Home Ogólnie Powstanie bez Historii czyli parę uwag o Mieście 44

Powstanie bez Historii czyli parę uwag o Mieście 44

autor Zwierz

Hej

Zacznę od tezy ryzykownej. Nie da się zrobić filmu o Powstaniu. Podobnie jak nie da się zrobić filmu o II wojnie Światowej, o Zagładzie, o froncie wschodnim. Da się zrobić film, który dzieje się w czasie rozgrywających się wokół bohaterów zdarzeń. Możemy ich uczynić bohaterami mniej lub bardziej zaangażowanymi, możemy czynić ich świadkami całej historii bądź tylko jej niewielkiego fragmentu. Mogą być bardzo wyjątkowi albo właśnie specjalnie wybitnie przeciętni. Ale samo wydarzenie historyczne, jako takie średnio nadaje się na bohatera filmowego. Nawet wtedy, kiedy dostajemy sceny niesamowite – jak lądowanie w Normandii w Szeregowcu Ryanie – musimy gdzieś tam mieć naszego człowieka.  Musimy chcieć poznać jego historię. Musimy się o niego troszczyć, przerzucić na niego nasze lęki, obawy i nadzieje. Jeśli go zabraknie strasznie trudno będzie nam poczuć więź z przedstawianymi wydarzeniami. Nie z wyrachowania, ale dlatego, że ogrom zła, przemocy, zbrodni jest zbyt duży.  Musimy mieć jakąś perspektywę, która pozwoli nam to wszystko zrozumieć, oswoić, ogarnąć. Musimy mieć jakąś historię, która porządkuje wydarzenia, miejsca, obrazy. Nadaje sens i pozwala szukać puenty. To nie żadne moje widzi mi się. To podstawy snucia narracji filmowej.  Zwłaszcza w przypadku filmów wojennych. Tą lekcję już dawno odrobili filmowcy amerykańscy i brytyjscy. Niestety nie odrobił jej Jan Komasa reżyser Miasta 44. (recenzja zawiera pewne ilości spoilerów choć i tak wszyscy wiedzą jak się to wszystko skończyło).

Ta recenzja zawiera spoilery i jest napisana bez odwoływania się do osoby zwierza. Bo oczywiście film widział zwierz, ale chyba w tym jednym przypadku chce zabrzmieć trochę poważniej. Taki kaprys. Skoro scenarzysta może napisać film bez bohatera, zwierz może napisać wpis bez zwierza

Podstawowym i pierwszym problemem Miasta 44 jest brak bohatera. To znaczy teoretycznie dostajemy Bohatera – nazywa się Stefan, jest przystojny, młody i ma odpowiednio przyczesaną fryzurę dziewiętnastolatka z lat 30. Miły dla oka, trochę nieśmiały, po śmierci ojca opiekuje się młodszym bratem i matką. Do konspiracji trafia przez kolegów, a że są w niej najładniejsze dziewczyny to zostaje. Trochę nieśmiały, więc mówi mało, ale patrzy intensywnie. Zresztą w ogóle trudno się chłopakowi dziwić, bo wygląda na to, że do Konspiracji i Powstania idą tylko ładni ludzie. Chłopaki jak malowanie, z muskulaturą, bielą zębów, bez śladów niedożywienia czy jakichkolwiek życiowych trudów. Oczyska mają niebieskie, szczęki pięknie zarysowane, włosy przyczesane, (co prawda w jednej scenie jest od nich ładniejszy Niemiec, ale tylko po to by podkreślić jaki jest zły). Dziewczyny jeszcze piękniejsze, do wyboru blondynki, brunetki z lśniącymi włosami, ogolonymi nogami, pomalowanymi ustami. Co prawda okupacja już trochę trwa, ale manicure nadal da się zrobić, śliczną sukienkę wyprać i magicznie nałożyć cudowny makijaż. Do tego papierosy, kolacje w ogrodzie i sauna gdzie można natknąć się na nagusieńkich przedstawicieli płci przeciwnej (W Polskim filmie musi być biust kobiecy inaczej nie dają kasy na produkcję). Żyć nie umierać. Reżyser nie pozostawia nam złudzeń, że niedługo ta śliczna radosna banda wpadnie w sam środek koszmaru.

