Czy można zrobić komedię o ludobójcy? A o śmierci ludobójcy? A o lęku? Strachu? Niepewności jutra? O systemie tak koszmarnym, że nikt nie czuje się w nim bezpiecznie a wszyscy są równie żałośni co straszni? Czy można zrobić komedię o Stalinie? A o śmierci Stalina? Otóż moi drodzy można. Bo śmiech nie zawsze oznacza lekkość. A czasem im bardziej się śmiejemy tym bardziej czujemy grozę sytuacji.
Śmierć Stalina rozpoczyna koncert muzyki poważnej. Mamy orkiestrę, dyrygenta i pianistkę. Spokojny wieczór w filharmonii. Wysoka kultura i spokój. Do czasu kiedy nie dzwoni telefon z Kremla, Generalissimus Stalin pragnie wysłuchać koncertu z płyty. Problem w tym, że koncert właśnie się kończy ale nikt nie włączył nagrywania. Wobec tego koncert musi się odbyć jeszcze raz. A że elegancka publiczność już w większości wyszła to za publikę muszą wystarczyć przypadkowi przechodnie. Koncert zaś poprowadzi inny dyrygent wyciągnięty w środku nocy z łóżka, absolutnie pewien, że idą go zaaresztować. Już ta sekwencja pokazuje z jakim filmem będziemy mieli do czynienia. Z jednej strony bowiem mamy elementy śmieszne, ale nigdy nawet na chwilę – nie tracimy z oczu grozy sytuacji. Jeśli koncert nie zostanie zagrany polecą głowy, jeśli ktoś puka do drzwi to nigdy nie znaczy to nic dobrego. Bohaterowie zachowują się śmiesznie, ale ten śmiech rozbrzmiewa w atmosferze wiecznego lęku i zagrożenia. Można się śmiać ale nie ma żartów.
I tak jest też później kiedy oglądamy właściwą fabułę toczącą się nie wokół samego Stalina ale wokół schedy po nim. Walczą o nią najwyżej postawieni członkowie biura politycznego. Nie ufają sobie wzajemnie ani na grosz, każdy z nich jest w pełni świadom, że nawet na najwyższych stanowiskach jedno niewłaściwe słowo, nieodpowiedni żart, nierozważne zachowanie może odesłać ich w nicość. To nie są ludzie bezpieczni, zbyt wielcy by upaść – wręcz przeciwnie – im wyżej ich wyniesiono tym większa jest szansa że ktoś przeciw nim knuje i spiskuje, ktoś ma na nich haka, czy zwali na nich nawet najmniejsze niepowodzenie. Pokazując nam strach który niewątpliwie czują ci najważniejsi ludzie w państwie, pokazuje się nam przerażającą prawdę o systemie w którym nikt nie czuje się bezpieczny, w którym granica pomiędzy tym czy będzie się żyło w dobrobycie z pełnią władzy, czy trafi się do łagru jest bardzo cienka. Przy czym twórcy nigdy nie zapominają pokazać nam że rozgrywki dworu Stalina nie dzieją się bez ofiar – nawet jeśli w jednej scenie przyjdzie się zaśmiać to w drugiej kontrą dla śmiechu jest masowa egzekucja czy strzelające wojsko. Film pozwala się śmiać i przypomina że nie ma nic do śmiechu.
Film gra też naszymi uczuciami względem bohaterów – głównie tym że trochę instynktownie w każdym filmie szukamy kogoś komu możemy kibicować. Tu wybór pada na Chruszczowa – doskonale granego przez Stevea Buscemi. Ze wszystkich chyba najbardziej ostrożny, spisujący każde słowo które powie w towarzystwie Stalina. Teoretycznie spokojny i racjonalny – zwłaszcza w zestawieniu z Berią, który ma szuflady pełne papierów, czy Malenkowem, który jest słaby i w swojej słabości przerażająco okrutny. Chruszczow wydaje się w tej narracji, najbardziej naszym człowiekiem, sprawny, najbardziej opanowany, najmniej niebezpieczny na pierwszy rzut oka. Nie ma tej przerażającej pewności siebie Żukowa, i zdaje się mieć odrobinę więcej rozsądku niż Mołotow. Ale właśnie na tym polega geniusz filmu – pozwala nam wybrać sobie bohatera, tylko po to by przypomnieć, że tu nie było bohaterów, że wszyscy oni startujący w tej bratobójczej wojnie o schedę po Stalinie są czarnymi charakterami tej opowieści.
