Pisanie bloga polega przede wszystkim na siedzeniu przed komputerem, w samotności, po ciemku i waleniu w klawiaturę. Korzyści z bloga, polegają na jeżdżeniu po rodzinnym kraju, który czasem wydaje się bardziej egzotyczny niż zagraniczne wojaże i na robieniu rzeczy które kiedyś wydawały się nam nie do osiągnięcia. Jak na przykład – bycie członkiem jury głównego na festiwalu filmowym.
Jeśli kiedyś będzie pisała wspomnienia z tego roku swojego życia zapewne powinnam go nazwać rokiem festiwali. Od Gdyni gdzie Zwierz był jako kolejny z dziennikarzy, przez Warszawski Festiwal Filmowy, przy którym prowadziłam Q&A aż po Offeliadę w Gnieźnie gdzie pierwszy raz zasiadłam w jury. To przedziwnie uczucie – jakby w ciągu zaledwie kilku miesięcy przejść przyśpieszony kurs festiwalowych ról – od tych najmniej ważnych do najważniejszych. Serio – wcześniej zwierz z różnych powodów (głównie brak czasu) nie prowadził bardzo intensywnego życia festiwalowego – aż tu nagle w jednym roku, może sobie pogratulować – zaliczył wszystko – najważniejszy festiwal krajowy, festiwal międzynarodowy a na końcu porządne offowe wydarzenie.
Przyznam szczerze, że inaczej będę od dziś spoglądać na jurorów kolejnych festiwali filmowych i na ich wybory. nie da się bowiem ukryć, że to jest zaskakująco ciężka praca. I zwierz nie pisze tego z wyrzutem – raczej z zadowoleniem bo miło wziąć udział w czymś co wymaga pewnego wysiłku. Co w byciu jurorem jest trudne? Przede wszystkim poczucie obowiązku – nie da się ukryć, że inaczej ogląda się filmy kiedy nasza opinia o nich nie ma żadnego znaczenia a inaczej kiedy zdajemy sobie sprawę, że od tego jak uważnie obejrzymy film i jak go ocenimy będzie zależało czy nasz werdykt będzie możliwe jak najlepszy. Co więcej – jeśli nie wie się co jeszcze człowieka czeka to strasznie trudno ocenić. Zwierz ma wrażenie, że na początku był dużo mniej krytyczny niż później. Po prostu nie spodziewał się tak wysokiego poziomu (a poziom zaskoczył Zwierza – ma wrażenie że te filmy krótkie – zwłaszcza dokumentalne – były naprawdę doskonałe).
Druga sprawa to ilość. Offeliada to obecnie bardziej festiwal filmów krótkometrażowych niż tylko offowych. Pięć sekcji festiwalowych trwa dwanaście godzin. W czasie ich trwania pokazane były 32 filmy. Zwierz kocha oglądać filmy, a te festiwalowe różniły się pomiędzy sobą długością, techniką, i tematyką. Ale gdzieś koło 25 filmu chcąc nie chcąc człowiek zaczyna myśleć, że gdyby ktoś mu teraz pozwolił już więcej nic nie oglądać to byłby szczęśliwy. A tymczasem nie tylko trzeba patrzeć ale patrzeć uważnie i nie pozwolić sobie na brak oceny i brak uwag. Zwłaszcza że przy takiej ilości filmów robienie notatek jest konieczne bo można o czymś łatwo i szybko zapomnieć. Nawet teraz – Zwierz pisze to kilka godzin po ostatniej projekcji – trudno byłoby przywołać w głowie wszystkie filmy. Gorzej – pamieć płata paskudne figle i tak naprawdę to najlepiej pamięta się filmy bardzo złe. Choć w przypadku Offeliady zapamiętanie złych filmów było o tyle proste, że było ich bardzo niewiele (Zwierz zliczył trzy które tak naprawdę mu się nie podobały).
