?
Hej
Dla wszystkich nie zainteresowanych dalszymi losami Christophera Tietjensa zwierz ma przykrą wiadomość. Choć zastanawiał się czy poświęcać Parade’s End kolejny wpis dwie rzeczy zaważyły nad tym, że wątpliwości te się rozwiały. Pierwsza to zapewnienia części czytelników, że wpis z całą pewnością przeczytają. Druga to fakt, że z każdą minuta odcinka serial podobał się zwierzowi co raz bardziej. Zwłaszcza, że od ostatniego wpisu zwierza jedna rzecz znacząco się zmieniła. Zwierz zajrzał do książki i choć jego usłużny Kindle wskazuje, że zwierz przeczytał zaledwie 3% materiału (co nie jest tak mało biorąc pod uwagę, że zwierz ma całą tetralogię w jednym wirtualnym tomie) to uświadomiło to zwierzowi jak trudna do zekranizowania jest książka. Z resztą trudy przenoszenia na ekran modernistycznej powieści – tak widoczne w rozczłonkowanej skaczącej do przodu i do tył narracji pierwszego odcinka, w drugim zostały poskromione. Oczywiście historia nadal ma epizodyczny charakter ale zwierz jakoś nie wierzy by ktokolwiek skarżył się na to, że trudno mu zrozumieć o co chodzi. Zwierz musi was też ostrzec, że mimo wszystko w recenzji będą spoilery. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że rozmawiamy o ekranizacji powieści z lat 20 – innymi słowy – nie jest to dla nas nowość. Ale przede wszystkim dlatego, że bez ujawnienia tego co dzieje się w życiu naszych bohaterów trudno cokolwiek o odcinku napisać.
Nastrój jaki unosi się nad historią – rozgrywającą się w głównej mierze w ostatnim poprzedzającym wojnę roku, przypomina powiedzenie o gwiazdach które lśnią najjaśniej tuż przed tym aż przestają istnieć (zwierz nie ma zielonego pojęcia czy jest w tym choć odrobina prawdy). Widzimy spokojny świat angielskiej arystokracji w jego absolutnym rozkwicie. Radosny sylwester z roku 1913 na 1914, przechadzki nadmorskimi klifami gdzie na końcu czeka suto zastawiony stół obsługiwany przez służbę, mecz krykieta w Eaton gdzie biel ubrań i zieleń trawy tworzą przepiękną kompozycję. Oczywiście jest to świat wstrząsany przemianami – Stoppard dopisał do scenariusza nieobecną w powieści scenę niszczenia przez sufrażystkę obrazu w Londyńskiej Galerii – akt pokazujący zaskakującą brutalność czasów które dopiero mają nadejść. Ale jednocześnie nie tak daleko można oglądać wystawy post impresjonistów zastanawiając się ile ten dziwny nurt potrwa. Pani domu może się skarżyć na brak łazienki ale skoro nie ma takich udogodnień to przecież zawsze znajdzie się służąca. I nawet krępujący gorset obyczajów rozluźnił się na tyle, że można niekiedy podążać za głosem pożądania nie skazując się na ostracyzm. Piękny to świat, wytworny, dobry do życia. I chylący się ku upadkowi.
