sobie sam winien. To właśnie ty uwierzyłeś tym podłym głosom, to ty nie poszedłeś za głosem serca, nie rzuciłaś pracy, nie zerwałaś kontaktów z Leokadią. Nie było w tobie wystarczająco dużo determinacji, nie walczyłeś w wielkiej bitwie zwanej życiem, dałeś się zgnoić. Spójrz teraz na te wszystkie znajome które wrzucają zdjęcia na Instagrama z promocji książki i na tych kolegów których pół ramienia widzisz w telewizyjnej relacji. To mogłeś być ty, ten podziw mógł należeć właśnie do ciebie. Ale nie należy bo dałeś się stłamsić innym. A przecież miałeś walczyć. Być odważnym marzycielem, zwycięzcą, pieprzonym orłem. Twoja wina, twoja wina, twoja bardzo wielka wina. Przeto nie należy ci się ani współczucie, ani wsparcie, ani nawet poklepanie po plecach i ciepły napój. Zawiodłeś nas. Tyle perspektyw a ty jesteś starszym specjalistą od spraw marketingu w firmie drobiarskiej.
No więc nie. Jeśli wasze życie nie potoczy się tak jak pragnęliście niekoniecznie jest to wasza wina. Bardzo często to nie jest niczyja wina. Tak po prostu bywa. Skręciliście nogę na treningu piłkarskim, ciotka Leokadia miała rację i rzeczywiście dupa z was nie tancerz, babcia zachorowała dwa tygodnie przed tym jak mieliście wyjechać na stypendium, zabrakło kasy na ten kurs krawiecki. Bywa. Zdarza się. Jest. Czasem mogliście się starać bardziej. Ale z jakiegoś powodu nie mieliście w sobie motywacji by chodzić pięć kilometrów do ogniska artystycznego, jakoś wszystko przeszkadzało napisać drugi rozdział książki i co prawda zawsze chcieliście zobaczyć Egipt ale z dziećmi to raczej nad Śniardwy. Zwyciężył rozsądek, życiowa potrzeba czy brak motywacji. Bywa. Zdarza się. Jest. Nie jest to niczyja wina, skoro podążanie za marzeniem jest przywilejem to równym przywilejem jest nie podążanie za marzeniem. Danie sobie spokoju. Odpuszczenie. Nie postrzegane jako lenistwo, tylko… kurczę próbowaliście ostatnio żyć? To jest wystarczająco trudne bez podążania za jakimś wielkim Marzeniem. W końcu skoro to nasze życie, to mamy prawo nim rozporządzać. I rozsądek też bywa w cenie. Nawet jeśli już założymy, że wszyscy mogą wszystko. To wcale nie znaczy, że wszyscy mają obowiązek. Zwierz zawsze ma wrażenie, że czasem odpuszczenie sobie, jest największym talentem jakim można się wykazać. I jak zwierz kiedyś pisał. To że nie chcesz się wspinać na sam szczyt góry nie znaczy że jesteś leniem i nic nie robisz.
Co więcej jeśli się nad tym zastanowić to ten wielki kulturalny przemysł marzeń ma sens. Bo im dłużej ty mój drogi czytelniku zastanawiasz się co takiego zrobiłeś czy możesz zrobić by wieczne szczęście wpadło w twoje ręce tym mniej zastanawiasz się nad przyczynami dla których w ogóle musisz go szukać. A przyczyny poza tymi wspomnianymi związane są jeszcze np. z podziałami społecznymi, różnicami klasowymi, różnymi rodzinami, uprzywilejowaniem, pieniędzmi i milionem rzeczy które składają się na twoje miejsce w społeczeństwie. Większość z nich nie jest od ciebie zależna i całkiem sporo z nich ograniczają twoje możliwości. Niektórzy urodzą się w rodzinach z lepszymi możliwościami, inni w rodzinach z gorszymi, całe miliony w rodzinach prawie bez możliwości. Tak już jest. Niektórym uda się przeskoczyć przez wszystkie społeczne przeszkody, inni nawet ich nie zauważą. Są tacy dla których jednak będzie to za trudne, któraś kolei odmowa ich zniechęci, złamie ich ducha czy pokaże że nie zależało im aż tak bardzo. Ponownie – nie będzie w tym nic złego i godnego potępienia. Wszak nie jesteśmy, naprawdę nie jesteśmy za wszystko odpowiedzialni. Bo nie jesteśmy w stanie wszystkiego kontrolować. Ale wszyscy usłyszymy że ważne są marzenia. I to my jesteśmy za nie odpowiedzialni. To zaś sprawia, że my sami stajemy się odpowiedzialni za wszystko. I choć to syn cieśli zrobił największą międzynarodową karierę w historii to nie znaczy, że wszystkim nam się uda. A jak nam się nie uda nie znaczy, że musimy łkać w kącie.
