Jeśli trzymacie rękę na pulsie serialowych wiadomości, to może doszła do was wieść że po ósmym (właśnie nadawanym w Stanach) sezonie Castle, do serialu nie powróci grająca Kate Beckett Stana Katic. Jak niesie wieść gminna jej zwolnienie z produkcji nie było decyzją aktorki, ale próbą obniżenia kosztów serialu, którym ma coraz mniejszą widownię. Zwierz musi przyznać, że ze wszystkich decyzji jaką można było podjąć ta świadczy o tym, że chyba twórcy serialu nie do końca wiedzą co stanowi o jego atrakcyjności.
Dla tych, którzy nie oglądają – Castle to typowy procedural oparty na najprostszym ze wszystkich schematów. Jest więc on i ona, razem rozwiązują zagadki kryminalne. Castle przez osiem sezonów zaliczył wszystkie obowiązkowe elementy fabuły i obowiązkowe odcinki dla tego typu seriali. Kiedy zaczęto go nadawać był tak wtórny że stacja zastanawiała się czy go z anteny nie zdjąć – wtedy sporą popularnością cieszyły się bardzo podobne w strukturze Bones, był też Mentalista. Ale Castle po dwóch sezonach kiedy co chwila mówiono o tym, że ma zostać zdjęty z anteny przetrwał i stał się produkcją popularną i lubianą. Co więcej stacja ABC na tyle przekonała się do powodzenia takiej fabuły, że potem próbowała ją nawet kilka razy ożywić w innej produkcji – jak w nieodżałowanym Forever (zwierz tak strasznie lubił ten serial a mu go zabrali). Nie jest więc Castle jakimś szczególnym przypadkiem produkcji przełomowej, ani też wybitnej na tle innych przedstawicieli gatunku. Ot, popularny serial, który ogląda się z przyjemnością i miłą świadomością, że nic AŻ TAK strasznego się w nim nie zdarzy.
Zwierz jest pod wrażeniem jak identyczne są materiały promocyjne Castle. 90% z nich to kadry w których Castle i Beckett razem na coś patrzą.
Trzeba jednak przyznać, że od samego początku – nawet trochę wbrew swojemu tytułowi postacią która decydowała o atrakcyjności produkcji wcale nie był tytułowy Castle tylko policjantka Kate Beckett. Dlaczego? Teoretycznie wydawać by się mogło, że pojawienie się pisarza ( i jego bardzo rozbuchanej wyobraźni) w świecie policyjnych dochodzeń powinno być właśnie tym co wzbudzi nasze zainteresowanie. Problem w tym, że Rick Castle – nawet obdarzony urokiem Nathana Filliona, był postacią która nie miała nam aż tak wiele do zaoferowania. Jasne to bohater sympatyczny, zabawnie osadzony głównie w kontekście swojej rodziny (mieszka z córką i matką), interesujący ze względu na fakt, że do świata policyjnego nie za bardzo pasuje. Ale jednocześnie kiedy go poznajemy to przeszedł on już najważniejsze etapy swojej życiowej drogi – doszedł do sławy i popularności, napisał pierwszą powieść, ustalił kto wychowuje jego córkę, zdecydował zamieszkać z matką. Oczywiście, potem w serialu przydarzy się mu jeszcze całkiem sporo rzeczy, ale ten główny zrąb postaci – pozostanie właściwie niezmienny. Przynajmniej przez większość produkcji (potem postanowiono to nadrobić wprowadzając wątek ojca).
Zupełnie inaczej ma się przypadek Kate Beckett. Kiedy ją poznajemy się policjantką przed którą jest jeszcze jej najważniejsza sprawa w życiu (próba odpowiedzi na pytanie kto zabił jej matkę czy rozprawa z seryjnym mordercą), zawodowy awans czy w końcu decyzja co dalej zrobić ze swoim życiem. Początkowe założenie serialu – w którym Castle śledzi policjantkę by uczynić z niej pierwowzór postaci do następnych powieści, jest trochę perspektywą samego widza. Jasne Castle stanowi tu przyjemny dowcipny dodatek, ale postacią na której przemianie naprawdę się koncentrujemy jest sama Beckett. Zwłaszcza, że w sumie na tle innych serialowych bohaterek (tego typu produkcji) wypada naprawdę dobrze. Dlaczego? Głównie dlatego, że twórcy sprawnie wyszli z problemu jakim jest pisanie bohaterek niezależnych. W wielu przypadkach serialowe niezależne bohaterki są nieprzyjemne, oschłe albo mają emocjonalny problem z dopuszczeniem do siebie jakichkolwiek uczuć. Skoro są same to pewnie nie lubią uczuć, gardzą rodzinnymi więzami i są tak zamknięte w sobie, ze dopiero nasz dzielny bohater musi je wyciągać ze skorupy. To taki charakterystyczny sposób pisania postaci, które z jednej strony wydają się niezależne, z drugiej – ta niezależność wydaje się jakąś skazą.
