Hej
Wiecie prawdę powiedziawszy nie ma nic gorszego niż pisać recenzję na tyle wcześnie, że jeszcze nie wiemy co myślą inni. To trochę tak jak wtedy kiedy wychodzi się ze znajomymi z teatru i wszyscy boją się cokolwiek powiedzieć jako pierwsi. Zwłaszcza, jeśli nie ma się jednoznacznej opinii na temat filmu. Zwierz więc pisze te słowa z pewnym strachem nieobcym nikomu komu przychodzi pisać krytycznie o autorze powszechnie lubianym. Zanim więc zaczniecie czytać wyjaśnijmy sobie kilka rzeczy, które może pozwolą wam lepiej zrozumieć zdanie zwierza. Po pierwsze zwierz nie ma serca – pewien rodzaj sentymentalizmu na niego nie działa, nie jest to jednak zjawisko powszechne u wszystkich widzów. Po drugie – wbrew temu co mogą sądzić niektórzy zwierz lubi Nolana jako reżysera, nie lubi go jako scenarzysty (choć też nie zawsze). Po trzecie – zwierz rzeczywiście jest mało czuły na „urodę” produkcji – trochę jak w przypadku Incepcji – zwierz wiedział doskonale, że ogląda coś niezwykłego ale ponieważ nie czuł związku z historią słabo to na niego działało. Teraz wiecie z kim gadacie. Zwierz postanowił zrobić jeszcze jedno. Nie zawrzeć w tekście spoilerów. To będzie trudne bo największe zastrzeżenia zwierz ma do zakończenia ale prawda jest taka że im mniej się wie tym w sumie jest zabawniej.
Zwierz powstrzymywał się nieziemsko ale udało mu się napisać recenzję bez spoilerów. Za to z licznymi uwagami dotyczącymi produkcji.
Nie idź do kina na arcydzieło – zwierz powie wam szczerze – początkowo miał do Interstellara olbrzymi dystans. Wiecie ostatnie Batmany Nolana nie należą do ulubionych produkcji zwierza, Incepcja mu się nie podobała. Tak więc w sumie sympatia jaką zwierz miał dla reżysera po Prestiżu i jego wcześniejszych filmach powoli wysychała. Ale potem ruszyła intrygująca kampania promocyjna. Nowe trailery, szczątkowe wiadomości dotyczące właściwiej fabuły filmu, zapewnienia wszystkich że to film wybitny. W dyskusjach zaczął pojawiać się Kubrick i jego Odyseja Kosmiczna: 2001. Wiecie zwierz zalicza ten film do jednych z najlepszych jakie widział (co nikogo nie dziwi bo to jeden z najlepszych filmów jakie nakręcono) więc pojawienie się tych porównań jeszcze rozbudziło ciekawość zwierza. Sam Nolan zapowiadał, że zdecydował się na najbardziej angażującą widza produkcję w historii. Wszyscy zapewniali, że trzeba to zobaczyć w kinie (najlepiej tak jak zwierz w IMAX). Napięcie sięgało zenitu. Zwierz odliczał dni do pokazu. I wiecie to to był błąd. Bo niestety Nolan nie nakręcił arcydzieła. I naprawdę nie jest jego winą, że zwierz na arcydzieło czekał. Jest za to winą ludzi którzy są odpowiedzialni za rozkręcanie zainteresowania filmem. Bo oczywiście część ludzi powiesz że idą na arcydzieło i arcydzieło zobaczą (tzn. będą przekonani, że widzieli) ale część osób (wcale nie tak nieliczna) – jak zwierz, poczuje się zawiedziona. I zwierz jest przekonany, że część jego rozczarowania wynika z tego jak bardzo nakręcono jego oczekiwania wcześniej. Zwierz zwykle nie daje się na takie sztuczki łapać ale nie widzi wstydu w tym jak się to zdarzy. Trzeba tylko pamiętać by nie dać się złapać bo to autentycznie psuje seans.
