Dziś Zwierz chce się z wami podzielić refleksją która przyszła mu do głowy zupełnie niespodziewanie kiedy zajmował się swoją ulubioną czynnością czyli patrzył na statystyki i wyniki finansowe oraz budżety filmów. Tak moi drodzy, każdy ma jakieś mroczne hobby i to jest właśnie Zwierzowe. Tym co Zwierza zaintrygowało była lista najdroższych filmów w historii Hollywood. Patrząc na tą listę Zwierz odkrył, że naprawdę rzadko wrzucenie więcej pieniędzy w film daje lepsze kino.
Zacznijmy od stwierdzenia, ze Zwierz lubi kino wysokobudżetowe. To nic złego wydać na film więcej pieniędzy – zwłaszcza w przypadku kiedy mamy na myśli naprawdę wielkie produkcje w których tworzeniu bierze udział masa ludzi – w końcu każdej z tych osób trzeba wypłacić pensję, więc trudno się dziwić, że zrobienie filmu nad którym pracuje sporo osób kosztuje. Napisy końcowe do filmów zrobiły się w ostatnich latach tak długie, że trzeba nas specjalnie siłą przytrzymywać w kinie żebyśmy wytrwali chociaż do połowy. Nie mniej – nie chodzi o filmy z dużym budżetem – chodzi o te z kosmicznie wysokim budżetem. Wydawać by się mogło, że im więcej zainwestujemy pieniędzy w produkcję tym większa szansa że dostaniemy naprawdę dobry film. Ale zaskakująco często wcale tak nie jest.
Na potrzeby tego wpisu Zwierz zdecydował się wziąć listę filmów z najwyższymi budżetami – po korekcie inflacji. Głównie dlatego, że jeśli się tego nie zrobi to po prostu dostajemy odpowiedź że kino rozrywkowe zdrożało, bo dolar jest mniej wart niż był. Tymczasem chodzi o pewien – nieco dłuższy trend. Przyjrzymy się więc samej liście. Otwierają ją dwa filmy z cyklu Piratów z Karaibów – dokładniej – 4 i 3 część (Pirates of the Caribbean: On Stranger Tides i Pirates of the Caribbean: Word’s End). To nie powinno nas dziwić, bo wszyscy wiemy – filmy kręcone na wodzie są drogie (co potwierdzają dalsze miejsca na liście). Nie mniej najbardziej intrygujący jest tytuł pierwszy. Czwarta część Piratów z Karaibów była filmem o którego istnieniu po prostu można było zapomnieć. Więcej – myślę, że sporo osób zapomniało. Scenariusz był żaden, dobra obsada się marnowała a do tego – kompletnie zapomniano, że tym co czyniło serię o Piratach ciekawą były przygody na morzu. Zamiast tego wszyscy biegali po wyspie a na końcu przybyła Hiszpańska Inkwizycja. A wszystko przy największym budżecie jaki kiedykolwiek włożono w produkcję filmu.
Zresztą spójrzmy na miejsce trzecie – tam z kolei znajdziemy Ligę sprawiedliwości – która wyprzedza (o dwa miejsca) Spider-Mana 3. O ile Liga Sprawiedliwości charakteryzowała się tym, że była filmem po prostu średnim, to Spider- Man 3 jest wręcz „legendarnie” złym filmem. Jedyny powód dla którego jeszcze funkcjonuje w ludzkiej wyobraźni to gify ze złym „Peterem Parkerem” i jego mroczną grzywką. A wszystko za niemal 300 milionów dolarów za produkcję. Zresztą skoro przy tym jesteśmy – najdroższy z filmów Marvela (jak rozumiem bez brania pod uwagę tych które nie miały jeszcze premiery) to… Avengers: Age of Ultron. Jeden z najsłabszych filmów w całym MCU, produkcja która dla wielu jest przykładem na to, że sami super bohaterowie niekoniecznie zapewniają dobry film. To jest ta produkcja po której sporo osób straciło wiarę w to, że Joss Whedon naprawdę wie czego chcą ludzie oglądający produkcje o super- bohaterach.