Oto Stefan. Stefan jest bohaterem. Co ma Stefan. Stefan ma zdobyczny pistolet. Czego nie ma Stefan. Stefan nie ma charakteru.

I rzeczywiście tak się dzieje. Problem w tym, że kiedy zaczyna się Powstanie scenarzysta przestaje pisać bohaterów. Zwłaszcza Stefan w pewnym momencie po prostu staje się zupełnie niemy i bezwolny – po części na skutek szoku, po części, dlatego że scenarzysta chyba nienawidzi dialogów i gdzie tylko mógł je wycinał. Zresztą to akurat słuszny zabieg, bo wychodzą mu one strasznie sztywne.  Wydawać by się mogło, że losy naszej grupy będą nas obchodzić. W końcu to młodzi ludzie, zetknięci z koszmarem wojny. Niestety – bohaterowie mają głównie za zadanie stawiać się w kolejnych miejscach Powstania i być świadkami kolejnych nieszczęść. Ich motywacje są zaznaczone bardzo szkicowo, podobnie jak charaktery (jeden wesoły, jeden zadziorny, jeden poważny, jedna dzielna dziewczyna, jedna panienka z dobrego domu). Pojawiają się i znikają w korowodzie scen a kiedy giną nie mamy, kogo żałować. Dostajemy dramatyczne sceny rozstania młodego małżeństwa, ale trudno nam się w nie angażować, bo reżyser dyskretnie pominął pokazanie nam jak się w sobie zakochali. W przypadku większości bohaterów dostajemy początek i koniec ich historii, ale nie dostajemy żadnego środka.  Przy czym złego słowa nie da się powiedzieć o młodych aktorach – podobnie jak ich bohaterowie, są śliczni, niedoświadczeni i choć patrzy się na nich miło, to przywiązać się doń trudno. Zwłaszcza, że niestety większość z nich dostaje kwestie które mogą widza poruszyć tylko wtedy kiedy dobrze zna bohatera. A oni nie są bohaterami, tylko postaciami szeleszczącymi papierem.

Film wypełniają bohaterowie. A jednocześnie nikt nie jest na ekranie na tyle długo (poza Biedronką) byśmy zaczęli się przejmować jego losami.

Jedyną postacią w całym filmie, która jest rzeczywiście napisana, i której motywacje i sposób myślenia poznajemy jest Biedronka. Dziewczyna z dobrego domu, zakochana w Stefanie (Bóg raczy wiedzieć, dlaczego) staje się na dobre czterdzieści minut filmu jego główną bohaterką. Dziewczyna, po której spodziewaliśmy się pokory czy płaczu staje się autentycznym dowodem na to, że człowiek w sytuacjach kryzysowych staje się niesłychanie zaradny. Biedronka sprzeciwia się rozkazom dowódców, wyciąga Stefana ze szpitala, znajduje mu schronienie, załatwia przepustkę, zdobywa informacje, radzi sobie z chcącym ją zgwałcić powstańcem (film działa wedle zasady pewnego historycznego bingo gdzie musi się pojawić każdy rodzaj postaci, – czyli tak będzie jeszcze dobry Niemiec i waleczny żydowski chłopak i zaciągający żołnierz z armii Berlinga). Co więcej dziewczyna pokazuje nam perspektywę, o której rzadko się mówi – panienka w niebieskiej sukience z pięknym blond warkoczem zestawiona z okropieństwami powstania robi dziesięć razy większe wrażenie niż jakikolwiek Stefan błąkający się z pustym wzorkiem wbitym w przestrzeń. Co więcej wątek jest doskonale napisany bo np. dziewczyna zdradza konspirację, robi mnóstwo dobrych rzeczy (pomaga w szpitalu) ale kiedy spotyka ponownie koleżankę z konspiracji jest wyzwana od zdrajczyń. I choć ma rację to jesteśmy wściekli że Powstańcy każą się jej bawić w wojsko, skoro ona sama na własną rękę jest w stanie pomóc tylu osobom. A przy tym jej marzeniem jest wyrwać się z miasta i zwiać z chłopakiem. Idealna niejednoznaczna postać.