Zwierz musi przyznać, że kampania promocyjna była znakomita. Człowiek czuł, że to film o czymś więcej. Tym większy zawód gdy produkcja okazała się paradoksalnie bardzo banalna
Dyskretny urok niedopowiedzeń – Film Nolana zaczyna się znakomicie. Naprawdę znakomicie. Głownie dlatego, że narracja składa się z niedopowiedzeń. Dostajemy fragmenty informacji, skrawki, drobinki. Wszystko wkładamy do pojemniczka w głowie, świadomi, że musimy je zapamiętać, bo przydadzą się w przyszłości. I rzeczywiście te pierwsze niedopowiedzenia sprawiają, że film jest niesłychanie wciągający. O chociażby fakt, że wiemy, że coś się stało z ziemią, że coś przyszło i zniszczyło naszą dotychczasową cywilizację skazując ludzkość na klęskę głodu. Ale jakie to dokładnie były wydarzenia. Kiedy wszystko się zaczęło, jak dokładnie się potoczyło. Dlaczego cała Ameryka sieje, co to za tajemnicza choroba niszczy plony, skąd wzięły się burze kurzu. Nic nie wiemy, wszystko jest nam opowiedziane fragmentarycznie. Zwierz uwielbia, kiedy scenarzyści to robią. Wrzucić widza w sam środek historii. Nie powiedzieć mu wszystkiego. W końcu tak jest też w życiu, znajdujemy się w jakiejś sytuacji nie mając często wszystkich danych. To jest niesłychanie wciągające. I dopóki film karmi się niedopowiedzeniami – ogląda się go znakomicie. Gorzej, kiedy Nolan zaczyna wypełniać luki – wtedy niestety czeka nas (albo tylko zwierza) przede wszystkim rozczarowanie. Co więcej – tu już zwierz musi powiedzieć, że to nie musi być odczucie powszechne – największa tajemnica tego filmu – jest dla zwierza oczywista od początku. Co niestety sprowadziło się do tego, że wielkie oświecenie bohatera zwierz potraktował, jako potwierdzenie swojej znajomości schematów wykorzystywanych w narracji niż jako rzeczywiście nowość. Ale znajomy zwierza powiedział mu, że to nie jest takie oczywiste. Więc nie uznajmy tego za powszechnik.
Im mniej wiemy o wydarzeniach na ziemi – o dokładnym rozwoju zdarzeń, o tym co łączy odległe plany czasowe tym lepiej nam się ten film ogląda. Bo pytania się tu stawia doskonale. Gorzej z odpowiedziami.
Kosmos ostateczna granica – ponieważ zwierz chce zawrzeć w swoim wpisie wszystkie uwagi – nie tylko krytyczne – to musi powiedzieć od razu że w filmie Nolana strasznie podobała mu się myśl, że naszym największym błędem jako ludzkości było zarzucenie badań kosmicznych. Zwierz co prawda nie potrzebuje wykreowanej przez Nolana wizji potencjalnej zagłady gatunku ludzkiego by o tym pomyśleć, ale po prostu uważa że ludzie rzeczywiście powinni wrócić do spoglądania w Kosmos. Bo to jest chyba naturalne dla ludzi, że chcą odkrywać. Patrzeć dalej, dowiadywać się czegoś nowego. I póki to jest myśl przewodnia Nolana póty zwierz całym sercem go popiera. Problem pojawia się wtedy kiedy właśnie ta potrzeba szukania i odkrywania przegrywa z nieco innymi motywacjami bohaterów i pewną niepokojącą konsekwencją reżysera by wszystko doprowadzić do miejsca gdzie raczej mogą nas zaprowadzić emocje ale nie rozum. I wtedy właśnie reżyser widza bezpowrotnie traci serce zwierza. Bo zwierz istota jednak rozumna lubi kiedy w kontekście kosmosu zadawane są pytania wielkie – takie dotyczące istnienia jako takiego. Tu zaś wszystko sprowadza się do prostej jednostkowej emocjonalności. To temat tak bardzo ziemski. A my jesteśmy przecież w kosmosie.
