Hej
Zwierz rzadko znajduje się w sytuacji, w której rzucona mimochodem uwaga pod koniec wpisu staje się dla czytelników podstawą do domagania się całego zwierzowego wywodu. Ponieważ zwierz, jest z natury istotą posłuszną żądaniom i pragnieniom swoich czytelników (choć wie, że nie wszystkim), to zdecydował się przekuć uwagę we wpis. Ponieważ nie wszyscy są szaleńcami, którzy czytają zwierza codziennie (sam zwierz go tylko pisze, czytanie już zwierza nudzi), to wypada przypomnieć o czym mowa. Uwaga rzucona dwa dni temu przez zwierza brzmiała dość niewinnie, podzielił się bowiem zwierz swoją refleksją nad prostym faktem, że film, który oglądamy zmienia się w zależności od tego z kim go oglądamy. Nie jest to żadna nowość, zwierz doskonale zdaje sobie sprawę. Jednak problem z takimi stwierdzeniami polega właśnie na tym, że wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę, więc nigdy nie mamy okazji o tym pogadać. Tymczasem rozmawianie z innymi o przeżyciach nam bliskich jest jedną z większych przyjemności życia. Trzeba jednak zauważyć, że zwierz nie jest w stanie powiedzieć do jakiego stopnia jego odczucia przekładają się na uczucia jego czytelników. Dlatego zwierz prosi nie traktować owych uwag zwierza jako oświeconych mądrości wyrażanych z jakieś góry kinowego doświadczenia. Wręcz przeciwnie zwierz ma wrażenie, że jednak są to dość subiektywne sądy. Co nie zmienia faktu, że zwierz chętnie o nich porozmawia.
Zacznijmy od pewnej deklaracji. Zwierz uwielbia oglądać film sam. Pisząc sam ma na myśli sytuację, w której siedzi przed ekranem i nikogo nie ma w okolicy. Nikt nie oderwie go od filmu, nikt nie wyciągnie go ze świata fikcji do paskudnej rzeczywistości. Jednak nie chodzi tylko o prosty święty spokój w czasie oglądania chodzi o pewną pewność własnego prywatnego odbioru. Jeśli zwierz ogląda film najbardziej chce wiedzieć co sam o nim myśli. Paradoksalnie to wcale nie jest takie proste, kiedy ogląda się film z kimś i porównuje wrażenia. A porównywanie wrażeń oznacza zazwyczaj, że albo dodajemy do naszych zachwytów cudze, albo zaczynamy bronić filmu przed atakiem. Innymi słowy albo nasze zdanie zostaje wzbogacone albo podważone. Tym samym nie jest już tylko nasze. Ważne, zwierz nie twierdzi, że jest w tym coś złego – wszak najlepsze opinie kształtują się w dyskusji, a fakt, że zdanie jest nasze nie znaczy jeszcze, że jest słuszne. Ale miło wiedzieć co my sami pomyśleliśmy. Czasem bowiem to jest ta reakcja, do której potem staramy się usilnie powrócić. Zwierz chce mieć też możliwość przeżywania filmu tak intensywnie jak tylko chce. Innymi słowy nie ma ochoty powstrzymywać śmiechu czy łez tylko dlatego, że nie widzi podobnej reakcji u innych osób z którymi ogląda. Nawet najbardziej niezależni z nas nie chcą być jedyną łkającą osobą podczas gdy wszyscy inni pozostają niewzruszeni. Więcej – zwierz nie chce sobie zadawać pytania dlaczego on łka a inni nie. To nie jest głupie pytanie ale od razu stawia nas gdzieś z boku, każąc spojrzeć na swoje emocje z zewnątrz zamiast po prostu przeżywać. Samotne oglądanie odbiera też zwierzowi pewne poczucie zażenowania – jeśli film, który ogląda jest bardzo zły ( w rozumieniu nie udany a nie mało prestiżowy), nikt poza zwierzem się nie dowie, jeśli w dobrym filmie zdarzy się zła scena zwierz nie będzie musiał się wstydzić za to, że mu się film podobał. Innymi słowy samotne oglądanie filmów, które niektórym kojarzy się z bardzo smutnym sposobem spędzania czasu jest dla zwierza najlepszym sposobem na to by zapoznać się z filmem po raz pierwszy.