Kolejna sprawa, coś czego zwierz się nie spodziewał, to swoisty lęk , że jest się za mało kompetentnym. Zwierz nie będzie przed wami ukrywał, że patrząc na skład jury poczuł się hmm… trochę nie na miejscu. Zwierz nie przesadza – przewodniczącym jury był Paweł Łoziński, do tego wśród jurorów znaleźli się także Wiola Sowa, Monika Talarczyk- Gubała (to jest w ogóle żenująca historia, bo zwierz rzecz jasna czytał jej książkę Biały Mazur – kobiety w polskiej kinematografii, co nie zmienia faktu, że jak jakaś totalna idiotka zaczęłam ją pytać czym się tak właściwie zajmuje) i Michał Wiraszko. Innymi słowy – w jury znajdowali się ludzie którzy zajmują się zawodowo filmem i…. Zwierz. Istota zawodowo zajmująca się uznawaniem, że jego zdanie o filmie się liczy. Jasne – wszyscy mamy większy i mniejszy syndrom impostora (zwierz swój skutecznie ukrywa za niepokojącym poziomem pewności siebie) ale ostatnio u Zwierza to się nasila. Może dlatego, że świat go coraz poważniej traktuje. A może dlatego, że istnieje jakaś przedziwna wyrwa między codziennością (spędzoną na pracy zdecydowanie nie w pierwszym rzędzie) a tymi wyjazdami gdzie Zwierz jest kimś zupełnie innym. Trochę jak Peter Parker i Spider-Man. A może jak to kiedyś stwierdziła przyjaciółka Zwierza – jak Hanna Montana.
Oczywiście trzeba tu zaznaczyć, że dyskusje jury odbywały się jak najbardziej w duchu równości i kompleksy zwierza są cóż… kompleksami Zwierza. Być może owo wieczne poczucie niekompetencji nigdy mnie nie opuści. A może trzeba było jednak studiować coś związanego z kinem – miałabym przynajmniej odpowiedni dokument, żeby się czuć w prawie. A może to nawet dobrze mieć wątpliwości. W każdym razie o obradach jury zwierz nie może wam za wiele napisać (czytacie to pewnie jeszcze przed ogłoszeniem wyroku) ale zabawnym zbiegiem okoliczności obradowaliśmy jedząc suchary i pijąc wodę. To tyle jeśli chodzi o niesamowite luksusy (to o tyle żart że organizatorzy festiwalu starali się nam zapewnić jak najlepsze warunki na każdym kroku, a same suchary były pyszne i są ponoć specjalnością miejscowej piekarni). Obrady jury – o czym Zwierz może opowiedzieć ze swojego skromnego doświadczenia – zawsze są trudne. Bo tu nie można powiedzieć “Mam inne zadnie o tym filmie nie obchodzi mnie co myślisz”. Tu trzeba się dogadać, negocjować, pogodzić się z tym, że nie zawsze nasze będzie na wierzchu. Trzeba wyartykułować swoją opinię – czasem na szybko i to jeszcze nie dając się za bardzo ponieść emocjom. Tam gdzie się coś podoba czasem jest prosto. Ale jak się nie podoba? Wtedy trzeba dokładnie przyszpilić o co tak naprawdę nam chodzi. No i jeszcze pytanie – co oceniać – film, problem, postawę twórców. Ile w tych opiniach samego jurora, jego doświadczeń czy poglądów. W sumie – takie obrady jury to niezły temat na film. Ostatecznie trzeba jeszcze pod sam koniec mieć pewność, że można się pod protokołem i decyzjami podpisać – że nie robi się niczego wbrew sobie i swoim poglądom. Czyli łatwo nie jest (a do tego mu tacy biedni o suchym chlebie i wodzie).
