Nie ma chyba drugiej sztuki, na której premierę zwierz tak by czekał. Na to wyczekiwanie składa się kilka elementów. Pierwszy to fakt, że Koriolan w wydaniu Donmaru ma wyjątkowo kuszącą obsadę. Po drugie zwierz nie jest w stanie uwierzyć ilu jego znajomych widziało sztukę w Londynie i dzieliło się z nim wrażeniami – ogólnie raczej entuzjastycznymi. Na sam koniec zwierz był niesamowicie ciekawy tej interpretacji sztuki Szekspira, którą dotychczas widział zaledwie raz w filmie Ralpha Fiennsa, co wtedy wzbudziło w zwierzu spory entuzjazm (jest to zdaniem zwierza jedna z najlepiej przeniesionych w czasie i przestrzeni ekranizacji Szekspira jakie widział). Nic, więc dziwnego, że gdy tylko sztuka pojawiła się na ekranach kin dzięki NTLive zwierz pognał co sil w nogach by przekonać się czy było na co czekać. I jak zwykle, gdy idzie się na przedstawienie dla aktorów czy reżyserów, wychodzi się z głębokim poczuciem, że znów wygrał przede wszystkim William Szekspir.
Pisząc recenzję zwierz zakładał, że wiecie jak toczą się losy Rzymskiego wodza, jeśli nie wiecie, to zwierz poleca przed spektaklem choćby dla samej przyjemności porównania albo przeczytać albo – co zdaniem zwierza może być nawet ciekawsze – zobaczyć doskonały film Fiennsa.
W wystawianiu czy ekranizowaniu Koriolana istnieją dwa główne nurty, pierwszy z nich – tym tropem poszedł u siebie Fiennes – nakazuje obsadzać w roli Koriolana mężczyznę w sile wieku, wojskową legendę człowieka, który swoje zwycięstwa odnosił na przestrzeni wielu lat. Druga interpretacja pokazuje nam Koriolana, jako człowieka młodego, cudowne dziecko wojny, którego część cech można przypisać młodemu wiekowi. Tym tropem idzie interpretacja z Donmaru. Choć grający Koriolana Hiddleston jest już po trzydziestce, to jednak zdecydowanie jest to sztuka o człowieku młodym, którego pewne niezorientowanie w świecie, jaki go otacza wynika po części z faktu, że nie miał czasu się go nauczyć. Zresztą Szekspir w Koriolanie pokazuje nam dwa związane ze sobą dramaty – z jednej strony mamy opozycję świata wojny i polityki a właściwie żołnierza i polityka. Dla Koriolana wojna jest prosta – odwaga, honor i prawdomówność to cechy, które czynią z niego idealnego przywódcę. Nie boi się zaatakować sam, jest człowiekiem czynu a nie słów. Jego niechęć do chwalenia się osiągnięciami na polu bitwy, brak obnoszenia się ze swoimi ranami – zyskują mu sympatię i podziw żołnierzy. Im bardziej wypiera się chwały tym większy wystawia sobie pomnik. Do tego wojna dostarcza prostego do rozpoznania wroga – przywódca Wolsków, zacięty odwieczny wróg jeszcze bardziej uprasza świat bohatera. Konflikt pomiędzy dwoma plemionami w istocie sprowadza się do pojedynku, bezpośredniej rywalizacji, zaciętej, ale prostej. Przy czym rozgrywanej właśnie z zasadami wspomnianego wcześniej honoru, gdzie przeciwnika traktuje się z szacunkiem nawet, jeśli się go nienawidzi. Bijąc się na scenie ze swoim największym wrogiem, zakrwawiony ledwo widzący Koriolan jest w gruncie rzeczy bezpieczny w swoim świecie jasno ustalonych zasadach.
