Hej
Jak wiecie od czasu do czasu zgłaszają się do zwierza różne firmy z prośbą o współpracę. Zwierz często odrzuca takie oferty – czasem ponieważ nie pasują do bloga, czasem ponieważ nie pasują do zwierza. Tym razem jednak zaproponowano zwierzowi by zdecydował się poświęcić chwilkę czasu na coś co pasuje i do bloga i do zwierza. Chodzi bowiem o nową stronę z filmami w trybie VOD. Co to oznacza? W skrócie kupuje się punkty , które potem wymienia się na filmy, które strona ma w ofercie. Nowsze filmy są droższe, starsze tańsze ale ogólnie ceny są raczej przystępne (oczywiście dla kogoś, kto chce za seans płacić, bo jak ktoś nie chce płacić to zawsze wyjdzie taniej). Strona co prawda nie ma jakichś szalonych ilości tytułów, ale jak się zwierz dowiedział, to dopiero początek i będzie się można spodziewać zdecydowanie większego wyboru. Do tego dowiedział się, że za serwisem (który nazywa się dość prosto Strefavod.pl) nie stoi żaden wielki kapitał czy firma, tylko grupa ludzi, chcących dostarczyć tak ponoć pożądanej przez widzów płatnej możliwości oglądania filmów w Internecie.
UWAGA POD KONIEC WPISU PREZENT DLA CZYTELNIKÓW
Tak zachęcony zwierz postanowił zobaczyć, czy rzeczywiście strona oferuje coś ciekawego. Postanowił wybrać kategorię rzadziej uczęszczaną i tak trafił do spisu filmów muzycznych a tam… Czarodziejski Flet w reżyserii Branagha. Zwierz oczywiście zna ten film i nawet posiada DVD, ale że jest ono w ciągłym wypożyczeniu… sami wiecie, trudno się powstrzymać. Oczywiście taka sytuacja uruchomiła w zwierzowej głowie cały ciąg rozmyślań i skojarzeń, który rzecz jasna zakończył się stworzeniem listy. Jakiej listy? Oto zwierz postanowił całkowicie popkulturalnie i zupełnie nie snobistycznie ułożyć listę swoich ulubionych filmów operowych. Przy czym pisząc o filmach operowych zwierz ma na myśli filmy a nie nagrania wystawianych na scenie oper.
Czarodziejski Flet (1975 reż. Ingmar Bergman)- jeden z pierwszych filmów operowych jaki oglądał zwierz. Przed kamerą – znakomita komiczna opera Mozarta, za kamerą mistrz ponurego kina i filmowej magii – Ingmar Bergman. Wszystko zaś po szwedzku co na zawsze kazało zwierzowi odczuwać pewne zdziwienie kiedy Flet śpiewany jest po bożemu czyli po niemiecku. Bergman zrobił film bardzo prosty – właściwie teatralny, posługując się niewielką ilością typowych środków filmowych. Co nie zmienia faktu, że przynajmniej zwierz widzi w tej adaptacji Szwedzkiego mistrza ponuractwa, odbicie pewnych elementów znanych z Fanny i Aleksander. jednym z elementów, które wbiły się zwierzowi w pamięć, jest koncentrowanie kamery na twarzy oglądającego przedstawienie dziecka, jakby reżyser chciał nam pokazać i zaproponować taki właśnie dziecięcy zachwyt teatralnymi cudami. Zwierz widzi też (choć może nieco na wyrost) nawiązania do Fanny i Aleksander w scenografii – która przypomina zwierzowi ten mały teatrzyk ktory w arcydziele Bergmana bawił się chłopiec. Jest to jednocześnie wystawienie bardzo tradycyjne, które nie ucieka od smoków, prób i masońskiego przekazu sztuki. Zwierz nie jest w stanie ocenić filmu głosowo (z resztą nie przykłada tej miary do filmów operowych) ale na pewno jest to wykonanie co najmniej poprawne. Zwierzowi zawsze pozostanie do niego olbrzymi sentyment. No i można powiedzieć, że to jest taka jego wersja fletu bo było to pierwsze spotkanie zwierza z tą bardzo lubianą przez niego operą.
