To nie będzie wpis omawiający kolejne rozdanie Oscarów. Tego już się naczytaliśmy wystarczająco dużo. Dzisiejszy wpis będzie próbą zadania sobie pytania czy po 89 rozdaniach nagród Oscary nadal mają sens. Albo inaczej, czy da się im nadać sens utracony.
W ostatnich latach proces rozdawania Oscarów z trochę mistycznego głosowania akademików stał się łatwym do przewidzenia mechanizmem. Nie dlatego, że coś się w biznesie drastycznie zmieniło, ale dlatego, że informacje dotyczące tego jak się o nagrody starać i co zrobić by je dostać stały się dość łatwo dostępne. Nie trzeba długo szukać w Internecie by odkryć, że istnieje całkiem sporo poważnych wyliczeń wskazujących na relacje pomiędzy dobrą kampanią marketingową, prowadzoną nawet w prasie branżowej (zwierz pisze nawet bo któż jeszcze czyta prasę) by film przebywający na peryferiach zainteresowań Akademii nagle znalazł się wśród produkcji rozważanych do nominacji. Jednocześnie poza tym, że odkrywamy sam proces coraz głośnie mówi się o Oscarach jako o zwieńczeniu drogi, która obecnie nie obejmuje jednej (Złote Globy) czy dwóch (SAG AWARDS) ceremonii rozdania nagród, ale kilkanaście. Dochodzą nagrody Gildii reżyserów, scenarzystów, nagrody rozdają kostiumolodzy a tuż przed rozdaniem Oscarów mamy nagrody dla amerykańskiego kina niezależnego gdzie coraz częściej wygrywają te same filmy co następnego dnia na Oscarach. Zabójcza przewidywalność ceremonii Oscarowej bierze się przede wszystkim właśnie z tego obiegu informacji. To już nawet nie jest kwestia obstawiania wyników. To jest właściwie kwestia uważnego czytania listy nominowanych.
Jednak to lepsze poinformowanie widowni przełożyło się też na jeszcze jedno zjawisko. Nie tylko lepiej wiemy kto wygra, ale też coraz lepiej widzimy mechanizmy stojące za tworzeniem produkcji nominowanych do Oscara. Za powstanie typowego filmu Oscarowego odpowiedzialny jest w dużym stopniu Harvey Weinstein który stworzył taki metr z Sevres produkcji Oscarowej. Film powinien zawierać wątki biograficzne, byłoby dobrze gdyby miał w sobie jakichś brytyjskich aktorów, powinien być wzruszający ale podnosząc na duchu, może podnosić kwestie mniejszości ale w taki sposób który nie wystraszy większości widowni. Co prawda Weinstein zgarnął w ostatnich latach mniej Oscarów niż pragnął ale nawet w tym roku film przygotowany wedle takiego przepisu (Lion) zdobył kilka nominacji a wcześniej był nagradzany na BAFTA. Oczywiście nie jest to tylko jeden przepis na film Oscarowy ale w ogóle pojawia się swoista subkategoria filmów które choć niekoniecznie rozpoznawane przez szeroką widownię mają szansę dostać nominację czy nagrodę. Przyglądając się ilości kin w których można obejrzeć produkcję która wygrała Oscara za najlepszy film z roku na rok – przynajmniej ostatnimi czasy na liście jest coraz mniej kin. Więcej – od czasu zwycięstwa Powrotu Króla Oscar za najlepszy film ani razu nie przypadł produkcji która jednocześnie odniosłaby sukces kasowy. Najdalej od nagrodzenia filmu popularnego wśród widowni Akademia była w roku w którym wygrał Hurt Locker. Pokazywany w stanach w ok. 550 kinach. Co nawet trudno nawet uznać za szeroką dystrybucję.