Wojna jest prosta, krew jest prosta – dopiero to co się dzieje z walką, krwią i raną po zakończeniu działań wojennych staje się splotem niesłychanie skomplikowanym i dalekim od przejrzystego świata konfliktu
Problem polega jednak na tym, że im lepszym człowiekiem wojny jest Koriolan tym gorszym jest politykiem. Przydomek, jaki zyskuje po swoim największym sukcesie jest w istocie przekleństwem. Oznacza on bowiem, że wyrwany ze świata wojny bohater musi się zająć polityką. Polityka zaś jest przynajmniej w tej interpretacji zaprzeczeniem wojny. Szczerość, która pozwala mu zachęcać do walki na polu bitwy sprawia, że obraża wszystkich wokół. Zwłaszcza, ze Koriolan jest synem swojej klasy społecznej i ma w pogardzie lud. Zresztą samo pojęcie ludu jest tu puste – ludu nie ma (wznosi on hasła na murach ale nie za bardzo się je czyta), są sprzeczne interesy, zwyczaje, kurtuazje – cała sieć powiązanych ze sobą zachowań – oficjalnych i tych ukrytych, których Koriolan po prostu nie rozumie. Do tego jego honorowość i niechęć obnoszenia się ze swoimi zwycięstwami nie mają zastosowania w świecie polityki. Koriolan nie wie jak działa opinia publiczna, nie zdaje sobie chyba nawet sprawy z jej istnienia. Kiedy zostaje poproszony by zagrał przed ludem, czyni ze swojego występu tak wyraźny pełen pogardy (bardziej młodzieńczej niż wyrafinowanej) spektakl, że wszystkich bardziej obraża niż zjednuje. Do tego ponownie nie ma prostego wroga. Teoretycznie rozgrywka odbywa się między przyszłym konsulem a trybunami ludowymi, ale prawda jest taka, że i zwolennicy Koriolana są gotowi wykorzystać swojego bohatera, jeśli pozwoli to odnieść polityczne zwycięstwo. Doskonale widać to w poruszającej scenie w Senacie gdzie Koriolan z każdą linijką swojej płomiennej, ale przepojonej niesłychaną pychą mowy nie tylko pozbawia się popleczników wśród ludu, ale budzi też panikę we własnych szeregach. Przy czym ten sam Koriolan, który rzuca się samopas na linie wroga i rozpoczyna atak na wojnie, tu jest bezradny – najważniejsze rzeczy w sztuce dzieją się jakby poza nim, on sam zaś jest dla rozgrywających jedynie marionetką. Bohater nie tylko nie rozumie świata polityki, ale też w pewnym stopniu go nie widzi.
Polityka jest dla Koriolana za trudna, jest lud ale go nie ma, trzeba o lud zabiegać ale ci którzy go bronią sami nim manipulują, powiedzenie prawdy wiąże się z pogardą, pogarda z odebraniem zaufania ludu, który w ostatecznym rozrachunku i tak nic z tych wszystkich przetasowań nie ma i jeszcze żałuje własnej decyzji której tak naprawdę sam nie podjął.
Choć Koriolana wystawia się dziś kładąc nacisk na pewną ponadczasowość tego konfliktu ludzi czynu i ludzi polityki (niekoniecznie ci, którzy działają muszą być wojskowymi) o tyle przynajmniej zwierza (i chyba reżyserkę sztuki też) zawsze bardziej kusiła warstwa psychologiczna. Nie ma, bowiem wątpliwości, że znaczna część problemów Koriolana wynika z faktu, że jest on tworem swojej matki. Zwierz pisze tworem a nie synem, bo wydaje się, że Wolumina stworzyła sobie wychowaniem i pewną socjotechniką syna do pewnego momentu idealnego. Spełnia on od najmłodszych lat wszystkie pokładane w nim nadzieje. Jest idealnym żołnierzem, człowiekiem niekwestionującym raz wpojonych zasad, mimo że ma obowiązkową żonę nadal pozostaje głownie pod wpływem swojego właściwie jedynego i głównego autorytetu, czyli matki. Zwierz przyglądając się jak Wolumina manipuluje synem, (gdy okaże się że wpojone wartości stoją na drodze do jego kariery politycznej) zwierz pomyślał, że mamy do czynienia z wychowaniem, któremu przyklasnąłby nie jeden system totalitarny. Dramatem Koriolana jest wpojony sposób myślenia o świecie, w znaczonym stopniu oparty o poświęcanie życia za ojczyznę. Problem polega na tym, że tylko on podchodzi do tej wizji zestawu cnót ze szczerym sercem. Kiedy Wolumina przekonuje go, że polityka wymaga od niego jedynie wykorzystania pewnych zasad sztuki wojennej na innym polu widzimy, że absolutnie nie wierzy ona w nienaruszalność zasad, które wcześniej wpoiła synowi. Dla wszystkich wokół niego honor czy prawdomówność są materią płynną czymś, o czym można sporo mówić, ale jeśli stoi na drodze do awansu prosto odrzucić. Co więcej ten sposób myślenia, jest bliski widzowi – twardość poglądów Koriolana odrzuca, każąc się zastanowić jak ktoś tak zdolny może być tak nieświadomy zasad rządzących polityką. Zwierza ciekawi czy to my staliśmy się tak cyniczni czy to już Szekspir pokazuje nam jak dalece ludzie w jego czasach zdawali sobie sprawę z mechanizmów politycznych i pustosłowia wielkich haseł.