Ponownie, zwierz podobnie jak Nolan uważa że powinniśmy wrócić ku gwiazdom – tylko jak już tam polecimy moglibyśmy się uwolnić od pewnych ziemskich schematów
Straszne rzeczy dzieją się ze scenarzystami którzy igrają z czasem – zwierz nadużywa tego zdania ale nigdy dość powtarzania, że zabawy z czasem w narracji filmwej czy książkowej to zabawa dla zaawansowanych. Tu Nolanowi wychodzi różnie – są w tym filmie pomysły doskonałe – właśnie uwzględniające kwestie czasu i jego względności – które powinny przypaść do gustu wszelkim wielbicielom rozważania podróży kosmicznych jakie ludzie rzeczywiście mogliby podjąć. Oczywiście Nolan twierdzi że korzysta z teorii naukowych ale powiedzmy sobie szczerze – są to teorie w wydaniu a Hollywood. Tzn. coś tam się zgadza ale pewnie nie jeden fizyk rozbiłby sobie czaszkę od facepalmów. Przy czym ponownie można się kłócić czy to jest błąd reżysera tzn. jasne w filmach nikt nie tłumaczy fizyki tak jaka ona jest bo wtedy w większości filmów wszyscy musieliby się rozejść do domów zamiast przeżywać fajne przygody. Nie mniej poza całkiem udanymi i ciekawymi narracyjnie pomysłami na wykorzystanie czasu, są niestety w tym filmie zabiegi nieco mniej oryginalne a nawet niestety – w odczuciu zwierza – bazujące na granicy karykaturalnych. Przy czym co ciekawe – mamy tu obok rzeczy oryginalne (choć nie aż tak strasznie jakby chciał reżyser) z pomysłami zupełnie nie oryginalnymi. Co prawda kolega zwierza twierdził, że jego daleko idący sceptycyzm dotyczący pewnych wątków podróży w czasie wynika z faktu, że za dużo się naoglądał Doktora Who. To może jest prawda. Doktor Who nauczył zwierza że napisanie paradoksu czasowego to nie jest zawsze najlepsze rozwiązanie dla scenarzysty.
Ludzkość nie powinna się przejmować – w końcu wysyłamy w kosmos naszego najspokojniejszego astronautę
Niespodzianka! – W filmie jest niespodzianka. Taka prawdziwa. Serio zwierz był pod wrażeniem, że dało się ją schować. Brawa. Problem jednak polega na tym, że kiedy już owa niespodzianka się pojawi (jej obecność jest zresztą w jakiś sposób zasygnalizowana wcześniej jak niemal wszystko w filmie – dlatego pierwsza połowa jest taka fajna) reżyser nie za bardzo wie co z nią zrobić. I tak dostajemy w filmie wątek, który wydaje się być z nieco innego porządku. Zwierz nie chce za dużo powiedzieć, ale oglądając go miał wrażenie jakby nie pasował do pewnej wielkiej historii i zdecydowanie lepiej by było opowiedzieć go zupełnie gdzie indziej. Co zresztą jest dobrym punktem wyjścia by stwierdzić, że bracia Nolan jako scenarzyści mają ten problem, że mają mnóstwo pomysłów i chyba o jedną osobę za mało w swoim życiu. Kogoś kto by im kazał połowę pomysłów wykreślić. Bo film wydaje się zatłoczony (od pewnego momentu) wątkami, które naprawdę są zbędne. I teraz ponownie zwierz nie może wam powiedzieć które ale powie tak – oglądając film przez trzy godziny poczuł jego długość. Tymczasem przy dobrze wywarzonych wątkach i nastroju trzech godzin się nie czuje.
Zwierz naprawdę nie spodziewał się Ripley w tym filmie. (to jest dowcip)
Dylan Thomas prosi o tantiemy – to taki drobiazg ale… zwierz rozumie, że jeden z najbardziej znanych wierszy Dylana Thomasa doskonale pasje. Zwierz gdyby miał na planie Michaela Caine też by się nie mógł oprzeć by mu dać ten wiersz do wyrecytowania (a właściwie tylko końcówkę) ale serio kiedy zwierz usłyszał wiersz po raz czwarty to miał ochotę osobiście napisać do Nolana z prośbą by szanował dobrą poezję na tyle by nie dawał jej się w przeciągu jednego filmu stawać wyświechtanym frazesem. Serio to jest nauka dla wszystkich – to ze coś idealnie pasuje i doskonale brzmi nie znaczy, że musicie to powtarzać do znudzenia. Widz zanim wyjdzie z kina będzie miał jeszcze w głowie jak to doskonale brzmiało za pierwszym razem.
