Ponieważ Netflix włada moją duszą i rozumiem postanowiłam obejrzeć film „He is all That” (jak mniemam po polsku tytuł brzmi „Cały On”), który jest … no właśnie trudno tu znaleźć odpowiednie słowo bo ani to remake, ani reboot, raczej coś nowego ale jednak mocno powiązanego z filmem z 1999 „She is all That” („Cała Ona” po polsku) komedii romantycznej o nastolatkach która przeszła do historii głównie za sprawą tego, że zawierała element transformacji ślicznej dziewczyny w śliczną dziewczynę. Dwie dekady minęły nie wiadomo kiedy i dziś historia nie opowiada o chłopaku który odmienia dziewczynę, ale o dziewczynie która odmienia chłopaka. Pytanie tylko – czy ta historia kiedykolwiek miała większy sens.
Zacznijmy od tego, że doskonale zdaję sobie sprawę, z inspiracji Pigmalionem i co za tym idzie „My Fair Lady”. Motyw mężczyzny, który chce zamienić kobietę w jej najlepszą możliwą wersję a po drodze się zakochuje nie jest nowy i twórcy „Cała Ona” doskonale zdawali sobie sprawę z tego do czego nawiązują. Podczas przygotowania do wpisu postanowiłam odświeżyć komedię (ostatecznie też wylądowała na Netflix) i byłam zaskoczona jak inaczej ją pamiętałam. Wydawała mi się całkiem spoko komedią romantyczną ale w istocie ma sporo dziur fabularnych. Jednak przede wszystkim zupełnie przeleciało mi nad głową, wiele rzeczy, które dziś budzą pewną irytację czy wręcz szokują. Jak scena w której dwie dziewczyny sugerują bohaterce żeby popełniła samobójstwo. Jakby cieszę się, że dziś już takich rzeczy w scenariuszach nie ma. Plus – nikt w tym filmie nie wygląda jak osoba nastoletnia, zwłaszcza Freddie Prinze Jr. który w chwili kręcenia produkcji miał 23 lata i nijak na osiemnastolatka wyglądać nie chciał. Ostatecznie jednak „Cała Ona” wpisała się jakoś w historię produkcji o nastolatkach. Pewnie też dlatego, że na drugim planie ma zaskakująco szeroką grupę aktorów którzy potem zrobili kariery – Paul Walker, Anna Paquin, Usher – sama byłam zaskoczona kiedy okazało się, że każde z nich tam występuje.
Nie mam jednak zamiaru oceniać komedii romantycznej z końca lat dziewięćdziesiątych – bo nie da się ukryć, że mało co się tak starzeje jak historie o stosunkach damsko męskich. Jedynie kilka dzielnych tytułów jest w stanie przetrwać próbę czasu. Zdecydowanie bardziej interesował mnie współczesny remake. Zwłaszcza, że wyznam wam tajemnicę – jestem zdania że wątek transformacji jest równie problematyczny w przypadku kobiet i mężczyzn. Tzn. nie uważam by koniecznie zamienienie dziewczyny w chłopaka było sposobem na pozbycie się wszystkich problemów, z wątkiem fizycznej przemiany. Jasne, społeczeństwo kładzie większy nacisk na wygląd kobiet, ale jednocześnie – sporo jest toksycznych wątków dotyczących tego jak mają się ubierać i wyglądać mężczyźni.
Film od razu zwiększa stawkę – o ile w 1999 roku transformacja była konieczna by wygrać szkolny konkurs na króla i królową balu maturalnego i nie stracić twarzy przed kolegami, o tyle teraz chodzi o coś więcej. Padgett (serio kto wymyśla bohaterom takie imiona) jest influencerką zajmującą się radzeniem ludziom jak mają stać się najlepszą wersją samych siebie. Po tym jak w sieci pojawia się live w czasie którego kompletnie traci panowanie nad sobą (zastała swojego chłopaka na zdradzie) musi odbudować zaufanie wobec marki jaką stworzyła. Zwłaszcza, że z finansowania jej kanału wycofali się sponsorzy, których potrzebuje. Innymi słowy – wciąż mamy zakład i transformację ale tym razem dziewczyna nie tylko może zyskać szacunek kolegów ze szkolnej ławki ale też umocnić swoją markę. Jest to o tyle duża zmiana, że sam zakład jest tu w sumie drugorzędny wobec konieczności odzyskania swojego źródła zarobku.
