Hej
Zwierz nie wie czy pamiętacie albo czy wiecie ale od wielu lat – tak wielu, że zwierz nawet nie pamięta – jest wiernym czytelnikiem kolejnych książek napisanych przez Małgorzatę Musierowicz. Stosunek zwierza do autorki zmieniał się na przestrzeni lat od daleko posuniętej sympatii, przez lekki zawód, po niechęć lub jak to w ostatnich czasach bywało wściekłość i oburzenie. Słynna już w Internecie McDusia – dzieło potępiające frytki i nawracające na poezję, było wytworem książkopodobnym zawierającym tyle scen przykrych czy niedorzecznych, że aż serce się krajało na myśl, że ich bohaterami są te same postacie które kiedyś darzyło się sympatią. Tym ciekawsze były pierwsze odniesienia, które pojawiły się po premierze Wnuczki do Orzechów, że oto autorka powróciła z dobrą książką. Zwierz nie byłby sobą gdyby powieści nie pożarł w jeden wieczór (nie chcecie znać godziny o której zwierz pisze te słowa) i nie zdecydował podzielić się z wami swoimi uwagami. Ponownie jest to raczej zbiór refleksji po lekturze, niż porządna recenzja.
Zdaniem zwierza wpis nie zawiera aż tak straszliwych spoilerów by miały one zepsuć lekturę ale rzeczywiście zwierz odnosi się dość często do treści książki
Wsi spokojna wsi wesoła – historia tym razem nie rozgrywa się na Poznańskich Jeżycach ale na okolicznych wisach. Jest jak u Kochanowskiego absolutnie cudownie i właściwie wszyscy bohaterowie książki, są naturą i otaczającą ich przyrodą zachwyceni – ta zaś leczy ich ducha i ciało. Piękno wsi Wielkopolskiej jest zwierzowi obce ale opisy istotnie wskazują na krajobrazy piękne i malownicze. Wszak każdy kto choć raz spędził wakacje na wsi wie, że człowiekowi tam zwykle przez jakiś czas dobrze. I tej sielskiej wizji wsi zwierz się nie sprzeciwia. Tym co budzi zaskakujący opór zwierza jest jakaś irracjonalna niechęć autorki do miasta. Zwierz nie wie czy Musierowicz wyprowadziła się z Poznania ale odnosi wrażenie, jakby tak było. Teraz niemal wszyscy bohaterowie wypowiadają się o mieście negatywnie zaś starzy Borejkowie którzy trochę z konieczności przeprowadzili się na dłuższy czas do swojej córki Pulpecji wygłaszają zdania o tym jak miasto człowieka dusi i niewoli. Zresztą miastowi są tu oczywiście nosicielami wszystkich najgorszych cech – ludźmi którzy radośnie Zatrzymują się przy pożarze wygłaszając głupie komentarze – co oczywiście skłania do refleksji nad wspólnotą ludności wiejskiej i jej brakiem wśród ludności miejskiej. Widzicie w tym jednym wątku odbija się cały problem jak zwierz ma z Wnuczką. Bo sam pomysł umieszczenia akcji na wsi – nawet przesadnie sielskiej – nie jest absolutnie niczym złym – w końcu kto tak nie pisał – ale już ta absolutna konieczność kontrastowania jej ze złym miastem budzi w zwierzu automatyczny sprzeciw. Zwłaszcza, że tym czego autorka nie lubi są nawet remonty i budowy – naturalny element życia miejskiego, którego potępianie naprawdę wydaje się już po prostu zrzędzeniem.
