Z roku na rok coraz mniej osób przykłada wagę do Złotych Globów jako do Oscarowego prognostyka. Za małe gremium, zbyt podatne na dziennikarski i recenzencki hype (może dlatego, że to pracownicy mediów), wydające niekiedy dziwne, czy komiczne wyroki. Ale w tym dziwnym roku nominacje do nagród czytamy raczej jako odpowiedź na pytanie – czy rok 2020 zapisze się w historii kina jako rok, którego nie było, czy jako moment triumfu. Jednocześnie patrząc na nominacje telewizyjne, możemy się pytać – czy coś pandemia zmieniła czy wszystko jest dokładnie tak jak było.
Zacznijmy od tego, że my jako potencjalni oceniający decyzję gremium jesteśmy w jednej z najlepszych sytuacji od lat – dzięki obecności większości produkcji w streamingu, tak dobrze jak nigdy możemy się orientować w tym, które produkcje mają szanse na nominację a potem na nagrodę. Jednocześnie nie sposób odnieść wrażenia, że same platformy dużo bardziej niż kiedykolwiek mają moc by wskazać dokładnie te produkcje i te role, dla których pragnąłby nominacji. Zjawisko, które było obecne zawsze, ale może się tylko pogłębić. Warto to mieć gdzieś z tył głowy zwłaszcza czytając listę filmowych nominacji. I od nominacji filmowych zaczniemy
Pierwsza ciekawa niespodzianka czeka nas w nominacjach za najlepszy film komediowy czy musical. O ile nominacja dla drugiej części “Borata” czy “The Prom” wydają się oczywiste („Bal” zupełnie mi się nie podobał, ale trzeba przyznać, że był to bardzo klasyczny musical na ten rok), zaś nominacja dla „Palm Springs” była czymś o czym mówiono do festiwalowych triumfów produkcji, o tyle dwie dopełniające zestawienie propozycje mogą być zaskoczeniem. Jedna to „Music” debiutancki film, za którym stoi Sia zebrał dość szeroko nieprzychylne recenzje i raczej nie wydawało się by miał szanse na nominacje.
Natomiast najwięcej dyskusji może wzbudzić i pewnie wzbudzi nominacja dla „Hamiltona”. Nie da się bowiem ukryć, że to jest nominacja dość przełomowa (nie badałam historii Złotych Globów więc nie dam głowy, ale wydaje mi się, że nigdy wcześniej czegoś takiego nie było) – mamy tu bowiem nagranie spektaklu. Oczywiście jest on poddany reżyserii, ale w istocie – jest to spektakl sceniczny. Biorąc pod uwagę, ze takie nagrania powstają od lat (przypomnijmy chociażby podobnie zrealizowaną „Oklahomę!” z 1999 z Hugh Jackmanem) i nigdy nie przebiły się poza nagrody najwyżej telewizyjne, to jest to ciekawy paradoks. Można byłoby się, wobec tego zastanawiać – czy w kolejnych latach Brytyjczycy powinni zgłaszać swoje nagrania spektakli z National Theatre? Nie jest to sprzeciw wobec nominacji Hamiltona raczej poważne pytanie – czy powinniśmy do tej realizacji przykładać takie same wartości jak do produkcji filmowej. I czy w ogóle mamy tu porównywalne rzeczy. Pod tym względem kocham Globy, bo ulotność ich przepisów i sposobu myślenia sprawia, że można się nad takimi rzeczami zastanawiać.
Zdecydowanie mniej pytań budzi lista nominowanych do nagrody filmów dramatycznych. Oczywiście na liście mamy „Nomadland”, który co najmniej od wygranej na festiwalu w Wenecji uznaje się za film, który jest faworytem tegorocznej rywalizacji. Jest oczywiście „Mank” – bo choć filmu Finchera nie przyjęto z odpowiednim entuzjazmem to jednak Netflix wybrał właśnie tą produkcję jako zasługującą na ich największą uwagę. Jets też doskonale przyjęty „Proces siódemki z Chicago” a także dwa tytuły nieco mniej w Polsce omawiane. „Promising Young Woman” – film z Carey Muligan opowiada o kobiecej zemście i traumie związanej z molestowaniem seksualnym. „The Father” to z kolei taka produkcja, która raczej nominację musiała dostać. Anthony Hopkins i Olivia Colman grają ojca i córkę – bohater Hopkinsa wraz z pogarszającym się stanem potrzebuje opieki, a Colman próbuje mu ją zapewnić. Temat bardzo żywy społecznie a sama obsada gwarantuje najwyższą jakość.