Pod tym względem Beckett dobrze się broniła. Zwłaszcza, że była od pierwszego sezonu po prostu całkiem sympatyczną i empatyczną postacią. Przede wszystkim zaś była policjantką bardzo oddaną swojej pracy – może nawet bardziej niż to zdrowe. Jednak tworząc postać nie pozbawiono jej poczucia humoru (częsta sprawa przy niezależnych postaciach kobiecych) i nie poczyniono wszystkiego by była chodzącą tajemnicą. Ot sympatyczna pani policjant, w której bez trudu może się zakochać (z wzajemnością) nasz bohater. Tylko właśnie – ponieważ to jej drogę zawodową i prywatną oglądamy, ponieważ to jej decyzje wyznaczają rytm serialu (w większości przypadków Castle tylko czeka co Beckett zdecyduje – zarówno w życiu prywatnym jak i zawodowym) to ostatecznie to ta postać staje się ważniejsza. Oczywiście – Castle jest bohaterem bardziej charakterystycznym, ale jeśli zainwestowaliśmy jakieś emocje w produkcję (a to zawsze sprawia, że widzowie są bardziej wierni) to właśnie za sprawą Beckett i jej postawy i zachowań.
Swoista „kradzież” serialu przez jedną postać, drugiej nie jest rzeczą rzadką. Zdarza się to zaskakująco często, przede wszystkim dlatego, że na bohaterach pierwszego planu często spoczywają niekoniecznie ciekawe obowiązki (to głównie oni ciągną serial dalej) podczas kiedy bohaterowie drugiego planu mogą robić zdecydowanie więcej – co czyni ich ciekawszymi. Dobrym przykładem takiego zjawiska jest np. Jak poznałem waszą matkę, gdzie po kilku sezonach produkcję włączało się nie dla głównego bohatera Teda – architekta poszukującego swojej przyszłej żony, tylko dla Barney’a którego zawodu nie poznaliśmy aż do ostatniego sezonu a który przeszedł ewolucję od nieznośnego bohatera, do najbardziej popularnej postaci z serialu. Jednak w przypadku Castle chodzi nie tyle o kradzież – wszak Beckett od samego początku została nam wskazana jako postać która budzi zainteresowanie – ale o sens ciągnięcia opowieści dalej bez postaci i bez aktorki.
Odchodzenie aktorów z seriali też nie jest zjawiskiem jakoś bardzo dziwnym czy charakterystycznym. Wielbiciele Grey’s Anatomy jak przez mgłę przypominają sobie obsadę pierwszych sezonów – wszak większość z bohaterów albo nie żyje albo znalazła sobie zajęcie w innym mieście czy kraju. Jednak Grey’s Antaomy nawet z odstrzeliwania (niemal dosłownie) kolejnych postaci wyszło zwycięsko – bo, trochę podobnie jak w przypadku Ostrego Dyżuru, gdzieś po drodze z historii o konkretnych bohaterach stał się to serial o konkretnym szpitalu. Co prawda Meredith Grey nadal stanowi centrum opowieści, ale nawet gdyby jej zabrakło – historia toczyłaby się dalej. To zdarza się wielu serialom gdzie początkowy zamysł (pamiętacie tą scenę w Grey’s Anatomy – w pierwszym odcinku gdzie bohaterowie wchodzą do Sali operacyjnej i dowiadują się, że z ich grupy większość zrezygnuje, albo wybierze inną specjalizację. O tym początkowo był ten serial) rozmył się gdzieś po drodze i został zastąpiony przez inny. Nawet wykończenie Dereka (granego przez Patricka Dempsey’a) nie pozbawiło produkcji sensu, bo ponownie GA już dawno nie było historią młodej lekarki która wdała się w dość przypadkowy romans, który zaowocował dramą i miłością jej życia.
