Posiadanie ulubionego aktora to koszmar. Jak ślub bez intercyzy. Nawet bez mieszkania ze sobą. Któregoś dnia wpadasz nagle okazuje się, że obrączka na palcu. Teraz na zawsze i na wieki wieków amen. A potem okazuje się, że on nie przestrzega zasad gry, rozrzuca skarpetki po całym mieszkaniu i nie może znaleźć porządnej pracy. Kiedy w końcu pakujesz waliki już masz wychodzić i rzucać wszystko w cholerę staje w drzwiach z czekoladkami i znów się zostaje.
Ulubionego aktora się nie wybiera. Ulubiony aktor wybiera nas. Trudno powiedzieć jak to działa. Ktoś gdzieś na świecie udaje ludzi w ten wyjątkowy sposób który trafia do ciebie. Bum i stało się. To miał być tylko ten jeden dramat przed snem, kino akcji które zagryziemy popcornem, to tylko Szekspir wysoki sądzie. Trafiło i nie puszcza. Przez chwilę jesteśmy wybrani. Tak sobie uświadomić nagle. Że tak be zapowiedzi tutaj, teraz przed tym DVD. Takie uczucie. Ale strzała trafia nie tylko do nas. Talent nie jest ekskluzywny. Trafia do nas i tysięcy czy milionów innych ludzi, którzy też nagle zapadali na sercową chorobę. A więc zawsze poliamoria. Da się z tym żyć choć bywa trudno. Jeśli liczba zaangażowanych sięga milionów potrzebna jest dobra wymówka. Trzeba się tłumaczyć, że nie uległo się modom. Nie, my byliśmy pierwsi. Wtedy kiedy jeszcze nazwisko nie było pisane złotymi zgłoskami tylko najwyżej długopisem na jakiejś kartce w kieszeni spodni. Nikt nie kojarzył. Rzucasz znajomym i odpowiada cisza. Choć nie cisza nie jest taka dobra. Bo co jeśli rzeczywiście wybraliśmy nikomu nieznany obiekt westchnień. Nagła panika. Czy nie robi się zbyt intymnie. My tutaj z pozycji widza i aktor tam daleko na planie, na scenie. Powinien być dystans, a tu tak sam na sam. Lęk że tylko cienka granica dzieli nas od wysyłania pukli włosów pocztą.
Chwila cofnijmy się. Przecież my nikogo nie chcemy poznawać. Nie o to chodzi. Nie ma takiej ilości autografów, selfie czy uścisków ręki która skróciłaby nasze męki. Nawet prywatna korespondencja (najlepiej na papierze, wszak trzeba zostawić potomnym) by nas nie ucieszyła. Umowa nie obejmuje radosnych konwersacji i długich spojrzeń w oczy. Co więc obejmuje? Przede wszystkim on musi grać. To jego podstawowy obowiązek. W ciągu życia nie spotkamy się tak często. W niektórych przypadkach spędzimy razem zaledwie kilka dni. Kilkadziesiąt tytułów w filmografii to przecież szaleństwo. Związek skazany na odległość. Rzadko mamy szczęście i dostajemy wybranka z serialu. Ale tu też – kilkadziesiąt godzin i koniec romansu. Więc musi pracować jakby jutro nie było, żebyśmy niczym marynarze na morzu nie zapomnieli jak wygląda twarz żony. A do tego czas jest taki okrutny. Ledwie się poznajemy a już przyśpiesza. Nim się obejrzymy najlepsze lata mamy za sobą. Mieli być zawsze zakonserwowani i piękni a tu taka niespodzianka, tam siwizna, tu zmarszczka, ta twarz w którą się wpatrujemy co raz bardziej przypomina, że czas ucieka. Skoro oni to my też. Każda ich zmarszczka przypomina nam o naszej. Chodzące klepsydry. Wspólnych godzin wciąż za mało.