Wśród filmów zagranicznych znajdziemy “Na rauszu” z Danii – film o grupie znajomych, którzy próbują sprawdzić na sobie teorię, że lepiej się idzie przez życie zawsze odrobinę na rauszu. Nie dość, że temat ciekawy, to jeszcze Mads Mikkelsen w jedne z ról. „La larona” film, z Gwatemali który odwołując się do tradycyjnej historii, rozlicza to jak w latach osiemdziesiątych okrutnie obchodzono się z rdzennymi mieszkańcami kraju. Jako kandydat włoski prezentowana jest produkcja stworzona dla Netflixa na podstawie „Życia przed sobą”. Fascynującym przypadkiem jest „Minari” – choć film został zrealizowany w Stanach Zjednoczonych to jednak opowiada o koreańskiej rodzinie, która mieszka w latach osiemdziesiątych w Arkansas. Film jest w języku koreańskim więc kwalifikuje się do tej nagrody. Na koniec „My dwie” o starszych paniach, które od lat są nie tylko sąsiadkami ale i kochankami. Nie ma tu chyba żadnych większych zaskoczeń – co najwyżej „Minari” stanowi ciekawostkę dla mediów starających się rozgryźć jak to możliwe, że film dziejący się w Stanach może być w tej kategorii.
Nominacje dla filmów animowanych chyba nie budzą zdziwienia. Załapała się tu druga odsłona Kurdów – filmu, którego pierwsza część z roku na rok zbierała coraz większą grupę wielbicieli. Znalazło się oczywiście „Naprzód” Pixara (jeden z ostatnich filmów który wszedł do kina normalnie przed pandemią), oraz „Co w duszy gra” pokazywane już na Disney +. Stawkę zamykają „Wyprawa na Księżyc” -animacja którą można zobaczyć na Netflix a stawkę zamyka „Sekret Wilczej Gromady”- trzecia odsłona trylogii Tomma Moora zakorzenionej w Irlandzkim folklorze (po „Sekret Kells” i „Pieśni Morza”) nie ukrywam że tej produkcji najbardziej kibicuje bo kreska i tematyka tej animacji skradła już dawno moje serce. Ten film to z kolei „kandydat” od Apple TV Plus.
Wśród nominacji za scenariusz nie ma większych zaskoczeń – znajdziemy tam właściwie nominacje do scenariuszy wszystkich filmów które znalazły się wśród filmów nominowanych za najlepszą produkcję dramatyczną. Jest więc Emerald Fennelli za scenariusz do „Promising Young Woman”, Jack Fincher za scenariusz do „Manka”, Aaron Sorkin za scenariusz do „Proces Siódemki z Chicago”, Florian Zeller i Christopher Hampton za scenariusz do „The Father” i Chloe
Zhao za scenariusz do „Nomadland”. Tym co ewentualnie zwraca uwagę – ponieważ w tym roku nominowano więcej filmów wyreżyserowanych przez kobiety dostajemy w tym zestawieniu także więcej scenarzystek – nie jest to pół na pól ale dwa nazwiska zdecydowanie lepsze są od żadnego.
Przejdźmy do nominacji aktorskich. Tu nie ukrywam kilka zaskoczeń. W kategorii komediowej nominację dostał chyba w sposób dość oczywisty Sacha Baron Cohen za rolę w drugim Boracie. Ponieważ jak już ustaliły Globy – „Hamilton” to film to nominację dostał też Lin-Manuel Miranda – co moim zdaniem naprawdę jest intrygujące. Czy aktor, który gra tą samą rolę kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset razy powinien być oceniany jak aktor, który zagrał ją (nawet z licznymi dublami) raz? Ciekawy temat do dyskusji. Nominację dostał też Dev Patel za film „The Personal History of David Copperfield” co jest o tyle ciekawe, że to naprawdę jest film z 2019 roku. Och te skomplikowane drogi międzynarodowej dystrybucji. Wśród nominowanych znalazł się też Andy Samberg za „Palm Springs” co mnie bardzo cieszy, bo aktorowi kibicuję. Natomiast jest dla mnie pewnym kuriozum obecność w tym zestawieniu Jamesa Cordena za udział w filmie „The Prom”. Bo nawet jeśli z jakiegoś powodu film może się podobać to Corden gra tam kliszę na kliszy i to w taki sposób, że nawet widziałam kilka tekstów o tym, że kto wie, może hetero aktorzy nie powinni grać przegięty homo aktorów, bo wypada to gorzej niż źle. Ja sama taka surowa nie jestem, ale nie była to dobra rola.