Zwierz rozumie reżysera – każdy chciałby zostać wysłany w kosmos przy akompaniamencie Michaela Caine recytującego wiersz. Raz.
Z uczuciem przez galaktykę –To jest chyba największy problem zwierza. Zwierz rozumie jak jest nauka jest w wydaniu Hollywoodzkim. Ale jak ktoś mu mówi o miłości potrafiącej pokonać czas i przestrzeń. I jak tą osobą jest oczywiście jedyna podejmująca ważną decyzję kobieta, która co prawda jest naukowcem ale postanawia kierować się sercem to zwierz mentalnie ostrzy topór. Po pierwsze – istnieje naprawdę bardzo niewiele przypadków w którym długie mowy o miłości która pokona wszystko działają. Bardzo rzadko takie mowy sprawdzają się na statkach kosmicznych. Druga sprawa – dlaczego Nolan musi robić z kobiety emocjonalną istotkę. Z kobiety o doskonałych naukowych osiągnięciach których jednak raczej nie zobaczymy. Zwierz zupełnie nie rozumie dlaczego do tej – teoretycznie mającej być opartej na futurystycznych wizjach przyszłości historii Nolan zdecydował się wlać taką dawkę sentymentalizmu jakbyśmy nagle oglądali film o podróżach kosmicznych redagowany przez autorów książek romansowych. Jak wiecie zwierz jest sentymentalny – ale są takie sceny i takie zdania przy których zwierz przypomina sobie że nie ma serca. Niestety w im dalej w las tym takich zdań jest więcej, tym częściej ów sentyment zwycięża z nauką. Wiecie może miłość jest zdaniem niektórych odpowiedzią na wszystko. Ale akurat w tym filmie padają pytania na które trudno odpowiedzieć „All you need is love”. I to jest największy zarzut zwierza – bo o ile w przypadku innych wątków widać jakąkolwiek próbę znalezienia odpowiedniego tonu, to ta, gdzie pojawia się uczucie i sentymentalizm Nolan wali nimi w człowieka bez litości. A potem jeszcze raz co by na pewno wszyscy zrozumieli.
Oj Nolan Nolan, taki mądry taki zdolny ale kobiecych bohaterek to ty pisać nie umiesz.
I need a hero – zwierz ma pewien problem z tym, że teoretycznie film ma mieć dwoje a nawet na upartego troje bohaterów. To nie jest tajemnica – bo też troje aktorów jest uwzględnionych w kampanii promocyjnej. Problem w tym, że tak naprawdę Nolan napisał jednego bohatera (nawet całkiem nieźle choć nie jest to jakaś szczególnie wybitna postać tzn. znamy ten typ człowieka który zawsze chce więcej, ryzykuje ale mu się to udaje) i… zapomniał napisać bohaterki. Anne Hathaway po gra postać, która ma szczątki charakteru – co prawda wygłasza jakieś przemowy które mają nam pozwolić zrozumieć kim jest ale – cóż kiedy nie ma akurat przemowy to w ogóle nie ma charakteru, z kolei Jessica Chastain gra postać której właściwie nie znamy. Co więcej postać trochę zawieszoną – tak jakby żyła rytmem życia bohaterów którzy są daleko a nie swoim. I choć odgrywa ważną rolę to widz ma wrażenie jakby była tylko przerywnikiem. Co ciekawe w filmie są inni nieźle skonstruowani bohaterzy (Casey Affleck ma małą ale znakomicie zagraną rolę) – ale zawsze na drugim tle. Choć prawdę powiedziawszy nie rozumie dlaczego David Gyasi, który gra w tym filmie znakomicie (paradoksalnie ma jedną z trudniejszych ról do zagrania) właściwie prawie się nie pojawiał w czasie promocji filmu.
