Zwierz dawno temu miał zwyczaj raz na jakiś czas oferować swoim czytelnikom taki wpis „misz masz” o różnych rzeczach które zobaczył, przeczytał i kulturalnie spróbował a które niekoniecznie dostarczały refleksji na jeden spójny wpis. Dobre to były wpisy i zwierz ma zamiar do nich powrócić. Dziś kilka ciekawych rzeczy na początek.
Ballet 422 – zwierz jak może wiecie uwielbia filmy dokumentalne. Nie traktuje ich jak bardziej prawdziwych od tych fabularnych, ale przemawia do niego ten specyficzny rodzaj narracji jaki można znaleźć w dokumentach. Ballet 422 to ciekawy przykład dokumentu w którym właściwie wyrzucono narrację inną niż tą która powstaje poprzez zestawienie kolejnych ujęć i scen. Nie ma więc żadnych gadających głów, a obecność napisów tłumaczących o co chodzi jest zredukowana do minimum. Twórcom filmu wyraźnie zależy na tym byśmy bardziej podejrzeli jakiś świat niż poznali jego najdrobniejsze zakamarki. A jest to świat baletu i to widziany w bardzo specyficznym momencie. O to młody i zdolny tancerz, który nie osiągnął wysokiej pozycji w Nowojorskim Balecie okazuje się bardzo zdolnym choreografem. Na tyle że w wieku 25 lat dostaje polecenie ułożenia i wystawienia 422 nowego baletu w historii kompanii. Oglądamy go od samego początku, jak obmyśla ruch, jak pokazuje go tancerzom, jak ćwiczy, poprawia, dobiera stroje, obserwuje próby. Nie mamy narracji zza kadru – sami musimy sami zdecydować czy młody choreograf wie co robi, czy tancerze są po jego stronie, czy jesteśmy świadkami przygotowań czegoś dobrego czy wielkiej klapy. Jednocześnie więcej niż gadające głowy mówią nam spojrzenia tancerzy, uwagi rzucane za plecami choreografa, postawa orkiestry. Ogląda się to wszystko niesłychanie przyjemnie, jednocześnie – jak to zwykle w przypadku takich filmów bywa, nie mogąc się uwolnić od szerszych refleksji na temat sztuki. Ile wysiłku idzie w wystawienie takiego baletu, ile różnych talentów potrzeba, jak niedostępne są to umiejętności dla większości z nas. Twórcy dokumentu nie byliby jednak sobą gdyby temu podglądaniu światu baletu nie dali jednak swoistej puenty. Mamy więc obrazki z premierowego wieczoru – jednocześnie bardzo przyjemne i na swój sposób smutne. Na pewno dobrze pokazujące swoiste paradoksy życia artysty. Zresztą ostatnie ujęcie filmu pokazujące budynek opery i baletu gdzieś w Nowym Jorku każe się zastanawiać czy przypadkiem nie mówimy o bardzo małych rzeczach w bardzo wielkim świecie. Nie mniej jeśli podobnie jak zwierz lubicie się czasem przyjrzeć od kulis jakiejś działalności artystycznej to jest to naprawdę bardzo ciekawy dokument, choć rzeczywiście pewnie może się części wydać nudny. Ale zwierz musi zaznaczyć, że bardzo lubi balet więc jakby nawet jak nikt nic nie mówi a widzi tancerzy to jest zadowolony.
