Kelnerka, która podeszła nas obsłużyć, nie wyglądała na szczególnie zdziwioną faktem, że w jej nieco obskurnym barze z burgerami pojawiła się wieczorowo ubrana para. Być może nie budziliśmy sensacji głównie dlatego, że nie byliśmy jedynymi uczestnikami, gali którzy zdecydowali się skoczyć na wieczorną przekąskę. Na czerwonych kanapach obok ludzi, którzy najwyraźniej wracali z wieczornej zmiany w pracy, siedziało sporo wytwornie ubranego towarzystwa. Mógłbym przysiąść, że na jednym stoliku dostrzegłem świecącą statuetkę Oscara.
Trzymałem przed sobą nieco lepkie laminowane menu, które zachwalało mi kilkanaście rodzajów burgerów. Przy większości z nich cena została zamazana czarny markerem, co sugerowało, że z wielkich ambicji właścicieli baru pozostało niewiele. Dokładniej – sprzedawany całą dobę zestaw śniadaniowy, trzy różne hamburgery i frytki. Podejrzewałem, że jedynym powodem, dla którego bar jeszcze nie zbankrutował, były jego godziny otwarcia. Siedem dni w tygodniu, dwadzieścia cztery godziny na dobę. Wnętrze miało zapach tych przydrożnych knajp, do których nikt nigdy nie wybiera się celowo, tylko wszyscy znajdują się tam na chwilę, zawsze zbyt głodni, by wybrzydzać, i zbyt zrezygnowani, by odesłać do kuchni zimne frytki.
– Czy wiecie już, czego chcecie? – kelnerka nawet nie podniosła wzroku znad swojego notatnika. Najwyraźniej o tej godzinie było jej wszystko jedno, kogo obsługuje.
– Poproszę cheeseburgera, colę i frytki z keczupem – Eve nawet nie spojrzała na swoje menu, najwyraźniej zaplanowała, co zamówi, dużo wcześniej – Macie jakiego shake’a?
– Waniliowy, truskawkowy, czekoladowy – kelnerka nadal nie podniosła wzroku nad notesu
-W takim razie poproszę czekoladowy – Eve uśmiechnęła się w jej kierunku, ale została zupełnie zignorowana.
– A ty? – kelnerka obdarzyła mnie spojrzeniem, po którym poczułem się winny, że w ogóle miałem czelność poczuć głód.
– Burgera i colę – zamówiłem jak najszybciej w nadziei, że nie sprawiłem zbyt wiele kłopotu.
Kelnerka zabrała menu i poszła do kuchni. Pomyślałem, że powinna nas jeszcze zapytać, jak wysmażone mięso chcemy, ale szybko doszedłem do wniosku, że to nie jest przybytek, w którym człowiek ma cokolwiek do powiedzenia w sprawie swojego mięsa. W ogóle mieliśmy szczęście, że wysłuchano naszego zamówienia.
Eve siedziała naprzeciwko mnie, bawiąc się saszetką cukru. Zwijała jej boki i byłem niemal pewien, że zaraz cukier rozsypie się po całym stole. Zastanawiałem się, co powiedzieć. Po naszej rozmowie w limuzynie Eve była wyraźnie przygnębiona. Chciałem ją pocieszyć, ale w sumie cóż mogłem powiedzieć. Praktycznie się nie znaliśmy. Zacząłem się zastanawiać, czy rzeczywiście nie popełniłem jakiegoś głupstwa. Trzeba było wracać do Kevina zaraz po zakończeniu gali. Miałbym wtedy po prostu fajną anegdotę do opowiedzenia, a tak byłem w knajpie z zupełnie obcą osobą. I chyba właśnie powoli dochodziło do nas obojga, że nie mamy za bardzo tematów do rozmowy. Ostatecznie co mógłbym jej ciekawego opowiedzieć? Jak to siedzę całymi dniami przy komputerze i dzwonię do historyków z pytaniem, czy wypowiedzą się do kamery o tym, że piramid jednak nie zbudowali kosmici? Albo wręcz przeciwnie – czy powiedzą coś dającego się wstawić do programu o piramidach jako przedziwnym dziele nieznanych cywilizacji? A może Eve chciałaby usłyszeć o tym, jak kiedyś robiliśmy program o Krzysztofie Kolumbie, jednocześnie próbując być patriotyczni i poprawni politycznie, i ostatecznie rozjuszyliśmy absolutnie wszystkich? Mogłem też opowiedzieć, jak kiedyś udało mi się zaprosić do programu bardzo znanego profesora, specjalistę od historii antycznej, tylko po to, by odkryć w dniu nagrania, że to rzeczywiście profesor, i nawet ma odpowiednie imię i nazwisko, ale nie jest specjalistą od antyku, tylko od urazów rzepki. To były wszystkie moje ciekawe anegdoty. Żadna jakoś szczególnie nie pasowała do sytuacji.