Członków załogi statku który wyrusza daleko daleko jest kilkoro. Jakoś napisany charakter ma jeden. Reszta zbiorowo złożyłaby się na jedną ciekawą postać
Czy leci z nami HAL – ponownie by jakoś zrównoważyć uwagi zwierza. W filmie są roboty. To jak wyglądają i się zachowują – znakomity pomysł. W sumie można byłoby wszystkich ludzi wyrzucić i zostawić tylko roboty. Są doskonale napisane, dowcipne i człowiek troszczy się o nie bardziej niż o bohaterów. A jeden z nich zdaniem zwierza jest odpowiedzią na to co mówiłby R2D2 gdyby umiał mówić. Serio. Roboty są świetne. Pomysł na ich wygląd doskonały. Choć zwierz cały czas się zastanawiał – czy nie ma tam małego nawiązania do Kubricka. No w każdym razie sami widzicie – zwierz nie ma pretensji do wszystkiego.
Roboty są fajne – naprawdę super
Spoiler? Nie muzyka – oczywiście muzykę napisał Hans Zimmer. Zwierz ma z Zimmerem podobnie jak z Nolanem (może dlatego że ostatnio sporo współpracują). Zwierz uwielbiał kiedyś muzykę Zimmera ale teraz z filmu na film ma do niej co raz więcej zastrzeżeń. Tu niesłychanie przypominała tą z Batmana (wydanie trzecie) ale nie to było jej największa wadą. Otóż problem tkwił w wykorzystaniu muzyki w filmie. Jest w tym filmie kilka jeśli nie kilkanaście scen gdzie muzyka tak nachalnie określa nastrój że psuje widzowi seans. Jak? Oto bohaterowie robią coś niepozornego – ale towarzyszy im niesłychanie sugestywna niepokojąca czy głośna muzyka. I tak widz już niczym nie zostanie zaskoczony. Cokolwiek się stanie zostało zapowiedziane przez muzykę. Zwierz rozumie, że muzyka w filmie ma podkreślić czy stworzyć nastrój sceny. Ale nie powinna zapowiadać rzeczy które się wydarzą. Aby nie spoilerować. To trochę tak jakby się oglądało scenę jak ktoś idzie do lodówki przy dźwiękach skrzypiec ze Szczęk. Człowiek zanim ktoś otworzy lodówkę wie że w środku jest głowa współlokatora. Jeśli jednak muzyka pojawi się później to fakt, ze w lodówce jest coś innego niż chińszczyzna nas przerazi czy zaniepokoi. Zwierz zdecydowanie woli wyjście drugie. Chociażby dlatego, że nie cierpi kiedy ktoś mu na siłę mówi co ma w danej chwili filmu czuć.
Zimmer nie kombinuj tylko puść nam Straussa. Nic lepszego i tak nie zabrzmi między planetami (no może poza Holstem)
Uroda światów dalekich – zwierz przyzna szczerze, jest w filmie dla kogoś kto lubi urodę kosmosu wiele scen pięknych. Co prawda urodę fotografowania gwiazd lepiej udało się ująć w Grawitacji, ale pewnie sporo przeżyć estetycznych dostarczy. Zwierz pisał wam już na początku. Nie jest na urodę światów bliskich i dalekich nieczuły. Problem w tym, że to dla niego za mało. Co więcej – zwierz jest tym przypadkiem widza, który czuje przez swoich bohaterów. Jeśli ich zachwyca zachód słońca to zwierz łka mimo, że mu co dzień słońce zachodzi obok domu za wiadukt Trasy Toruńskiej nie wywołując przy tym nadmiernych wzruszeń. Tu cała ta uroda i wielkość kosmosu jest nam podana na sucho. I nawet nie ma tego pięknego muzycznego komentarza jak u Kubricka. Tak więc was może zachwycić ale zwierza zostawiło nieporuszonym.