Niepisana umowa mówi, że ten filmy będą dobre. Że te przedstawienia teatralne – nawet jeśli tak bardzo daleko – będą obsypane nagrodami. Ufamy, że nas nie zawiodą. Głupi. Przecież zawsze nas zawodzą. Takie prawo dalekich kochanków. Wybierają ten kretyński scenariusz, tą marną produkcję, tą beznadziejną sztukę. Widzimy i cierpimy. Prawdziwa miłość nie daje przywileju ślepoty. Och nie, widzimy każdy błąd, każde potknięcie, każdą złą decyzję. Normalnie, byłby koniec. Ale przecież nie w ty przypadku. Tu jesteśmy zaangażowani. Nie można tak po prostu zrezygnować. Ta buty się naprawia a nie wyrzuca. Więc idziemy do wywiadów by sprawdzić czy to aby na pewno pomyłka, czy tembr głosu ciągle ten sam, ten sam błysk w oku. Znajdujemy wymówkę. Rozumiemy, że trzeba płacić rachunki, malować zamki na łososiowo, że te trzy domy same się nie utrzymają. Obiecujemy, że jeszcze jedna wpadka a przemyślimy związek. Ale nigdy nie umiemy się do końca otrząsnąć. W 500 stronicowej książce nasze oczy same wyłapują nazwisko w tekście, strzyżemy uszami gdy ktoś obok nas omawia produkcję. Chcemy się wtrącić poprawić. Przecież, to że jesteśmy chwilowo lekko pokłóceni nic nie zmienia. On nie grał w tym filmie, nie dostał tej nagrody, nie, nie ta anegdota powinna brzmieć zupełnie inaczej. Milczymy. Siadamy na rękach by nie napisać komentarza. W końcu trochę wstyd.
Nie można zapomnieć. Wasz związek zawsze jest trochę tajemnicą. Głupio się przyznać. Będą gadać na mieście, że wiek nie ten, że kandydat nie ten, że emocje to moja droga trzeba trzymać na wodzy. Poza tym nikt was nie potraktuje poważnie. Ktoś się uśmiechnie gdy chwilkę dłużej popatrzycie na tapetę na telefonie, albo kiedy z rumieńcem podekscytowania zarezerwujecie ten bilet na ten seans na który czekacie. Cztery tygodnie wcześniej. Czasem w dyskusji, kiedy wymknie się wam o jedno słowo za dużo, o jeden mało znany fakt, ktoś zada wam to krępujące pytanie. Zawsze w tej sytuacji jest się samemu. Druga połówka nieświadoma śpi na drugim kontynencie. Trzeba powiedzieć co się wie, przyznać się, zaświecić obrączką. Reakcje bywają różne, wiadomo związek niestandardowy. Wszyscy rozumieją, że w domu kiedy nikt nie patrzy, ale żeby tak na ulicy i jeszcze innym przed oczyma. Dezaprobata w życzliwym spojrzeniu kłuje dokładnie w to miejsce obok serca gdzie trzymacie ten moment kiedy zrozumieliście że to na zawsze. Chcecie się wytłumaczyć, ale wszystko brzmi banalnie. Dziecinnie. W głowie zapisujecie by nie popełnić błędu. Zresztą i tak słowa nie wyrażą co czujecie. Kiedy zaczynacie mówić brzmi to jak podejrzany monolog stalkera. A przecież nie o to chodzi.
W pewnym momencie podejmujemy decyzję. Czy klikniemy na zdjęcie czwartej żony, drugiego męża, wózka z zakupami w hipermarkecie. Czy kupicie tą autobiografię, w której pewnie nie będzie ani jednego słowa prawdy. To ważna decyzja. Potem nie będzie już odwrotu. Aktor zamieni się w człowieka. Chcąc nie chcąc wyjdzie z ról, zejdzie ze sceny, zmyje makijaż. Powie bzdurę a my będziemy się wstydzić zupełnie jakbyśmy redagowali im wystąpienia publiczne. Będziemy znali wady charakteru i opinie przyjaciół, ktoś szalony podejmie to ryzyko i sprawdzi na Google street view gdzie jest ta ulica, gdzie jest ten dom. Jeśli wszystko w porządku, będzie temu towarzyszył wstyd. Jeśli coś zaczyna być nie tak, będzie temu towarzyszył realny plan. Nie jest to jednak decyzja konieczna. Możemy zamknąć stronę z plotką. Zadowolić się skromnym opisem na Wikipedii, autobiografię przekartkować. Nie o to w tym związku chodziło. Nawet jeśli czasem nawiedza nas w snach pytając czy pójdziemy razem na kawę.
