Hej
Jak wiecie zwierz niekiedy bywa w Filharmonii. To takie mały zwierzowy przejaw kulturalnej wszystkożerności. Zwierz uwielbia to miejsce i uczucie kiedy melodia rozchodzi się po widowni tak, że czuć ją od czubka głowy po palce u stóp. Wtedy człowiek czuje się tak jakby nie istniało nic innego poza otaczającym go dźwiękiem. Jeśli jest to na dodatek dźwięk który się podoba trudno o tak czyste obezwładniające szczęście jak to które daje taka muzyka. Jest to uczucie nie porównywalne z żadnym innym słuchaniem muzyki czy to z nagrań czy nawet w świetnie wyprofilowanym audiofilskim pokoju gdzie wszystko wisi wedle wytycznych a odtwarzacz jest najdroższy z możliwych. Po prostu do takich odczuć trzeba orkiestry. Ale akurat wczoraj na zwierza żadne szczęście nie czekało i to nie dlatego, że musiał opuścić koncert nieco wcześniej. Ani tez nie dlatego, że wykonania były dość przeciętne. Zwierz poczuł się w Filharmonii źle bo spotkał się z zachowaniem, które nie przystoi w świątyni kultury wysokiej, ani powiedzmy sobie szczerze gdziekolwiek indziej.
Sprawa przedstawiała się następująco – zwierz siedział sobie w trzecim rzędzie (mimo niechęci swojego towarzysza, który ma czułe ucho i pisze dla czasopism muzycznych zwierz zmusił go do kupienia tańszych biletów) rozglądając się jak zwykle po sali (zaskakująco często zwierz kogoś tam spotyka). Przed nim w rzędzie drugim usiadła pani, obok niej stanął głęboki wózek inwalidzki, w której siedział towarzyszący jej Pan. Zwierz podejrzewa, że Pan cierpiał na porażenie mózgowe, w każdym razie był zdecydowanie osobą bardzo niepełnosprawną. Zwierz przez chwile pomyślał nawet, że to dobrze, że czasy się zmieniają i ludzie na wózkach mogą spokojnie wyjść z domu i pójść do filharmonii. Iluzja postępu szybko prysła. Do Pani podeszła bileterka w średnim wieku. Zwierz nie przysłuchiwał się z początku rozmowie (stąd nie napisze o sytuacji do gazet jak sugerowali mu niektórzy, bo wychodzi z założenia, że musiałby wtedy słyszeć całą rozmowę bardzo dokładnie) ale w pewnym momencie dotarła do niego dość przerażająca wymiana zdań. Otóż bileterka pytała Pani czy Pan się nie rusza w czasie słuchania muzyki bo część chorych osób ma takie jednostajne ruchy (tu pokazała o jaki ruch jej chodzi) i dyrygenci się na nie skarżą, że to przeszkadza. Po czym wskazała na dalsze rzędy jako na te gdzie można się ewentualnie przenieść. Niczego nie kazała, co warto zauważyć, jedynie zasugerowała. Pani, zapewniła, że jej towarzysz słucha muzyki spokojnie i potwierdziła to jeszcze raz kiedy bileterka dobitniej poprosiła o potwierdzenie, że Pan się nie będzie ruszał. Tu rozmowa się zakończyła.
Zwierz musi powiedzieć, że wpadł w stupor. Nie był do końca w stanie rozumieć, jak można przeprowadzić z kimkolwiek tego typu wymianę zdań. Uprzedzając pytania – zwierz nic nie zrobił. Wie, że powinien coś powiedzieć ale nie za bardzo wiedział jak się zachować. Pomijając fakt, że podsłuchiwał cudzą rozmowę w sposób absolutnie bezczelny nie był pewien czy Pani, na której twarzy nie dostrzegł ani zdziwienia ani oburzenia chciałaby by ktoś się za nią publicznie awanturował. Zwierz jest całym sercem za stawaniem w czyjejś obronie ale nie chciałby komuś zepsuć wieczoru dla własnego dobrego samopoczucia. Co prawda zwierz stwierdził głośno do swojego przyjaciela (który choć genialny siedzieć spokojnie raczej nie siedzi, w każdym razie do chwili kiedy zacznie grać muzyka), że z tego co wie dyrygent stoi tyłem do widowni i nawet najbardziej wiercący się widz nie jest w stanie mu przeszkodzić. Przyjaciel wyraził równe zdziwienie całym dialogiem i przyznał zwierzowi rację. Niestety zwierz nie zrobił nic więcej – trochę z zaskoczenia, trochę dlatego że koncert się zaczął.