W jednej z pierwszych scen gdy bohater zmywa z siebie krew wrogów, mamy popis nie tylko doskonałego aktorstwa – jest to ostatni moment kiedy nawet cierpiąc Koriolan jest sobą – potem będzie to miało dla niego już wyłącznie przykre konsekwencje
W toksycznym związku matki i syna, wydaje się, że to Koriolan będzie musiał ponieść cenę niemożności wyrwania się z pewnych jasno ustalonych zasad. Ale w ostatecznym rozrachunku płacą oboje. Matka sięgając po raz ostatni po sprawdzoną socjotechnikę przekonuje syna do jedynego czysto politycznego czynu, na jaki zdobędzie się szczerze w całej sztuce. Czynu, który w dość jasny sposób prowadzi Koriolana do zagłady. Jednak jej zwycięstwo oznacza utratę syna. Który jest nie tyle nawet bliskim, ale pewnym projektem, który realizowała przez lata. Co ciekawe sztuka sugeruje, że istniało wyjście z tej sytuacji. Wyjściem zdaje się żona Koriolana. W przedstawieniu pokazana jest, jako jedyna, która akceptuje swojego męża takim, jakim jest i niczego od niego nie chce. Nie wydaje mu poleceń, nie udziela rad, jej gesty ograniczają się do zwykłej troski o życie męża, do prostego pocałunku, który zdaje się jasno sygnalizować, że jako jedyna akceptuje męża a nie narzuca mu swego zdania. Koriolan jednak nie wybiera żony. Dlaczego? Zwierz ma wrażenie, że ta dwójka mało się zna, co jest nawet logiczne, jeśli mąż wciąż przebywa na wojnie, jeśli jest między nimi uczucie, to nie było nigdy czasu by zamienić je w związek, który pozwoliłby na omówienie pewnych spraw i postaw. Ale nie tylko o to chodzi, właściwie w ostatniej scenie sztuki wściekły wódz Wolsków krzyczy do Koriolana ‘Chłopcze”. Wielki rzymski wódz reaguje z agresją na ta nazwę, ale wydaje się, że po raz pierwszy został nazwany prawdziwym imieniem. Wojna, polityka, wieniec dębowy – nic nie zmieniły – Koriolan nadal jest Chłopcem, synem swojej matki, zawieszonym gdzieś pomiędzy dziecięcym strachem przed rodzicami a realizowaną na polu bitwy absolutną odwagą. Dla chłopca, który jeszcze wierzy w honor prawdomówność i jest pełen buty nie ma w świecie gdzie wojna przechodzi w politykę miejsca.
Zwierz cały czas zastanawiał się jak potoczyły by się losy bohatera gdyby zdecydował się zacieśnić więzy z żoną a nie pozostawać przy matce.
