Trzydzieści osiem lat temu miał premierę pierwszy pełnometrażowy animowany film o Transfomersach. Ludzie mówią, że „Transformers: The movie” powstał, bo Hasbro chciało sprzedać więcej zabawek. Dlatego też, jest to jedna z tych niezwykle rzadkich animacji dla dzieciaków, w której zupełnie nagle ich ukochanych heros ginie. Firma zabawkarska chciała po porostu, sprzedać nowe modele transformujących się robotów. Skąd mogli wiedzieć, że ich robiony dla kasy film wywrze tak niesamowite wrażenie, na dziecku z transformacyjnej Polski. Bo „Transformers: The Movie” był przez lata moim ulubionym filmem. Do dziś jest w pierwszej dwudziestce. Teraz trzydzieści osiem lat później do kin trafił drugi w historii pełnometrażowy animowany film o moich ukochanych robotach. To jasne, że musiałam pójść do kina.
O tym jak specyficzna widownia, jest gotowa iść na nową animowaną produkcję, niech świadczy fakt, że w kinach bez trudu da się znaleźć seanse bez dubbingu. I nie chodzi jedynie o to, że film ma gwiazdorską obsadę głosową. Jest jasne, że choć pewnie rodzice zabiorą dzieci, to też na widowni pojawi się sporo osób takich jak ja, które raz zakochawszy się w mitologii robotów zamieniających się w najróżniejsze pojazdy, już zawsze będą chciały więcej. I trochę taki jest ten film. Z jednej strony – bez trudu trafi do młodego odbiorcy, z drugiej – da mnóstwo radości tym, którzy spędzili więcej niż pięć minut w świecie Autobotów i Decepticionów, i kojarzą ten świat nie tylko z filmów Michaela Baya.
Największym plusem filmu „Transformers: Początek” jest fakt, że nie ma w nim żadnych ludzi. To historia w całości rozgrywająca się na Cybertronie, rodzinnej planecie Autobotów. Nasi główni bohaterowie Orion Pax i D-16, to roboty niższego rzędu. Obaj pracują w kopalni, gdzie wydobywają życiodajny energon. To źródło mocy i pożywienia Autobotów, powinno płynąć przez planetę szeroką rzeką, ale niestety, od kiedy Cybertron został zaatakowany, przez Quintessonów (też roboty ale inne), a wszyscy wspaniali przywódcy zginęli w walce, energię trzeba wydobywać spod ziemi. O ile D-16 chce ciężko pracować w nadziei na awans, to Orion Pax ma wielkie marzenia. Chciałby udowodnić całemu światu, że nawet bez możliwości transformacji, robot, który ma wystarczająco dużo samozaparcia i ambicji może zajść daleko. Do tego marzy mu się, że odnajdzie zaginioną matrycę przywództwa, święty artefakt Autobotów, którą mógłby sprezentować przywódcy wszystkich robotów, jakim jest Sentinel Prime. Sam Sentinel wyrusza regularnie na niebezpieczną powierzchnię planety by szukać matrycy, ale niestety, bezskutecznie.
Widz, nie musi być bardzo bystry by dostrzec, że Orion Pax i D-19 wyruszą na przygodę, która całkowicie ich zmieni. Ostatecznie to przecież Optiumus Prime i Megatron – dwaj wielcy wrogowie, przywódcy dwóch walczących ze sobą frakcji, których znamy od lat osiemdziesiątych. „Transformers: Początek” prowadzi nas przez całą historię, która doprowadziła tych dwóch kumpli z samego dołu drabiny społecznej, zarówno do pozycji przywódców, jak i rywali. Bo obaj mają zupełnie inne podejście do roli przywódcy. Pax, a potem Optiumus, uważają, że trzeba przede wszystkim świecić przykładem, spokojnie budować na nowo swoją rzeczywistość, wykazywać się empatią i zrozumieniem. Z kolei D-19 powoli czuje się coraz bardziej oszukany przez system i jego największym pragnieniem jest zemsta. I to nie na jednostce, ale na całym systemie i wszystkich, którzy zajmowali w nim wyższe miejsca. Litość jest jego zdaniem przejawem słabości, a świat szanuje tylko siłę jednostek.
Musicie bowiem wiedzieć, że ta kosmiczna przygoda to w istocie historia rewolucji. Więcej, rewolucji, która wychodzi od najniższych warstw społecznych, skazanych na ciężką, właściwie niewolniczą pracę, pozbawioną praw, ograniczoną od urodzenia w swoich możliwościach. Choć młodemu widzowi najpewniej ten wątek przeleci nad głową, to uważny obserwator dostrzeże, że zarzewiem sporu Optimusa i Megatrona, jest klasyczny konflikt wszystkich rewolucjonistów. Zawsze są tacy, którzy chcą się dogadać i reformować i tacy, którzy najchętniej porozstawialiby wszędzie gilotyny. Jeśli w tym momencie myślicie „To co mamy kibicować Megatronowi?” to w sumie – czemu nie, ostatecznie przejawia on emocje klasyczne dla osób, tak pognębionych przez system, że zmuszonych do odrzucenia jakiejkolwiek empatii. Twórcy tak poprowadzili bohaterów, że do samego końca można zrozumieć akcje i motywacje każdego z nich.