Zupełnie inaczej ma się do tego oglądanie filmów w kinie. Nawet jeśli zwierz często idzie do kina sam (biedny mały niekochany zwierz). Dlaczego? Kiedy zwierz był jeszcze młody i musiał zrywać się z angielskiego by obejrzeć najnowszy film Woodego Allena, odkrył prostą prawidłowość. Oglądając „Drobne Cwaniaczki” i śmiejąc się z bardzo entuzjastyczna widownią zwierz zrozumiał, że śmieje się tak radośnie nie dlatego, że film jest tak porażająco śmieszny (choć akurat zwierz „Drobne cwaniaczki” bardzo lubi) ale dlatego, że inni głośno się śmieją. Od tamtego czasu zwierz nabrał pewnego dystansu do swoich reakcji na film w kinie. Oczywiście zwierz nie twierdzi, że film który mu się spodobał w kinie nie będzie dobry w domu. Nic z tych rzeczy. po prostu w kinie każdy film jest odrobinę fajniejszy albo odrobinę gorszy niż w domu – przy czym wiele zależy tu od reakcji widowni. Trochę jak z Avengersami, którzy oglądani na sali pełnej fanek i fanów superbohaterów byli najfajniejszym, najśmieszniejszym i w ogóle najcudowniejszym super bohaterskim przeżyciem kinowym od lat. Na płycie DVD wylądował zaś film bardzo fajny i przyjemny ale nie dający tego kinowego poczucia absolutnego szczęścia. Czasem bywa odwrotnie, komedia która nie poruszy widowni kinowej może odżyć w naszym domu gdzie tylko my decydujemy co jest śmieszne. Film na którym nie byliśmy w stanie wysiedzieć w kinie zyskuje, kiedy oglądamy go z herbatką i kanapką pod ręką.
Oczywiście w przypadku filmów, które nam się podobają chcemy się nimi podzielić z innymi. A właściwie nie chcemy, bo zwierz kiedyś napisał, że filmu który naprawdę nam się podoba nigdy nie należy konfrontować z opinia innych. Zwierz widzi ten prosty mechanizm po wlanych doświadczeniach z pokazywaniem filmów rodzinie. Weźmy taki Skyfall, który zwierz bardzo lubi jako film (nie koniecznie jako Bonda) – pokazany w czasie tych świąt szanownej pani matce zwierza. Jako, że zwierz był osoba polecającą, czy przynoszącą płytę, poczuł się (zwierz wie, że to irracjonalne) odpowiedzialny za film – co oznacza, ze każda bolesna niedorzeczność scenariusza, każdy drętwy dialog czy gorzej zagrana scena, stają się w takim przypadku po części świadectwem naszego gustu. Zwierz czuje się w takich przypadkach nieco zawstydzony (że mógł przeoczyć takie niedociągnięcia) i odpowiedzialny (zwierz czuł się co najmniej jak Barbara Broccoli mająca wpływ na dobór Craiga do roli Bonda). Zazwyczaj kończy się to rozczarowaniem albo lekka irytacją zwierza, który nie może nic poradzić na to, że film który mu się podobał nie jest perfekcyjny. Najgorszej przeżył to chyba zwierz próbując pokazać swej szanownej matce rodzicielce Co się Wydarzyło w Madison County. Zwierz widział ten film nie raz i za każdym razem był znakomity. Dobrze zagrany, dobrze zmontowany, budujący napięcie i kończący się prześliczną sceną. Jakim więc cudem matka rodzicielka zwierza musiała oglądać film, który wlókł się niesamowicie, bywał miejscami koszmarnie pretensjonalny i egzaltowany zaś końcowa scena nie miała w ogóle żadnego dramatycznego wydźwięku? To z resztą zdarza się często, kiedy komuś za bardzo zachwalamy film, bądź gdy (jak w przypadku zwierza i jego matki rodzicielki) orientujemy się w czasie seansu, że wybraliśmy film zupełne na tej osoby nie przeznaczony (jak się okazuje filmem, który można matce rodzicielce pokazywać bez uczucia wstydu jest 'Ojciec Chrzestny”). Do dziś zwierz czuje narastającą w sobie frustrację, wynikającą z faktu, że tak kochany przez niego film nie zdał testu pokazywania go osobie trzeciej. Zdaniem zwierza ten mechanizm działa najsilniej kiedy pokazujemy film komuś na czyjej opinii nam zależy.