Przedstawienie w Donmarze zdecydowano się wystawić niesłychanie minimalistycznie. Nie ma wielkich dekoracji, ani efektów. Jedynym elementem obecnym na scenie cały czas jest drabina prowadząca wysoko poza granice sceny. Postawiona obok wysokiego szarego muru, zdaje się sugerować, że bohaterowie znajdują się w jakiejś przestrzeni skąd teoretycznie dałoby się uciec, dostrzegając szersze horyzonty, ale poza sceną bitwy gdzie wspina się po niej samotnie Koriolan nikt z niej nie korzysta. Jakby bohaterowie nie dostrzegali zamkniętej areny, na jakiej rozgrywają się ich dramaty. Zresztą wszystkie dramaty zdają się być na poły publiczne obserwowane przez siedzące na krzesłach postacie pod ścianą – w wielu scenach nieodgrywające roli poza obserwatorami. Do tego właściwie mamy tylko krzesła i najprostsze rekwizyty, co zdaniem zwierza jest słusznym zabiegiem, bo właściwie rozmawiamy o sztuce, która dosłownie dzieje się wszędzie, czyli nigdzie. Szekspir biorąc kawałek historii antycznej, dostosowując do warunków politycznych znanych widowni, wystawiany w XXI wieku, sam się prosi od oderwania od w sumie nie takich ważnych realiów. Bo przecież Szekspir napisał sztukę polityczną i psychologiczną w historycznych dekoracjach. Podobnie kostiumy, które zwierzowi się podobały. Nie sugerując żadnego wieku, żadnego stylu ani miejsca, właściwie pozostawiały bohaterów nieskrępowanymi, żadnymi ograniczeniami wynikającym z faktu, że wybrano historię teoretycznie starożytną. Zresztą akurat kostiumy były wyjątkowo fajne jak na to, że nie rzucały się specjalnie w oczy. Sztuka ma za to absolutnie doskonałą muzykę, idealnie dobraną do szybkiego tempa kolejnych scen. Dramatyczną, ale bez przesady. Przede wszystkim jednak to minimalistyczne wystawienie w najmniejszym stopniu nie odciągało od tekstu i od postaci. Co zwierz lubi w teatrze najbardziej – kino ma mu zapewnić realia, teatr – pole do tego by pustą przestrzeń wypełnić wyobraźnią i pozostawić zwierzowi same postacie i tekst na pierwszym planie. Zwierz bardzo to w teatrze lubi. I nigdy nie ma wrażenia, by czegoś mu brakowało (to jest magia teatru – wszystko dzieje się na małej kwadratowej scenie a człowiek przysiągłby, że był w Rzymie i w Ancjum)
Zwierz był pod niezwykłym wrażeniem jak dobrze sprawdza się sztuka w takiej absolutnie minimalistycznej scenografii
Czas powiedzieć dwa słowa o aktorach, bo przecież po to się tu zebraliśmy (interpretacja Koriolana w wykonaniu zwierza jest wam chyba nico zbędna do szczęścia). Tom Hiddleston, jako Koriolan gra dokładnie tak jak powinien, a jak nie wszyscy aktorzy by potrafili. Otóż idealnie łączy fizyczność, sprawność i energię z pewną miękkością, która wychodzi z Koriolana kilka razy w trakcie całej sztuki. Najlepiej widać to w dwóch konfrontacjach z przywódcą Wolsków. W pierwszej zakrwawiony dziki wojskowy rzuca się na przeciwnika tocząc z nim dość imponującą z punktu widzenia choreografii walki potyczkę. Potem po skończonej walce, poraniony zmęczony zwija się z bólu obmywając rany (genialnie zagrana scena, niemal czuć fizyczny ból bohatera), ale to ból zwierzęcy, w jakiś sposób będący przejawem siły. Kiedy Koriolan przychodzi po wygnaniu zaoferować dawnemu przeciwnikowi możliwość sojuszu to już ktoś zupełnie inny, widać po nim, że jest złamany naprawdę gotowy zginąć z ręki swojego przeciwnika. Gdy ten wita go z otwartymi ramionami na twarzy Hiddlestona pojawia się połączenie zaskoczenia z pewną desperacją. Przez chwilę widz ma wrażenie, że tak naprawdę stawiając wszystko na jedną kartę miał nadzieję, że skończy z nożem na gardle. Ten element smutku czy niezdecydowania na jego twarz to dokładnie to, czego zwierz oczekuje od aktorów – drobnego dodatku do tego, co jest w tekście, który pozwala na rozszerzoną interpretację. Przy czym Tom jest w tej sztuce bardzo młody, jego pogarda jest pogardą młodzieńczą, zapalczywą, właściwą ludziom, którzy zbyt wcześnie znaleźli potwierdzenie swojej wartości. Jego gesty przy matce złagodzone, delikatne i czułe są z kolei pomieszanie z tym jak zachowuje się nieco przestraszony nastolatek, który nie chce wywołać gniewu rodzica. Przy czym sposób, w jaki Tom mówi Szekspirowską frazą jest tak naturalny i pozbawiony teatralności, ze zwierz ma nadzieję, że przekona to sceptyków, iż jest to zdecydowanie utalentowany aktor teatralny.