Jednocześnie to jest bardzo sympatyczny film o dwóch kumplach, którzy znaleźli się w sytuacji, której nigdy wcześniej się nie spodziewali. Bo przecież dwa roboty pracujące w kopalni nigdy nie powinny decydować o losie Cybertronu. Z resztą muszę przyznać, że konstrukcja przeciwników bohaterów, w tym filmie jest bardzo dobra. Główny przeciwnik Paxa i D-19 (a także ich przyjaciół bo to przygoda na czwórkę bohaterów) doprowadził do perfekcji zarządzanie tłumem, granie na emocjach społecznych. Gdy po raz kolejny mówi, że prawda nie ma znaczenia, bo prawdą jest taka wersja wydarzeń, jaka zaproponuje społeczeństwu, to trochę ciarki idą po plecach. Animowane filmy o robotach nie miały być tak blisko rzeczywistości społecznej i politycznej. Chodziło przecież o to by sprzedać więcej zabawek.
Ponieważ oprócz nowych widzów na widowni będą też podobni do mnie millenialsi, którzy mają mitologię świata Transformersów w głowie i w sercu (zwłaszcza w sercu), to film ma trochę (albo nawet dużo) momentów szczególnie dla fanów. Moje ukochane sceny to pierwsze spotkanie Starscrema i Megatrona, tłumaczące, czemu przyboczny przywódcy Decepticionów mówi takim cienkim głosem. Plus fakt, że już w pierwszej scenie Starscream siedzi na tronie, niezwykle mnie rozbawi. To się nazywa foreshadowing moi drodzy. Takich mniejszych i większych momentów jest w filmie więcej. Nie ukrywam trochę się cieszę, że na moim seansie były tylko trzy osoby, bo ilość głębokich westchnień jakie z siebie wydałam nie świadczy szczególnie dobrze o moim zdystansowaniu do filmowej materii. Chcę też dodać, że film jest miejscami naprawdę bardzo zabawny, co skutecznie ukryto wrzucając do trailera tylko bardzo słabe suchary. Przy czym to nie jest film dla bardzo małych dzieci – myślę, że bym wyznaczyła tak dolną granicę na osiem lat. Krwi nie leje się wiele, ale to jest historia, w której przemoc – zwłaszcza ta idąca z góry jest istotnym elementem budowania świata.
Nie będę ukrywać, nie wiem, jak ocenić jakość animacji. W kilku miejscach byłam zachwycona pomysłami twórców, mam też poczucie, że zrobiono ten film bardzo pod 3D i np. scena wyścigów zdecydowanie ma nas wciągnąć w sam środek rywalizacji. Jednocześnie – to nie jest jakaś zachwycająca kreska, też animowane twarze robotów pewnie nie wszystkim przypadną do gustu. Ale wiecie, ja oglądałam już dużo słabsze animacje z Transformerami i zawsze ostatecznie okazywało się, że fabuła jest dla mnie ważniejsza od tego czy to jest najpiękniejsza animacja jaką widziałam w życiu. Ale też muszę przyznać, że jestem naprawdę bardzo przywiązana do tych bohaterów i ich historii.
Nie wiem, dlaczego w Polsce ta animacja właściwie nie miała promocji. Jestem niemal przekonana, że większość osób nawet nie zdaje sobie sprawy, że taka produkcja wylądowała w kinach. Szkoda, bo mam wrażenie, że miłość do Transformersów jarzy się w sercach wielu widzów, zarówno młodszych jak i starszych. Co więcej, film choć jest zamkniętą całością, ma wspaniały punkt wyjścia do kontynuacji, którą bardzo bym chciała zobaczyć. Czuję coraz większą frustrację, gdy widzę, że fajne rzeczy trafiają do kin, ale przechodzą zupełnie bez echa. Także nie zwlekajcie idźcie zobaczyć doskonały film o rewolucji robotniczej. A i są w środku też roboty.
PS: Jestem naprawdę zła, że najpopularniejsze recenzje filmu, który bardzo fajnie odnosi się do spójnej i ciekawej historii Transformersów piszą ludzie, którzy w ogóle nic o tym świecie nie wiedzą. Znaczy, ja rozumiem, że film musi się bronić sam, ale akurat to co jest w tym świecie najfajniejsze, to konsekwentne budowanie od lat spójnej mitologii. Takiej, której nie ma wiele obecnie wymyślanych światów. Z czegoś co miało sprzedać więcej zabawek, stworzyła nam się ciekawa linia czasowa, historia, świat, mający własne wierzenia i religię. I kiedy czytam, że to wszystko jest zbędne, to powoli mam wrażenie, że wszystko co może czynić jakąś franczyzę interesującą nagle staje się problemem. Tymczasem w animowanych Transformersach naprawdę ta mitologia i jej spójność jest jedną z największych zalet.