Nie można też zapomnieć, a właściwie przede wszystkim trzeba pamiętać, że Oscary są przy tym wszystkim wydarzeniem branżowym, mocno podszytym biznesowymi interesami. Pod tymi wszystkimi podziękowaniami dla mam, babć i fryzjerów kryją się wcale nie tajne i nie trudne do wyśledzenia interesy firmy producenckich, producentów, dystrybutorów i wszystkich tych którym Złota Statuetka przyniesie dodatkowy zysk. I ponownie nie ma w tym nic złego ani strasznego, wszak ogólnie tak jest ze wszystkimi nagrodami, ale ponownie mamy dwa problemy. Pierwszy to granie dystrybucją filmu – w sposób wyrachowany, tak by film dostał nominację ale niekoniecznie trafił zbyt szeroko do kin (to ryzyko które warto podjąć kiedy się ma statuetkę) drugie to granie kategoriami filmowymi tak że obecnie widzowie wiedzą, że producenci wystawiają filmy tak dobierając kategorie by zapewnić sobie największe szanse. Dlatego czasem aktor pierwszoplanowy nagle okazuje się grać w swoim filmie rolę drugoplanową. A jak jeszcze dorzucimy do tego organizowanie pokazów dla członków Akademii i udawanie że ich się nie przekupuje to wszystko traci nie tylko sens ale i blichtr. No i ponownie – nie ma tu nic nowego ale im więcej o ty wiemy, tym gorzej się nam na te Oscary czeka.
Część czytelników może powiedzieć, że rozejście się popularności filmów z nagrodami nie jest niczym złym. Problem tym, że jeśli zepchniemy poważne tematy do kilku niszowych tytułów których prawie nikt nie oglądał (w tym roku w przypadku niektórych produkcji nawet Polscy dystrybutorzy uznali, że to zbyt niszowa produkcja by przyciągnąć uwagę widzów i takie Manchester by The Sea miało w Polsce tylko siedem kopii) to tak naprawdę Oscary staną się bardziej pozłacaną i droższą galą niezależnego kina amerykańskiego, rozdając nagrody produkcjom bez większego wpływu na szeroko pojmowaną amerykańską widownię i na przemysł filmowy. Jednocześnie to – pozornie naturalne rozdarcie pomiędzy kinem nagradzanym a popularnym niekoniecznie zawsze było tak oczywiste, żeby przywołać chyba najjaśniejszy moment zejścia się tych dwóch trendów w Titanicu. Nagrodzenie Titanica kilkunastoma nominacjami przyciągnęło uwagę widzów filmu. A widzów były rzesze bo kto przeżył rok w którym Titanic królował na ekranach ten wie, że nic podobnego mu się w życiu raczej już nie zdarzy. Serio jak ktoś nie chciał obejrzeć Titanica musiał się bardziej postarać niż jak chciał. Tymczasem w tym roku La La Land wyrównał ilość nominacji ale nie był w stanie wzbudzić takiego zainteresowania galą. Nie ta skala filmu i jego znaczenia dla amerykańskiej widowni. Uroczy musical o Los Angeles zdaje się bardziej trafił do serc zakochany w amerykańskiej iluzji Europejczyków niż do samej amerykańskiej widowni. Film się zwrócił ale takim frekwencyjnym hitem nie był (co nie jest jego winą – wszak to nie super produkcja). Nie mniej nawet rekordowa ilość nominacji nie zmieni faktu, że oglądanie jak statuetki dostająilmy których się nie widziało jest mało poruszające. Oscary zanotowały najniższą oglądalność od dziewięciu lat. Trudno się dziwić, pod względem rozpoznawalności filmów doszły chyba do ściany – z punktu amerykańskiego oglądaliśmy festiwal kina niszowego.