W kategorii dramatycznej też chyba nie ma wielkich zaskoczeń. Pośmiertnie nominację dostał Chadwick Boseman za rolę w „Ma Rainey: Matka Bluesa”. Zanim pojawią się komentarze, że to nominacja jedynie sentymentalna, warto zwrócić uwagę, że Netflix bardzo wyraźnie stawiał na ten film jako potencjale źródło nominacji. Zresztą kiedy Netflix chce nominacji to rzadko ich nie dostaje – ma więc szansę na statuetkę Gary Oldman za rolę w „Manku”. To rola w tak oczywisty sposób pod nagrody, że byłabym szczerze zdziwiona gdyby tej nominacji nie było. Nominację dostał też Riz Ahmed za film „Sound of Metal” – film chwalony, zwłaszcza że względu na rolę Ahmeda. Zresztą rola perkusisty, który zaczyna tracić słuch to ponownie – taka typowa rola, za którą dostaje się nominację do nagrody. Jest też na liście Anthony Hopkins, za rolę w „The Father” i znów zero zaskoczenia – Anthony Hopkins grający kogokolwiek zasługuje na uwagę. Na koniec nominację dostał – Tahar Rahim za rolę w „The Mauritanian” – produkcji opowiadającej o człowieku, który przez czternaście lat był przetrzymywany w Guantanamo bez stawiania zarzutów. Nie wiem kto wygra w tej rywalizacji, ale cicho liczę że Riz Ahmed bo bardzo podoba mi się jego kariera.
Zajrzyjmy teraz do nominacji dla aktorek w pierwszoplanowych rolach komediowych. Nominację dostała – co chyba nie dziwi Maria Bakalova za drugiego „Borata” – właściwie każda recenzja podkreślała, że aktorka jest sercem filmu. Znajdziemy też nominację dla Kate Hudson za rolę w „Music” (ponownie film nie cieszył się ciepłym przyjęciem) czy dla Rosamund Pike za „I Care A Lot”, gdzie gra kobietę, która przejmuje majątki ubezwłasnowolnionych starszych osób. Widziałam zwiastun tego filmu i zapowiadał się bardzo ciekawie. Jest na liście urocza Anya Taylor-Joy z nominacją za rolę w „Emmie” (nie rozumiem jak sam film mógł nie trafić na listę nominowanych komedii) a listę zamyka Michelle Pfeiffer za „French Exit” gdzie gra zubożałą dziedziczkę, która z synem przeprowadza się do Paryża by utrzymać się za resztki swojej fortuny. Nie wiem jak wam, ale dla mnie ta rola wydaje się rzeczywiście dla Pfeiffer stworzona.
Wśród nominacji za najlepszą rolę dramatyczną ponownie chyba bez zaskoczeń. Stawiły się tu aktorki o których sporo mówiono w kontekście nagród i nominacji. Jest oczywiście Frances McDormand z nominacją za „Nomadland” – dla niektórych – absolutnie pewna zwyciężczyni całego sezonu nagród. Nie dziwi nominacja dla Vanessy Kirby za rolę w „Cząstka kobiety” – sama nie jestem zachwycona jej rolą, ale rozumiem, że takiego występu liczne gremia nie przegapią. Nominacja dla Carey Mulligan za „Promising Young Woman” musi być miłym „wyrównaniem” za dość nieprzyjemne starcie z recenzentem czasopisma „Variety” który sugerował, że Mulligan nie jest wystarczająco atrakcyjna by była wiarygodna w swojej roli. Ciekawa refleksja wychodzi z zestawienia nominacji Violi Davies za „Ma Rainey: Matka Bluesa” i Andry Day za film „The United States vs Billie Holiday”. Czyżby czarnoskóra aktorka mogła liczyć, że zostanie naprawdę dostrzeżona dopiero jak zagra czarnoskórą piosenkarkę? W każdym razie obie nominacje raczej nie dziwią.