Kazania podmiejskie – zwierz czytając książkę naliczył w niej kilka kazań. Niemal dosłownie wygłaszanych z kart książek pouczeń, które autorka wyjęła w formie nawet nie zakamuflowanych niczym wykładów. I ponownie autor ma do tego prawo, ale tu treść tych kazań poza tym, że jest niesłychanie namolna (młody czytelnik nie lubi być pouczany wprost a mimochodem – podobnie zresztą jak stary – rzecz to ludzka) pokazuje głęboką niechęć autorki do świata albo przekonanie, że wszystko wokół idzie w jak najgorszym kierunku. Mamy więc pesymistyczne rozważania o tożsamości, społeczeństwie, ludziach złych którzy chcą człowieka uwięzić w nienawiści. Wszystko jednak mówione z opozycji – oni (ktoś kto Borejkami i czytelnikami nie jest) i my – być może skazani w tym złym świecie na los samotników. Przy czym mieszają się tu porządki straszliwie bo do tej wyrażonej pośrednio niechęci do świata co chwilę dochodzi wyrażona w komentarzach niechęć do mediów (zupełnie irracjonalna niechęć do wiadomości – przejawiana przez ludzi z rodziny inteligenckiej) posunięta do tego stopnia że gdy jeden z obecnych w książce bohaterów twierdzi że słyszał w telewizji że świnie są inteligentne zostaje pouczony, że ma się zdawać nie na opinię innych tylko własną. Co jest idiotyczne straszliwie w przypadku podanego przez media faktu naukowego. Zresztą wszystkim technologiom się dostaje, dostaje się też popkulturze (moim ukochanym zdaniem tomu będzie „Było to w przeszłości kiedy istniały jeszcze prawdziwe teatry) i ogólnie wszystkiemu co reprezentuje ten paskudny świat pełen zła. Do tego co rusz uwagi o tym jaka jest zła opieka medyczna w Polsce, o tym że ktoś z kraju wyjechał bo „nie wytrzymał”, o tym jaki jest paskudnie wysoki VAT, a to że ktoś jest homo sovieticus bo nie chce podpisać petycji – przy czym podrzucane to tu to tam sprawiają wrażenie jakby autorka najpierw kreowała idealny świat a potem wlewała weń gorycz zupełnie bez związku z fabułą. Zwierz rozumie, że można tak świat widzieć ale czy naprawdę trzeba tą wizję wtłaczać do głowy nastoletniemu (taki jest target powieści czytelnikowi).
Tak jest lepiej niż McDusi ale naprawdę nie znaczy to, że jest dobrze
Niedole wieku nieokreślonego – Musierowicz ma ostatnimi czasy poważny problem z pisaniem postaci, których wiek metrykalny zgadzałby się z ich sposobem zachowania. Najlepszym przykładem jest Ignacy Grzegorz. Dowiadujemy się, że syn Gabrysi jest niesłychanie zdolnym studentem historii sztuki. Innymi słowy dorosłym człowiekiem, który jednak powinien się zachowywać jak człowiek dorosły a przynajmniej jak na studenta przystało – w sposób tą dorosłość sugerujący. Tymczasem ilekroć zacznie mówić prezentuje sposób wysławiania się i inteligencję mniej więcej 15-16 latka a to i tak w wersji dość retro, bo na Boga tak jak wyrażają się bohaterowie Musierowicz nikt dziś nie mówi (co jest minusem gdy mówimy o książce która bardzo chce się dziać tu i teraz). Podobnie jak naprawdę nikt ukochanej nie śle długich listów do Wrocławia (wspomnienie związku z McDusią) tylko spędza godziny na telefonie (z nieznanych przyczyn na komórki patrzy się w książce Musierowicz krzywo) a na pewno nie wspomina się z taką efazą pocałunków mówiąc przy tym siedemnastoletnie słuchaczce tych wyznań, że jak będzie starsza to zrozumie. Serio na takie zachowania to bohater jest dobre kilka lat za stary i urodzony zdecydowanie za późno. Jednocześnie autorka ponownie robi z wielbicieli poezji ludzi od których należałoby się odpędzać kijem bo nie dość że osądzą po braku poezji w domu (ponownie poezję w Polsce kupuje 2% ludzi i naprawdę nie ma co nad tym biadolić – zawsze tak mniej więcej było), to jeszcze będą ją czytać czy się tego chce czy nie – jak dzieci nie przyjmując argumentu, że kogoś poezja po prostu nie obchodzi. Zresztą siedemnastoletnia Dorota bohaterka książki jest w jakiś sposób równie dziecinna. Z jednej strony dziewczyna dziarska zaradna i hoża (ogólnie jak na autorkę która pisała przez lata o siedzących z nosem w książkach inteligentach Musierowicz nadzwyczaj wysoko ceni tężyznę fizyczną i potępia wszelką bladość), niesłychanie odpowiedzialna i niemalże dzielna (jak wiemy cecha u Musierowicz niesłychanie ważna). Z drugiej – ponownie dziewczyna, która niekiedy zachowuje się jak 12-13 latka. Serio kiedy ludzie mają kilkanaście lat, to zwłaszcza dzisiaj, zwłaszcza na wsiach są naprawdę dużo dojrzalsi. Tych problemów z wiekiem zwierz ma w książce sporo.