  Ten film ma dwie dobrze napisane postacie – Biedronkę (blondynka) i Kamę (brunetka). Gdyby tak wywalić Stefana i zrobić film tylko o nich…

Chyba właśnie dlatego scenarzysta postanowił, że jednak nie uczyni z niej głównej bohaterki (porzuca ja na długie kwadranse filmu) i uparcie wraca do Stefana. Stefan zaś ma magiczną moc – kto go spotka ten za niego zginie. Przyglądamy się więc kolejnym zgonom i cały czas czekamy aż sam Stefan pokaże nam to co zobaczyli w nim jego towarzysze broni. Jakiś charakter idealizm, zapał, wizję. Ale nie chłopię właściwie trudno o cokolwiek posądzać. Jego zadaniem jest chyba tylko służenie, jako niezawodny deflektor pocisków. Poza jedną kulą, która go trafiła (rana na oko jest taka, ze chyba umarłby od zakażenia), cała reszta amunicji wroga nie ima się jego bohaterskiej skóry. I tyle. Nie ma w nim nic specjalnego, nic ciekawego, nic oryginalnego.  Jako widz cały czas zastanawiałam się, dlaczego dwie ciekawe i dobrze napisane i zagrane bohaterki (oprócz Biedronki jest jeszcze bardzo zaradna Kama – też mająca więcej charakteru niż zastęp Stefanów) mogą istnieć wyłącznie w odniesieniu do niemrawego mało ciekawego Stefana, który ma poważne problemy by wydusić z siebie całe zdanie. Ani on miły, ani porządny, przystojne chłopię, ale serio to nie wszystko co się liczy.  Zresztą zastanawiam się czy twórcy rzeczywiście chcieli uczynić ze Stefana postać, której raczej się nie lubi – idzie on przez Powstanie dość bezwzględnie – najpierw opuszczając rodzinę, potem przyjmując poświęcenie innych – nigdzie nie dając znaku, że na to poświęcenie zasługuje. Gdyby tu pojawił się jakiś komentarz czy refleksja twórców byłoby znakomicie. Ale niestety tego też zabrakło. I tak Stefan budzi w człowieku przekonanie, że właściwie najlepiej po prostu stać i spoglądać tępo – wtedy ktoś cię uratuje i za ciebie zginie.

Bohaterowie drugoplanowi dostaną początek i koniec historii. Środka scenariusz nie przewidział.