Wśród aktorów nominowanych za najlepsze role drugoplanowe znajdziemy sporo nazwisk które kojarzymy z planem pierwszym. Sacha Baron Cohen załapał dla siebie nominację także za rolę w „Procesie Siódemki z Chicago”, Jared Leto wrócił do aktorskiej stawki z drugoplanową rolą w „The Little Things” (twórcy mogą być nieco zawiedzeni że nominacji nie dostał grający na pierwszym planie Denzel Washington). Wśród nominowanych znalazł się Daniel Kaluuya za rolę Freda Hamptona (przywódcy Czarnych Panter” w „Judas and The Black Messiah”. To jest ciekawe, bo wydawać by się mogło, że aktor grający Freda Hamptona w filmie o Fredzie Hamptonie mógłby zostać potraktowany jako aktor pierwszoplanowy. Nie mniej nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak nie jest z wielu powodów. Jednym z nich jest to, że film w Stanach ma premierę 12.02. W tym roku zresztą aktorzy nominowani za role drugoplanowe są niesamowicie związani z postaciami historycznymi. Leslie Odom, Jr. dostał nominację za rolę w filmie „Pewnej Nocy w Miami” opowiadającej o fikcyjnym spotkaniu działaczy na rzecz praw obywatelskich. Na koniec stawki znajdzie się jeszcze Bill Murray ze swoją rolą w filmie „Na lodzie” – nowym filmie Sophie Coppoli. Murray gra tam jak zawsze tak samo ale ponieważ ma z Coppolą niezłą reżysersko-aktorską chemię to wypada to przyjemnie.
Wśród aktorek nominowanych za role drugoplanowe znajdziemy prawdziwy pojedynek gigantów a właściwie gigantek. Glenn Close broni honoru „Elegii dla Bidoków”, która miała być filmem sezonu, ale jednak się nim nie okazała. Olivia Coman chyba nikogo nie dziwi swoją kolejną nominacją (tym razem za „The Father”) od czasu, kiedy Hollywood odkryło jak dobrze gra właściwie aktorka nie musi nic robić. W zestawieniu znalazła się dawno nie widziana Jodie Foster z nominacją za „The Muritanian”. O potędze kampanii Netflixa może świadczyć nominacja dla Amandy Seyfried za rolę w „Manku” – rolę, która nie jest zła ale raczej – bardzo ograniczona scenariuszem. Listę zamyka nowicjuszka – Helena Zengler (lat 12), która towarzyszyła Tomowi Hanksowi w produkcji „News of the World”
Na sam koniec zostawiłam kategorię reżyserską, bo tu dzieją się rzeczy ciekawe. Nikogo chyba nie dziwi, że w zestawieniu znalazł się David Fincher i jego „Mank” albo Aaron Sorkin z „Procesem siódemki z Chicago”. Pewnym zaskoczeniem będzie dla wielu, że na tym się kończą męskie nominacje w tym roku. Resztę zajmują kobiety. Nie jest zaskoczeniem nominacja dla Chloe Zhao za „Nomadland” (w tym momencie to jest atmosfera, że po prostu wszystkie nagrody powinny tu trafić i można się rozejść bez narażania się na zarażenie) ani Emerald Fennell za „Promising Young Woman” – film, który przyciągnął sporą uwagę, natomiast osobiście nie spodziewałam się tu wspaniałej Reginy King i jej „Pewnej nocy w Miami”. Patrząc na te nominacje można dojść do wniosku, że w czasie pandemii gremium przyznające Złote Globy odkryło, że co roku kobiet kręcą świetne filmy. Inna sprawa – ponieważ wydawanie w tym roku kasy na marketing było zupełnie inne – kto wie, może w końcu reżyserski miały więcej szans. Choć pewnie i tak znajdzie się cała grupa komentatorów sugerujących, że to wyrównywanie szans na wyrost i taka czysta poprawność polityczna.