Czarodziejski flet (2006 reż. Kenneth Branagh) – tym razem zwierz film obejrzeć po prostu musiał. Nie chciał – musiał go obejrzeć, bo i Mozart i Branagh. Tu zwierz zupełnie odłożył na bok słuchanie (chyba, żeby wychwycić słowa przetłumaczonego na potrzeby filmu libretta, którego to tłumaczenia dokonał nasz dobry znajomy Stephen Fry) i zajął się rozgryzaniem inscenizacyjnego konceptu. Konceptu trzeba powiedzieć ciekawego – wizualnie odwołującego się do pierwszej wojny światowej – mamy więc i okopy i tanki i pola identycznych grobów – które przynajmniej na zachodzie budzą jednoznaczne skojarzenia. Zwierz musi powiedzieć, że całkiem mu się pomysł Banagha na flet podoba, zwłaszcza, ze mimo tych zdecydowanie współczesnych nawiązań, nie stracił swojej magiczności (choć królowa nocy wjeżdżająca na czołgu to prawie jak Ryszard III na tanku). Zwierz rzecz jasna czuje się w obowiązku film uwielbiać, a ci którzy za Mozartem i Branaghem nie przepadają (i nadal czytają ten blog?!) winni się cieszyć bo właśnie doświadczenie Branagha z CGI które wyniósł z planu Czarodziejskiego Fletu zadecydowało między innymi o obsadzeniu go w roli reżysera Thora.
Don Giovanni (1979 reż. Joseph Losey) – zwierz widział film kilka razy ale ilekroć o nim myśli widzi go w głowie w czerni i bieli. Być może dlatego, że film korzysta z wielu kontrastowych kolorów a może dlatego, że po prostu mózg zwierza średnio działa. Zwierz uwielbia tą adaptację z kilku powodów – po pierwsze zwierzowi strasznie podoba się jak wykorzystano architekturę (w tym parki) – zwierz zawsze miał wrażenie, że tu otoczenie dostało dodatkową rolę, a reżyser zrobił wszystko by dając operze przestrzeń nie zabierać jej pewnej sceniczności. Czy idealnie przystrzyżone parki i symetryczne klasycystyczne budynki nie dają dokładnie takiej ramy. Po drugie to ekranizacja doskonale zaśpiewana (i przy tym zagrana), tak więc spokojnie można się z nią osłuchać i nie trzeba się potem przestawiać na inne wykonania (choć to akurat nie jest ulubione wykonanie Don Giovanniego zwierza). Po trzecie, zwierza zawsze intrygował pomysł reżysera by Don Giovanniemu towarzyszył ów prześliczny służący w czerni (Eric Adjani brat Izabeli)- nic nie mówiący, piękny każący sobie zadawać pytania cóż takiego reżyser ma na myśli. Zwierz lubi sobie zadawać pytania więc był zachwycony tym pomysłem.
Rycerskość Wieśniacza (1982 reż. Franco Zeffirelli) – Zeffirelli nakręcił strasznie dużo filmów na podstawie Oper ale zwierz najbardziej lubi Cavallerię Rusticanę – głównie dlatego, że zwierz w ogóle szaleńczo uwielbia tą operę, którą uważa za jedną z lepszych jakie są. Wszyscy dobrze śpiewają (Turiddu śpiewa Domingo co mówi coś nawet tym, którym ogólnie nic związanego z operą nic nie mówi), a do tego dostajemy znakomitą scenę procesji i odpowiednie otoczenie włoskiego miasteczka i prowincji. Ogląda się to strasznie dobrze, a Itermezzo budzi absolutny zachwyt połączeniem znakomitej muzyki i niesłychanie dramatycznej sceny która rozgrywa się zupełnie bez słow. Oto w jednej scenie w kościele żona naszego głównego bohatera dowiaduje się o jego romansie, dostaje potwierdzenie, że matka bohatera o tym wiedziała i że jest tym równie zrozpaczona co ona. A wszystko bez słów, z genialną muzyką. Plus Zeffirelli zagrał motywem przewijające się w tle religijności, która niewiele ma wspólnego z obyczajem ale trochę z boską sankcją wiszącą nad bohaterami. Jak to się ogląda. Jak to się wspomina. Jak się o tym pisze!