Dear White People – zwierz był niesłychanie ciekaw tego filmu i nieco się zawiódł. Dear White People to produkcja mierząca się z kwestiami rasowymi w Stanach. W ostatnich latach czy nawet miesiącach obserwujemy zaognienie sytuacji – kiedy czarnoskórzy mieszkańcy Stanów Zjednoczonych zaczynają protestować przeciwko temu w jaki sposób traktuje ich policja i wymiar sprawiedliwości. Stąd też zwierz był ciekawy filmu który bierze pod lupę stosunki rasowe na prestiżowym uniwersytecie. Pomysł jest bardzo ciekawy i sam punkt wyjścia też- mamy młodych ludzi prezentujących różne postawy i stopnie wykluczenia czy identyfikacji z kolorem skóry. Syna dziekana, który ma prezentować tu zaprzeczenie stereotypu młodego czarnoskórego mężczyzny. Jest więc świetnie wykształcony, ambitny, dobrze ubrany i zawsze grzeczny. Obok niego mamy aktywną bojowniczkę o prawa mniejszości, która kwestionuje decyzje władz uczelni o nie przydzielaniu czarnoskórych studentów do jednego domu (argumentuje, że jest to jedyny sposób by czarnoskórzy studenci mogli liczyć na wsparcie absolwentów – co w systemie amerykańskim jest bardzo ważne) i w końcu spokojnego chłopaka, z wielkim afro na głowie, który wolałby się trzymać z dala zarówno od białych jak i czarnoskórych współlokatorów z tej prostej przyczyny że jest homoseksualistą. To w ogóle ciekawy trop – choć ponownie nie bardzo rozwinięty (a właściwie jak wszystko co ciekawe w filmie jedynie wzmiankowany na granicy narracji). W nieco mniejszej roli pojawia się dziewczyna która bardzo nie chce być postrzegana przez pryzmat rasy i być może nawet się jej nieco wstydzi. To tylko trzy z kilku postaci które poznamy w filmie. Teoretycznie twórcy mieli wszystko by opowiedzieć naprawdę ciekawą historię. Problem w tym, że w sumie z punktu widzenia opowiadanej historii wyszło dość banalnie. Co więcej przynajmniej zdaniem zwierza to co najbardziej problematyczne w kwestii stosunków rasowych zostało jedynie zaznaczone gdzieś na marginesie filmu (doskonałe są wstawki z poradnika Black Ivy który pokazuje pewne społeczne mechanizmy działania osób czarnoskórych w głównie białym środowisku) zaś w jego centrum pozostał konflikt narysowany dość grubą kreską. Inna sprawa to fakt, że film czasem wpada w taką dość prostą psychologię od której aż zęby bolą. Ostatecznie to co w filmie najciekawsze i najprawdziwsze rozgrywa się poza akcją – w cytowanych fragmentach programu radiowego czy właśnie we wspomnianym poradniku. Zwierz miał zresztą wrażenie, że twórcy nieco jednak zadrżała ręka. Tzn. zamiast pokazać jak kwestia rasy zmienia takie codzienne drobne czynności, sposoby zachowania i postrzegania rzeczywistości, zdecydował się nam zafundować bardzo konkretny konflikt. Zwierz nie twierdzi, że wyimaginowany ale chyba mniej ciekawy – przynajmniej dla widza który w tym na co dzień nie siedzi. Dla tych pobocznych obserwacji warto oglądać, dla samej głównej osi fabuły niekoniecznie. Ostatecznie najlepszy z filmu okazał się trailer, w którym w jednym miejscu zebrano najbardziej trafne obserwacje społeczne.
