Zwierz uwielbia musicale. Uwielbia je za to, że potrafią być jednocześnie najbardziej niedorzeczną i najbardziej wnikliwą i poruszającą formą sztuki. Korzystając z formy musicalu można opowiedzieć o nazizmie, wojnie w Wietnamie, a także o sercach złamanych na skutek głupich nieporozumień i wielkich marzeniach które przecież wszyscy mają. Jedyne czego musicalom nie wolno, to pogrążyć się w nijakości. Nijakości nie uratuje żaden musicalowy numer. Król Rozrywki doskonale to pokazuje.
Zacznijmy od tego, że w Polsce P.T. Barnum to postać mało znana i raczej nie budząca zbyt wielu emocji. Zupełnie co innego w Ameryce, gdzie Barnum należy do postaci – symboli. Jest jednym z ojców współczesnego przemysłu rozrywkowego, człowiekiem który wymyślił cyrk w takiej formie w jakiej go dziś znamy, a także przeciwstawił się dość rozpowszechnionemu w XIX wieku purytańskiemu podejściu do rozrywki. Barnum był człowiekiem , który miał niesamowitą smykałkę do zarabiania pieniędzy, oszukiwania ludzi, wykorzystania ich naiwności i ciekawości. Swego czasu był jednym z najbogatszych ludzi na świecie (być może był jednym z pierwszy ludzi którzy np. posiadali na własność pociąg – którym woził swój cyrk po kraju) i jednym z najbardziej znanych ludzi w Ameryce. Nic dziwnego, że taka postać powinna spodobać się kinematografii.
Teoretycznie największy problem z Barnumem to który moment jego biografii wybrać. Trzeba bowiem przyznać, że był to człowiek, który zajmował się naprawdę wieloma rzeczami, nie raz zaglądał w oczy bankructwu tylko po to by odbić się ponownie od dna. Od lat nastoletnich miał niesamowitą smykałkę do biznesu, która pozwoliła mu się wyrwać z zawodu sklepikarza i stać się królem amerykańskiej rozrywki. Mniej lub bardziej filmowych epizodów miał w swoim życiu mnóstwo. Tylko brać i wybierać, przymierzać i układać w fantastyczną historię człowieka który – jak się wydawało, potrafił zarobić na prawie wszystkim. Problem w tym, że film zupełnie nie jest prawdziwym Barnumem zainteresowany. Jeśli zastanawiacie się ile rzeczy w musicalu zgadza się z prawdą to NIC jest zaskakująco trafną odpowiedzią. Gdyby Barnum wiódł nudne życie – można byłoby to jeszcze uzasadnić, ale scenarzyści zdecydowali się zastąpić życie fascynujące dość nudną sztampą. A jednocześnie – tak niesamowicie wybielili charakter Barnuma, że nawet on – autor swojej własnej niesłychanie pochlebnej autobiografii, byłby pod wrażeniem, jaką był szlachetną jednostką.
W tej wersji historii Barnum jest ubogim chłopcem, który wychowuje się właściwie na ulicy. Jest od dzieciństwa zakochany w córce bardzo zamożnego przedsiębiorcy z Nowego Jorku i udaje mu się ją poślubić. Ich wspólne życie jest jednak biedne i niepewne więc Barnum podstępem zdobywa pieniądze i zakłada cyrk osobliwości. Ten cieszy się olbrzymią popularnością wśród widzów, ale krytycy kręcą nosem, nie dostrzegając że jedyne czego Barnum pragnie to dać ludziom radość. Choć nie, poza radością daje on jeszcze schronienie wszystkim wyrzutkom – wszelkim odmieńcom, którzy w jego cyrku znajdują dom, uznanie, życzliwość i rodzinę. Interes kwitnie ale na Barnuma czeka niebezpieczeństwo. Zanim się obejrzy jego próba podlizania się wielkim tego świata sprowadzi go na złą ścieżkę. Ścieżkę na której człowiek jest zbyt skupiony na sukcesie by pamiętać, że najważniejsze są występy baletowe córeczki (na których koniecznie trzeba być! TO amerykański film, oglądanie swojego dziecka na scenie to najważniejszy obowiązek rodziców) i jego kochana grupa życzliwych i dobrze traktowanych „dziwadeł”.