Dziewczyny…– zwierz bez bicia przyzna. Jest istotą zarażoną genderem w sposób niemożliwy do wykorzenienia. To jaki model bycia dziewczyną i chłopakiem sprzedaje się w książkach młodzieżowych zwierz uznaje za kluczowy. Bo to jest moment kiedy kształtuje się przekonanie, co jest męskie nie męskie dziewczęce i nie. Musierowicz w przypadku kobiet stoi w pewnym rozkroku – z jednej strony model nie dbania o urodę zawsze przebijał się przez jej książki, z drugiej – ta potworna niechęć jaką nawet na dystans mamy czuć do grubej (albo potencjalnie grubej Magdusi budzi w zwierzu odrazę. Ale nie o wygląd też chodzi. Dziewczyny u Musierowicz winny być zaradne, pewne siebie, żadnych fochów czy narzekań. To akurat było zawsze. Tym co stanowi problem jest kwestia zamążpójścia. Z nieznanych przyczyn Musierowicz uznała, że nie przyjmie zmiany czasów i teraz jej bohaterki padają w ramiona męskie raz na zawsze zdecydowanie wcześniej niż pewnie 90% społeczeństwa. Zakochanie, zaręczyny, ślub i potem liczne potomstwo. Nawet specjalizację na medycynie kobieta winna z myślą o tym potomstwie wybrać (drogie panie – na laryngologię). Problem w tym, ze dzisiejsze dziewczyny choć równie kochliwe naprawdę nie biorą ślubu tak wcześnie, o zaręczynach myślą po trzech latach związku, zaś matki nastoletnich synów widząc sympatyczną dziewczynę nie myślą z automatu jaka to by była fajna synowa. Po prostu ślub przestał być pierwszą rzeczą o jakiej się myśli, kiedy serce zaczyna bić szybciej. Zresztą jest w tej książce ustęp gdzie Ida stwierdza, że Laurę udało się bezpiecznie doholować do ramion jej ukochanego polonisty. Co oczywiście budzi wewnętrzny sprzeciw – bo serio życie dziewczyny i kobiety nie polega na tym by dać się do czyichś ramion doholować. O ile zwierz jest w stanie przełknąć fakt, że co chwila pojawiają się w książce jakieś religijne wtręt (autor książki ma prawo przecież dawać w niej wyraz swojej wiary) o tyle ten przejaw niesłychanie staroświeckiego myślenia zwierza męczy. Zwłaszcza, że wcześniej tego nie było w powieściach Musierowicz. Do tego Dorota przejawia (a jakże) podejście, że skoro ktoś pisze poezję i jest mężczyzną to ma problemy (serio?) – na co Ignacy reaguje co prawda sprzeciwem ale od razu podsuwa wiersz napisany przez kobietę. Bo jasne jak facet pisze wiersze to ma problemy a kobieta nie? A kobiecą perspektywę łatwiej będzie dziewczynie zrozumieć. Serio? Naprawdę? Ech…
Zwierz cały czas miał wrażenie, jakby czytał książkę która z jednej strony straszliwie chce się dziać dzisiaj z drugiej jest bardziej staroświecka niż książki Musierowicz pisane te kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt lat temu.
… i chłopaki – paradoksalnie jednak gender naprawdę zadziałał w przypadku postaci męskich. Zwierz zupełnie nie rozumie skąd u Musierowicz nagle taka pochwała Józefa, który nic wielkiego w książce nie robi poza tym, że jest prawdziwym mężczyzną. Bycie prawdziwym mężczyzną oznacza rycerskość, walkę o partnerkę, odpieranie ataków namolnych dziewcząt które na tą męskość dybią (tu w postaci Agatki która jest namolna więc cała rodzina broni przed nią bezcennego Józefa). Dodatkowo męskie jest działanie, pewność siebie, stanowcze prowadzenie samochodu, uprawianie sportów, przechodzenie do rzeczy, praca na budowie, odpowiedzialność no dosłownie cały zestaw cech które zgodnie ze wszystkim stereotypami należy przypisać temu cudownemu facetowi za którym ganiają kobiety. Józef jest uwielbiany przez rodzinę (która wcześniej uwielbiała inteligentnego Ignacego ale gdzieś po drodze zmienił się obowiązujący u Borejków wzór męskości) i oczywiście imponuje młodym kuzynom (synom Natalii) bo człowiek który potrafi grać w piłkę i jeździć na rowerze to przecież taki prawdziwy facet. I jeszcze oczywiście na Politechnikę ma iść (ciekawe jak z maturą zdawaną pod kątem dostania się na Medycynę) co dopełnia wizerunku. W kontraście do super męskiego Józefa (który oczywiście rozumie, że matka się wścieka i jest taki mądry że pozwala jej się wściekać dowoli – ludzki pan) mamy Ignacego. Ignacy poza tragicznie napisanym charakterem przejawia cechy niemęskie – prowadzi słabo, zamyśla się, nie chce wychodzić na świeże powietrze, robi sobie krzywdę, nie zna się na motorynkach, słabo jeździ na rowerze, gubi się, niczego nie umie naprawić i co najważniejsze – poinformowany przez Magdusię że ta wyjeżdża do Paryża pogrąża się w smutku zamiast o nią walczyć. Tu zwierz robi się czerwony aż po końcówki uszu. Bo co to w ogóle znaczy – walczyć? Czy facet nie ma prawa dać sobie spokoju z dziewczyną, która zrywa z nim mailowo? Czy naprawdę nie sposób uznać że istotnie odległość jest tu zaczną przeszkodą? Nie to jest tylko użalanie się i skoncentrowanie na sobie. Podobnie jak lęk przed owadami (fobie są takie śmieszne!). Ta silna wizja jak facet powinien się zachowywać i co jest męskie a co nie męskie strasznie odrzuca zwierza od lektury. Bo to jest coś co nikomu naprawdę nie wychodzi na dobre. Podobnie jak zwierz nie cierpi takiej pozytywnej przemiany bohatera która polega na tym, że nie skarży się już na ból po ukąszeniu szerszenia. Jasne bo to jest przejaw męskości. Nie skarżyć się.
