Zwierz nie wie czy zdajecie sobie z tego sprawę, ale od zawsze zwierz miał słabość do tenisa. Przez wiele lat słabość ta wyrażała się głównie w czytaniu sprawozdań meczy tenisowych w gazetach i wybieraniu co roku ulubionego tenisisty któremu zwierz kibicował przez cały sezon. Od pewnego czasu czytanie zamieniło się w oglądanie i tenis z roku na rok staje się zwierzowi co raz bliższy. Dlatego też kiedy usłyszał że HBO postanowiło nakręcić mockumentary 7 Days in Hell natychmiast uznał, że musi film zobaczyć.
Od beznadziejnych dowcipów do doskonałych scen – mniej więcej taka jest rozpiętość humoru w 7 days in Hell
Produkcja być może nie wzbudziłaby jakiegoś większego zainteresowania zwierza gdyby nie fakt, że właśnie wczoraj zwierz mógł oglądać niemal wymarzony (ze zwierzowego punktu widzenia) finał Wimbledonu gdzie spotkali się Federer z Djokoviciem. Zwierz bardzo Federera lubi od czasów jego pojedynków z Nadalem ale w sumie Djokovicia bardzo ceni więc miał takie miłe uczucie, że niezależnie kto wygra będzie dobrze. Co nie zmienia faktu, że finał Wimbledonu to zawsze wydarzenie które budzi w zwierzu entuzjazm (na trybunach same gwiazdy – w tym pokazywany ilekroć się dało Benedict Cmberbatch) i przypomina zwierzowi, że bardzo ten sport lubi. Stąd też dzień wydał się absolutnie idealny na produkcję HBO. Produkcję która opowiada o fikcyjnym wybitnym meczu tenisowym który rozegrał się w pierwszej rundzie Wimbledonu i trwał siedem dni. Nie trudno dostrzec że twórcy wzorowali się na prawdziwym najdłuższym meczu tenisowym w którym nikt nie mógł uzyskać przewagi a dodatkowo mecz wydłużał deszcz. Co nie zmienia faktu, że w tej historii mało jest wydarzeń trzymających się jakichkolwiek faktów czy zasad tenisa. To szalone mockumentary które nastawione jest przede wszystkim na to by rozbawić widza.
Zwierz by odradzał gdyby nie Kit Harrington który gra bohatera który niczym Jon Snow nie wie nic
I teraz zwierz powie wam, że ma najbardziej sprzeczne uczucia w historii tego bloga. Otóż 7 Days in Hell jest być może jednym z najgorszych filmów jakie zwierz widział od bardzo dawna. Aż trudno uwierzyć że HBO go wyprodukowało. Są w tej produkcji żarty idiotyczne, tak strasznie grubiańskie że aż trudno sobie wyobrazić że po prostu wrzucono je do programu. Gdyby zaplątał się do filmu jeden czy dwa zwierz mógłby pomyśleć że to taka konwencja i należy o tym zapomnieć. W sumie obecnie niemal wszystkie produkcje mają mniej lu bardziej grubiańskie dowcipy. Takie poczucie humoru zaczyna królować a wraz z rozluźniającym się poczuciem zażenowania jest ich w filmach co raz więcej. Co nie zmienia faktu, że nawet biorąc pod uwagę zmiany obyczajowe poziom części żartów w 7 Days in Hell jest żenująco i przerażająco niski. Zwierz szczerze odradziłby film każdemu kto ma w sobie jeszcze trochę poczucia przyzwoitości i decorum. Serio zwierz naprawdę ie rozumie po co wrzucać tyle wulgarnych żartów do mockumentary o tenisie. Chyba tylko po to by móc w pełni wykorzystać wolność pokazywania nagości jaką daje telewizja kablowa.
Gdyby w filmie był tylko wątek Kita to byłaby to prześmieszna komedia wytykająca całkiem sporo problemów z profesjonalnym sportem
Tu zwierz mógłby zakończyć recenzje, jednocześnie wyrywając sobie włosy z głowy, gdyby nie jeden prosty problem. W tym filmie jest kilka znakomitych elementów. Pierwszym z nich jest Kit Harrington. Gra w filmie (który ma zaledwie 45 minut więc to nic wielkiego) Charlesa Poole – koszmarnie głupiego i naprawdę nic nie wiedzącego tenisistę, który od dzieciństwa jest trenowany na mistrza. To jest fenomenalna rola. Serio jeśli zwierz kiedykolwiek wyrażał się negatywnie o Harringtonie pragnie wszystko odszczekać. Aktor doskonale wykorzystał swoje spojrzenie zagubionego szczeniaczka, pięknie oddał na ekranie swoje spłoszenie i naprawdę ma się wrażenie,że oglądamy na ekranie duże spłoszone dziecko. Do tego jego wątek jest naprawdę zabawny – zwłaszcza wątek królowej brytyjskiej która zostawia mu na sekretarce co raz bardziej obraźliwe wiadomości, grożąc mu co się stanie jeśli nie wygra meczu. Zwierz, który już jakiś czas temu zorientował się, że Kit Harrington ma do siebie spory dystans musi przyznać, że ten film sprawił, że jego sympatia do aktora wystrzeliła w kosmos. I zwierz ma nadzieję, że niedługo ktoś da mu kolejną rolę w komedii bo serio widać że chłopię się marnuje grając wyłącznie smutnych poważnych ludzi.