Widzicie – pomijając już fakt, że jest to historia dość banalna (żeby nie powiedzieć nudna) to ma ona – przynajmniej z punktu widzenia Zwierza, pewną trudną do przełknięcia cechę. Otóż gdyby w tej historii nie wykorzystywano prawdziwych nazwisk prawdziwych ludzi i nie odwoływano by się do cyku który istniał, można by się jeszcze spróbować przenieść do jakiegoś magicznego musicalowego nibylandu gdzie wszyscy zawsze byli szczęśliwi. Zwłaszcza, że w tym filmie i tak czas nie płynie tak jak w naszym świecie, bo córki Barnuma nie starzeją się ani odrobiny mimo, że w filmie mija sporo czasu. Ale to nie jest taki musical. To historia która to tu, to tam nawiązuje do prawdziwych osób i wydarzeń. I jako taka jest po prostu nie do przyjęcia. Nie dlatego, że nie trzyma się ściśle faktów. Ale dlatego, że zamienia przeszłość tak byśmy mogli się z nią dobrze i komfortowo poczuć. Wszak cudownie pomyśleć, i tym jakim wspaniałym domem dla tych wszystkich odrzuconych „odmieńców” okazał się cyrk Barnuma. Gorzej jest jednak kiedy przypomnimy sobie jaki naprawdę był los ludzi zatrudnionych w takich przybytkach. A był on straszny. Niepełnosprawne osoby wystawiane jako dziwadła. Dzieci oddawane do cyrku przez rodziców aby stały się elementem pokazu. Doskonałym przykładem jest karzeł, którego w filmie zatrudnia Barnum. Przychodzi do jego domu, rozmawia z nim jak równy z równym. No i co ważne – film podkreśla że bohater jest po dwudziestce. W istocie w cyrku Barnuma zatrudniony był karzeł – zaczął występować jak miał cztery lata – kiedy miał pięć kazano mu pić alkohol i palić cygara. A to przecież tylko jedna historia – nie trzeba długo myśleć by wiedzieć, że tacy ludzie byli w XIX wiecznym cyrku traktowani tylko odrobinę lepiej niż zwierzęta. A i to nie zawsze.
Przerabianie tej rzeczywistości na współczesną modłę – gdzie wszyscy są równi, kochani i śpiewają wyzwolone hymny, które mają dać im siłę budzi w zwierzu trochę mdłości. Zachowując wszelkie proporcje – to trochę jakby teraz ktoś zdecydował, że nakręci film o tym jak cudownie żyło się czarnoskórym na plantacjach bawełny. Z musicalowym numerem o tym jak fajnie pracuje się dla swoich panów. Serio jak można coś tak jednak odrzucającego jak XIX wieczne cyrki w których pokazywano ludzi z zniekształceniami, problemami czy chorobami dziś przedstawiać jako urocze miejsce które dla wszystkich było domem. Jednocześnie – jak można tak niesamowicie wybielić charakter postaci jak to się stało w przypadku Barnuma. Ten jawi się tu jako chodzący zwolennik równości. I choć mamy dowody, że rzeczywiście wypowiadał się w sposób jak na swoje czasy równościowy to jednocześnie wiemy też, że jeździł po całym kraju z odkupioną od znajomego niewolnicą którą podawał za piastunkę Waszyngtona. Widzicie tacy byli ludzie w XIX wieku – zupełnie inni i jeśli pracowali w biznesie pokazywania jednych ludzi innym ludziom – to rzadko można o nich coś dobrego powiedzieć ze współczesnego punktu widzenia.
I jasne można byłoby zrobić o tym musical. Taki niejednoznaczny, z mrocznym tonami, z piosenkami które pokazywałby dwuznaczność pozycji zatrudnionych w cyrku „dziwadeł”. Musicale unosiły już cięższe tematy i robiły to taktownie. Fakt, że tańczą i śpiewają nie oznacza wcale że musi być lekko i głupio. To jest nieprawda. Musicale są zdecydowanie bardziej skomplikowanym gatunkiem filmowym i scenicznym niż niektórzy chcą to przyznać. Wizja, że musical to tylko głupotka na wzór tych historii z lat 30 czy 40 to zignorowanie dobrych paru dekad musicali dotykających spraw ważnych i mrocznych. Wyjaśnienie „To musical więc nie może się babrać w rzeczach nieprzyjemnych” naprawdę nie ma sensu w świecie w którym mieliśmy chociażby Kabaret. Siła musicalu polega właśnie na tym, że spokojnie można napisać coś mrocznego i niejednoznacznego i gatunek to spokojnie wytrzyma. A tak przy okazji – wiecie że istnieje musical o Barnumie? Dużo lepszy i radzący sobie nieco lepiej z niejednoznacznością postaci.