W październiku zwierz pisał, że z jego doświadczenia wynika, że większość swoich celów spełnił nic nie robiąc. Po prostu się zdarzyło. To kolejny sekret którego nikt wam nie mówi. A może i mówi ale w zawoalowany sposób. Teksty o tym jak wszystkie marzenia się spełniają piszą zwykle ludzie, którym już coś się przydarzyło. Może byli lepsi, albo od samego początku znajdowali się w uprzywilejowanej pozycji (jak np. zwierz). I teraz kiedy wykorzystali już wszystkie sytuacje zadowoleni z perspektywy opowiadają o tym, jak wszyscy powinni spróbować jak im się uda. Że tylko ten jeden krok, odrobina odwagi i pewności siebie a wszystko wpadnie w ręce. Rzadko do klawiatur, maszyn do pisania i kręcenia filmów siadają ci którym się nie udało. Którzy powiedzą że czasem możliwości się pojawiają ale czasem nikt nie dzwoni, nie zaprasza na festiwale, i jakoś nikt nie chce się zupełnie przypadkiem zachwycić naszą twórczością. Milczą ci którzy mimo pochwał i nagród mają problemy z pewnością siebie i nie mogą przebojem iść przez świat. A wszak nie tylko pewnym siebie dano zdolności. Nie chodzi o historię porażki ale takiego – nie aż tak wielkiego sukcesu. Tego wielkiego kroku w kierunku realizacji marzeń… który nic nie zmienia. Tej książki która choć zsunęła się z prasy drukarskiej zalegała potem tygodniami w księgarniach i nikt jej nie kupił poza babcią i psem. Poza tym, zwierz zwrócił uwagę, że w tych wszystkich tekstach jest mnóstwo motywacji i jeszcze więcej metafor, a w filmach jest odpowiedni montaż, ale nikt nie jest wam w stanie powiedzieć co właściwie zadecydowało, że im się udało a wam nie. Zwierz może powiedzieć, że odnosi sukcesy jako bloger bo codziennie od lat pisze wpis. Jak zapytacie jak to robi powie wam – nie wiem, podejrzewam, że mam do tego smykałkę. Tylko to źle brzmi we wpisach motywacyjnych.
Teraz powiecie: O! Właśnie o takich ludziach mówią kiedy przywołują tych wszystkich ciągnących za kostki i nie pozwalających rozwinąć skrzydeł. Tak! Ograniczasz nasze perspektywy zwierzu. Być może. Zwierz zawsze był beznadziejnie racjonalny i uważał, że rzeczy takie jak praca, dobre kontakty z rodziną, wizja przyszłości w której ma się do garnka włożyć są niesłychanie ważne. Kto wie czy nie najważniejsze w życiu zwierza. Ale jednocześnie pomyślcie o ile łatwiej się żyje bez tego koszmarnego przymus podążania za Wielkim Marzeniem. Amerykanie wpisali sobie prawo do dążenia do szczęścia do konstytucji i zobaczcie jacy teraz wszyscy są przymusowo szczęśliwi. My mamy wybór. Co więcej – czasem dużo więcej pracy i wysiłku wymaga od nas zrozumienie, że absolutnie spokojnie można być szczęśliwym, przeciętnym Kowalskim który z egzotycznych miejsc był w Ustce i nie ma w tym nic złego. Że można nie kochać swojej pracy, ale lubić tą pensję która sprawia że wieczorami nie martwimy się o rachunki ale oglądamy seriale. Że może rzeczywiście było w nas coś więcej ale skoro o to nie walczyliśmy tak bardzo to może wcale nam nie zależało. W musicalu Gypsy jest chyba najlepsze zdanie podsumowujące niezrealizowane ambicje: „If I could have been…I would have been…”.
No dobra a jeśli nam zależy? Jeśli czujemy, że jest w nas coś, takie coś, że gdyby tylko zobaczył nas świat zatrzymałby się w oniemieniu? Wtedy… wtedy nikt nie jest wam w stanie dać jednej słusznej i prawdziwej rady. Taki to paradoks. Nie ma jednej słusznej i właściwiej rady. Część zasługuje na kopa i motywację, część tak naprawdę żyje złudzeniami, część powinna się zastanowić czy może myśleć tylko o sobie, część nie docenia konkurencji, część została stłamszona, część nie miała kasy. Powodów jest milion. I nie było, nie ma i nie będzie jednej dobrej odpowiedzi. Ani jednego dobrego przepisu. Zwłaszcza, że z doświadczeń zwierza (i nie tylko) wynika, że czasem można nic nie robić, a marzenia spełniają się tak samo jak przy wielkich planach.
Dlatego ilekroć zwierz czyta ten wpis o tym jak należy zawsze niezależnie od okoliczności podążać za marzeniami wie, że albo kłamie albo stara się wam coś sprzedać. Ogólnie zwierz ma wrażenie, że przede wszystkim wszyscy zbiorowo powinniśmy na chwilę przystopować. Nic się nie stanie jak sobie trochę po prostu pożyjemy. Serio co się stało z tym zwykłym istnieniem gdzie człowiek nie planuje całego roku i ma nadzieję, że przez dwanaście miesięcy nikogo nie przerobi na tacos i nie będzie wrednym bucem w pracy. Czy to naprawdę jest tak proste, że teraz trzeba ścigać jednorożce i tęcze. W ostatecznym rozrachunku zostajesz pod jakimś rozproszonym przez wodę światłem i z koniem z naroślą na głowie. Wyluzujmy, poczekajmy, pożyjmy. Może coś z tego będzie.
PS: Zwierz wie, że wałkował ten temat na blogu kilka razy i obiecuje, że przez co najmniej rok nie będzie ale mu się ulało. Być może to będzie najbardziej niemotywujący post w sieci ale przynajmniej zwierz wie, że nie siedzi mu dłużej w głowie.
Ps2: Tak zwierz napisze o Wojnie i Pokoju. Musi.