Sam festiwal przypomniał Zwierzowi czasy kiedy będąc jeszcze młodszym angażował się w różne lokalne inicjatywy w Warszawie. Towarzyszyła im podobna atmosfera – pomiędzy olbrzymim entuzjazmem organizatorów i wolontariuszy, a lekką obawą czy na pewno wszystko się uda. To taki ciekawy miks który zawsze pojawia się na takich imprezach – gdzie wszystkim bardzo zależy – tak osobiście – by wszystko wyszło jak najlepiej. Do tego oczywiście na takim małym festiwalu cudowne jest to, że łatwo się spotkać, wpaść na siebie i co najważniejsze wszyscy są mili – od ludzi którzy wskazują ci miejsce na sali po przeuroczego pana z urzędu miasta któremu wypełniłam tyle druczków że nie dam głowy czy gdzieś po drodze nie podżyrowałam mu kredytu hipotecznego (pan był tak miły że nie miałabym chyba nawet wielkich pretensji). Zresztą to jest jeden plus bycia takim jurorem o którym pewnie nikt wam nie powie – ale jak się jest jurorem to opiekują się wami tak jakby sądzili, że straciliście wszelką możliwość poradzenia sobie z najprostszymi wyzwaniami. Zwierz ukuł kiedyś taką definicję, że VIP to osoba o której sądzimy że nie potrafi sama przejść na drugą stronę ulicy. No i tu Zwierza traktowano naprawdę po Vipowsku. Co jest przemiłe i dość zabawne – zwłaszcza że na co dzień, raczej nikt o nas na każdym kroku tak nie dba. Więc kiedy przydarza się to na festiwalu człowiek cudownie poddaje się swoistej bezwładności gdzie każdy kawę przyniesie, walizki popilnuje i wskaże gdzie dokładnie trzeba iść. Trudno się potem przestawić na normalne funkcjonowanie.
Do ciekawych przeżyć festiwalowych dodał by Zwierz spotkanie z nim w ramach „spotkanie z jurorem”. Widzicie – zwierz nie będzie ukrywał – uwielbia mówić o sobie (totalnie nigdy byście się nie domyślili czytając mojego bloga!) ale jednocześnie – ma problem z tym by publicznie mówić o rzeczach takich które są dalekie od jego kompetencji. Pogadać o blogowaniu – zawsze, dyskusja o kulturze w sieci – jak znalazł. Poważna rozmowa o kinie … tu zwierz mówi a jednocześnie cały czas się boi – nawet nie tego co udało się powiedzieć ale tego – czy wszystkie wypowiedziane opinie są adekwatne, czy nie wypada się głupio, egzaltowanie, czy się ma w ogóle cokolwiek nowego do powiedzenia? Widzicie Zwierz ma równą łatwość mówienia co pisania. Problem w tym, że kiedy ma się taką łatwość to człowiek nigdy nie milknie – nawet jeśli niekoniecznie ma coś ciekawego do powiedzenia. A to oznacza, ze potem się cały czas zastanawia – czy aby na pewno dokładnie chodziło mu o to o czym opowiedział. Dlatego spotkania na takim wysokim stopniu ogólności są dość stresujące. Inna sprawa – człowiek nigdy nie wie jak wypadł. Ludzie są mili, słuchają, czasem ktoś o coś zapyta ale brakuje przestrzeni na komentarze jak na blogu wiec w sumie potem można się długo zastanawiać czy była to spektakularna klapa czy sukces.
Ktoś czytający ten wpis mógłby dojść do wniosku, że taki festiwal był dla zwierza jakimś nieustannym źródłem cierpień. Nie był, może jedyne co Zwierza smuci to fakt, że nie miał nieco więcej czasu żeby przejść się porządnie po Gnieźnie i zobaczyć miasto raz jeszcze – a nie tylko pomiędzy kolejnymi pokazami festiwalowymi. Zwierz lubi przyglądać się mniejszym miastom (z perspektywy warszawy każde miasto w Polsce jest mniejsze) i tym jak toczy się w nich życie. To jeden z najcudowniejszych bonusów do takich wyjazdów. Może dlatego, mam nadzieję, że kiedyś jeszcze uda mi się do Gniezna wrócić – czy to na kolejną Offeliadę (obiecuję że jak mi pozwolicie obejrzę nawet 40 filmów!) czy już po prostu odwiedzić miasto i porządnie mu się przyjrzeć. Na pewno cieszę się, że dorzuciłam do moich doświadczeń kolejne – bo ono też wpływa na to jakim się jest widzem filmowym, jak się patrzy nawet na te wielkie festiwale. I człowiek się zastanawia tylko – czy tam też siedzą sobie przy stoliku jury głównego ludzie i myślą jak zwierz 'Boże co ja tu robię”. Jeśli tak to chyba dobrze.
Ps: Zwierz nie skończył jeszcze swoich podróży po świecie bo z Gniezna pojechał do Legnicy przez Wrocław (wychodzi taki mały szlak piastowski) więc wpisy do wtorku będą raczej nieregularne i bardzo uzależnione od tego czy Zwierzowi uda się podłączyć do jakiejś sieci.