Samberg gra tu najgorszy zestaw stereotypów o amerykańskim tenisiście i wcale nie jest zabawny
Druga sprawa to doskonałe występy gościnne. W filmie zobaczycie Serenę Williams (zaskakująco dobrze gra jak na tenisistkę), Lenę Dunham (która niestety nie gra zaskakująco dobrze) Davida Copperfielda czy Karen Gillian. Jednak nad nich wszystkich wybija się Michael Sheen który gra dość obleśnego – stylizowanego na lata osiemdziesiąte – prezentera brytyjskiej telewizji – napisanego zgodnie z wyobrażeniami (nie tak dalekimi od prawdy) jak taki człowiek telewizji wyglądał w Wielkiej Brytanii dwie czy trzy dekady temu. Sheen nie ma wielkiej roli ale gra ją fenomenalnie i naprawdę daje popis takiej gry aktorskiej że aż żal że marnuje się w tak złym filmie. W ogóle w tym filmie aktorstwo jest niewspółmierne do jakości produkcji – przy czym chyba najsłabiej wypada Andy Samberg – grający drugiego tenisistę. Jego postać jest zdecydowanie wzorowana na Andre Agassim z lat 90 (kiedy nosił koszmarne stroje i perukę na korcie) ale niestety – jest tak zagrana że zupełnie nie bawi i psuje całą zabawę. W ogóle byłoby dużo lepiej gdyby nieco zmieniono wydźwięk filmu.
Serena Williams jest wielka – nie dość że doskonale gra w tenisa to potrafi wygłosić przed kamerą najbardziej bzdurny tekst bez mrugnięcia okiem
Bo widzicie w tym filmie są trzy źródła dowcipu. Jeden to fakt, że biedny Kit Harrington jest zestresowany,głupi, i na dodatek szantażowany przez matkę i królową brytyjską. Jak by to koszmarnie nie brzmiało jest piekielnie śmieszne (bo Kit doskonale gra). Drugie źródło komizmu to kwestia samego tenisa zwłaszcza w Wimbledońskim wydaniu. Podśmiewanie się z Anglików i tenisa (który dla amerykanów niewiele znaczy i widać że kompletnie nie wyczuwają tradycji i powagi tego sportu) jest zabawne. Jest w filmie scena gdzie jeden z bohaterów ewidentnie zażywa narkotyki w czasie meczu i brytyjski komentator grzecznie stwierdza że nie można było nic zrobić bo w Anglii uznaje się za niegrzeczne zwracanie uwagi na takie rzeczy. Choć to stary dowcip to nadal działa. Niestety jak zwierz wspomniał wszystko psuje ten trzeci rodzaj komizmu -zdaniem zwierza wrzucony do historii bo nikt nie spodziewa się, że amerykańska widownia mogłaby się śmiać bez kretyńskich seksualnych dowcipasów. I to czyni produkcję która ma tak wiele doskonałych elementów właściwie lekko niestrawną.
Kit Harrington ma w oczach najpiękniejsza pustkę bolesną na ziemi. Ale fakt że umie nią grać świadczy że jednak nie jest to pustka sięgająca poza spojrzenie
Co smuci dodatkowo bo warto dodać że 7 Days in Hell ma jeszcze jeden plus. Rzeczywiście sposób wykorzystania formatu Mockumentary przez produkcje jest bliski ideałowi. Po pierwsze – rzeczywiście udało się niemal idealnie odtworzyć schemat produkcji dokumentalnej o ważnych wydarzeniach sportowych. Przez pierwsze kilkanaście minut film jest pod tym względem bezbłędny. Po drugie – mimo że film kręcono dosłownie trzy dni w ostatecznym rozrachunku udało się wrzucić do tej niewielkiej produkcji wszystkie obowiązkowe elementy tego typu dokumentów – mamy więc fragmenty wiadomości, wywiady z ekspertami, archiwalne zdjęcia (to jest niesamowita sztuczka że dziś możemy nakręcić zdjęcia tak że wyglądają jak z początku lat 90), czy w końcu fragmenty wywiadów telewizyjnych. W programie znajdą się też nagrania rozmów, zdjęcia z akcji policyjnych czy z nagrania przemysłowe. Tym bardziej smuci że taki wysiłek wykorzystania wszystkich możliwych metod przekonywania nas że oglądamy coś prawdziwego (a właściwie prawdziwie nieprawdziwego) spełzł na niczym wobec słabości materiału. Zwłaszcza, że naprawdę sam pomysł jest doskonały i niektóre rozrzucone po całym filmie dowcipy są naprawdę cudowne (jest tam krótkie wyjaśnienie dlaczego najlepiej siedzieć w Szwedzkim więzieniu które jest dość bliskie prawdy i zabawne).