Miłość i inne nieszczęścia – co strasznie widać po książce to fakt, ze w tej letniej opowieści obowiązkowy element powieści o miłości kompletnie nie pasuje. Po pierwsze nasi zakochani naprawdę zakochują się w sposób całkowicie książkowy. Po drugie – aby ich ze sobą nie spotkać autorka mnoży trudności które do pewnego momentu bawią a do pewnego irytują. Zresztą problem polega na tym, że z różnych powodów perypetie mają tu wszyscy inni i ostatecznie ostatnie strony odnoszące się bezpośrednio do tego wątku czyta się z lekkim znużeniem. Druga sprawa obecność zakochanych wymaga wygenerowania konkurenta – ten oczywiście wiejski chłopak spod sklepu spożywczego – rówieśnik Dorotki który zaczął wino pić już w szóstej klasie podstawówki, jest zarysowany tak grubymi liniami, że pod koniec czytelnik odczuwa specyficzne współczucie. Nie jest bowiem winą bohatera że został napisany tak by potępić przy okazji całą pijącą pod sklepami młodzież wiejską wraz z jej paskudnym nawykiem niepracowania i wrzucania zdjęć na facebooka. Istotnie bohater jest nie miły ale jeszcze mniej miła jest jego jednowymiarowość. Z resztą sam sklep – teoretycznie taki fajny – jest miejscem gdzie naprawdę autorka robi co może by jak najbardziej zapętlić akcję, jednocześnie dorzucając niesłychaną mądrość o tym, że w sklepie zdejmuje się z głowy czapkę. Zwierz naprawdę ma wrażenie, że choć chodzimy do świątyń konsumpcji to jednak jest to wymaganie trochę nie z tych czasów. Przy czym autorka akcję komplikuje i komplikuje ale tak naprawdę w książce nie dzieje się wiele. Zaskoczeń nie ma, to jak się wszystko potoczy jest jasne, więc zdarza się nad tą książką ziewnąć. Bo tak to jest chyba jej największa wada – miejscami jest tragicznie nudna (co nawet koszmarnej McDusi się nie zdarzało – choć tamta książka była piekielnie irytująca to akcja wciągała aż miło).
Lat wiele minęło wszystkie córki dorosły ale autorka o ile doskonale umiała je pisać jako dzieci czy nastolatki kiedy dochodzi do ich wieku dorosłego czy dojrzałego nagle albo wypacza im charaktery albo jakoś od razu wpycha w rozważania niemal emerytalne.