Przejdźmy do nominacji telewizyjnych. Tu Złote Globy bywają jednym z najciekawszych nagród – często nie tylko nagradzające to co już znane, ale też tworzące sławę i popularność przeoczonych produkcji. Szczerze, z ręką na sercu, Złoty Glob dla najlepszego serialu komediowego to jedno z tych wyróżnień, które naprawdę zmienia historię seriali, często nie dostrzeganych przez inne gremia a wartych uwagi.
Zacznijmy od najlepszego serialu komediowego. Mamy tu zarówno rzeczy uznane jak i takie którym przydałby się większy rozgłos. Ale na początku należy zauważyć, że listę otwiera „Emily in Paris” – serial zdecydowanie nie zasługujący na zbyt wiele wyróżnień. Tak, wszyscy go oglądali, ale żeby od razu nagradzać… Reszta listy prezentuje się jednak dużo lepiej. Mamy „Stewardesę” dobrze ocenianą komedię, którą w Polsce można oglądać na HBO GO, „Teda Lasso” – moje odkrycie poprzedniego rok, serial od Apple TV który obsypałam bym nagrodami, „Wielką” serial tak osobny, że przyciągający uwagę i na koniec „Schitt’s Creek” – produkcję, która szturmem ukradła serca wszystkich którzy ją widzieli, obsypaną nagrodami Emmy. Niestety nie mającą dystrybucji w Polsce co uznaję za skandal.
Nieco mniejsze zaskoczenie (o ile jakiekolwiek) można przeżyć czytając listę produkcji nominowanych w kategorii najlepszy serial dramatyczny. Oczywiście jest tu „The Crown” (najwyraźniej nieco spadający poziom serialu nie budzi zastrzeżeń), „Lovecraft Country”, „Mandalorianina”, „Ozark’ i „Ratched”. W sumie z całej tej listy może ostatni tytuł od Ryana Murphy’ego budzi pewne zaskoczenie, bo mam wrażenie, że „Ratched” spotkała się z bardzo mieszanym przyjęciem i konsensu wokół serialu jest taki, że kostiumy piękne, dobrze zagrany, ale jak zwykle u tego twórcy – trochę na tym się kończy.
Niesłychanie ciekawie przedstawia się w tym roku rywalizacja w kategorii „najlepsza produkcja limitowana”. Mamy więc nominację dla ekranizacji powieści Sally Rooney – „Normalni Ludzie”- nic dziwnego, bo to bardzo doba ekranizacja. Oczywiście w zestawieniu startuje niespodziewany megahit Netflixa czyli „Gambit królowej”. Na liście znalazł się też „Small Axe” serial antologia od Steve McQueena, a także „Od Nowa” i „Unorthodox”. Same porządne pozycje, które budziły sporo dyskusji i rzeczywiście – były kluczowe dla serialowego krajobrazu zeszłego roku.
Przyjrzyjmy się nominacjom aktorskim. Wśród nominacji dla aktorów w serialu komediowym- też bez trzęsienia ziemi. Ramy Youssef dostał nominację za występ w serialu „Ramy”, Jason Sudekis powinien wygrać statuetkę za rolę Teda Lasso w serialu pod tym tytułem, i nikogo nie dziwi Eugene Levy z nominacją za „Schitt’s Creek”. Nie jest chyba też wielkim zaskoczeniem nominacja dla Nicholasa Hoult za rolę w „Wielkiej” – bo rzeczywiście jest to kawałek dobrego aktorstwa. Ostatnia nominacja to wyróżnienie dla Dona Cheadle za rolę w „Black Monday” (nie widziałam serialu więc nie powiem czy jest to dobra produkcja”.
Jeśli chodzi o role dramatyczne to hmm… też nie jest to jakieś zaskakujące zestawienie. Jason Bateman dostał nominację za „Ozark” (bo rzeczywiście to jest JEGO serial), Josh O’Connor został dostrzeżony jako książę Karol w „The Crown”, Bob Odenkirk pewnie nawet nie sprawdza czy jest nominowany za rolę w „Better Call Saul” po prostu zakłada, że jest. Matthew Rhys może być co najwyżej zaskoczony, że nie dostaje już nominacji za „Zawód: Amerykanin” tylko za serial „Perry Manson” (oczywiście wiem, ze „Zawód: Amerykanin się skończył”). W całym tym zestawieniu zaskakiwać może co najwyżej Al Pacino za rolę w „Hunters” bo myślałam, że konsensus w przypadku tego serialu jest taki, że to chyba nie był aż tak dobry pomysł jak się wydawało. Z drugiej strony trochę rozumiem schemat myślenia – jeśli możesz nominować Ala Pacino to nominujesz Ala Pacino.
