?
Hej
Niekiedy seriale, filmy czy powieści zabierają nas w rejony dobrze znane, oprowadzają po pokojach, które już widzieliśmy, każą się przysłuchiwać dialogom które dobrze znamy, podsuwają postacie, które już minęły nas na jakichś przyjęciach, które podglądaliśmy w sypialniach czy w pracy. Takie opowieści mają swój urok. Wszystkich dobrze znamy, kłaniamy się im jak tym znajomym, których imion dobrze nie pamiętamy ale widujemy ich na wszystkich wspólnych imprezach. Można się w takich historiach czuć bezpiecznie. Wiemy gdzie wszystko zmierza, możemy więc spokojnie i bez lęku przyglądać się obszyciom sukien, oświetleniu pokoju nasłuchiwać odgłosów zza okna. Czasem jednak – zdecydowanie rzadziej, coś jest nie tak. Wchodzimy do pokoju a tam niby wszystko w porządku, ale zupełnie inaczej. Wydaje się nam że wszystkich znamy ale tak naprawdę nie mamy o nikim zielonego pojęcia. Rozmowa się nie klei bo nie wiemy z kim rozmawiamy i o czym tak właściwie przyjdzie nam prowadzić konwersację. Stoimy, milczymy ale kto wie być może pierwszy raz naprawdę koncentrujemy uwagę na tym co rozgrywa się przed naszymi oczyma. Ten przydługi wstęp idealnie oddaje to czym jest dla zwierza odsłaniana w kolejnych odcinkach fabuła powieści Forda Madoxa Forda, czyli recenzowane z odcinka na odcinek Parade’s End.
Nasz bohater może i gania po ekranie w mundurze ale zajmuje się najstraszniejszym obliczem wojny – biurokracją.
Tym razem zwierz poczuł się zaskoczony dwojako. Pierwsze zaskoczenie to sposób w jaki w tym odcinku przedstawia się bezsens wojny. Zazwyczaj twórcy (zwłaszcza ci świeżo powojenni) lubią się koncentrować na cierpieniach frontowych, okopach bombach drutach kolczastych. Tu zanim przyjdzie front pojawia się cały koszmar zaplecza. Christopher nasz marudny bohater, stacjonuje bowiem z dala od frontu, gdzie mierzy się z ciągłymi inspekcjami, podaniami dotyczącymi gaśnic, które musi zdobyć ale których nie może zdobyć, kwestiami tak prozaicznymi jak to gdzie będzie stał jego koń, czy w końcu nie wciąż przekładanymi terminami wyjazdu kolejnych oddziałów na front (co nie dziwi skoro Anglicy muszą korzystać z francuskiej kolei), do tego przepustki i ciągłe bombardowania, które bardziej chyba go denerwują i nużą niż rozstrajają. Wojna, którą obserwujemy na poziomie oficerów i generałów traci całą swoja heroiczną otoczkę. Staje się zwykłym cyrkiem, pokazem braku kompetencji, nachodzących na siebie ambicji i pozornie błahych decyzji i sporów które mogą zadecydować o życiu ludzi i bohaterów. Przyglądając się zmaganiom bohatera z koszmarną materią wojennej biurokracji zwierz poczuł jakby nagle znalazł się raczej w świecie paragrafu 22 niż na Zachodzie bez Zmian. Być może należałoby uznać takie przedstawienie I wojny za jedną z większych zasług całego serialu. Oglądając kolejne obrazki – które autor musiał bazować na swoim życiu frontowym- nie sposób nie dostrzec, że absolutnie wszystkie współczesne wojny są w swoim jądrze takie same, równie nie zorganizowanie zorganizowane. Jest to nawet śmieszne kiedy od opisywanych wydarzeń oddzielają nas lata ale jednocześnie naprawdę przerażające.
W działaniach i przypadkach naszego bohatera jest coś zarówno śmiesznego jak i denerwującego co stanowi zaskakująco dobrą do oglądania mieszankę.