Nawet kiedy dochodzi do rozstania to nigdy nie jest na zawsze. Przestajecie kupować magazyny, do kina wybieracie się co raz rzadziej. Muszę zastępuje w głowie mogę a mogę ustępuje, nie mam ochoty. Ale nitka się tylko przeciera, nie zrywa. Wieczorem kiedy już kładziecie się spać w telewizji właśnie leci powtórka. Tego filmu, który lata temu obudził tą strunę. Z sentymentu nie przełączacie. Chcecie się pośmiać. Jacy wszyscy głupi jesteśmy w młodości, nawet jeśli ta młodość łapie nas kiedy włosy już siwe. W którymś momencie zaczynacie widzieć te wszystkie straszne błędy i manieryzmy. I oko jedno jest jakby bardziej, i nos za długi i usta za wąskie. I już macie z uczuciem spokoju w sercu odejść, zasnąć w spokoju, że to rozstanie było słuszne. Ale nie, jednak nie. Bo wciąż to jednak on, wasz ulubiony aktor, który miał czelność grać w złych filmach, powiedzieć głupstwo i jeszcze się zestarzał. Ale w czasie wieczornego seansu przed snem doskonale pamiętacie skąd się wzięła ta pierwsza miłość. I przychodzi wam do głowy, że zupełnie się tych wspomnień zatrzeć nie da. Bo kiedy łapie się za ucho to wiecie, że to nie żadna postać, tylko Aktor. Zostanie to z wami na zawsze. To jeden z tych związków który wybacza skoki w bok, długie romanse i fakt, że nie dzwonicie i nie piszecie. Nie macie nawet numeru telefonu.
Oczywiście kiedyś może wam umrzeć. Do tego bez wcześniejszej informacji. Nie zostaniecie zaproszeni na pogrzeb. W spisie zachowań żałobnych takich nie uwzględniono. Nawet łkanie jest uznane za przejaw histerii i nie na miejscu. Coś tam będzie można napisać, obejrzeć, ale większość uczuć należy gdzieś schować i upchnąć po kątach zanim ktokolwiek się zorientuje, że są zupełnie prawdziwie. Ale chwilowo nie czas o tym myśleć. Przekładacie więc nazwisko do tej samej zakładki w głowie w której trzymacie wszystkich bliskich. Trzymacie tam wszystkich przy których udajecie że są nieśmiertelni. I nawet nie próbujecie pomyśleć o tym jutro.
Posiadanie ulubionego aktora to koszmar. Znów przytył dwadzieścia kilo i zagrał w tym koszmarnie nudny filmie. Takim którego się w żadne ludzki sposób obronić nie da. Powinien się nie podobać, ale przecież znów grał tak jak nikt inny nie gra. Nawet jeśli to wszystko jest złe, to jak serenda pod oknem. Wiele się wybacza. Znów było trochę wstyd. Wiesz, że widzisz kogoś innego niż pozostali. A więc szybko, zebać się w sobie, wyprzedzić argumenty, zbić krytykę, przybrać odpowiedni ton. Żeby nikt się nie zorientował jak silne są te różowe okulary, jak dawno straciliśmy pozory obiektywizmu. Wychodzicie z kina i omawiacie więc film. Widzicie błędy ale to nie są błędy widziane tak samo. Perfekcyjny kamuflaż. Uczycie się udawać, że nie rozpoznajemy głosu po jednym słowie, że wcale a wcale nie umiemy z pamięci wymienić wszystkich ról i wiemy, że ta obrączka na palcu to prywatna a nie założona przez speców od garderoby. Byleby nas tylko nie wzięli za wariatów, fanatyków, oszołomów. Byle im się nie włączył tryb pogardy. Żeby tylko nas nie rozgryźli. To przecież takie śmieszne. Infantylne i dziecinne. Do tego pachnie czymś niebezpiecznym, jakby każda pasja oznaczała obsesję.
Są na świecie gorsze rzeczy. Większe męki. Te związki gdzie znamy drugą połówkę i musimy się naprawdę starać by jednak nasze drogi się nie rozeszły. Dole i niedole codzienności, pensje, rachunki, dzieci, mężowie, konie, koty, psy, świnki morskie. Są przesilenia zimowe i przymrozki, są opłaty za ZUS i ubezpieczenie zdrowotne. Są liczby ujemne gdy się sprawdza stan konta i dodatnie gdy się sprawdza poziom długu. Są bóle głowy i bóle zamostkowe, są dni dobre i złe. Jest rozrywka i praca. Jest czytanie Kochelta z nudów. I jest ta wielka koszmarna męka wynikająca z posiadania ulubionego aktora. I strategia. By zachować ją tylko dla siebie.
„Więc kto jest twoim ulubionym aktorem?”
„Och naprawdę nie sposób wybrać”
To 2500 wpis na blogu.