Największe wrażenie zrobiło na zwierzu pewne rozdarcie bohatera kiedy poddaje się przywódcy Wolsków – zwierz dostrzegł w grze Toma pewne tropy których nie ma bezpośrednio w tekście, co zwierz zawsze uznaje za znak dobrego aktorstwa.
Trzeba jednak przyznać, że nie jest to spektakl jednego aktora. Najwięcej ugrał dla siebie Mark Gatiss jako Menenius. Jego rola teoretycznie powinna sprowadzać się do dobrego doradcy, figury ojca w życiu Koriolana. Ale w ujęciu Gatissa Menenius wyrasta nam na postać zdecydowanie bardziej ciekawą. Z jednej strony to on jest tym politykiem na scenie – doskonale pokazuje to pierwsza scena, gdzie opowiadając przypowieść o brzuchu i buntującym się przeciw niemu członkom ciała pięknie pokazuje jak rozmawiać z ludem. Jednocześnie cały czas odnosi się wrażenie, że Menenius Gatissa ma pewne własne plany. Być może jak większość bohaterów sztuki on także widzi Koriolana, jako pewien projekt. Projekt całkowicie polityczny, który w pewnym momencie zaczyna mu się rozsypywać na jego własnych oczach. I to jest najciekawsze w roli Gatissa, gra on jednocześnie postać w jakiś sposób manipulującą Koriolanem (choć jest w nim bez porównania więcej życzliwości niż w matce bohatera) ale jedyną w całej sztuce która jest gotowa wziąć za to odpowiedzialność. Trzeba przyznać, że jego rozgrywający się w tle dramat – człowieka gotowego stanąć twarzą w twarz z konsekwencjami własnych czynów, wydaje się miejscami ciekawszym niż ten, jaki rozgrywa się wokół Koriolana. Przy czym ostatnia scena w wykonaniu Gatissa jest zdaniem zwierza chyba bardziej poruszająca nawet od śmierci głównego bohatera. Główne ze względu na porażającą mieszankę smutku i spokoju, jaką udało się Gatissowi zagrać bardzo ograniczonymi środkami. Co ciekawe, Gatiss znalazł swoją drogę w obrębie sztuki a nie grając obok niej. Zwierz jest pod wrażeniem, zwłaszcza, że choć zawsze uważał Gatissa za doskonałego aktora teraz dopiero miał okazję dostrzec jak dobrze gra w repertuarze klasycznym i jak pięknie potrafi dodać własną charakterystyczna manierę mówienia do Szekspirowskiej frazy.
Mark Gatiss gra swojego bohatera koncertowo, właściwie kradnąc dla siebie trochę sztuki i korzystając z każdej nieobecności Koriolana na scenie by rozegrać swój własny alternatywny dramat.