Michael Sheen gra zdecydowanie za dobrze jak na taki filmik. Jest przecudownie odrażający
Zwierz przyzna, że jest zły. Oczywiście zdaje sobie sprawę, że poczucie humoru ludzi naprawdę się różni i to co dla zwierza jest grubiańskie i niedopuszczalne kogoś może bawić do łez. Zwierz pisał niedawno że nie jest miarą wszechrzeczy co sugeruje, że zdaje sobie sprawę, że ludzie są różni. Co nie zmienia faktu,że obserwowany renesans grubiańskiego żartu nieco zwierza niepokoi i złości. Widzicie spośród wszystkich rzeczy na które zwierz jest w stanie przymknąć oczy ta jedna naprawdę jest w stanie całkowicie zepsuć mu przyjemność. Nie tak dawno zwierz pisał o Kingsman – wskazując, że jeden niefortunny dowcip pod koniec sprawił, że zwierz wychodził z kina z niesmakiem. Niestety co raz więcej jest takich produkcji – zwłaszcza amerykańskich i komediowych w których uczucie niesmaku pojawia się co raz częściej. Nie chodzi nawet o to, że zwierz jest jakiś delikatny kwiatek i się wstydzi czy coś. Nie po prostu zwierza to nie bawi. Co więcej – nie ma co ukrywać – to jest prostszy – żeby nie powiedzieć prostacki – sposób na wywołanie śmiechu. Jasne możemy wszyscy się śmiać z rzeczy grubiańskich ale zdaniem zwierza daleko na tym nie zajedziemy. W końcu skończą się „dowcipne” sceny z udziałem genitaliów i przestanie nas bawić ciągłe odwoływanie się do seksu. Jak na razie zwierz ma wrażenie że kino często zachowuje się jak dwulatek który odkrył, że słowo „dupa” jest śmieszne bo zakazane. Problem w tym, że zwierz jest nieco starszy. Co prawda poczucie humoru które zwierz lubi najbardziej (abstrakcyjne i takie oparte na grze językowej) nadal jest obecne ale niestety wydaje się,że co raz częściej deklarowanie przywiązania do takiego humoru jest traktowane jako przejaw snobizmu. Tymczasem zwierz nie jest snobem tylko niektóre rzeczy zupełnie go nie śmieszą. A kiedy wszędzie są rzeczy które nas nie śmieszą to zaczynają irytować.
Może warto przełknąć koszmarne dowcipy by zobaczyć przylizanego Kita Harringtona (który nadal nie obciął włosów!)
I tak zwierz musi powiedzieć, że jeśli lubicie tenisa to w sumie 7 days in Hell będzie was bawić pewnie odrobinkę bardziej dość prostymi nawiązaniami do świata prawdziwego tenisa. Jeśli tenisa nie lubicie to są w nim całkiem zabawne fragmenty. Ale niestety całość -przynajmniej zdaniem zwierza – jest jednak skażona częścią kompletnie niepotrzebnych żartów. Dla kogo naprawdę warto zobaczyć produkcję to Kit Harrington. A jeśli i on was nie interesuje (ani jego smutne oczęta) to zwierz proponuje znaleźć gdzieś w telewizji powtórkę wczorajszego finału Wimbledonu. Równie dużo gwiazd, więcej tenisa i żądnych głupich dowcipasów.
Ps: Zwierz pisał na fb ale wie, że nie wszyscy tam zaglądają. Ponieważ wczoraj (kiedy pisał ten tekst) zwierz miał mniej czasu to wpis podsumowujący wszystkie cudowne rzeczy będzie jutro. Ale będzie bo zwierz przecież obiecał.
Ps2: Jak przetrwaliście bez zwierza? Bo zwierz musi wam powiedzieć że jeden dzień bez wpisu zwłaszcza latem gdy głowa w chmurach wydaje się całkiem dobrym pomysłem na zachowanie inwencji i świeżości.