– Jak się nazywał twój pierwszy pies? – Eve nagle przerwała milczenie.
– Słucham? – byłem nieco zaskoczony tym pytaniem.
– Czytałam gdzieś, że jeśli cisza przeciąga się w towarzystwie za długo, należy rzucić pytanie, które nawiązuje do powszechnych doświadczeń, tak by każdy miał coś do dorzucenia. Prawie każdy miał psa w dzieciństwie, więc pytam: jak się nazywał twój pierwszy pies?
– Starscream. Dużo szczekał. – prawda była taka, że mój pierwszy pies, był koszmarny, nie tylko dużo szczekał, ale podgryzał nasze kostki, kiedy w nocy wstawaliśmy, by pójść do toalety.
– Jak Decepticon? – Eve przestała się bawić saszetką z cukrem i spojrzała na mnie z błyskiem zainteresowania.
– Tak, oglądałem tę kreskówkę jak byłem dzieckiem – wzruszyłem ramionami. Nie musiałem jej mówić, że nadal zdarza mi się do niej wracać.
– Ja też oglądałam, z bratem. Miałam nawet kilka Autobotów. To znaczy były mojego brata, ale pozwalał mi się nimi czasem bawić. Urządzałam im spotkania, na których piły herbatkę, a dopiero potem strzelały – uśmiechnęła się do swoich wspomnień.
– A jak się nazywał twój pies? – Eve miała rację, taka banalna rozmowa miała swoje zalety
– Cyklop. Labrador. Bardzo go wszyscy lubiliśmy. Długo żył, z kilkanaście lat.
– Cyklop? Lubiłaś X-menów?
– Nie, po prostu miał jedno oko – musiałem zrobić bardzo głupią minę, bo Eve zaczęła chichotać – Dobra, żartuję. Tak się nazywał, jak przeszedł do nas z hodowli. Teraz ty.
– Co ja? – nie rozumiałem do końca, na czym miałaby teraz polegać nasza rozmowa.
-Zadaj jakieś pytanie, na które łatwo odpowiedzieć – Eve bawiła się chyba dużo lepiej ode mnie.
– Skąd jesteś? – było to najprostsze pytanie, jakie przyszło mi do głowy.
– Z San Francisco. Duży dom, z ogródkiem. Mama dentystka, ojciec pracował w biurze architektonicznym. Mój brat został dentystą tak jak mama, moja młodsza siostra pracuje w biurze architektonicznym. Patrzysz na czarną owcę mojej rodziny – Eve wzięła frytkę i zanurzyła ją w czekoladowym shake’u. Kiedyś słyszałem, że ludzie lubią to słodko-słone połączenie smaków, ale osobiście zawsze wydawało mi się dość obrzydliwe.
– Pewnie cała rodzina się ciebie niesamowicie wstydzi. Gdyby moja siostra została znaną aktorką filmową, nie wiem czy jeszcze bym z nią rozmawiał – nadgryzłem mojego burgera, był idealnie spalony. Na całe szczęście byłem bardzo głody.
– Nie zawsze byłam gwiazdą filmową. Zanim udało mi się zagrać pierwszą poważną rolę i zarobić jakieś większe pieniądze, spędziłam kilka lat, grając w drugorzędnych teatrach, słabych serialach, a nawet telenowelach. Kiedy przyjeżdżałam do domu na święta, nie było bardzo miło. Teraz jest lepiej, ale cały czas mam wrażenie, że moja matka byłaby bez porównania bardziej zadowolona, gdybym została dentystką. – Eve jadła swoje frytki w niesamowitym tempie. Przypomniałem sobie, że aby zmieścić się w swoją wspaniałą sukienkę, musiała nie jeść kilkanaście godzin. Byłem pod wrażeniem, że w ogóle ma energię, by ze mną rozmawiać.