Zwierz z zaskoczeniem przyjął ten wątek podobnie jak postawę samego Christophera w tym odcinku. Pomijając chwilowo wątek żony dopiero w tym odcinku w pełni da się dostrzec jak jego sposób zachowania naprawdę zniechęca wszystkich. Kiedy dokoła lecą bomby nasz bohater pisze sonet by o tym nie myśleć (ach ci anglicy na froncie oddający się przyjemnościom pisania poezji na czas i tłumaczenia jej na czas na łacinę – widać że to naród nie nadający się do konfliktów), i choć zadrżą mu ręce gdy będzie z nich zmywał krew śmiertelnie ranionego żołnierza (ale zadrżą szlachetnie bo nie ze strachu a poczucia winy), to w następnej scenie zachowa się jak prawdziwy gentelman nie chcący naruszyć i tak wątpliwej czci swojej żony. Jego filozofia życiowa nakazuje trzymanie się zasad bo jeśli człowiek pozwoli sobie na odstępstwo – na strach, na zarzucenie zasad wtedy jak mówi bohater ” If you let yourself go you go futher than you wish”. To filozofia tylko dla wybranych a nasz bohater obnosi się z nią nieco za bardzo (choć chyba trzeba go usprawiedliwić – nie do końca świadomie – po prostu taki jest). Z resztą Christopher sam widzi, że jego zachowanie ludzi zniechęca – więcej niż raz odcinek przypomina nam , że oto naszego bohatera nikt nie lubi i to ta niechęć przypieczętuje jego los (ponownie pokazując jak to co prywatne i to co „zawodowe” mocno splata się w tym dawnym świecie). Wydaje się, że może nie autor (zwierz jeszcze nie doszedł do tego momentu książki – to długa książka w dość trudnym angielskim) ale z całą pewnością scenarzysta zdecydowanie się do Christophera odwrócił.
Trudno się z resztą dziwić bo odcinek kradnie Sylvia. Zwierz nie będzie poświęcał osobnego akapitu urodzie i grze aktorskiej Rebeccy Hall bo robi to od co najmniej trzech tygodni. W każdym razie przyjmijmy do wiadomości, że nie da się nie być pod wrażeniem i jednego i drugiego. Jednak Sylvia nie jest fascynująca tylko ze względu na znakomitą grę aktorską. To chyba (zdecydowanie wbrew intencji autora powieści) jedna z absolutnie ulubionych kobiecych postaci zwierza jaką widział od dawna na ekranie. Sylvia nie boi się wojny – i to nie tylko tej dalekiej frontowej ale i wystrzałów za oknem. Dla niej wojna to gra na smierć i życie tylko raczej zawracanie głowy, coś co nie stanie jej na przeszkodzie. Tak więc kiedy postanawia odwiedzić męża na froncie to nawet zakazy płynące prosto od generalicji jej nie powstrzymają. Nie ma przy tym w jej działaniach żadnej „dzielnej żony żołnierza” więcej zaś osobistego podszytego urokiem kaprysu.Trudno się z reszta dziwić, Sylvia roztacza wokół siebie taki czar, że właściwie nigdy nie ponosi konsekwencji swoich czynów (ponosi je za nią Christopher, który musi się mierzyć ze złością generalicji, która ma z jego żoną większy problem niż z niemieckim frontem). Jednak powód dla którego pojawia się na froncie jest dość specyficznie nie egoistyczny. Wydaje się, że jej ciągła próba ustalenia z Christopherem tego jakim będą małżeństwem doszła do momentu kiedy już żadna ze stron nie jest w stanie stać na moralnych wyżynach i poczuć drugą. Obserwując ich dość bolesny taniec w czasie dwóch dni spędzonych tuż obok – kiedy mijają się o krok jednocześnie chcąc i nie chcąc się spotkać nie sposób dostrzec jak bardzo tragiczna jest to sytuacja. I właściwie trudno jednoznacznie zdefiniować na czym ta tragedia polega poza odwołaniem się do przytaczanego już argumentu, że mamy tu dwoje ludzi, którzy nie powinni być nigdy razem, a których jednak mimo wszystko coś łączy. I nie ma chyba bardziej bolesnej dla widza sceny, kiedy w końcu po tylu latach (bo odcinki opowiadają nam bowiem historię pięcioletnią) w końcu nie ma już nic więcej do omówienia. Sylvia i Christopher nareszcie znajdują się w momencie w którym żadnemu już nie zależy przez co zależy obojgu. Z resztą lista grzechów – jej i jego wypowiedziana na głos, oddarta z plotek, przypuszczeń i domysłów wcale nie brzmi tak straszliwie jakby wskazywała na to narastająca wokół nich atmosfera. I tu gdzie człowiek spodziewa się długo i szczęśliwie dostaje scenę na poły komiczna na poły tragiczną. Tam gdzie Christopher jest gotowy nareszcie przebaczyć żonie przeszłość dosłownie wchodzi przez drzwi niszcząc przyszłość bohatera. Trzeba być niezłym pisarzem i okrutnym scenarzystom by taką scenę napisać. Z drugiej strony – wydaje się, że bez tej sceny cała opowiadana nam historia straciłaby wiarygodność. Wydaje się, że nieporozumienie, niedopasowanie czy w końcu brak kontaktu jest najwięszką przeszkodą ale i paradoksalnie jądrem związku tych dwojga ludzi.