Pod tym względem punkt wyjścia jest nieco lepszy – w „Cała Ona” zakład o przemianę dziewczyny w królową balu, bierze się z pewności siebie głównego bohatera (jest przekonany, że każdą może zamienić w gwiazdę) w nowy filmie – bohaterka zajmuje się tym niemal profesjonalnie. Jeśli chodzi o samą przemianę – punkt wyjścia jest podobny. W obu przypadkach osoba, która jest poddawana transformacji od samego początku jest atrakcyjna, ale nosi tylko takie powierzchowne atrybuty nieatrakcyjności. Tu znajdziecie tekst w którym o tym pisałam szerzej, ale ogólnie tak jak w „Cała ona” dziewczyna była nieatrakcyjna bo nosiła okulary i ogrodniczki, tak tu Cameron (ponoć najmniej lubiany chłopak w szkole) jest nieatrakcyjny bo … ma średnio dobraną fryzurę (och te metamorfozy polegające na zdjęciu źle dobranej peruki) i ubiera się jak dziewięćdziesiąt procent chłopaków którzy mają w szafie tylko jeansy i szare koszulki. Zresztą film ma problem z wyjaśnieniem nam dlaczego Cameron miałby być nielubiany. Wydaje się bowiem, że akurat jest to taki typ chłopaka (kocha konie i fotografię, nienawidzi technologii i szkolnych jocków) który miałby całkiem sporą grupę sympatyków.
Tym co chyba jest najciekawszą zmianą w stosunku do oryginału jest zmiana punktu przemiany samego bohatera/bohaterki inicjujących metamorfozę. W oryginalnym filmie Zack musiał znaleźć w sobie siłę by powiedzieć swojemu ojcu że pójdzie do innej prestiżowej szkoły niż on. Innymi słowy – musi się w końcu zdecydować kim chce być i co robić. W nowym filmie twórcy postawili na przesłanie dotyczące social mediów. Pokazywanie swojego idealnego życia nie popłaca, trzeba pokazać niedoskonałości (bohaterka dzieli się tymi przemyśleniami w scenie która wygląda jak żywcem przeniesiona z filmu „Wredne dziewczyny”). Ta zmiana może się wydawać doskonałym przełożeniem dylematów współczesnych młodych ludzi na film. Jest tylko jedno ale.
Otóż w głównej roli występuje Addison Rae. Kimże jest Addison Rae zapytacie. Cóż jeśli zadaliście to pytanie to jesteście oficjalnie starzy albo offline. Addison jest bowiem trzecią najpopularniejszą Tik-Tokerką na świecie. Jej konto pełne jest filmików na których dziewczyna tańczy do popularnych utworów, robi to sama albo w towarzystwie. Addison należała też do The Hype House co można byłoby pewnie nazwać pierwowzorem dla polskiej Ekipy czy Teamu X. Innymi słowy należała do takiego „kolektywu” influecerów którzy razem występują, tańczą, śpiewają i budują popularność w bardzo przemyślany, oparty o współprace i doskonały marketing sposób. Nie odbierając niczego samej Addison Rae (która nie jest szczególnie dobrą aktorka co w filmie widać) – jest trochę hipokryzją robić dzieciakom film o tym jak trzeba być autentycznym w sieci i żyć offline, ale dla własnego zysku zatrudniać do głównej roli osobę znaną z dużej popularności na Tik-Toku. Samo przesłanie nie byłoby jakieś tragicznie złe, ale jakoś wątpię w jego szczerość kiedy producenci chcą zarobić jak najwięcej na gwieździe bardzo przemyślanego planu wylansowania osoby z popularnej aplikacji. Nazwijcie mnie czepialską ale wyczuwam lekki posmak hipokryzji.