Tłuszcz i klimakterium – obok młodych bohaterów jedna z głównych bohaterek książki jest Ida. Ida która wybiega z domu wściekła na syna że nie zdał na medycynę i na męża o to że jej ciągłe robienie scen przypisał menopauzie. Ida jak wiemy przechodziła w poprzednim tomie kryzys tożsamości. Tu teoretycznie wszystko wraca do normy. Ogarnięta szaleństwem zdrowego odżywiania Ida zaczyna jeść (zarzucając na urlop nawet swój wegetarianizm co doskonale pokazuje jak Musierowicz postrzega niejedzenie mięsa) choć wciąż ocenia wszystkich po tym co spożywają (widząc od razu że wszyscy są szczupli i niechętnie wyrażając się o Magdusi). Ida udziela też mądrych rad, robi konsultacje lekarskie i ogólnie wydaje się, ze absolutnie doszła do siebie. Problem w tym, ze jednocześnie nie uprzedziwszy nikogo zaszywa się w głębi lasu. Po czym co prawda informuje o tym siostry ale absolutnie zakazuje przekazywania dalszych informacji synowi i mężowi. Ci dwaj przyjmują to zaś z pokorą i przekonaniem, że matka musi się odseparować i pogniewać sama. Zwierz patrzy na ten układ i powie szczerze – nie ma wrażania by był on zdrowy. Jeśli ktoś nagle wychodzi z domu a potem oświadcza, że gdzieś jest ale nie mówi gdzie to chyba każdy poczułby zaniepokojenie, albo chociażby wytworzył w sobie przekonanie, ze coś jest naprawdę nie tak. Zwłaszcza, ze w grę wchodzi jeszcze jakiś wypadek, kontuzja, ogólnie wydarzenie niezaplanowane. Tymczasem wszyscy zachowują się tu tak jakby nie było w takim braku komunikacji, czy ograniczaniu dostępu do informacji nic złego. O ile zwierz nie ma nic przeciwko uznaniu, ze ktoś potrzebuje przestrzeni o tyle cała sytuacja zaczyna się tak, że spokój męża i syna przekonałby chyba raczej o obojętności niż o uczuciu. Zresztą w ogóle zwierz ma wrażenie jakby cała rodzina Idy istniała obok siebie – Ida wciąż przyklejona do Borejków, jej młodsze dzieci, wiecznie pod czyjąś opieką, mąż wiecznie w pracy i syn zdystansowany do obydwojga. Może to już nie rzucanie słówkiem (choć jest sugestia, że po 40 to już norma) ale wciąż daleko od sielanki. Mimo, że jak zwykle sielankę nam się opisuje.
Dobra zwierz kończy chyba swoje główne uwagi zawarł. Książka da się czytać i wywołuje nieco mniejsza potrzebę rwania włosów z głowy niż tom poprzedni, ale wciąż zwierz ma wrażenie jakby czytał książkę osoby obrażonej na świat. Obrażonej, że ludzie już nie czytają Plutarcha, że nie lubią poezji, że żyją w miastach. To ciekawe ale w tej książce przepełnionej wyznaniami miłości i przekonaniem o byciu potrzebnym strasznie dużo jest niechęci do świata – bliżej nieokreślonych ludzi, czy pomysłów na życie. Ideałem pozostają rodzice Borejko – straszliwie starzy już od dobrych kilku tomów – wciąż zaczytani (jeden drobny wkurzający element książki – siostry rozmawiają o książkach wyłącznie podając ich tytuły anglojęzyczne – czyżby czytanie w tłumaczeniu stało się passe?), i tacy ciepli i spokojni. Problem jednak polega na tym, że ilekroć któreś z nich się odezwie to wychodzi z tego pouczenie czy wspominany wyżej wykład wskazujący na to, że są to ludzie pełni niechęci do współczesnego świata. Problemem jest też fakt, że mimo nagromadzenia postaci (wszystkie zbędne wysłano do miejsc dalekich) w książce zaskakująco mało się dzieje. Zwierz nie żąda kina akcji. Ale np. dwóch braci Rojków błąka się po książce chyba tylko po to by było kogo pouczać. Natalia i Robrojek są właściwie niewidoczni, Florkowie – mają chyba tylko stanowić przykład skutecznego przeszczepiania ludzi z miasta do wsi. Nawet Gabrysia jest tylko po to by się martwić. To sprawia, że książka nieco irytuje, bo co chwilę ktoś o czymś rozmyśla w sposób który pozwoliłby autorce na wrzucenie kilku mądrych myśli i pouczeń. Bo czytając powieść zwierz cały czas miał wrażenie jakby formuła opowiadania historii strasznie autorce ciążyła i najchętniej pozbyła się wszelkiego zakochania i pouczyła nas jaki piękny jest świat natury a jaki paskudny miasta i że w tym złym świecie człowiek powinien być dobry. Prawda że ładnie to brzmi? Coś musiało pójść naprawdę nie tak, że zwierz czytając w sumie dobre przesłanie tak bardzo zgrzytał zębami. I chyba to jest największy zarzut jaki zwierz ma wobec książki.
Ps: Jutro recenzja niespodzianka ale bardzo warto wpaść na blog zwierza. Tzn. zawsze jest warto ale jutro będzie tak bardziej warto.
Ps2: Dla wszystkich którzy zastanawiają się czy można już Wnuczkę dostać normalnie – tak zwierz dostał ją bez problemu w księgarni sieci Matras bez absolutnie żadnych komplikacji.