Przejdźmy teraz do aktorek w pierwszoplanowych rolach komediowych. Tiu zaczniemy od głębokiego westchnienia nad tym, że nominację dostała Lily Collins za „Emily w Paryżu”. Jakby za co? Natomiast cieszy nominacja dla Kaley Cuoco za „Stewardesę” – to zawsze cieszy, kiedy aktorka tak bardzo kojarzona z jedną rolą może się odbić i pokazać w czymś innym. Nominacja dla Catherine O’Hary za „Schitt’s Creek” to jedna z tych oczywistych pozycji w tym roku (trzymam za nią kciuki) podobnie jak nominacja dla Elle Ganning za „Wielką”. Może nieco zaskakiwać obecność nominacji dla Jane Levy za „Zoey’s Extraordianry Playlist” bo nie był to serial aż tak szeroko komentowany.
Wśród nominacji za role dramatyczną znajdziemy oczywiście Oliwię Colman za rolę w „The Crown” czy Jodie Comer za „Killing Eve”, nikogo też nie zaskoczy obecność Laury Linney za rolę w Ozark”. Myślę, też, że Sarah Paulsen ilekroć zgadza się zagrać w czymś za czym stoi Ryan Murphy jednocześnie kupuje sukienkę na kolejne gale. Co może zaskakiwać to nominacja dla Emmy Corrin za rolę księżnej Diany w „The Crown”. Kłóciłabym się że jest to jednak rola drugoplanowa ale nawet jeśli – to ciekawe, że aktorka wzbudziła w gremiach takie emocje. Świadczy to o talencie, ale też chyba o niesłabnącej mocy samej Diany.
Jeśli chodzi o nominacje dla aktorów w mini serialach i filmach telewizyjnych to tu mamy spory rozstrzał. Jest Bryan Cranston za rolę w „You Honor”, Jeff Daniels za rolę Jamesa Comey’a (byłego szefa FBI) w produkcji „The Comey Rule” (nawet nie wiedziałam, że coś takiego, tak szybko powstało), Hugh Grant za rolę podejrzanego o morderstwo lekarza w „Od Nowa”, Mark Ruffalo za poruszającą podwójną role w „To wiem na pewno” i na koniec Ethan Hawke w serialu historycznym „The Good Lord Bird”. Mamy tu więc naprawdę spory rozstrzał ról i tematów choć mam wrażenie, że zgoda jest taka, że Mark Ruffalo przebił sam siebie grając poruszającą podwójną rolę.
Jeśli chodzi o role drugoplanowe to mamy tu mieszanką. Brendan Gleeson ma szansę dostać nagrodę za rolę Donalda Trumpa w produkcji „The Comey Rule”, John Boyega dostał nominację za występ w „Small Axe”, Daniel Levy za występ w „Schitt’s Creek” a Donald Southerland za doskonałe kilka scen w „Od Nowa”. Nieco zaskakuje mnie obecność nominacji dla Jima Parsonsa za rolę w pretensjonalnym „Hollywood” (co jest ciekawe, bo „The Boys in the Band” gdzie Parsons jest ciekawszy zostało zupełnie zignorowane).
Jeśli chodzi o aktorki to mamy tu naprawdę ciekawe spotkanie zupełnie różnych ról i produkcji. W roli pierwszoplanowej nominację dostały – Cate Blanchett za granie twarzy konserwatywnej ameryki w „Mrs. America”, Daisy Edgar- Jones za rolę normalnej dziewczyny w „Normalnych ludziach”, Shira Haas za dziewczynę uciekającą ze świata ortodoksyjnych żydów w „Unorthodox”, Nicole Kidman za „Od Nowa” i na koniec Anya Taylor-Jones za bycie genialną szachistką w „Gambicie Królowej”. Trudno te role porównać i przyznam, że ja sama widzę tu co najmniej trzy potencjalne nagrody, bo i Blanchett stworzyła świetną rolę, i Edgar- Jones się odnalazła w takiej intymnej narracji, a gdyby Anya Taylor-Jones nie umiała tak patrzeć to nie byłoby sukcesu „Gambitu Królowej”.