Tylko, że Castle tego warunku też nie spełnia. Przez te kilka lat nie udało się wyjść ze schematu który uzależniał powodzenie produkcji od tego czy nasi bohaterowie w danej chwili się zgadzają, kłócą, flirtują czy kochają. Do tego stopnia, że kiedy produkcja doszła do pewnej naturalnej ściany – jaką jest ślub bohaterów (zrealizowany na tle jednego z najgorszych efektów specjalnych jakie zwierz widział w telewizji) – musiano ich koniecznie rozdzielić bo inaczej produkcji zaczynało brakować siły napędowej. Zresztą nie tylko Castle przeżywa takie męki – Bones –produkcja oparta w sumie na podobnym zamyśle, doszło już do tego, że bohaterowie mają dwoje dzieci i właściwie urządzone życie rodzinne co niestety prowadzi np. do tak dramatycznych odcinków jak jeden z tych ostatnich w którym trzeba było bronić biednych obrońców praw mężczyzn (ale wiecie tych którzy twierdzą że świat jest pełen wściekłych o agresywnych feministek). Wykasowanie jednej z postaci w przypadku takiej produkcji – zwłaszcza jeśli to postać z duetu, sprawia, że właściwie całość przestaje mieć sens. Zwierzowi trochę przychodzi na myśl serial Pamiętniki Wampirów gdzie (z własnej woli) odeszła aktorka Nina Dobrev, grająca główną rolę. Zwierza wcale nie zdziwiła informacja, że ten popularny młodzieżowy serial (którego zwierz nie ogląda ale trochę śledzi na odległość) właśnie spada z anteny. Jednak nie zawsze da się ciągnąć dalej produkcje która traci osobę, z samego środka opowieści.
Nie ma jeszcze jednoznacznej decyzji czy powstanie 9 sezon serialu. Jeśli zwolnienie aktorki miało dać oszczędności które pozwolą na jego realizację to można to uznać za prawdziwie samobójczy strzał. Zwierzowi jakoś nie chce się do końca wierzyć by twórcy nie zdawali sobie sprawy, że ich bohater wcale nie jest tak ciekawy jak się wydaje. Jednocześnie powstaje pytanie – czy pozostawianie w serialu zawsze kogoś z bardziej znanym nazwiskiem (trzeba przyznać że Nathan Fillion jest bardziej znany od Stany Katic) oznacza zawsze dobrą decyzję. W końcu o dowcipnych i uroczych facetach mieliśmy już mnóstwo seriali. Oczywiście możemy też pójść w stronę knucia i rozważania czy przypadkiem nie zadecydowało co innego. Zwierz nie wie ile w tym prawdy ale krążą to tu to tam głosy, że aktorki w Hollywood zwalnia się nieco prościej niż aktorów – nawet jeśli płaci się im mniej. Zwykle dlatego, że mają gorsze warunki kontraktów. Dlaczego? Powodów jest wiele, ale zaskakująca duża liczba osób nigdy nie stwierdzi że to kwestia seksizmu. Zwierz podkreśla, że nie wiadomo czy ma to tu zastosowanie choć nie zmienia to faktu, że często powody takich decyzji nie mają nic wspólnego z talentem aktorki czy znaczeniem postaci. Z drugiej strony – zwierz zastanawia się nad tym jaki to ma sens w kontekście tego, że Fillion ma się pojawić w drugiej odsłonie Guardians of the Galaxy (w większej roli, niż w odsłonie pierwszej) i w ogóle może nie mieć na serial czasu (samo kręcenie scen to nic w porównaniu z kampanią promocyjną).
Zwierz przyzna szczerze, że ma nadzieję iż 9 sezon Castle nie powstanie. Choć jego zainteresowanie seriale przez ostatnie lata zmalało właściwie do zera, to jednak wciąż darzył go na odległość swoistą sympatią. Nie ma chyba nic smutniejszego dla widza, niż przyglądać się jak lubiany serial, zmienia scenarzystę, zmienia właściwie obsadę i „żyje” dużo dłużej niż wskazywałby na to rozsądek. Zwierz przeżył to z Bones i wolałby aby Castle nie szedł tą drogą. Niestety chyba nie za wiele ma się tu do powiedzenia – to nie jest telewizja brytyjska gdzie ktokolwiek miałby zostać z poczuciem niedosytu. Zwierz wie, że tak być musi ale zawsze mu szkoda, bo niestety po którymś wtórnym odcinku, gorszym sezonie czy bezsensownym zwrocie akcji nie tylko nie chce się oglądać serialu dalej, ale też zapomina się o tych wszystkich fajnych momentach z przeszłości. Ostatecznie nowe gorsze odcinki psują wspomnienia o tych dawnych dobrych i to zdaniem zwierza jest największa serialowa zbrodnia. Dlatego zwierz ma nadzieję, że ABC nie przedłuży Castle na kolejny sezon (to śmieszne bo zwierz sam podpisywał petycję online do stacji by nie zdejmować serialu po 2 sezonie) a w ostatnim odcinku kończącego się właśnie sezonu 8 wszyscy odejdą trzymając się za ręce w kierunku zachodzącego słońca. Bo w sumie – czemu nie?
Ps: Zwierz jest w ten weekend na SerialConie w Krakowie co oznacza, że nie wie jak będzie z wpisami pod koniec tygodnia bo ponoć to nie jest tak, że prelekcje same się napiszą i obmyślą tylko dlatego, że zwierz tego bardzo chce.