Pozostałe role w sztuce zwierzowi się podobały, choć nie jest całkowicie pozbawiony zastrzeżeń. Deborah Findlay grająca matkę Koriolana jest idealnie socjopatyczna, ale niestety jej interpretacja roli blednie przy tym co zrobiła z nią u Fiennsa Vanessa Redgrave. Zwierz pewnie zachwyciłby się Findlay gdyby nie widział o ile bardziej przerażająca może to być postać. Natomiast zawiódł zwierza Hadley Fraser, jako Aufidiusz – jego postaci zabrakło charyzmy i tego obecnego w niektórych interpretacjach umiejętnego łączenia zdolności dowódczych z miłością, jaką darzy go lud, (czego nie ma Koriolan). Do tego jeszcze nie pomogła aktorowi reżyserka, która choć ciekawie zagrała pewną fascynacją czy obsesją Aufidiusza na punkcie Koriolana to jednak brakuje temu przedstawieniu jakiejś płynności i ostatecznie postać wydaje się dużo mniej znacząca niż w istocie jest. Przy czym czego zwierz nie może krytykować to ostatniej sceny gdzie wydaje się, że w istocie cały czas przywódca Wolsków nie chce być z Koriolanem, ale Koriolanem jakby nie wiedział, jaki los go czeka. Natomiast genialnym duetem okazał się Elliot Levy, jako Brutus i Helen Schlesinger, jako Sicina. Pomysł by dwójka trybunów ludowych była parą daje ciekawy kontrapunkt dla sytuacji, w jakiej znalazł się Koriolan. Ponownie zdaniem zwierza sugerując, że gdyby zdecydował się na sojusz z zoną a nie matką mógłby więcej zyskać. Przy czym Trybuni Ludowi są w tej sztuce rozegrani znakomicie, reżyserce udało się uniknąć pokazywania ich zarówno, jako czysto cynicznych, jaki i jako głupich. To po prostu politycy. Nie tak dobrzy jak myślą, ale nie tak źli jak oskarża ich Koriolan.
Konflikt Koriolana z przywódcą Wolsków jest w istocie zapisem obsesji.
Jak zwierz pisał – idzie się na sztukę dla aktorów wychodzi się z Szekspirem. Zwierza ponownie uderzyło jak doskonała jest to sztuka. Nie tylko, dlatego, że pokazuje jak bardzo specyficznych umiejętności wymaga świat polityki, jak bardzo szczerość nie jest czymś, co w życiu publicznym nie tylko jest poważane ale i pożądane (nikt tak naprawdę nie chce wiedzieć co klasa rządząca myśli o rządzonych). Przede wszystkim Szekspir znakomicie ukazuje pewne mechanizmy wychowania czy nawet socjotechniki, które prowadzą do wychowania pewnych jednostek. Zwierz jest pewien, że kolejnych synów Woluminy z otwartymi ramionami przyjęłaby każda armia świata, a każdy zamordystyczny system znalazłby w nich idealnych żołnierzy. Przy czym sztuka w tej interpretacji dość jasno pokazuje, że sam Koriolan nie jest zły sam z siebie. Oczywiście trudno do niego zapłać sympatią (zwłaszcza, że Szekspir dodatkowo przemyca tu ewidentnie mniej już czytelne dla współczesnego widza ale pewnie czytelne dla widza Szekspira kwestie polityczne – zwłaszcza w pogardzie rządzących dla ludu) ale nie jest to postać zła, wręcz przeciwnie część jego wad można przekuć na zalety. Zwłaszcza, że bohater jest przecież jeszcze młody, czasu na poprawę było potencjalnie mnóstwo. Ale problem polega na tym, że wśród wad największą jest fakt, iż jest synem swojej matki. Tej samej, która dopiero stojąc w ostatniej scenie w sypiących się z sufitu płatkach róży zda sobie sprawę, z tego ile z tych wszystkich nieszczęść jest jej udziałem. I za to, że posłuszeństwo syna to jedyna kara, jaka ją spotyka, zwierz będzie Szekspirowi na zawsze wdzięczny.
Ps: Zwierz pragnie dodać, że sztuka jest rozegrana z całkiem sporą liczną elementów komicznych, ale z całą pewnością nie tak dużą jak zdają si sugerować zachowania widowni. Zwierz zastanawia się czy taka ilość śmiechu, jakie słyszał na Sali rzeczywiście wynikała z dość dowcipnego rozegrania zupełnie nie dowcipnych elementów sztuki czy też z pewnego napięcia, jakie sztuka w kilku chwilach tworzy, które da się rozładować tylko śmiechem.
Ps2: Zwierz chyba nigdy nie widział w Warszawie poza konwentem tylu osób w fandomowych koszulkach na raz.