Jeśli chodzi o role drugoplanowe to mamy tu raczej potwierdzenie znaczenia produkcji nominowanych w pozostałych kategoriach. Jest więc nominacja dla Heleny Bonham Carter za „The Crown” (też ją uwielbiam, ale ona nie ma już więcej do dodania w kontekście swojej postaci), Jula Garner za „Ozark”, Annie Murphy za „Schitt’s Creek” (żeby nikt z genialnej czwórki nie został nie dostrzeżony) i listę zamyka Cynthia Nixon z rolą w „Ratched” (pewnie zastanawiająca się czy teraz na pewno potrzebuje tego nowego sezonu „Seksu w Wielkim Mieście”). Oczywiście nominacją cieszy się też Gillian Andreson za rolę Margaret Tatcher w „The Crown” – w sumie to dokładnie taka rola za którą się dostaje nagrody – bo to szybki błysk i aktorka może wrócić do swoich innych projektów.
Jak co roku wszyscy tworzą też listy pominiętych. Jedną z pozycji która na pewno powinna się znaleźć na liście jest „Euforia” do HBO – zupełnie pominięta przez nominujących, podobnie jak nowy czarno biały film Netflixa „Malcolm &Marie” – w którym też gra Zendaya. Zarówno nowość od Netflixa jak i serial HBO były bardzo dobrze przyjęte przez krytyków. Netflix kilka razy chybił filmowo – nie doczekał się nominacji Spike Lee za „Pięciu Braci”, z „Elegii dla Bidoków” nominowano tylko Glenn Close. Wśród filmowych nominacji bardzo brakuje jednej z najlepszych produkcji zeszłego roku – poruszającego „Mogę cię zniszczyć” – ale moim zdaniem zaowocowało tu brytyjskie pochodzenie serialu (te jednak są dostrzegane mniej lub później), warto też zauważyć, że dziennikarze jakoś zupełnie pominęli fakt, że genialni „Strażnicy” byli serialem, który zdecydowanie powinien się znaleźć wśród nominowanych. Nie mniej – jak się przyjrzymy – w tych nominacjach do seriali dramatycznych to dziennikarze często mają pamięć złotej rybki i jak coś trafiło na ekrany przed wakacjami to im się to wydaje strasznie stare. Jeśli chodzi o wielkich pominiętych to pewnie szczerze zaskoczona jest Meryl Streep – wystąpiła w tym roku w musicalu i nie dostała zań nominacji. To dopiero znak pandemii.
Patrząc na tegoroczne nominacje nie mam wrażenia wielkiego przełomu jaki przyniosła pandemia. Być może wskazałabym, że nie mamy w tym roku naprawdę dużej produkcji, że w przypadku kina zdecydowanie więcej jest kina kameralnego. Ale ponownie – nie czuje się, żeby poza kilkoma drobnymi zmianami (jak np. nominacja dla „Hamiltona”) zaszły tu rzeczy niesłychanie przełomowe i wcześniej nie widziane. Kłóciłabym się, że tak naprawdę pandemia odbije się dopiero na nagrodach przyszłorocznych – kiedy będą się musiały borykać z dużo głębszą zapaścią produkcji. A może nie? Przyznam szczerze, że przewidywanie przyszłości straciło na atrakcyjności w ostatnich latach.
Być może też obecność większej liczby filmów reżyserowanych przez kobiety, i większe zróżnicowanie wśród nominowanych aktorów, to nie tylko wynik pragnienia poprawy reprezentacji, ale fakt, że w tym dziwnym roku – gdzie ta wielka maszyna promocyjna trochę stanęła, paradoksalnie łatwiej było dostrzec więcej produkcji, więcej ról i nie dać się zwieść milionem pokazów przedpremierowych, i imprez dla osób decyzyjnych. Kto wie, może to będzie największa zaleta pandemii – pewne wyrównanie uwagi jaką poświęcamy większym i mniejszym produkcjom. Ostatecznie lądują u nas na tym samym laptopie czy platformie streamingowej.
Na pewno pozostaje mi jedno. Trzymać kciuki za „Teda Lasso” i nie usnąć w połowie rozdawania nagród.