„Cały On” spotkał się z bardzo krytycznym przyjęciem przez recenzentów – ma tak niskie oceny, że pewnie niedługo zniknie z pamięci ludzkiej. W istocie to film, który nie wyróżnia się bardzo na tle produkcji o nastolatkach, które można obejrzeć w telewizji. Co więcej – choć aktorsko rzeczywiście jest słabszy od „Cała Ona” to w warstwie fabularnej – są wątki które wypadają dużo lepiej. Ot np. w oryginalnym filmie Zack sprowadza do parteru dwóch szkolnych chuliganów w scenie, która budzi wciąż moje zniesmaczenie, a w nowej wersji Cameron bardzo fajnie broni swojej młodszej siostry przed facetem, który chciałby ją wykorzystać. Obie sceny mają podobny punkt wyjścia, ale jedna jest dość obrzydliwa a długa ma całkiem dobrą choreografię. Film ma też plus za dodanie bardzo przyjemnego drugoplanowego wątku dwóch dziewczyn, które zaczynają randkować. Wątek jest fajny bo właśnie jest na drugim tle i nie jest przedstawiony jako problem. Choć trzeba przyznać, że pod względem reżyserii – nie jest to najwybitniejsza produkcja i często w czasie oglądania człowiek się zastanawia, dlaczego dany kadr jest taki dziwny, albo kto był odpowiedzialny za montaż.
Nie da się jednak ukryć, że obie produkcje cierpią na ten sam problem. Eksploatują jako kluczowy wątek szkolnej popularności, hierarchii, podziału na grupy. Choć te zjawiska istnieją to nie da się ukryć, że popkultura je tylko napędza, pokazując jako normę od której nie można odbierać. Film, z jednej strony wyczuwa, że social media coś zmieniają (nasza bohaterka awansuje w szkolnej hierarchii mimo niskiego statusu materialnego właśnie dzięki karierze w SM) ale wciąż pokazuje nam bardzo klasyczny podział na szkolne subkultury i bardzo klasycznie pojmowaną szkolną hierarchię. Wciąż ma też problem z samym pojęciem popularności, które wciąż traktuje jako kluczowe. Tym samym cała historyjka musi się zamknąć w dość banalnych obserwacjach i stworzyć paradoks gdy podważając niby status quo w istocie je utwierdza. Czekam na taką opowieść o nastolatkach która by te nowe linie podziału już uwzględniała. Nie da się bowiem ukryć, że rośnie nam bardzo inne pokolenie.
Na koniec taka smutna refleksja – zarówno w wersji z 1999 jak i współczesnej pojawia się wątek zmarłej matki. I to jest coś niesamowitego – matki mrą jak szalone w filmach o nastolatkach i młodych ludziach. Człowiek pomyślałby, że nie da się być nikim interesującym z dwójką rodziców. Jednocześnie nigdy nie jest to postać realistyczna, zawsze – ten ideał za którym pragną podążać w swoich pasjach i życiowych wyborach bohaterowie. Mam poczucie, że powinniśmy się domagać jakiejś sprawiedliwości dla filmowych matek – jakiejś obronnej tarczy – która sprawiłaby że scenarzyści wpadliby na jakiś inny pomysł na problemy bohaterów. Ale o tym to już w następnym wpisie.
PS: Mam jeszcze jedną refleksję która właśnie mnie naszła. Otóż w filmie pojawia się wątek tego, że po przyłapaniu swojego faceta na zdradzie i emocjonalnej reakcji dziewczyna traci wielu fallowersów. Wszyscy są oburzeni tym jak się zachowała. Chłopak który ją rzucił nie ponosi konsekwencji. Zastanawiam się czy autor scenariusza nie przeoczył, że jednak sporo się zmieniło i dziś zapewne bardzo wiele osób opowiedziałoby się po stronie dziewczyny. To jest w ogóle ten problem że scenariusz „Cała Ona” i „Cały On” pisał ten sam człowiek – R. Lee Fleming Jr. i mam poczucie, że niekoniecznie zna on młodzież, zwłaszcza współczesną tak dobrze jak mu się wydaje. A o nastoletnich dziewczynach nie wie zgoła nic.
PS2: Widziałam w sieci sporo rozkmin dlaczego brat głównej bohaterki w filmie „Cała Ona” nosi aparaty słuchowe skoro film w żaden sposób tego nie tłumaczy ale się do tego nie odnosi. Wiele osób, w tym aktor odgrywający rolę uznawało to za zupełnie niepotrzebne. A mi się wydaje całkiem sympatyczny sposób na to, żeby wprowadzić taką prostą reprezentację. Ostatecznie nie każdy aparat niesie za sobą jakąś historię i jest fabularnie ważny.