Ktoś mógłby zauważyć, że Oscary nagradzające filmy ważne społecznie to nie jest wielki problem. W końcu Moonlight – opowieść o dorastaniu czarnoskórego homoseksualnego chłopaka w Miami raczej by się nie przebiła na nagrodach na produkcje bardziej popularne. Problem jednak w tym, że nagrodzenie filmów takich jak Moonlight nie jest regułą ale wyjątkiem. Wbrew powszechnemu przekonaniu, że do wygrania Oscarów wystarczy nakręcić film o jakiejś mniejszości, większość Oscarów trafia w dość bezpieczne ręce historii które o reprezentacji mówią niewiele. Choć Internet zachowuje się czasem tak jakby wystarczyło nakręcić film o homoseksualizmie by dostać Oscara to prawda jest taka, że Moonlight jest pierwszym w historii filmem który dostał tą nagrodę podejmując temat homoseksualnej tożsamości jako centralny dla fabuły. Inaczej sprawa wygląda w nominacjach ale nominacje liczą się tylko przed nagrodami, nie po nich. A kiedy zbierzemy rozdane nagrody wyjdą nam dużo bardziej konserwatywne wyniki niż możemy się spodziewać. Nagrodzony kilka lat temu 12 Years a Slave był filmem który wywołał burzę bo „Jasne że jak ktoś nakręcił film o niewolnictwie to dostał Oscara”. Prawda jest jednak taka, że poprzedni film o niewolnictwie który dostał Oscara za najlepszy film miał tytuł „Przeminęło z Wiatrem” i niekoniecznie opowiadał się po stronie tych którzy uważali posiadanie niewolników za coś złego. A jednak – Oscarom towarzyszy ciągle powtarzane oskarżenie o nadmierną poprawność polityczną i rozdawanie nagród wyłącznie za drażliwy społecznie temat. Co jest śmieszne kiedy mówimy o tych samych nagrodach na których „Miasto Gniewu” wygrało z „Brokeback Mountain”.
Czy dla Oscarów jest szansa? Zdaniem zwierza wiele zależy od kierunku zmian. Jeden już widzimy – nie da się ukryć że po latach królowania przepisu Weinsteina powoli zaczyna on być wyłapywany spośród nominowanych filmów i Akademicy ale też sami widzowie zaczynają podchodzić do takich produkcji z coraz większą rezerwą. Co może oznaczać, że ów idealny film Oscarowy niedługo w ogóle zniknie z naszego radaru. Byłoby to piękne zakończenie pewnej epoki która ostatecznie przypieczętowała wizję Oscarów jako nagród dla pewnego bardzo określonego rodzaju filmów. Przy czym zdaniem zwierza najbardziej zaszkodził sobie sam pomysłodawca który rok w rok właściwie próbował przeforsować ten sam film w różnych kostiumach. Kolejna – być może pozytywna zmiana którą już teraz widać, jest konsekwencją pewnego odrzucenia filmu Oscarowego. Otóż po latach pewnej dominacji – przynajmniej w nominacjach, Brytyjczyków powoli zaczynamy sobie przypominać, że w Stanach też są dobrzy aktorzy i może należałoby im dać jakąś statuetkę. To dobry znak – przynajmniej z punktu widzenia amerykańskiego kina bo zachęca popularnych aktorów młodszego pokolenia do szukania ambitnych projektów. Wystarczy spojrzeć jak szybko i jak daleko zaszedł Andrew Garfield w ostatnim roku. Zresztą wydaje się, że Oscary muszą wrócić do pierwszego garnituru Hollywood jeśli mają budzić emocje. Jeśli spojrzymy na oglądalność Oscarów w ostatnich latach to górkę zaliczyły w 2014 roku. Filmowo nie były jakieś szczególnie przystępne (to wtedy wygrało 12 Years a Slave) ale na widowni siedział Brad Pitt, Jennifer Lawrence, Matthew McConaughey, Sandra Bullock czy Leonardo DiCaprio. Innymi słowy nazwiska amerykańskich aktorów które kojarzą szerokie rzesze widzów. Na tym tle tegoroczni nominowani wypadają o tyle blado że poza Denzelem Washingtonem reszta aktorów (nawet uwzględniając Goslinga który jest takim hipsterskim ulubieńcem) to trochę drugi Hollywoodzki garnitur. Może się nam to podobać albo nie ale Oscary mają sens głównie jako święto Hollywoodzkie.