Piękny spokojny świat, po którym jeżdżą nigdy nie spóźniające się pociągi
Z upadku zdaje sobie sprawę nasz bohater – wciąż niezmiennie szlachetny, przywiązany do swojego kraju bardziej chyba niż do samego siebie Christopher jest w tym filmie niczym głos sumienia. Wciąż przypominając – wbrew temu co chcą słyszeć zebrani wokół niego ludzie, że wojna jest kwestią czasu. To przykre uczucie obserwować jak kolejni bohaterowie ignorują jego pewność co do nieuchronności konfliktu – jesteśmy przecież doświadczeniem równie mądrzy co Christopher. Ten zaś wciąż stoi po stronie dawnych zasad dotyczących zachowania. Na wieść o śmierci matki przez jego twarz przepłynie cień smutku ale emocji nie okaże. Jest przecież tym prawdziwym anglikiem. Może potępiać romans przyjaciela, ale dam mu pieniądze umożliwiające wyjazd. Co ważne – da a nie pożyczy. Dlaczego nie pożyczy – bo t nie należy do dobrych manier. Z resztą przekonanie o tym, że należy trzymać się zasad prowadzi – do największej tragedii Tietjensa i zwierz nie odnosi się tu do szalonej sytuacji w której mężczyzna prawie niezdolny do wyrażania uczuć jest kochany przez dwie kobiety (o tym za chwilę) ale przede wszystkim do decyzji by udać się na wojnę. Co prawda szlachetny bohater udaje się na zupełnie inną wojnę niż myśli (i niż myślą wszyscy jego zwierzchnicy i przyjaciele) ale to jest już wiedza nas i autora nie zaś jego bohaterów. Widać, że taki sztywny dość sposób postępowania scenarzyści starają się łagodzić (jak zwierz podejrzewa do spółki z autorem) przedstawiając jego relację z synem, którego niewątpliwie kocha i chce się nim opiekować. Zwierz nie będzie tu czynił kolejnych peanów na cześć Cumberbatcha ale powie tylko, że widać iż oswoił się z rolą i w porównaniu z pierwszym odcinkiem wydaje się zdecydowanie swobodniejszy. Z drugiej strony zwierz dostrzegł, jak do perfekcji opanowane ma wszystkie te postawy i drobne ruchy których się już nie wykonuje. Kiedy podpisując czek trzyma jedną rękę za plecami w charakterystyczny dla dawnej postawy sposób to jest to taka drobna perełka o której czasem twórcy zapominają.
Uczucia nie przystoją anglikom. Nie mniej zagrać uczucia tak by tylko cieniem pojawiły się na twarzy – to angielska specjalność.
W tym odcinku bardziej nawet niż w poprzednim postać Christophera jest skontrastowana z postacią Sylvii. Zanim zwierz zacznie pisać cokolwiek o postaci musi stwierdzić, że Rebbecca Hall wygląda w tym odcinku absolutnie przepięknie. Zwierz wspominał już że służy jej moda z epoki ale zwierz rzadko znajduje się w sytuacji kiedy spogląda na aktorkę z takim podziwem. Z resztą nie jest to uwaga zupełnie bez znaczenia bo wydaje się, że sposób postępowania i nastawienia Sylvii do świata wynika z faktu, że doskonale zdaje sobie sprawę, że jest pożądaną przez wszystkich pięknością. Jednak Sylvia to postać rozdarta i przy tym nieszczęśliwa. Potrząsanie mężem nic nie dało, nic nie dał romans, nadal nie udało jej się wzbudzić w nim tych gorących uczuć o których marzy. Nie ma w serialu lepszej sceny niż mąż który wchodząc do łazienki żony nie jest w stanie na nią spojrzeć. Złość Sylvii a właściwie jej frustracja nie tyle jest w tym momencie zrozumiała ale każe nam inaczej spojrzeć na naszego teoretycznie szlachetnego bohatera. Perspektywa Sylvii jest bowiem inna od naszej, przekonana, że uprzejmość i spolegliwość Christophera jest wyrafinowaną forma kary, męczy się bardziej niż zwykle, nie mogąc go zmusić do reakcji ani chwilową ucieczką w klasztorne odosobnienie ani życiem całą pełnią razem z londyńską socjetą. I choć wydaje się, że nasz bohater wcale nie ma takiego zamiaru im bardziej ignoruje jej zachowania tym bardziej ją dręczy a jednocześnie być może po raz pierwszy naprawdę w sobie rozkochuje. Kto wie, czy jedna rozmowa nie doprowadziłaby ich do jakiejś w miarę znośnej konkluzji. Ale oni ze sobą nie porozmawiają bo dzieli ich duma – i to w przypadku każdego z nich zupełnie inny jej rodzaj.
Zwierz rzadko zachwyca się urodą aktorki ale Rebbeca Hall jest tak wyjęta z czasów o których opowiada serial i powieść że to aż przerażające.