Muszę przyznać, że dla mnie fakt, że dostaliśmy tak niesamowicie zniekształconą historię jest po prostu niesmaczny. Trudno mi o tym inaczej pisać, bo mam wrażenie, że trudno przejść do porządku dziennego nad tym poprawianiem wersji przeszłości tak by wszyscy byli w niej mili. Zresztą film chyba zdaje sobie sprawę, że nie da rady tego dużo dłużej ciągnąć więc np. o tym, że w ówczesnych cyrkach były tresowane zwierzęta przypomina nam dopiero na samym końcu. Żebyśmy sobie nie przypomnieli, dlaczego cyrk ostatnio nie jest najpopularniejszą rozrywką na świecie. Zresztą trzeba tu zaznaczyć, że wszyscy w tym filmie są tak wyprawni z charakterów że trudno o kimś powiedzieć cokolwiek złego. Żeby powiedzieć o kimś coś złego postać taka najpierw musi posiadać jakkolwiek charakter. Czego w tym filmie nie stwierdzono.
Mamy więc Barnuma – człowieka pełnego cnót wszelkich. Niby kogoś tam troszkę oszukuje, ale przecież to wszystko dla śmiechu i uśmiechu. Tak naprawdę ludzie są szczęśliwi więc właściwie tylko naburmuszony krytyk może widzieć coś w tym złego. Barnam zaś kocha swoją żonę, swoje córki i broń boże nic złego nie zrobi. Jak płonie, to się w ogień rzuci, jak kobieta się mu narzuca, to wyjdzie. No wzór cnót wszelkich. Żona Barnuma – jego wielka miłość, to z kolei kobieta która głównie czeka na swojego męża, ewentualnie mówi mu, że jego ambicje są zbyt wielkie bo wszak ma wszystko. A ten głupi kapitalista nie rozumie, że najważniejsza jest rodzina. Barnum ma też dwie córki, z których jedna tańczy w balecie co jest ważne – żebyśmy mogli się rozeznać czy jest już kryzys czy jeszcze nie. Jak Barnum dąży na przedstawienie nie ma kryzysu, jak go nie ma to kryzys jest. Do tego po filmie bąka się Zac Efron któremu ktoś zapomniał napisać postać i dał tylko wskazówkę, że ma zachwycony patrzeć na Zendayę co nie jest trudne bo to śliczna dziewczyna. Sama Zendaya, gra akrobatkę. Jej wątek dotyczy tego, że ówczesne społeczeństwo nie zaakceptuje czarnoskórej dziewczyny. To ciekawy wątek w którym nikt na głos nie mówi co jest problemem i nie pada właściwie żadne słowo dotyczące rasy, bo nie daj boże ktoś by powiedział coś językiem z epoki i nie dałoby się pokazywać filmu.
Aktorsko film wypada równie bezbarwnie co jego fabuła. Hugh Jackman rzeczywiście doskonale się bawi, choć piosenki są zupełnie nie dostosowane do jego możliwości głosowych. Jackman ma dobry głos do utworów klasycznie musicalowych – tak bardziej w stylu Rogersa i Hammersteina (zresztą w ich musicalach był najlepszy – zarówno w Oklahomie jak i Carousel), w piosenkach popowych bardziej słychać jego niedostatki. Nie wiem po w filmie robi Michelle Williams bo autentycznie produkcja nie ma jej do zaproponowania żadnej roli. Ot siedzi i czeka. Jak to przyszło bohaterce kobiecej. Zac Efron trochę się stara ale jak już wspomnieliśmy – jego bohater nie ma żadnej rozwiniętej cechy charakteru. Zendya jest śliczna i pięknie ćwiczy na trapezie. No ładnie choć jakby mało jak na całą postać. I w sumie można tak dłużej, nikt tu nie ma więcej niż jednej miny, jednej cechy charakteru, jakiegoś pogłębionego obrazu. Wszyscy po prostu są i zdają się mieć głowę zajętą głównie liczeniem kroków do następnego numeru.