– Zobacz, a u mnie wszyscy są zachwyceni tym, że pracuję w telewizji. Tak bardzo zachwyceni, że w czasie domowych wizyt czuję się jak wielki oszust. Nie było mi dziś trudno udawać wielkiego producenta z telewizji, bo zdaniem mojej rodziny już nim jestem. Czasem mam tak dość ich zachwytów na wyrost, że po świątecznym śniadaniu wychodzę do sklepu po mleko i wracam dopiero wieczorem – nie byłem do końca pewien, czy powinienem to mówić Eve, ale podczas tego wieczora podzieliła się ze mną taką ilością prywatnych informacji, że czułem się zobowiązany zrewanżować się tym samym.
– Czyli to jednak jest jakieś powszechne doświadczenie, które łączy ludzi. Ja w święta zawsze wychodzę kupić pianki do kakao. Zajmuje mi to co najmniej dwie albo trzy godziny. Na tyle długo, by przeszła mi ochota uduszenia mojej siostry i jej dwójki dzieci – Eve ugryzła swojego cheesburgera, i chyba podobnie jak ja zdała sobie sprawę, że smakuje głównie spalenizną.
– Trzy godziny ci wystarczą? Ja potrzebuję co najmniej pół dnia, żeby porzucić moje pragnienia ukatrupienia połowy mojej rodziny. A przynajmniej żeby udawać, że nie mam takiego zamiaru. – uśmiechnąłem się, mając nadzieję, że nie weźmie mnie za psychopatę.
– Może to kwestia moich zdolności aktorskich – Eve zatrzepotała rzęsami.
– To może być jakiś trop – cola, którą nam podano, nie miała bąbelków i była obrzydliwie słodka. Ale przynajmniej pozwoliła zapomnieć o smaku przypalonego burgera – Kiedy wiedziałaś, że chcesz zostać aktorką?
– Czwarta klasa podstawówki. Wystawialiśmy z klasą „Piotrusia Pana”. Bardzo chciałam zagrać Wendy, ale tę rolę dostała Jessica Weston. Była najwyższa w klasie i miała piękne blond włosy, zawsze zaczesane w dwa idealne warkoczyki. Ja dostałam rolę jednego z zagubionych chłopców. Miałam dosłownie jedną linijkę do powiedzenia. Tydzień przed premierą Jessica dostała świnki. Tylko ja znałam całą jej rolę. Zagrałam Wendy i od tego momentu byłam pewna, że nie chcę robić nic innego. A ty, kiedy wiedziałeś, że chcesz zostać historykiem? – Eve dopiła swojego shake’a i poklepała się z zadowoleniem po brzuchu.
– Miałem doskonałego nauczyciela w liceum. Sprawiał wrażenie, jakby najlepszą rzeczą, jaką można zrobić w życiu, to studiowanie historii. W sumie miał trochę racji. Studiowanie historii jest fantastyczne. Problem w tym, że potem jest się historykiem – zawsze odpowiadałem w ten sam sposób na to pytanie. Nie byłem do końca pewien, czy to prawdziwa odpowiedź, ale brzmiała dowcipnie.
Eve już miała coś powiedzieć, kiedy nagle coś błysnęło mi przed oczyma. Raz, drugi i trzeci. Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie idzie burza, ale nie słyszałem żadnego grzmotu. Potem nagle przypomniałem sobie, że przecież błyski przed oczyma są jednym z objawów odklejającej się siatkówki. Nie miałem zupełnie pojęcia, dlaczego akurat ten fakt pojawił się w mojej głowie. Już miałem przeprosić Eve i poprosić ją o to, żeby jak najszybciej odstawiła mnie pod najbliższy ostry dyżur okulistyczny, kiedy doszło do mnie, co naprawdę było źródłem błysków.
– Ktoś nam właśnie zrobił zdjęcie – stwierdziłem fakt. Eve pokiwała głową, wskazując za okno.
Spojrzałem w bok. Za oknem stał chudy facet, ubrany całkowicie na czarno, przyciskający do okna obiektyw aparatu. Lampa błyskowa zaświeciła ponownie dokładnie w chwili, w której bardzo głośno powiedziałem, gdzie fotograf mógłby sobie schować swój imponujący obiektyw.