Ale jest jeszcze Valentine- dzielna sufrażystka z poprzedniego odcinka w tym okazuje się jednak nieco kimś innym. Teoretycznie niezależna i nowoczesna w istocie jest jedną z tych wielu zaangażowanych dziewcząt, które choć dzielne i mądre nie wiedzą za wiele o życiu. Jej światem rządzą jeszcze upadające w około romantyczne ideały. Kiedy dość boleśnie przekona się, że ludzi idealnych nie ma a piękno, miłość i czystość ładnie wyglądają na papierze ale średnio aplikują się do prozy życia- wtedy nagle poczuje się zupełnie bezużyteczna. I nawet nie lubiąc tej postaci nie sposób jej odrobinę nie żałować bo rzeczywiście wydaje się, że dla dziewcząt jej pokroju w nowym świecie nie znajdzie się już za wiele miejsca. Zwierz ma wobec tej postaci dużo ciepłych uczuć, choć nie uważa by jej ewentualny związek z Christopherem (o którym chyba jest w tym momencie jasne że odwzajemnia jej uczucia) miał jakąkolwiek przyszłość. Ludzie którzy zbyt mocno kochają realia czasów minionych – nawet jeśli tego oficjalnie nie deklarują jak Valentine (która jest sufrażystką ale zwierz podejrzewa, że wiele w niej konserwatywnych poglądów nie na politykę ale na życie) nie powinni się wiązać z podobnymi marzycielami. Może się to źle skończyć. No ale zobaczymy – w końcu zwierz nie wątpi że wojna nieco ich z tej wizji wyleczy. Co ciekawe zarówno Valentine jak i Sylvia na wieść o wyruszeniu naszego bohatera na wojnę reagują tak samo. Złością, niechęcią i może nie potępieniem ale pewnym dystansem. Obie zachowują się identycznie co jest ciekawym zabiegiem. Bo w sumie tak różne postacie denerwują się dokładnie tym samym – szalonym pomysłem ukochanego mężczyzny by trafić na front. Ładna to obserwacja, która zwierzowi bardzo przypadła do gustu.
Nasza bohaterka pięknie uświadamia sobie na ekranie, że pomiędzy tym w co wierzy a tym jakie są realia istnieje olbrzymia przepaść.
Oczywiście to nie wszystko co o odcinku można powiedzieć. Przede wszystkim o ile odcinek pierwszy był ładny, to ten jest absolutnie piękny. Od białych klifów, przez zameczki w Szkocji, angielskie posiadłości, wiatr grający w przybraniach łbów koni ciągnących karawan, strojów bohaterów, cylindrów, lasek i wystrojów wnętrz. Wszystko jest piękne, dopracowane i na swoim miejscu. Jedno spojrzenie na tą wysmakowaną symetrię, na tą nie wymuszoną elegancję i już wiadomo, że ten świat długo się nie ostanie. Twórcy serii chyba dobrze wiedzą co robią. Abyśmy mogli w pełni opłakiwać świat którego nie znamy musimy uwierzyć w jego urodę. Nawet jeśli jest tylko powierzchowna. Do tego aktorsko wszyscy sprawdzają się wyśmienicie – Roger Allam dostarcza niespodziewanego elementu komicznego jako człowiek który podejrzewa naszego bohatera o wszystkie zdrady świata. Z Kolei Rufus Swell grający tracącego rozum pastora mając zaledwie dwie sceny w odcinku niemal kradnie cały show. To znakomity aktor, którego bez wahania można obsadzić w najmniejszej roli. Na ekranie ponownie mignął zaledwie Rupert Everett co każe się zastanawiać jaką dużą rolę wyznaczono mu w przyszłości bo przecież tacy aktorzy trzech minut na ekranie nie grają. A to tylko zaostrza apetyt.
Łzy naszego bohatera nigdy nie są wywołane tylko własnymi uczuciami – to nad czym rozpacza to raczej ich sprzeczność z tym w co wierzy. A zdaje się, że najmocniej wierzy w Anglię. W taką Anglię w jaką nie wierzy już chyba nikt inny.
Zwierz jest bardzo daleki od idealizowania przeszłości. Z wielu powodów – głównie dlatego, że jest historykiem a historykom takie pomysły wybija się szybko z głowy. Nie mniej patrząc na ten świat po którym mknęły wygodne pociągi które zapewne nigdy sie nie spóźniają, trudno nie pomyśleć ze smutkiem że stukot kół zgra się niedługo z odgłosem wojskowych butów, który ten świat raz na zawsze zniszczy. I nawet pociagi będą brzydsze.
Ps: A jutro o przygodach ponad 900 letniego kosmity. To przecież oczywiste.