Twórcy postanowili nam pokazać okropieństwa powstania w całej rozciągłości – oderwane ręce i inne części ciała walające się to tu to tam stają się motywem przewodnim filmu. Mamy deszcz krwi, wylewające się wnętrzności, gorzejące rany. Gruzy Warszawy wyglądają jak żywe a dorośli i dzieci jęczą, stękają i giną. Problem w tym, że spoglądamy na to w pewnym momencie z pewną obojętnością. Wiemy, że nasz bohater przeżyje, zaś ten Warszawski tłum nas nie rusza. Mimo zabiegów to wciąż są statyści z szmatami pokrytymi sztuczną krwią. Bo strach i cierpienie przeżywamy poprzez przeżycia bohaterów – na filmie możecie nie zobaczyć żadnego poturbowanego ciała i wyjść wstrząśnięci (pamiętam że moi znajomi płakali na seansie Pianisty który był zdecydowanie mniej krwawym filmem). Możecie też zobaczyć całe mnóstwo pourywanych kończyn i nie poczuć lęku, strachu, okropieństwa. Musimy się emocjonalnie zaangażować, by przeżyć strach i dramat razem z bohaterem. Inaczej czujemy, że jesteśmy tu tylko widzami. Ten dystans do filmu zwiększają dialogi. Scenarzysta wyraźnie nie ufa widzowi, że ten cokolwiek zrozumie, reżyser nie ufa materii obrazu. Kiedy chcą przekazać jakąś informację, wciskają ją w dialog. Ale nie robią tego subtelnie – wręcz przeciwnie. Jeśli chcą powiedzieć widzowi, że ludzie myśleli, że Powstanie potrawa trzy dni, to ktoś z ekranu powie „Myślę że Powstanie potrawa trzy dni”, jeśli Powstańcy przebijali się kanałami to ktoś z ekranu powie „Przebijemy się kanałami”, jeśli ktoś wyraża wątpliwość że Rosjanie pomogą pojawia się w dialogu „Wyrażam wątpliwość że Rosjanie pomogą”. Tak napisane dialogi sprawiają, że film właściwie nie musi troszczyć się o spójność narracji (co ciekawe mimo, że mówią nam jakie to jest miejsce, to nikt nie troszczy się by powiedzieć który to dzień Powstania – więc w sumie widz może spokojnie dojść do wniosku, że Powstanie trwało dwa tygodnie a nie dwa miesiące. Bo upływu czasu na ekranie zupełnie nie czuć). Tymczasem film byłby bez porównania lepszy gdyby wszystkiego nie zapowiadano z ekranu tylko pozwolono narracji się toczyć własnym tempem. Tylko, że wtedy trzeba byłoby wymyślić jakąś spójną nić narracyjną i jednak mimo wszystko założyć, że skoro widz i tak wie jak to się wszystko skończy to przynajmniej bohater musi być zaskoczony. A przecież widz nie musi słyszeć, że pójdą kanałami, bohaterowie mogliby do nich trafić z zaskoczenia, podobnie jak dla bohaterów powinno być zaskoczeniem to jak bardzo Rosjanie nie chcą pomóc (tak zupełnie na marginesie – sposób, w jaki przestawiono żołnierzy armii Berlinga jest skandaliczny.  Nie można robić z nich samych idiotów, bo jak ktoś zginął walcząc w twoim mieście to jego życie liczy się tak samo. Nie ważne Powstaniec czy Berlingowiec). Film to jest sztuka wizualna, w której powinno opowiadać się obrazem a nie ilustrować obrazem informacje zawarte w dialogach.

Pomysł żeby bohaterowie byli zdezorientowani w czasie Powstania to pomysł oburzający. Dlatego zawsze zjawi się ktoś kto im wyjaśni sytuację. W dialogu który nie ma żadnych cech poza informacyjnymi.

Oczywiście twórcy chcieli dorzucić postacie niejednoznaczne i tematy kontrowersyjne. Ale nie tędy droga. Ludność cywilna w Postaniu zostaje tu sprowadzona albo do zamykającego Powstańcom drzwi tłumu, albo do jakichś anonimowych ludzi, którzy albo naszym bohaterom wygrażają albo ich żałują ewentualnie efektownie giną oblani sztuczną krwią. Ta szara masa nie budzi sympatii, bo reżyser nie jest się w stanie oderwać od tej niesłychanie tradycyjnej wizji, że dobre są nasze dziewczyny i chłopaki a cywile są tylko niechętnym lub ginącym tłumem. Tymczasem, jeśli czegoś naprawdę brakuje to jakiegokolwiek uświadomienia sobie przez bohaterów czyim kosztem urządzili sobie tą zabawę. Ale to wymagałoby dialogów postaci, wątków i ograniczenia kalejdoskopu wydarzeń. Bo kiedy biegnie się przez Powstanie na refleksję nie ma czasu. Nie ma czasu też chociażby na pojawiające się na końcu napisy informujące ilu z tych niewdzięcznych cywili straciło w czasie Powstania życie. Podobnie dobry Niemiec –postać równie obowiązkowa jak Żydowscy więźniowie rzucający się naszym Powstańcom na szyje – pojawiają się na ekranie by coś zaznaczyć i… nic. Bo czas nagli trzeba się stawić gdzie indziej. Scena, która mogła być naprawdę dobra, – kiedy bohaterkę próbuje wykorzystać bardzo przystojny kapitan mogła być naprawdę porażająca. Ale przecież to jednak jest film o Postaniu, więc kapitan grzecznie wyda rozkaz rozebrania się dziewczynie a sam, kiedy będzie się rozbierał (cholera wie, dlaczego tyłem do dziewczyny) dostanie po łbie. I tak mit powstańca pozostanie, bo żadnej granicy nie przekroczono. Można tak wymieniać długo, ale ponownie – gdyby twórcy zdecydowali się na napisanie jakiejś historii zamiast kalejdoskopu zdarzeń –pewnie mieliby miejsce by coś z tymi postaciami zrobić zamiast rozgrywać wspomniane już historyczne bingo. I co więcej, wydaje się, że są z siebie strasznie dumni że stworzyli dzieło niejednoznaczne. Jakby nie dostrzegli że to jakby już nie jest aż taka nowość – nawet w Polskiej kinematografii. Najlepiej podejście do tematów kontrowersyjnych w filmie obrazuje chyba podejście do seksu. Ponieważ kwestia seksu w Powstaniu budzi sporo emocji (znajomość natury ludzkiej ściera się tu z mitem Powstańca) to twórcy wiedzą, że powinni go zawrzeć w scenariuszu. Ale z drugiej strony widać lęk  przed tym by dać scenie jakkolwiek wybrzmieć. Ostatecznie całość sprowadzają do kiczowatej migawki. Jakby z jednej strony bardzo chcieli ten seks mieć ale z drugiej bali się go w jakikolwiek sposób wpleść w narrację, dać scenie początek, koniec czy kontekst (bohaterowie są brudni, zmęczeni, ranni). To jeszcze jedna cecha produkcji która paradoksalnie unika naturalizmu – jest go sporo w scenach cierpień ale tu się kończy. Cała reszta produkcji jest albo płaska albo stanowi popis montażysty.