Rigoletto (1982 reż. Jean-Pierre Ponnelle) – Cóż można powiedzieć o Rigoletto? Nie jest to najlepszy film operowy jaki kiedykolwiek zrealizowano, czasem nawet wyraźniej niż na scenie widać w nim jak bardzo niedorzeczną akcję ma ta opera. Do tego śpiewaka który gra główną rolę należałoby wpisać w dekorację ponieważ nie umie grać a kiedy ma zaśpiewać arię po prostu staje na środku planu i śpiewa do kamery. Koszamr. Tylko, że tym drewnianym aktorsko śpiewakiem jest młody Pavarotti co trochę wynagradza całą resztę uchybień. Co zwierz mówi, zwierzowi wynagradza absolutnie wszystko.
Czarna Carmen (2005 reż. Mark Dornford-May) – pomysł jest prosty – Carmen przeniesiona właściwie w całości i bez zmian do Południowej Afryki. Współczesnej południowej Afryki. Nie zmienia się historia, nie zmieniają się osoby dramatu choć zmienia się język bo opera jest śpiewana w języku Xhosa. Do tego reżyser gra muzyką Bizeta czasem każąc jej rywalizować z lokalnymi dźwiękami, pozwala sobie na reinterpretacje jednocześnie pozostając zaskakująco blisko tego co znamy z oryginalnej opery Bizeta. Dla zwierza brzmi to świetnie i przede wszystkim znakomicie pokazuje że aby nadać operze nowego wigoru ne koniecznie trzeba rozebrać wszystkich na scenie i podrzucić neon – czasem wystarczy zastanowić się chwilkę czy przypadkiem XIX wieczna opera nie jest całkiem aktualna przy drobnej zmianie dekoracji. Znakomity film, który zdaniem zwierza powinien się spodobać zarówno tym, którzy lubią Carmen jak i tym, którzy lubią filmy nie koniecznie muzyczne.
Madam Butterfly (1995 reż. Frédéric Mitterrand) – zwierz ma mieszane uczucia co do filmu z 1995 roku. Z jednej strony nawet się zwierzowi podobał z drugiej, cały czas miał wrażenie, że trochę tam za ładnie i cukierkowo (to w tej ekranizacji kto inny śpiewa a kto inny gra? Pff). Jedyne co zwierzowi utknęło w pamięci (i bądź tu teraz mądry zwierzu czy na pewno z tego filmu) to zdjęcia z XIX wiecznej Japonii ilustrujące Ten śliczny chór bez słów. Problem polega na tym, że zwierz nie da głowy, czy to na pewno jest z tego filmu. Wydaje mu się że tak ale kurczę zwierz może się mylić. W każdym razie jeśli ten fragment jest z tego filmu to zestawienie to wystarcza by film znalazł się na liście.