Niemniej zwierz pragnie odkupić swoje winy. Bo kurczę jak to się dzieje, że ruchy pana na wózku przeszkadzają dyrygentowi a kręcący się z nudów (OK jeden utwór średnio dał się słuchać, a zwierz albo zasypia albo się kręci na nudnych utworach) zwierz jest już nieszkodliwy. Dlaczego bileterka z troską dopytuje się czy Pan na wózku będzie słuchał spokojnie, a nie zadaje tego pytania matce małego dziecka, które rozpłakało się w pierwszych minutach koncertu (jak szepnął przyjaciel zwierza „wcale mu się nie dziwię”). Dlaczego każdy wchodzący na widownię nie jest odpytywany na okoliczność umiejętności siedzenia w miejscu przez 90 minut, nie wiercenia się, nie gadania (starszy pan miesiąc temu został uciszony dopiero przez towarzysza zwierza po tym jak zagadał pół koncertu), dlaczego nie rewiduje się osób wnoszących cukierki (którymi szeleszczą tylko wtedy kiedy orkiestra gra piano) czy w końcu konieczność przedstawienia zaświadczenia lekarskiego o tym, że nie cierpi się na zapalenie płuc, gruźlicę, dusznicę czy jakąkolwiek inną chorobę układu oddechowego która zmusza ich do zanoszenia się kaszlem w czasie przerw między kolejnymi częściami symfonii. Są to rzeczy nie mniej przeszkadzające, a niekiedy nawet bardziej niż ruch osoby na wózku inwalidzkim. Zwłaszcza – co zwierz dobitnie podkreśla – dyrygenci widowni nie widzą i wszyscy moglibyśmy robić meksykańską falę i też by tego nie zauważył.
Zwierz spotkał się w miejscach gdzie uprawia się kulturę wyższą ze sporą ilością nietolerancji (towarzysz zwierza ubiera się do teatru dość niestandardowo) ale zawsze były to zachowania ze strony widowni. Wtedy zwierz wzdychał, złośliwie docinał paniom w pięknych strojach, które wypowiadały się na temat ludzi którzy nie umieją się zachować w teatrze (kiedyś takie panie objechały towarzysza zwierza za strój by potem radośnie gadać przez pół pierwszego aktu Wojny i Pokoju) ale nie miał poczucia, że coś jest nie tak. Ludzie są nietolerancyjni i rzadko kiedy przychodzi im do głowy, że ten Pan w dresie jest krytykiem muzycznym. Zwłaszcza, że nie ukrywajmy – w filharmoniach, operach i innych przybytkach muzyki poważnej wciąż więcej jest osób starszych z natury nieco mniej elastycznych (żeby było jasne zwierz nie twierdzi że każda starsza osoba jest nietolerancyjna – Broń Boże!). Ale chwila, w której tak zachowuje się pracownik Filharmonii to moment, w którym zwierza autentycznie zatyka. Bo prawda jest taka, że w Filharmonii zwierz zawsze czuł się bezpiecznie. Na zasadzie – jestem w miejscu, w którym obowiązują najwyższe możliwe standardy i nawet jeśli widzowie nie zawsze dorośli do tego by zaakceptować inność, to z całą pewnością dorosła do tego obsługa. W końcu gdzieś muszą być ci ludzie, którzy wszystkich traktują równo. Niestety okazuje się że zwierz się mylił – kto wie może naiwnie myślał, że muzyka jednak nie tylko łagodzi obyczaje ale także je kształtuje.