Widzicie do urody filmu też zwierz nic nie ma – choć jak historia nie rusza to i światy nie ruszają
Tam gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek (z flagą ameryki)– zwierza strasznie bawi fakt, ze w tym filmie zobaczycie więcej amerykańskich flag niż wam się śniło. Ale nie o to chodzi. Zwierz chciał napisać dwa słowa o aktorstwie. Ma tu poważny problem. Bo to jak aktorzy grają zdaniem zwierza wynika ze średniego scenariusza (nawet jeśli podoba się historia to jakość dialogów pozostawia naprawdę wiele do życzenia). Matthew McConaughey nie jest w tym filmie ani dobry ani zły. Poza jedną sceną w której zdaniem zwierza jest doskonały przez cały film prezentuje mniej więcej ten sam poziom gry aktorskiej. Mimo olbrzymiej skali filmu aktorsko nie ma tu scen wielkich. Ale rzeczywiście udaje mu się spełnić założenie, że oto on jest naszym aktorem. Biedna Anne Hathaway ma po prostu źle napisaną postać. Zwierz pisał o tym wcześniej – jej bohaterka niestety cierpi na wiele wad wynikających z pisania bohaterek kobiecych wedle pewnego klucza gdzie emocje zawsze stają ponad rozumem. Podobnie Jessica Chastain niewiele ma w tym filmie do pokazania – w kilku scenach z jej udziałem dostajemy zaskakująco mało akcji – w tym tej aktorskiej. W jednej scenie jest przeurocza – w pozostałych jest na ekranie ale nie za bardzo ma co robić. Z kolei Casey Affleck grający jej brata robi ze swojej małej rólki perełkę. Oczywiście jak na ekranie jest Michael Caine to człowiek nie chce by kiedykolwiek znikał (zresztą autorzy filmu chyba uczynili jego postać niesłychanie odporną na czas. Jeśli zwierz dobrze liczy). Z nieznanych zwierzowi przyczyn strasznie nisko na liście na Imdb jest David Gyasi a jest naprawdę doskonały. Jego rola w tym filmie jest strasznie trudna a on sprawia że nie mamy problemu by zaakceptować i zrozumieć pewne trudne rozwiązanie fabularne.
Zwierz wie, że nie jest to coś czego powinien się widz czepiać ale dlaczego „ratujemy świat i ludzkość” niemal zawsze równa się „ratujemy amerykanów”
Ostatecznie jak zwierz pisał Interstellar zawodzi przede wszystkim zakończeniem. Zakończeniem które zdaniem zwierza sprawia, że filmu nie powinno się stawiać na półce obok Odysei Kosmicznej. Zresztą zwierz rozmawiał ze znajomym gdzie zastanawialiśmy się czy może ktoś na reżyserze nie wymógł takiego zakończenia. Zwierz więcej wam nie może powiedzieć ale trochę jak w Powrocie Króla – film ma kilka zakończeń i po tym pierwszym jeszcze ujdzie a po ostatnim nie dość że widz jest zmęczony to jeszcze zniechęcony. W każdym razie zwierz był bo miał wrażenie, że sprowadzono go z gwiazd do bardzo przyziemnego miejsca. Takiego gdzie zakończenia dyktuje nie duch opowieści ale ktoś kto wie co lubi widownia. Zwierz zaś wie, że widownia może polubić wszystko jeśli się jej to odpowiednio poda. Przy czym zwierz paradoksalnie mimo olbrzymich zarzutów nie mówi wam – nie idźcie zostańcie w domu. Może wy nie macie żadnych oczekiwań, może wasze serca są jednak nieco miększe niż to które posiada zwierz, może lubicie jak historie kończą się zgodnie z tradycją, może lubicie pompatyczne kino Nolana bardziej niż zwierz. Ale prawda jest taka, że Nolan wyciągnął rękę ku gwiazdom. I nie siegnął.
Ps: Zwierz w ciągu jednego wieczoru usłyszał tak skrajne dwie opinie o filmie, że musi wam to jeszcze podrzucić by rzetelnie powiedzieć, że o ile on jest nieusatysfkacjonowany to niekoniecznie jest to powszechne odczucie.
Ps2: Jak już obejrzycie i się wam spodoba to błagam nie mówicie zwierzowi, ze „nie zrozumiał” (tak było przy Incepcji) istnieje zawsze możliwość że człowiek idealnie film zrozumie. I nadal mu się nie podoba.
Ps3: Jutro zwierz obiecuje wrzucić urwany wpis Avengersowy.