Idźmy dalej – kiedy miniemy szóstą odsłonę Harrego Pottera (serio to jest aż zabawne jak ładnie te liczny zgrywają się ze słabymi filmami – szósta część Pottera jest naprawdę najsłabsza – zarówno jako ekranizacja jak i jako film) znajdziemy na kolejnych miejscach Johna Cartera i Waterworld – dwa filmy które próbowały zupełnie inaczej opowiedzieć historię i zupełnie poległy. John Carter nie jest nawet tak tragicznym filmem ale straszliwie źle go sprzedawano. Co więcej – dla widzów którzy nie wiedzieli zbyt wiele o bohaterze – produkcja była w dużym stopniu niezrozumiała. To olbrzymia klapa i do tego porażka Disneya któremu porażki wcale tak często się nie zdarzają. Z kolei Waterworld – był w 1995 roku dowodem na to, że nie należy robić filmów gdzie jest za dużo wody. Mimo, że w obsadzie był Kevin Costner (który wtedy jeszcze był wielką gwiazdą) to sam film dla wielu jest przykładem takiej bardzo marnej produkcji, która teoretycznie ma w sobie coś z tych wszystkich post apokaliptycznych filmów w stylu Mad Maxa ale jednocześnie więcej w niej ducha rodzinnej produkcji gdzie koniecznie musi być jakieś dziecko i bohater o dobrym sercu. Och jak wszyscy roztrząsali w magazynach dlaczego Waterworld jest złym filmem. Zwierz też roztrząsał – ale zanim to zrobił zobaczył film z dziesięć razy.
Idźmy dalej – na kolejnych miejscach znajdziemy filmy takie jak King Kong z 2005 roku (film tak pozbawiony pomysłu na siebie, że trudno powiedzieć po co powstał), ostatnią odsłonę Hobbita (którą Zwierz kocha ale jest ona zupełnie bez sensu), Księcia Kaspiana – bardzo nieudany pomysł na to jak przyciągnąć do filmów o Narni chłopców (producenci nie byli zachwyceni tym, że produkcje podobają się głównie dziewczynkom) – film tak średni, że udało mu się zrobić to co właściwie wydawało się niemożliwe – zaprzepaścić sukces pierwszej ekranizacji Narnii a co za tym idzie – postawić pod znakiem zapytania ekranizację wszystkich powieści z cyklu. Zaraz za nim znajdziemy Batmana v Supermana – film który tak bardzo chce być mroczny i poważny że przekracza granice autoparodii. Jeszcze dalej X-men: Ostatni Bastion – film, o którego istnieniu wszyscy tak bardzo próbują zapomnieć, że nawet w oficjalnej serii udajemy że się nie zdarzył.
Nie poprzestawajmy jednak na tych tytułach. Im dalej tym ciekawej – znajdziemy na tej liście Wild Wild West – produkcję co do której do dziś nikt nie umie ustalić – co tu się właściwie stało. Gwiazdorska obsada, produkcja oparta o popularny serial i film… film który ma swoich wielbicieli ale wciąż budzi zaskoczenie, że w ogóle ktoś wyłożył na taką produkcję grube miliony. To aż zaskakujące, że taka produkcja – przy której naprawdę ktoś powinien krzyknąć „król jest nagi” znalazła się na tej liście. Nieco poniżej – Powrót Supermana. Ta słynna próba przywrócenia Supermana do życia – z 2006 roku. Najbardziej niesamowita filmowa porażka jaką można sobie wyobrazić – przywracasz kinu jednego z najsłynniejszych super bohaterów a widownia wzrusza ramionami. Być może dlatego, że ktoś postanowił, że ten film będzie miał cokolwiek wspólnego z oryginalną wersją filmów o Supermanie której prawie nikt nie pamięta. W każdym razie – nadal jest fascynującym jak bardzo nieudany jest to film. Jeszcze niżej z listy macha do nas Lone Ranger. Produkcja która naprawdę nie powinna powstać w 2013 roku a przynajmniej nie w takim kształcie. Miał to być dowód że twórcy Piratów z Karaibów mają w zanadrzu kolejną historię do opowiedzenia – niestety okazało się, że nie tylko je nie mają ale też to co chcą opowiedzieć powinni zachować dla siebie. Biedny Armie Hammer – myślał że po tym filmie będzie naprawdę sławny. A wystarczyło nakręcić niszową produkcję o letnim romansie z młodszym mężczyzną.