Zresztą nie ukrywajmy – mimo, że są w filmie sceny zabawne, to ostatecznie, nie ma tu komediowego zakończenia. Wręcz przeciwnie ostatnie kilkanaście minut filmu to kino intensywne, poruszające i takie w którym spadają wszystkie maski bohaterów i nagle widzimy przed sobą grupę tak przerażającą i potworną, że trudno nam nawet patrzeć na to co dzieje się na ekranie. Zaś twórcy wcale nie dają nam wytchnienia, jakby przypominając, że pod koniec całego tego komediowego spektaklu muszą się wydarzyć rzeczy straszne. I my to wiemy – nie dlatego, że znamy historię ale dlatego, że tak naprawdę Śmierć Stalina to film przede wszystkim o strachu. O wielkim, powszechnym paraliżującym wszystkich strachu. Strachu przed którym nie da się uciec, bo jest wpisany w ten układ świata, jest jego podstawą, smarem napędzającym koła zębate systemu. I jest to strach przed czymś początkowo niewypowiedzianym, materializującym się w ostatnich minutach filmu. A potem strach nie ustępuje, bo wiemy, że koło zakręci się jeszcze raz i znów pojawi się zagrożenie. I nie wiem czy udałoby się o nim tak doskonale opowiedzieć gdyby nie ta odrobina humoru. Bo humor wyostrza to co straszne, przez kontrast ale też przez pewną konfuzję naszych reakcji – niby się śmiejemy ale nie czujemy się swobodnie z tym śmiechem. I właśnie o to chodzi.
Komu się wydaje, że komediowa opowieść o walce na górze po śmierci Stalina może godzić w pamięć poszkodowanych przez stalinizm, powinien pamiętać, że to nie pierwszy ani nie ostatni raz kiedy zaprzęgnięto humor do mówienia o sprawach trudnych. Zwłaszcza historycznie. Nie jeden raz mieliśmy komediowe podejście do Hitlera czy do Zagłady – jednocześnie – wcale nie osłabiając przerażającej pamięci o tym co się wydarzyło. Jak to możliwe? Otóż wbrew temu co sądzi wiele osób humor, czy żart niekoniecznie oznacza lekkie podejście. Wręcz przeciwnie – niekiedy humorystyczna scena zestawiona z poważną uświadamia w pełni grozę sytuacji. Niekiedy ośmieszenie potrafi w dużo lepszy sposób „zwyciężyć” nad historią niż utrzymywanie wszystkiego w śmiertelnie poważnym tonie. No i trzeba pamiętać, że humor nie zawsze bierze się z lekkości – czasem śmiejemy się przez łzy, a czasem coś jest śmieszne i straszne jednocześnie. Kiedy Żukow żartuje z Chruszczowa to jednocześnie to jest śmieszna scena, ale też – doskonale ilustrująca jak wszyscy bohaterowie boją się siebie wzajemnie. Tą siłę zestawienia humoru ze strachem i z problemami tak ważnymi że można by mówić o nich tylko poważnie – odkryto już dawno. W kinie doskonałym przykładem sprzed lat jest np. Dyktator. I to jest ważne by nie utożsamiać humoru z brakiem zrozumienia problemu czy z lekkością. To dużo bardziej skomplikowane narzędzie. Być może część współczesnej konfuzji wynika z faktu, że straciliśmy z oczu gatunek jakim jest tragikomedia. A może za bardzo w ostatnich latach przekonywano nas że jedynym sposobem opowiadania sobie historii – tak by pokazać jej tragizm – jest stanie na baczność.