W filmie jest mnóstwo trafnych obserwacji i sporo ciekawych postaci ale całość jakoś nie składa się w dobry film. TYlko taki zaskakująco przeciętny
Krall – zwierz przyzna szczerze, czaił się na tą książkę od dawna (tzn. od czasu kiedy dowiedział się że ma wyjść) ale zapomniał kupić. Na całe szczęście okazało się ,że stoi na półce matki zwierza. Książka składa się z dwóch części. Pierwsza część to wywiad rzeka – z Hanną Krall rozmawia Wojciech Tochman. To jest bardzo dobra rozmowa. Nie ma tu – tak jak w prozie Krall – żadnych ozdobników, tylko rozmowa. Nieregularna, skacząca nieco po tematach ale fascynująca. Zarówno to co jest w rozmowie jak i to co dzieje się na jej bokach. Krall to nie tylko niezwykła osoba ale też chyba przede wszystkim – wybitna reporterka. Czytając wywiad czujemy jak stara się nie tylko opowiedzieć o swoich przeżyciach ale też cały czas analizuje jak to brzmi w druku dla czytelnika. Doskonały to wywiad i pewnie nie ławy do przeprowadzenia. Połyka się go na jeden raz, nie sposób się oderwać. Trochę jakby się towarzyszyło dziennikarzom a ich spacerze. Druga cześć książki to szuflada autorki – fragmenty napisanych i nienapisanych reportaży, korespondencje, uwagi, zapisane obserwacje które nie trafiły do tekstów. Jeśli – tak jak zwierz – lubi się teksty Krall to znajdzie się tam całe mnóstwo ciekawych zdań i obserwacji. Nie mnej zdaniem zwierza druga część jest bez porównania mniej ciekawa niż ten absolutnie fenomenalny wywiad rzeka który otwiera książkę. Zwierz poleca z całego serca. Jednocześnie jeśli szukacie czegoś naprawdę niezwykłego w drugiej części to nie możecie pominąć tekstów które Krall pisała do Wiadomości Wędkarskich. To doskonały przykład na to, że jeśli wybitną dziennikarkę przydzieli się do jakiegokolwiek czasopisma to znajdzie ona tam dla siebie miejsce i stworzy coś nieszwykłego. Zwierz nigdy nie czytał o rybach z takim zainteresowaniem. Jednocześnie musi przyznać, że z największym zainteresowaniem przyglądał się wspomnieniom dziennikarki z czasów pracy w Polityce, bo jednak zwierz ma taką śmieszną świadomość, że w sumie też ma miejsce pracy w tym samym czasopiśmie. Oczywiście nie takie jak Krall ale jednak.
Chefs Table – Netflix zdecydował się na ciekawy zabieg. Na fali popularności seriali kulinarnych, postanowił stworzyć serial który nie opowiada o amatorach ale o prawdziwych mistrzach kuchni. Pierwszy sezon koncentruje się na sześciu najlepszych czy właściwie najbardziej uznanych kucharzach we współczesnym świecie. To jest fantastyczny pomysł. Po pierwsze – dowiadujemy się nie tyle o tym co kto gotuje, ale o pewnym podejściu do kuchni, gotowania i jedzenia. Jednocześnie oprócz gotowania jest w serialu całkiem sporo prywatnych historii. W pierwszym odcinku w którym poznajemy Massimo Bottura dostajemy między innymi – jedną z najbardziej uroczych historii zaręczyn jakie zwierz zna. Jednocześnie można się dowiedzieć, że w jednej z najlepszych restauracji na świecie pracuje pewna starsza pani która nie zna co prawda nowoczesnej kuchni ale najlepiej na świecie robi makaron. Ostatecznie ogląda się tą serię nie tyle jako serial o najlepszych kucharzach tylko o ciekawych artystach. Zwierz nie zawsze zgadza się z tym co widzi na ekranie (tzn. nie zawsze wygląda to szczególnie smacznie), ale sama filozofia stojąca za robieniem jedzenia – jest niesłychanie ciekawa. Zwierz przyzna szczerze, że całkiem miło ogląda się tą serię w kontraście do produkcji gdzie gotują amatorzy (zwierz bardzo je lubi) czy produkcji gdzie pokazuje się nam tylko pełnych agresji krzyczących na wszystkich kucharzy. Zwierz poleca wszystkim do oglądania, ale zaznacza, że jednak mimo wszystko człowiek czuje się bardzo głodny. I czuje się strasznym plebsem co je tylko normalne jedzenie. A i jeszcze jedno – serial ma świetną ścieżkę dźwiękową. Ogólnie gdyby zwierz miał wam polecać serial nie tyle o gotowaniu co o pewnych wizjach artystycznych to chyba wybrałby ten. Właśnie dlatego, że jest daleki o opowiadaniu o tym co jest smaczne i ile kosztuje rezerwacja stolika a pyta o coś więcej. Serio fajnie rzucić okiem na tą produkcję, bo Netflix po raz kolejny udowadnia, że umie też w dokumenty.