Warszawa jest imponująco zrujnowana ale też reżyser idzie na skróty. Najpierw jest miasto potem są gruzy. Nie widać tego jak miasto powoli traci miejskość, stając się rumowiskiem. No ale tak jest jak bohaterowie muszą pojawić się w czterech dzielnicach i być świadkami wszystkich przejawów Powstańczych okropieństw. Wtedy nie ma czasu na opowieść

Co więcej film ma też ten problem, że składając się z kalejdoskopu scen zajmuje się głównie odhaczaniem kolejnych Powstańczych przeżyć. Nie ma w nim poczucia humoru, (co w sumie znów wpycha nas w pewien stary schemat – koszmarnie poważnego filmu o wojnie), nie ma dialogów, które nie są w jakiś sposób informacyjne, (przy czym np. film nie tłumaczy tego co interesuje współczesnego widza – skąd bohaterki mają nowe ubrania, czy skąd bierze się jedzenie), wszystko da się wpisać w jakiś obrazek z albumu z Powstania – powstańcy śpiewają, Powstańcy walczą, powstańcy biorą ślub, Powstańcy w szpitalu. Dylematy moralne Powstańców. Wszystko, co pomiędzy wypada. Kalejdoskop przebiega przed oczyma widza, ale gdzie mu do zrekonstruowanych niedawno kronik. A szkoda, bo gdybyśmy porzucili bohatera zbiorowego gdyby scenarzyści usiedli i napisali Stefana, gdyby ktoś wpadł na rewolucyjny pomysł, że bohaterką całego filmu może być dziewczyna – wtedy produkcja mogłaby naprawdę nieźle wyjść. Zwłaszcza, że rzeczywiście – jest to film fenomenalnie zrealizowany. W kraju gdzie wojska wyruszające z Warszawy w 1920 roku mogą mijać budynek postawiony w latach 30 ( nie daruję tego Hoffmanowi) film – gdzie jedyną większą wpadką jest dziwnie stary nagrobek z 1934 roku – jest perełką. Gruzy miasta są niesamowite, – choć paradoksalnie mniej poruszające niż te w Pianiście (tam przerażała przede wszystkim pustka miasta), nigdzie w kadr nie wkradła się klimatyzacja, linia wysokiego napięcia, współczesne obramowanie okien. Kiedy strzelają to strzelają naprawdę, wybucha z odpowiednim świstem. Kanały są ciemne, brudne i przerażające. Co prawda sztuczna krew jest straszliwie sztuczna, ale za to rzeczywiście zadbano by kilka scen było odpowiednio wizualnie poruszających, – czego dość dawno w Polskim kinie nie było.  Gdyby jeszcze był do tego dobry scenariusz.