Żeby was nie zanudzać wymienię jeszcze kilka tytułów z listy. Takich które sprawiają że człowiek wątpi w finansowe decyzje ponoć genialnych Hollywoodzkich producentów. Więc tak na liście znajdziemy oczywiście filmy o Transformersach – czyli reklamę fajerwerków przy której zapomniano dodać scenariusza. Grube miliony wydano na film 2012 o tym, że świat się kończy ale przynajmniej córka bohatera nie potrzebuje już pieluch. Na liście znalazł się Terminator: Salvation. To jest tak zły i pozbawiony sensu film, że ogólnie uznano, że go nigdy nie było. Tak po prostu, wszyscy udajemy, że nigdy się nie zdarzył. Olbrzymie pieniądze pochłonął film Oz Wielki i Potężny. Wiecie prequel do Czarnoksiężnika z Krainy Oz który nie dość że jest nudny to jeszcze teoretycznie ma się opierać na aktorskiej charyzmie Jamesa Franco. Poza tym – serio komu przyszło do głowy, że wszyscy chcą obejrzeć taką ugrzecznioną wersję tego co zdarzyło się w Oz zanim trafiła tam Dorotka, podczas kiedy od lat ludzie kochają wersję z Wicked.
Czy wiecie ile kosztował Battleship? Film w którym najciekawszy jest tytuł i plakat. Reszta to film który bardzo słabo oddaje nastrój gry w Statki. Tylko, że gra w statki na kawałku papieru jest zabawniejsza. Czy wiecie jak drogi był Green Lantern – film w którym nie tylko zabrakło bohatera i scenariusza ale także dobrych efektów specjalnych. Jest za to mnóstwo efektów niespecjalnych. Na liście znajduje się nawet film o którym oficjalnie uznaję, że go nie ma czyli czwarta część Indiany Jonesa. A także – to już wielkie zaskoczenie – produkcja pt. Evan Almighty – czyli ta mniej zabawna kontynuacja filmu Bruce Almighty. A wszystko to w otoczeniu kolejnych pozbawionych scenariusza filmów o Transformersach czy produkcji tak pociętych że nawet aktorzy nie rozumieją co się stało – jak druga część nowej odsłony Spider-Mana.
Ważne – na liście są filmy dobre, a właściwie takie które dobrze sprawdziły się wypełniając ramy swojego gatunku. W pierwszej dziesiątce znajdzie się Titanic, który poruszył miliony, dokładnie tak jak miał, czy Zaplątani – jeden z najbardziej uroczych filmów Disneya, jest Wall-E też rzecz przecudna. Jest pierwsza część nowej trylogii Star Wars. Ogólnie Zwierz podliczył (bardzo subiektywnie) że na liście tych około 50 (z lekką górką ) filmów z najwyższymi budżetami za złe, marne lub bardzo średnie uznałby… 38. I to zakładając, że filmy takie jak Van Helsing czy Auta 2 były jednak mimo wszystko udanymi produkcjami, a miłość do trzeciej części Hobbita jest ważniejsza niż obiektywny fakt, że ten film jest przekomicznie słaby w niektórych momentach.
Oczywiście taka ocena to rzecz subiektywna ale skłania do refleksji. Dlaczego filmy, które są wyraźnie droższe od innych są słabsze. To jest fascynujące, że np. większość najsłabszych filmów super bohaterskich to jednocześnie – najdroższe filmy super bohaterskie. Że jak tylko Piraci z Karaibów zaczęli dostawać coraz większy budżet to jakość filmu zaczęła gwałtownie spadać. Że najwyżej na tej liście jest najsłabsza część X-menów (nawet biorąc pod uwagę X-men Apocalypse). To nie chodzi o jakiś hejt na kino rozrywkowe. Tylko na refleksję, że paradoksalnie duży budżet często jest bardziej oznaką problemów niż wysokiej jakości. To znaczy – rzeczy które podrażają produkcje filmu – jak np. przedłużające się zdjęcia, czy przekroczenie budżetu przez reżysera – niekoniecznie zwiastują dobrą produkcję. Ale nie tylko o to chodzi – tym co łączy większość z tych filmowych porażek (przez słowo porażka mam na myśli porażkę w opowiadaniu historii – nie porażkę w box office – te dwie rzeczy niekoniecznie idą w parze) jest słaby scenariusz. I to nie przestaje zadziwiać.