Ale to nie koniec filmowych metamorfoz. Korzystając z innych rodzinnych przykładów. Zwierz posiada brata, który ma skłonność do rozkładania na czynniki pierwsze fabuły niemal wszystkich filmów, które ogląda jednocześnie proponując inne rozwiązania (trzeba tu zaznaczyć, że inne rozwiązania proponują obaj bracia zwierza). Oglądanie z nim filmów zamienia się więc nie tylko w ciąg pytań co będzie dalej ale także w ciąg potencjalnie bardziej logicznych alternatyw wobec tego co zostało pokazane na ekranie. Brat zwierza miał zwyczaj niemal zawsze wychodzić z kina mówiąc „Wiesz co było w tym filmie nie logiczne…”. Oczywiście oglądając film z taką osobą, sami zaczynamy przyjmować niczym kameleon podobny sposób myślenia. Nagle zaczynamy dostrzegać te wszystkie luki w konstrukcji historii, czy co może ważniejsze – zaczynamy postrzegać samą historię jako pewną układankę wątków. Takie spojrzenie wcale nie skłania nad do poddawania się emocjom. Na ekranie mogą się dziać wzruszające rzeczy ale my będziemy zadawać najbardziej proste i analityczne pytania. Film, który jeszcze niedawno był z nas w stanie wycisnąć potoki łez nagle staje się zbiorem trudnych do zaakceptowania wyborów fabularnych reżysera. Zresztą pewną odmianą takiego oglądania jest oglądanie filmu z kimś, kto ma w zwyczaju rzucać w czasie seansu sarkastyczne uwagi. Uwagi takie – nawet jeśli celne, często zmieniają naszą percepcję filmu raz na zawsze, zazwyczaj dlatego, że obnażają coś czego wcale nie chcieliśmy na ekranie widzieć.
Jednak nie każdy seans z kimś może na film podziałać źle. Są takie towarzystwa, które mogą nawet średnią produkcję zamienić w fantastyczną. Przede wszystkim oglądanie filmu z dobrymi znajomymi, może ocalić nawet najgorszą produkcję. Zwierz nigdy nie zapomni jak na jednej imprezie w czasach studenckich (warto dodać, że imprezy na których bywał zwierz raczej nie przypominały tych, które zazwyczaj się wspomina), zwierz wraz ze znajomymi oglądał serię filmów o Bibliotekarzu – niezbyt dobrą podróbkę Indiany Jonesa z aktorem z Ostrego Dyżuru (Noah Wyle) w roli głównej. Ponieważ grupa znajomych zwierza, oddających się podobnie jak on zdobywaniu nierynkowego wykształcenia humanistycznego spędzała większość swojego życia w bibliotekach, historia o dzielnym Bibliotekarzu bardzo nas wciągnęła. Do tego stopnia, że ilekroć ktoś mówił na ekranie 'Bibliotekarz” cala grupa powtarzała ów czcigodny tytuł z nabożną czcią. Zwierz widział filmy o Bibliotekarzu wcześniej i później ale nigdy potem nie był to tak dobry wciągający film jak wtedy. Niektórzy mogą powiedzieć, że po odpowiedniej dawce alkoholu każdy film jest dobry, ale prawda jest taka, że filmy dobrymi często czyni towarzystwo. Przy czym czasem w takiej sytuacji filmu wcale się nie ogląda tylko daje mu się szansę, by dał nam powód do konwersacji o czymś zupełnie innym.