Zapewne część z was może powiedzieć, że obawy pani bileterki nie były takie nie uzasadnione. Że część chorych osób wydaje z siebie dźwięki, które utrudniają nie zakłócone słuchanie symfonii czy opery. Prawdę powiedziawszy jeśli nie mamy do czynienia z sesją nagraniową (a takie zdarzają się w Filharmonii niesłychanie rzadko a przynajmniej nie w obecności zwierza, którego najczęściej nie stać na bilety na takie imprezy) to na żadnym koncercie nie jest absolutnie cicho. Ludzie gadają, chrząkają, zanoszą się kaszlem czy zaczynają nucić. W Filharmonii nie ma audiofili (z resztą wszyscy schowaliby się w pierwszym rzędzie pierwszego balkonu bo tylko tam jest dobra akustyka w Warszawskiej Filharmonii) są za to melomani. Ale meloman, któremu przeszkadza ktokolwiek inny pragnący słuchać muzyki powinien zrzec się tego tytułu i opuścić mury filharmonii. Z resztą ponownie – skoro ma być tak cicho i w skupieniu to pouczać i przesadzać z dala od dyrygenta (który chyba w tym przypadku niczego nie mógłby być świadom bo był zagraniczny) wszystkich, którzy nie podpiszą dokumentu, że siedząc jak skała nie wydadzą z siebie żadnego dźwięku.
Zwierz musi z resztą przyznać, że nie pierwszy raz zdarzyło mu się zaobserwować jak bardzo polskie instytucje związane z kulturą wyższą (w nieco mniejszym stopniu z popularną) są nie dostosowane do przyjmowania osób niepełnosprawnych. Wciąż jest w Warszawie mnóstwo widowni teatralnych gdzie osoba na wózku po prostu się nie dostanie. Schody są wszędzie, wind prawie nie ma i jakoś wszyscy zawsze zgadzamy się z tym, że pewnych pomieszczeń nie da się przerobić. O ile zwierz jeszcze jako tako rozumie, że zupełnie rozrywkowe i rządne kasy kino trudno zmusić by zostawiło lepsze miejsce dla osób na zwózkach (zwykle muszą oglądać film z pierwszych rzędów gdzie widać najgorzej) o tyle fakt, że w Operze Narodowej (ale i w Filharmonii) osoba na wózku musi siedzieć w przejściu zamiast mieć wyznaczone miejsce (zwykle nie ma więcej niż jednej dwóch osób na sali więc nie mówimy o przebudowaniu całego audytorium) budzi w zwierzu mieszane uczucia. Chyba nikt kto wybiera się na wydarzenie kulturalne nie byłby zadowolony z miejsca w przejściu. Oczywiście zwierz wie, że to wierzchołek góry lodowej i że osoby niepełnosprawne w Polsce mają dużo większe problemy na głowie. Ale z drugiej strony gdzieś trzeba zacząć. Dlaczego nie od kultury? Przecież co jak co, ale niezależnie od kondycji fizycznej i stanu zdrowia, dostęp do kultury jest ludziom potrzebny.
Zwierz nie mówi, że nic się w tej materii nie dzieje – ostatnio minął w kinie grupę osób niewidomych co wskazuje, że zdecydowanie coś się pozytywnego dzieje. Są przecież co raz popularniejsze systemy pozwalające niewidomym słuchać filmów. Co raz częściej widuje też osoby na wózkach w kinach – którym zazwyczaj jednak pomaga obsługa – co świadczy o tym, że zmienia się powoli nastawienie do osób niepełnosprawnych w przestrzeni publicznej. Ale z drugiej strony takie wydarzenia jakich zwierz był dziś świadkiem cofają nas o lata świetlne. Zwłaszcza w przypadku podejścia do osób, o których obsługa mniema, że są niepełnosprawne intelektualnie. Choć wydaje się, że akurat muzyka to coś co może cieszyć niezależnie od intelektu. Wciąż jednak pokutuje przekonanie, że właściwie osoby takie powinno się oddzielać lub chować przed pełnosprawnymi.
Właściwie zwierz nie wie co więcej napisać bo cóż mu pozostaje poza złością i planami napisania oburzonego listu do Filharmonii. Niemniej trzeba przyznać, że choć zwierz nadal uwielbia słuchać muzyki klasycznej na żywo i nadal twierdzi, że każdy choć raz w życiu powinien pójść do Filharmonii to nie jest pewien czy tym przybytkiem do którego warto udać się po kulturę wysoką jest Filharmonia Narodowa. Bo skoro tak wygląda kultura wysoka to zwierz już woli do kina. Tam też ostatnio muzykę dają.
Ps: Zwierz zdaje sobie sprawę, że takie wybuchy świętego oburzenia są łatwe ale niewiele zmieniają. Nie mniej zwierz uważa, że skoro już zdobył sobie jaką taką grupę czytelników może się przed nimi oburzać publicznie. W końcu po coś ma tego bloga.??