The New British Cinema – zwierz miał zamiar kupić książkę w wersji ebooka ale ostatecznie doszedł do wniosku, że chce ją posiadać na półce. Jest dość droga w wydaniu papierowym i jeszcze nie staniała w wydaniu ebookowym więc zwierz poleca poczekać. Początkowo zwierz spodziewał się czegoś w stylu krótkiego opracowania (tytuł podpowiada że ma zamiar zająć się kinem od Submarine do 12 Years a Slave). W istocie zwierz dostał kilkanaście doskonałych ciekawych wywiadów z młodymi reżyserami brytyjskiego kina. Wywiady są dobrze przeprowadzone, inteligentne i przede wszystkim pozwalają nie tyle dowiedzieć się czegoś o samych filmach, ale o procesie twórczym. Zwierz przyzna szczerze, że był zaskoczony jak dobrze zna współczesne kino brytyjskie – nawet jeśli niekoniecznie pamiętał nazwisko reżysera czy reżyserki to wystarczył jeden rzut oka na spis filmów i okazywało się, że właściwie kojarzy dzieła wszystkich wymienionych autorów. To jest książka kierowana głównie do ludzi którzy są zainteresowani procesem powstawania filmu, jakąś artystyczną koncepcją, czy znaczeniem jakie kryje się w konkretnych aspektach produkcji. Ciekawe są zarówno pojedyncze wywiady jak i całość, która pokazuje, że rzeczywiście współczesne kino brytyjskie ma się doskonale i jest naprawdę godne uwagi. Jeśli szukacie w dyskusjach znajomych nazwisk – zwłaszcza aktorskich. To znajdziecie ich sporo. Taki to już świat brytyjskiej kinematografii gdzie aktorzy powszechnie znani z filmów wysokobudżetowych pojawiają się w produkcjach niezależnych czy niszowych. Serio bardzo ciekawa książka, ale jednak chyba dla tych którzy trochę siedzą w brytyjskiej kinematografii (zwłaszcza tej niezależnej) i będą wiedzieć o co chodzi i o czym się toczy rozmowa. Choć autorzy grzecznie dostarczają przed każdym wywiadem krótkich streszczeń wymienionych potem w wywiadzie filmów, to jednak jedno to przeczytać a drugie to obejrzeć. Jednocześnie można uznać, że spis wymienionych w książce filmów to doskonały punkt wyjścia do nadrobienia współczesnej brytyjskiej kinematografii. Tylko może poczekajcie aż książka nieco stanieje. Bo to lektura bardzo szybka (i przyjemna) ale chyba nie warta wydawaniu na nią kilkudziesięciu złotych (książki na amazonie zawsze w końcu tanieją).
Dla wszystkich fanów niezależnej brytyjskiej kinematografii to powinna być lektura obowiązkowa, dla tych którzy niewiele o niej wiedzą – doskonały przewodnik gdzie zacząć
Dobra to tyle na dziś. Jak sami widzicie, na każdy temat jest trochę uwag (zwykle pozytywnych bo rzeczami bardzo złymi zwierz nie będzie was zalewał) więc jeśli poczujecie się do czegoś zachęceni zwierzowi będzie miło. Jasne nie trzeba pisać o wszystkim ale jakoś tak głupio by tyle fajnej lektury i oglądania się zmarnowało. A o wszystkim trudno cały wpis napisać. Zwierz musi powiedzieć, że jego ostatnie kulturalne posiłki były niesłychanie satysfakcjonujące, ale też… kto wie może nieco snobistyczne? Cóż jeśli to was niepokoi to zwierz spieszy poinformować, że wybiera się w końcu nadrobić Mission Impossible, więc ma nadzieję że będzie mógł jutro albo wychwalać albo pośmiać się z Toma Cruise’a. Co prawdę powiedziawszy przyniesie mu radość niezależnie od wyniku.
Ps: Zwierz musi wam przyznać, że troszkę uzależnił się od filmów dokumentalnych na Netflixie. Zwierz umie sobie powiedzieć „dość” kiedy ogląda film ale kiedy ogląda dokument to nagle jest gotowy zarwać noc. A na Netflixie jest całe mnóstwo dokumentów