Wyłamię się – choć slow motion było w wielu miejscach po prostu kiczowate (zwłaszcza latające zakręcające kule) to nie jest to taki zły pomysł. Ani tak bardzo nie przeszkadza. Choć udowadnia że twórcy bardziej nie mają pomysłu na film niż mają

Co ciekawe wiele kontrowersji wzbudziły sceny gdzie twórcy zdecydowali się na współczesną muzykę czy na slow motion. Kiedy wychodziłam z kina podsłuchiwałam młodych ludzi (na oko rówieśników bohaterów filmu) którzy strasznie na te sceny narzekali. Ja nie narzekam, choć mam wrażenie, że mimo całej postępowości, twórcy nie mieli na nie za bardzo pomysłu. Za pierwszym razem są niezłe, potem są średnie, niekiedy po prostu budzą uśmiech na twarzy (na ekranie mamy dwoje młodych ludzi nago splecionych w miłosnym uścisku a człowiek koncentruje się głównie na spadającej w slow motion doniczce z paprotką). Przy czym gdyby cały film miał nowoczesną oprawę muzyczną, albo gdyby slow motion pojawiało się w naprawdę istotnych miejscach wtedy byłby to pomysł znakomity (zwłaszcza współczesna oprawa muzyczna dobrze by do tego filmu pasowała).Ale tu trudno powiedzieć, dlaczego twórcy zdecydowali się jedne sceny podkręcić a inne, – które można byłoby rozegrać w sposób ciekawy rozgrywają strasznie klasycznie (jak np. scena w szpitalu gdzie aż prosi się o bardziej dynamiczny ruch kamerą). Zresztą w ogóle problemem twórców jest to, że zdają się oni kręcić nie tyle film, jako całość, ale poszczególne sceny. Być może gdyby podzielić film na dziesięć krótkometrażówek każda z nich dostałaby wysoką ocenę. Problem w tym, ze tu sceny nie mają czasu wybrzmieć, bo natychmiast pojawiają się nowe.  I tak dostajemy mnóstwo scen, z których każda ma potencjał by być naprawdę poruszającą, ale nie mamy chwili na refleksję. Im dłużej ogląda się film tym mniej czuje się widz z nim związany. W pewnym momencie wkrada się nawet nuda (zwłaszcza bliżej końca, bo mimo dramatycznych wydarzeń, jakby wiemy jak to się wszystko skończy a bohaterowie nas mało interesują).

Wszystkiemu co dzieje się w filmie strasznie brakuje kontekstu. Nikt nie ma tu odwagi powiedzieć dlaczego zachowuje się tak a nie inaczej a większość postaci ma za mało czasu by nam swoimi czynami wyjaśnić skąd wzięła motywacje

Ostatnim największym problemem Miasta 44 jest to, że to jest paradoksalnie film o niczym. Widzicie nie ma w tym żadnej puenty, żadnego pomysłu. Bohaterowie niewiele nas obchodzą, Powstanie – jest zbiorem wydarzeń z przeszłości – bolesnych i szokujących, ale ich odtworzenie na ekranie niczego nie uczy, jest tylko syceniem się dawnym cierpieniem. Twórcy tak strasznie chcieli by wyszło współcześnie, by było nie martyrologicznie i nie politycznie, nie oceniająco, że gdzieś po środku bohaterowie stracili i kontekst i motywację. Nikt tu za bardzo nie mówi o patriotyzmie, wartościach, ojczyźnie. Nikt nie mówi o cierpieniu, ofiarach i poświęceniu. Dostajemy krótką migawkę z okupacji, która jednak nie tłumaczy dlaczego młodzież biegła do Powstania.  Z jednej strony fajnie, ze twórcy chcieli się oderwać od takich tradycyjnych długich przemów o Bogu i ojczyźnie. Z drugiej – pozostaje pytanie, – co w takim razie w tym Powstaniu poza okropieństwami zostało. Bo nie jest to też film o wojnie, ani o tym co po wojnie, ani o trudnych wyborach. Nawet nie jest o tym młodzieńczym zrywie, bo nasi bohaterowie naprawdę chętnie zostaliby letniego dnia nad rzeką. Bohaterowie milkną w tym filmie na długie kwadranse, jakby bali się, że jeśli cokolwiek powiedzą to film nabierze jakiegokolwiek kontekstu i poznamy motywacje jednostki. I ją polubimy i sprowadzimy Powstanie do tej jednej historii. Bliskiej i zrozumiałej. Gdyby ten koszmarny Stefan powiedział, że poszedł do Powstania bo miał dość matki, a Biedronka bo miała dojść ojca, a Kama bo chciała być kimś więcej niż dziewczyną z Woli. Wtedy byśmy mieli bohaterów. A tak film  się kończy i widz właściwie nie wie czego chciał reżyser. Tak wojna jest zła i okropna, młodzi ludzie giną a miasta wraz z nimi. Jak się ma 19 lat to można się zakochać, zginąć i przeżyć całe życie w 64 dni. Ale to wszystko wiemy. Co więcej, znamy to już z lepszych i bardziej poruszających opowieści. Miasto 44 zaś tak unika wszystkiego, co do tej pory o Postaniu powiedziano, że zostaje z niczym. Nie ma nowej narracji a starej nie umie niczym zastąpić. Jest zbiór slajdów.