Dzień przed Oscarami przyznano Independent Spirt Awards. Nagrody kina niezależnego. Moonlight zgarnął tam wszystko co było do zgarnięcia. Z wynikami Oscarowymi decyzje twórców i wielbicieli kina niezależnego pokryły się kilkukrotnie. I tu chyba leży pies pogrzebany. Obecne Hollywood nie potrzebuje dwóch świąt kina niezależnego. To czego potrzebuje to święta kina niezależnego i na tyle dużo filmów które możemy uznać za dobre i Hollywoodzkie by było co nagradzać na Oscarach. W sytuacji kiedy mówimy właściwie o tej samej puli filmów mamy do czynienia problemem głębszym niż spadająca popularność Oscarowej gali. Oscary stają się niepotrzebne bo kino które powinny nagradzać zanika. Tak moi drodzy, jeśli przyjrzymy się w ostatnich latach Oscarom zobaczymy, że zagarnia sobie ono coraz szersze połacie kina niezależnego bo to co trafia do kin nie reprezentuje poziomu wartego nagradzania. Długie dyskusje o tym czy powinno się nagradzać nominacjami filmy super bohaterskie świadczą o tym, że gdzieś zgubiło się kino które byłoby pomiędzy przyjemną komercyjną rozrywką a filmem niezależnym pokazywanym na sześciuset ekranach w kraju. Być może nie sam wygląd gali zabije Oscary ale kształt obecnego rynku filmowego na którym gdzieś przepadło kino środka.
W przyszłym roku Oscary będą świętowały swoje 90 urodziny. To kawał historii kina ale też pewnie moment refleksji nad samą nagrodą. Nagrodą która potrafiła kreować tytuły, nadawać nowy kurs karierom i realnie przyczyniać się do zmian w filmowych trendach. Ale też nagrodą która z racji swojej wielkości i prestiżu, nie może stać się kolejnym wydarzeniem, które nie ma na siebie pomysłu. Problem w tym, że same się Oscary nie uratują, tym co naprawdę je uratuje mogą być filmy które jednocześnie będą miały wystarczającą wartość artystyczną by je docenić i będą przyciągały widzów do kin. Bez takich produkcji Oscary w ciągu kilku lat mogą się zamienić w smutne wydarzenie które nie ma większego wpływu na amerykańską kinematografię. Zresztą już są na tym kursie. Byłoby żal – chociażby dlatego, że są one symbolem tego ostatecznego Hollywoodzkiego osiągnięcia filmowego, do którego można dążyć. Tak więc niska oglądalność Oscarów w tym roku to nie wina pomylonych kopert, słabego prowadzącego, czy nawet faktu, że pierwszy raz w historii nagrodzono film o czarnoskórym homoseksualiście. Oscary przeżywają kryzys bo nie da się ukryć że amerykańskie kino popularne nie ma na siebie poważniejszego pomysłu. Co jest dużo bardziej niepokojące niż źle wyczytana nazwa filmu.
Na koniec refleksja która naszła zwierza po przeczytaniu wczorajszych komentarzy do gali Oscarowej. Poza problemami wynikającymi z samej mechaniki działania przemysłu filmowego widać olbrzymią nieufność do nagród. Przekonanie, że twórcy gali zrobią wszystko by podnieść oglądalność a cała ceremonia jest w pewien sposób ustawiona wydaje się być dobrą miarą pewnej zmiany podejścia do całego wydarzenia. Widząc i wiedząc zbyt wiele, znając mechanizmy i nie darząc sympatią zakulisowych gier producentów zaczęliśmy patrzeć na Oscary z nieufnością i niechęcią. Zamiast wejść na jeden wieczór do świata pięknie wykreowanego Hollywood stajemy przed spektaklem którego zasady nie tylko znamy ale też czujemy się oszukani, że ktoś nam wmawia że to rzeczywistość. Ta zmiana postawy widowni jest nie do powstrzymania w świecie Internetu i social media. Nie wydaje się, żeby Oscary mogły jako wydarzenie dłużej ignorować zmianę postaw widowni. Jaka będzie odpowiedź? Trudno orzec. W każdym razie miejmy nadzieję, że przekonamy się przed 100 rozdaniem nagród. O ile w ogóle do niego dojdzie.
Ps: Zwierz zdał sobie sprawę, że niektóre obserwacje które tu zawarł w pewnym stopniu pokrywają się z tym co możecie znaleźć w filmiku „Oscar Bait” Chez Lindsay. Musicie wierzyć zwierzowi na słowo, że też sam z siebie wiedział to co mówi autorka filmu.