Wydawać by się mogło, że jeśli decydujesz się na wydanie setek milionów dolarów na film – nawet na film czysto rozrywkowy to zadbasz by produkcja miała przede wszystkim dobry scenariusz. Ciekawy, dowcipny, porywający, nawet jeśli nie oryginalny, to na tyle dobrze skonstruowany, że widz tego nie zauważy. Tymczasem w niemal wszystkich tych filmach scenariusze są po prostu żenująco złe. Mają dziury fabularne, są nudne, niedokończone, czasem – nawet mimo słabości – koszmarnie zmasakrowane przez reżyserów czy producentów. Serio kiedy się nad tym zastanowić to jest wprost niesamowite, że nikt nie krzyknął „Król jest Nagi” przy czwartej części Piratów z Karaibów, przy Lone Ranger, X-men: Last Stand, czy czwartych Transformersach (wszystkie są słabe ale czwartych są słabe wybitnie). Jasne na słabym filmie też można zarobić grube miliony. Ale dlaczego nie nakręcić czegoś lepszego. Wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni, że te filmy mają słabe scenariusze. Ale trudno uwierzyć, że naprawdę w całym wielki drenującym talenty z całego świata Hollywood tak trudno znaleźć kogoś kto ci napisze porządny, spójny scenariusz do filmu przygodowego.
Jasne – nie tylko scenarzystów należy tu winić. Zwierz zdaje sobie sprawę, że sporo do powiedzenia mają producenci i reżyserzy. Zwłaszcza producenci, którzy bardzo chcą by film nie był zbyt oryginalny bo nikt nie chce odstraszać widowni. Ja nawet rozumiem ekonomiczne przesłanki stojące za tym, że im więcej kasy wydajesz tym mniej chcesz ryzykować. Ale jednocześnie – to niekoniecznie jest tak, że nie da się zarobić na dobrym filmie. Albo inaczej – na filmie który ma jakikolwiek scenariuszowy sens. Wydawać by się mogło, że dobry scenariusz może produkcji tylko pomóc. A skoro wydaje się na nią grube miliony – to może należałoby właśnie od wydania pieniędzy na dobry scenariusz zacząć. I jasne – produkcja filmowa rządzi się własnymi prawami. I to o czym tu piszę ma swoje liczne powody – bardzo często zupełnie nie związane z sztuką snucia opowieści. Co nie zmienia faktu, że byłoby całkiem miło gdyby ktoś usiadł i zastanowił się dlaczego wydaje grube miliony na tak słabe filmy. I ile mógłby zarobić gdyby te same grube miliony wydał na filmy nieco lepsze. I to nie chodzi o wybitne kino w którym wszyscy wiedzą że zaraz umrą ale o dobrze napisane kino rozrywkowe. Pomyślcie co by było gdyby tymi setkami milionów rzucono w dobre filmy…
To nie jest wpis nienawistny – tzn. ja rozumiem, że wiele z tych filmów niektórzy z was lubią. I nie pomstuję na kino rozrywkowe bo sami wiecie czytając ten blog, że mało jest osób tak zaangażowanych w oglądanie filmów rozrywkowych, co Zwierz. To raczej refleksja nad tym że coś co powinno być teoretycznie logiczne – więcej pieniędzy, lepszy film, logice jednak umyka. I to Zwierza tak zaintrygowało, że to już piąta strona tego wpisu. Czas kończyć.
Ps: Wyniki konkursu o książkę będą jutro bo nie zdążył Zwierz jeszcze poważnie przeanalizować wszystkich odpowiedzi a chce was uczciwie nagrodzić.