Tu ktoś zginie tam ktoś przeżyje, Stefan pewnie przetrwa. To w sumie gdzie tu emocje?

Najciekawsze jest jednak to, że widz wyjdzie z filmu poruszony. Komasa zachowuje się jak w tym dowcipie o Stirlitzu który pamięta że rozmówca zapamiętuje tylko ostatnie zdanie konwersacji. Komasa zrobił to w Sali Samobójców gdzie koszmarnie pretensjonalny film, zakończył sceną grającą na emocjach widzów. Tu jest podobnie – ostatnia scena, gdy z łuny płonącego miasta wyrasta współczesna Warszawa jest poruszająca. Bo oto widz (a przynajmniej Warszawiak) po raz pierwszy od początku produkcji czuje łączność z tematem. Cała tragedia i niezwykłość Miasta, w którym jest Warszawa mieści się w tym powolnym przechodzeniu płonących gruzów w wieżowce centrum. Do tego jeszcze odpowiednia smyczkowa muzyka i już widz pamięta, że zobaczył w kinie coś poruszającego. Problem w tym, że to poruszanie wynika z faktu, że ma się z Warszawą więcej wspólnego niż z jakimkolwiek bohaterem tej opowieści. I w sumie szkoda, bo gdyby twórcy chcieli, mogliby darować sobie romanse i długie spojrzenia, porzucić dubstep i paprotkę i uczynić bohaterem Miasto. Być może wtedy film zyskałby to, czego mu tak strasznie brakuje. Duszę. A tak jest produkcją, która jest dowodem na to, że olbrzymi wysiłek, ściepa narodowa i próba uczczenia rocznicy na nic się zdadzą, jeśli nie mamy tego, co jest najważniejsze. Jeśli nie mamy historii. Elementu nawet w filmie historycznym jak dotąd niezbędnego.

Ps: przed filmem leci reklama społeczna informująca nas ile wysiłku włożono w realizację filmu – o ludziach którzy mieli zasady, dlatego apeluje się do widzów by też mieli zasady i nie ściągnęli tego filmu z Internetu czy nie nagrywali. Moja znajoma słusznie zauważyła że strasznie przypomina to tych ludzi którzy wręczali na ulicy ulotki by nie przekraczać prędkości bo przecież Jezus jeździłby zgodnie z przepisami.

Ps2: Jest też przed seansem filmik z okazji 10 lecia PISF. Wynika z niego, że od 10 lat kręcimy wyłącznie kino historyczne. Zgroza.

Ps3: Uprzedzając wszelkie kwestie – to nie jest tak, że ja nie lubię Polskiego kina – lubię jeśli jest dobrze zrobione (Wałęsa był – bo Wajda wiedział co kręci). Nie jest też Miasto 44 filmem żenującym, czy wstydliwie złym, nie jest produkcją którą ogląda się „dla beki”. To film bardzo nieudany w sferze podstawowych założeń ale nie gry aktorskiej i realizacji.

91 komentarzy
0

Powiązane wpisy

slot
slot online
slot gacor
judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online