Trochę jak na tym zdjęciu – nasi bohaterowie często się widują, zamieniają słowa ale zawsze jedno z nich wydaje się być nieco nie obecne, oddalone i niepewne tego co zrobi drugie.
Niemniej dla zwierza najbardziej rozdzierająca jest scena która następuje później, kiedy nasz bohater, który na skutek wszystkich możliwych osobisto zawodowych komplikacji trafi na front rozmawia z generałem, przed którym przez tyle lat udawało mu się tworzyć pozory, życia którego nigdy nie prowadził. To właśnie w tej scenie, kiedy generał uświadamia Christopherowi, że wszystkie podejmowane przez niego decyzje życiowe były podejmowane w imieniu zachowania zasad, których tylko on już się trzymał, a które już naprawdę nie mają sensu zwierz poczuł, że nasz bohater został złamany. I choć zwierz wie, ze się powtarza, to jednak wydaje się, że jest to właśnie jeden z motywów powieści – egzystencjalne bicie człowieka trzymającego się kurczowo nie mających już sensu zasad. Trzeba też powiedzieć, że scena ta wywiera większe wrażenie bo generała gra Roger Allam. Dotychczas jego postać kręciła się po różnych odcinkach, dostarczając elementu komediowego. Zwierz z dużą dozą sympatii przyglądał się postaci, która plotkowała wyciągała niewłaściwie wnioski a sterując armią zachowywała iście angielskie połączenie dobrych manier i braku cierpliwości. Jednak w scenie między Christopherem a generałem mamy okazję zobaczyć po raz pierwszy chyba kogoś, kto za naszym bohaterem może nie przepada ale chyba na tyle się o niego troszczy by powiedzieć mu prosto w twarz jak sprawy stoją. Allam idealnie przechodzi od komicznej postaci do sceny absolutnie poważnej, z taką lekkością na jaką stać niewielu aktorów. Gdyby nie on to zwierz nie wie czy scena ta tak bardzo utkwiłaby mu w pamięci. Z resztą dostaje on do wypowiedzenia tytuł jednego z tomów książki co jest ładnym ukłonem w stronę tych którzy jednak wzięli się za przeglądanie kartek.
Jedna scena pod koniec śmiesznego nawet ocinka potrafi uświadomić nam, że cały czas oglądamy elementy dość traficznej układanki.
Zwierz jest zauroczony odcinkiem przede wszystkim dlatego, ze nie jest on smutny. Wręcz przeciwnie jest w nim bardzo zabawnie głównie za sprawą Sylvii (scenarzyści co prawda wrzucili jedną scenę z Valentine żebyśmy nie zapomnieli o istnieniu tej postaci ale jest ona wysoce zbędna) i jej absolutnego braku strachu przed wojną, frontem i kimkolwiek w mundurze. Ożywa też trochę Tietjens, i choć Benedict dobrze go gra (zwierz zastanawia się jak można tak drastycznie ładnieć i brzydnąć między ujęciami) to jednak zwierz nadal chce głowy osoby, która robi mu makijaż. Serio to się robi odrobinę kuriozalne. Nie mniej właśnie z powodu tego lżejszego charakteru odcinka wszystko robi się nagle jakieś takie smutne – ponownie przywołując w pamięci zwierza paragraf 22 kiedy człowiek śmieje się z książki by zdać sobie sprawę, że jest bardzo smutno. Jest to zdaniem zwierza najwyższa i najlepsza forma wzbudzania w nas emocji. Jedyny problem jaki zwierz widzi to majaczące na końcu zakończenie. Odcinek czwarty tak mocno i ciekawie rysuje postać Sylvii i każe nam się do niej odnosić z tak wyraźną sympatią, że jeśli nasz biedny bohater wyląduje z nieszczęsną sufrażystką to może się okazać, że zamiast oglądać film o Christopherze Tietjensie i jego złej żonie będziemy wszyscy wracać do serialu o Sylvii i jej głupim mężu.
Pozostaje pytanie gdzie dojedziemy z tym towarzystwem. Zwierz ma wrażenie że nie do końca tam gdzie chcieliby trafić widzowie.
Ps: Do wszystkich znużonych relacjami zwierza z frontu pierwszej wojny – zwierz informuje, że całość ma jeszcze tylko jeden odcinek, więc już zaraz zbliżamy się do konkluzji. Z resztą wszyscyśmy powinni ten serial obejrzeć bo jest dobry, ciekawy i jak twierdzi zwierz zupełnie inny.