Całkowity brak charakterów oraz właściwy brak konfliktu (konflikt jest tu tak słabo nakreślony, że nie budzi większych emocji) sprawia, że widzowi pozostaje pytanie – może piosenki będą dobre. Niestety problem z piosenkami w tym filmie jest taki, że to właściwie jedna piosenka. Otóż wszystkie utwory są tu robione na jedno kopyto – początek cicho, potem robi się głośniej, dochodzi chór, powtarzamy cztery razy zwrotkę i do domu. Żadna z piosenek nie jest jakoś szczególnie ciekawa pod względem słów, niektórym zaś towarzyszy najdziwniejszy montaż w historii. Zwłaszcza jedna z pierwszych która „przyśpiesza” młodość Barnuma i zawiera obowiązkowy taniec na dachu jest jakoś tak dziwacznie połączona z montażem że budzi niemal fizyczny dyskomfort. Natomiast reszta piosenek sprawia, że człowiek ma cały czas wrażenie, że ogląda ten sam numer musicalowy, który co prawda niekiedy ma dobrą choreografię ale cały czas robioną wedle jednego pomysłu. Co najmniej trzy czy cztery razy mamy Barnuma śpiewającego wśród swoich „dziwadeł”, które wykonują idealnie zgraną choreografię w układzie „Barnum na środku”. Z kolei duet Zaca Efrona i Zenadii jest popisem akrobatycznym który jednak zostawia widza z pewnym niedosytem polegającym na tym, że numer akrobatyczny oglądany na filmie nie budzi emocji, bo nie takie rzeczy myśmy już na filmach widzieli. Poza tym – Jezu słowa tych piosenek są tak głupie, że boli. Wszystkie mają głębię popowych piosenek – co jednak jest o parę stopni niżej niż dobrze napisana piosenka musicalowa.
Zresztą pod względem estetyki człowiek ma wrażenie jakby ktoś chciał zrobić coś w stylu Baza Luhrmanna, ale zupełnie nie zrozumiał, że taki kicz wymaga olbrzymiego poczucia estetyki i filmowego wyczucia. Z drugiej strony – kiedy Zwierz dowiedział się że film wyszedł spod ręki reżysera debiutanta który wcześniej zajmował się reklamą, to wszystko stało się jasne. Otóż Król Rozrywki ma napięcie reklamy i estetykę słabego teledysku. Całość zaś jest tak przygotowana by nie postawić przed widzem żadnego problemu, nie dać mu żadnej kontrowersji. Tylko wepchnąć do gardła cukierkową wizję rzeczywistości i jeszcze zapewnić go, że jeśli podchodzi do czegokolwiek intelektualnie to zapewne stracił radość jaką powinien czerpać z rozrywki
Pod tym względem Król Rozrywki to całkiem niezły (choć chyba niezamierzenie) głos w dyskusji odnośnie współczesnej masowej rozrywki amerykańskiej. Od pewnego czasu widać rozdarcie pomiędzy narzekającymi krytykami skarżącymi się na coraz większe uproszczenie i zidiocenie rozrywki i widownią która domaga się prawa do śmiania się z tego co jej się podoba – niezależnie od tego jak dalekie jest to od ideału. Film staje przede wszystkim po stronie tych którzy rozrywką rządzą, rysując ich piękny i dobrotliwy portret i przypominając że oni to wszystko robią dlatego, że chcą naszego szczęścia. Nie powinniśmy więc zadawać byt wielu pytań i za bardzo tupać nogą ale poddać się radości i szczęściu jakie mogą nam zapewnić. Bo przecież o to chodzi. A już to że Barnum wymyka się z własnego cyrku i sam biegnie oglądać przedstawienie baletowe nie powinno nam za bardzo zaprzątać głowy. Naprawdę zwierz jest pod wrażeniem jak bardzo ten film jest zgodny z najsłynniejszym cytatem (przypisywanym Barunumowi choć ponoć niesłusznie) z wielkiego króla rozrywki. Co minutę rodzi się frajer któremu można sprzedać bilet na tak marny film. I oni tego frajera bez sprzedania mu biletu nigdzie dalej nie puszczą. Nie bądźcie frajerami. Zostańcie w domu.
Ps: Jak chcecie niezły musical o Barnumie to jest za darmo na YT