A skoro przy towarzystwie mowa, to jest jeszcze jeden sposób oglądania filmów. Widzicie zwierz ma zazwyczaj, kiedy ogląda z kimś film ochotę pauzować produkcję co trzy sekundy i dodawać jakąś ciekawostkę. Zazwyczaj zwierz się powstrzymuje albo (tym gorzej dla oglądających) się nie powstrzymuje i zamienia film w wersję z komentarzem. Jednak przynajmniej z perspektywy zwierza oglądanie filmu w takim towarzystwie jest znakomite. Zwierz ma kilkoro znajomych, z którymi oglądanie filmu zamienia się w przerzucanie się nawzajem informacjami i anegdotkami, którzy podobnie jak zwierz uwielbiają ciekawostki typu „czy wiesz, że ten aktor, grał w tym filmie z żoną, reżysera, która potem została żoną aktora z którym grał wtedy w tamtej sztuce” (zwierz pisząc to zdanie zmyślał ale uświadomił sobie, że chyba zna właściwie jeden taki przypadek). Przy czym nie chodzi nawet o samą wymianę informacji, czy spotkanie podobnego sobie kinomana. Zwierz nigdy nie zapomni jak poszedł z jedną ze swoich czytelniczek, fanek musicali na „Nędzników” (cześć Nibi!), i zobaczył jak film może podziałać na kogoś kto musical po porostu uwielbia. I zwierz dał się ponieść tym trochę pożyczonym emocjom co pozwoliło mu w filmie który nie jest do końca udany, na podstawie musicalu, który miejscami zwierza nie porywa, zobaczyć coś co może wzbudzać najsilniejsze z emocji. Fil rzecz jasna nie mógł na tym stracić – wręcz przeciwnie zyskał. Podobnie jak zyskują filmy które oglądamy z kimś całkowicie przekonanym o ich geniuszu. Wtedy widząc je pośrednio przez oczy polecającego często dostrzegamy w nich to czego sami nigdy byśmy nie zobaczyli.
Zwierz musi przyznać, że uwielbia jak filmy się zmieniają, jak wpływają na nie ludzie, z którymi je widzimy, jak zmienia je czas, okoliczności (o których zwierz kiedyś pisał tutaj), nasz wiek, nastawienie psychiczne. A jednoczesne to, ze za każdym razem są przecież dokładnie takie same i niezmienne, raz zachowane na taśmie filmowej, która potrafi unieść ciężar tej raz opowiedzianej historii, która za każdym razem opowiada się inaczej. Zwierz zastanawia się czy to nie największa magiczna sztuczka związana z kinem. To, że zmieniają się książki nie dziwi zwierza – wszak karmi je nasza wciąż zmieniająca się wyobraźnia, to, że zmieniają się sztuki jest oczywiste, muzyka zależy od wykonania i jakości płyty. Ale film, film zawsze jest ten sam. I zawsze jest zupełnie inny. Być może trudniej o lepsze zwierciadło nas samych niż historie, którymi się karmimy. Tylko pozostaje zawsze trudne do odpowiedzenia pytanie, co to wszystko tak naprawdę o nas mówi. Ponieważ jest późno (kiedy zwierz pisze te słowa), zwierz postanowi zatrzymać się jedynie na refleksji, że niezależnie jak świadczy to o nas zdecydowanie najlepiej świadczy to o możliwościach X muzy
Ps: Wracając dziś do domu zwierz rozmyślał nad pewną kwestią. Jak wszyscy wiemy istnieją takie filmiki na youtube co się nazywają Let’s play gdzie ktoś gra w grę komputerową, jednocześnie komentując – ludzie oglądają to pasjami. Dlaczego nie ma takich amatorskich komentarzy do filmów? Zwierz właśnie uświadomił sobie, że to byłoby znakomite. Zwierzowi nigdy nie dość filmów z komentarzami reżyserów, twórców i scenarzystów, móc obejrzeć film z dodatkowo nagranym komentarzem kogoś kogo opinii jest ciekawy byłoby fantastycznym przeżyciem. Nawet nie trzeba byłoby łamać praw autorskich wystarczyłby podcast (a może ludzie robią takie komentarze na podcastach tylko zwierz nie wie?). Serio to byłoby znakomite. Chyba że zwierz czegoś nie wie, i właśnie z dużym wysiłkiem odkrył coś powszechnie znanego. Anyone?
Ps2: Zwierz zaczął się bawić w 100 day movie challange, gdzie codziennie trzeba się podzielić innym filmem wedle wybranego klucza. Jeśli chcecie możecie śledzić zabawę zwierza na fb.??