Carmen (1984 reż. Francesco Rosi)- zwierz absolutnie uwielbia tą wersję Carmen. Być może dlatego, że to pierwsza Carmen jaką zwierz zobaczył w życiu. Dla zwierza ta wersja historii – rozgrywająca się jak Pan Bóg przykazał w ciepłej Hiszpanii (ileż w tym filmie słońca) ale jednocześnie w umownym świecie opery gdzie nikomu nie przeszkadza że owa Hiszpańska opera śpiewana jest po francusku (I słusznie bo tak śpiewana być powinna). Wykonanie jest znakomite ale ponownie zwierz najbardziej lubi wyjęcie Carmen z dekoracji, zagranie światłem, przestrzenią, wyblakłym jasnym kolorem ciepłego południa. Carmen w tej wersji jest prawdziwa, żywa, nie ociera się o wulgarność niektórych współczesnych interpretacji ale też nie pozostaje w tych grzecznych ramach adaptacji, w których muzyka jedno a śpiewacy drugie. Ogólnie łatwo po tej Carmen załapać o co w historii chodzi. Jak źle ulokowane pasje i uczucia mogą doprowadzić człowieka do załamania. Do tego jeszcze zwierz zawsze wyraźnie widział w tej wersji ta niesłychaną nierówność między pewną siebie Carmen a tym takim zastraszonym nie umiejącym się w tym wszystkim odnaleźć zakochanym żołnierzem. Ta wersja jakoś ukształtowała w zwierzu wizje tej opery i wszystkie inne wykonania i interpretacje zwierz już do niej odnosił. I w sumie dobrze, bo bez problemu mogłaby posłużyć jako metr z Sevres.
Piraci z Penzance (1983 reż. Wilford Leach) – dobra zwierz jest lekko kompulsywny i musi mu się każda lista składać do dziesięciu – tak więc zwierz nagina zasady i dorzuca ekranizację najcudowniejszej z operetek (czyli prawie jak opera). Zanim Jack Sparrow hulał po morzach mieliśmy Króla Piratów w wykonaniu Kevina Klaine i nikt zwierza nie przekona, że to właśnie w tym momencie obraz Pirata został raz na zawsze zmieniony. Plus film doskonale gra absurdami operetki, daje mnóstwo radości i każe nucić po seansie tak długo aż rodzina wystawi nas za drzwi.
No tak miało być popkulturalnie… A pal sześć zwierz czasem ma prawo odrobine się posnobować. Jakby był prawdziwym snobem to by się przecież nigdy nie przyznał, że lubi filmy operowe, tylko uparcie twierdziłby, że na żywo albo w ogóle. W każdym razie, zwierz poleca wam wszystkie produkcje – choć zaznacza, że z większością z nich może być trudno – zwierz ma kilka na płytach (no dobra nie zwierz tylko ojciec zwierza) ale płyty owe sprowadzać trzeba było tudzież na zagranicznych wojażach kupować. Stąd też tym bardziej cieszy, ze przynajmniej Czarodziejski Flet Branagha (Sir. Branagha!) można sobie obejrzeć bez ruszania się sprzed komputera. Trudno nie dostrzec w tym małego prezenty od losu.
Ps: Zwierz miał napisać wpis trochę sponsorowany ale jakoś mu temat uciekł w bok. Może dlatego zwierz nie jest dobrym materiałem na blogera współpracującego. W każdym razie zwierz ze swojego szczerego zwierzowego serca serwis poleca, bo już znalazł tam kilkanaście tytułów co by je chciał w przyszłości obejrzeć.
Ps2: Dlaczego właśnie teraz kiedy zwierz jest tak szaleńczo zapracowany jest premiera Mad Men? Może zwierz nadrobi w weekend. Jakież smutne jest życie człowieka zapracowanego. Zwłaszcza kiedy jest zwierzem. ??
A teraz obiecany prezent: Pięć pierwszych osób, które założą konto na Strefa VOD dostanie od zwierza kod na 160 punktów (to koszt obejrzenia sobie jednej premiery filmowej na platformie :). Wystarczy, że po założeniu konta prześlecie zwierzowi mail którego użyliście przy rejestracji (adres zwierza: ratyzbona@gazeta.pl). Co więcej to nie koniec prezentów – jeśli nie załapiecie się tym razem będą jeszcze inne okazje, bo zwierz sporo kodów dla was ma ale nie wszystko na raz :)