Śmierć Stalina to film genialnie zagrany. Udało się zebrać na planie fenomenalną obsadę. Wspomniałam już o tym jak doskonale gra Steve Buscemi – jego Chruszczow to taka sprytna łasica, człowiek który wygląda na niegroźnego i doskonale to wykorzystuje. Do tego niby trochę budzi sympatii, gdy klnie, i trochę bawi gdy biegnie niemalże w piżamie oglądać ciało Stalina, albo gdy próbuje w tym wszystkim zorganizować pogrzeb wodza tak by nie podpaść reszcie biura. Doskonała rola właśnie dlatego, że nie w sposób oczywisty odpychająca. Postać odpychającą od pierwszych scen gra Simon Russell Beale – fenomenalny brytyjski aktor – który gra Berię. Beria to człowiek, który doprowadził do mistrzostwa grę podejrzeniami, paranoją i papierami chowanymi w szufladach. Berii boją się wszyscy bo Beria nikogo nie oszczędzi. Ale jednocześnie – film doskonale pokazuje że człowiek który ma w kieszeni wszystkich zawsze jest sam. I rządzi tak długo jak długo ci którzy się boją nie zobaczą że jest ich więcej. Jeffrey Tambor jest z kolei uosobieniem człowieka, który pragnie przywilejów władzy ale nie ma wystarczająco siły by rządzić w systemie który wymaga strachu. Ale nie czyni to z niego ofiary, raczej kogoś kto w swej małości może dokonać dużo większych zbrodni niż ktoś pewien swojej pozycji. Warto tu jeszcze wspomnieć o fenomenalnym Jasonie Isaacs jako marszałku Żukowie. Mając za sobą armię Żukow nie musi się tak bardzo bać. Jest więc wcieleniem tej żołnierskiej pewności siebie, kimś kto w całym tym układzie jako jedyny ma coś więcej niż tylko swoją pozycję i ponownie jego obecność odkrywa strach jaki kryje się we wszystkich pozostałych bohaterach – którzy tak naprawdę w każdej chwili mogą wszystko stracić bo mają tylko stanowiska i papiery w szufladach.
Kiedy skończyłam oglądać Śmierć Stalina pomyślałam, że dawno nie wiedziałam filmu który tak doskonale pokazywałby okrucieństwo systemu stalinowskiego. Właśnie wskazując na strach jako powszechne, nieopuszczające nikogo od góry do dołu uczucie. Strach wpisany w system i wywołujący – nieufność, brak lojalności ale też – zmuszający do egoizmu i okrucieństwa. Fakt, że oglądamy szczyt władzy nie oznacza że nie zobaczymy tego co trawiło całe społeczeństwo. Więcej – dostrzegamy, że to jest takie społeczeństwo w którym przed lękiem nie da się uciec. W którym nikt nie jest bezpieczny. I rozumiemy, że to więcej niż sprawa tego kto będzie rządził i jak – póki strach jest dominującym uczuciem – punktem odniesienia – póty społeczeństwo i cały system będzie gnić. I jasne można to samo pokazać ilustrując życie zwykłych ludzi. Ale tylko pokazując wzajemne lęki biura politycznego widzimy, że nie było od tego ucieczki. Nawet w najwyższe stanowiska. I nie sprawia to że jest nam żal Chruszczowa czy Mołotowa (choć Michael Palin gra go w bardzo ludzki sposób) ale raczej widzimy, że nikt w tym systemie nie był poza systemem. No może poza samym Stalinem. Ale on jest tu tylko cieniem – wspomnieniem i brakiem który sprawia, że naszym bohaterom wszystko się sypie.
Kilka razy rozmawiałam w Internecie z osobami przekonanymi, że Polskie podejście do stalinizmu jest inne niż angielskie czy amerykańskie więc widzowie na zachodzie zrozumieją ten film inaczej niż my albo go nie zrozumieją. Przyznam szczerze – nigdy filmów historycznych nie będzie się oglądać tak samo na całym świecie. Filmy o upadku apartheidu dotykają nas mniej niż produkcje o II wojnie światowej choć z punktu widzenia historii RPA jedno było historią mniej znaczącą od drugiej. Ale jednocześnie – jestem przekonana, że ponieważ jest to głównie narracja nie o historii ale o pewnych mechanizmach nią rządzących – to jest ona równie możliwa do zrozumienia wszędzie. Co więcej, mimo, że mojego pradziadka aresztowano w dniu śmierci Stalina (aresztowano wtedy wielu żydowskich działaczy) to jednak nie mam wrażenia by sprawiało to, że rozumiem stalinizm lepiej niż mój angielski rówieśnik. Z jednego prostego powodu. Ani ja ani on nigdy nie znaliśmy tego strachu. A bez niego jesteśmy równie oddaleni od tej historii na całym świecie.
Ps: Ciekawe że przez dłuższy czas film nie miał w Polsce dystrybucji a potem nagle jak tylko zwierz go sobie kupił na płycie bo stracił nadzieję pokazał się od razu. Złośliwość dystrybutorów nie zna granic.
Ps2: Uważam że film ma jedne z najlepszych napisów końcowych od lat