Jest grudzień a to oznacza, że mogę w końcu, po tygodniach reseachu przedstawić wam pierwszą część mojego zestawienia świątecznych filmów. Od razu uprzedzam – większość z tych filmów nie powstała w tym roku, ale w tym roku miałam do nich dostęp na platformach streamingowych. Z moich obserwacji wynika, że królem kupowania dostępu do filmów Hallmarku został ostatnimi czasy Amazon, natomiast Netflix trochę poczekał i kilka filmów wpadło dopiero w grudniu. Dlatego to jest część pierwsza moich około świątecznych filmowych rozważań. Część druga wpadnie pewnie koło piętnastego.
Jak co roku pragnę przypomnieć, że wszystkie te filmy są obiektywnie słabe i schematyczne, ale jednocześnie – zamykają się w gatunku filmu świątecznego. Czasem człowiek ma ochotę na film świąteczny i wtedy szuka czegoś w tym gatunku co sprawi mu przyjemność. Film świąteczny by sprawił przyjemność nie musi być dobry, bo filmy świąteczne (nie mylić z filmami, które dzieją się w czasie świąt) z natury dobre nie są. To filmy telewizyjne, które mają obowiązek trzymać się pewnych zasad i możemy oceniać jedynie – jak dobrze to robią
Świąteczna Iskra
Na pierwszy rzut, film, na który czekałam najdłużej, bo pierwszy raz dowiedziałam się o jego istnieniu zaraz po tym jak powstał. Trudno się dziwić, że wzbudził we mnie pewne emocje, bo w głównych rolach występują Jane Seymour i Joe Lando. Para grała razem w serialu „Doktor Quinn” i jeśli tak jak ja wychowaliście się w latach dziewięćdziesiątych, to było tio niesłychanie ważne dzieło kultury. Potem przez kilka lat byłam pewna, że ktoś kogo znam na sto procent umrze na wściekliznę. Wychowywanie się w latach dziewięćdziesiątych było specyficznym przeżyciem.
Świąteczna Iskra to opowieść, w której główna bohaterka – niedawno owdowiała, po raz pierwszy od lat jedzie na święta do córki. Naszej bohaterce nie jest łatwo pogodzić się z tym, że jest gościem i wszyscy proszą by nie sprzątała, nic nie organizowała i się zrelaksowała. Na całe szczęście, zanim córka pogoni ją precz pojawia się ważne zadanie. Trzeba pomóc lokalnemu centrum kultury organizując przedstawienie teatralne na święta. Koniecznie trzeba też obsadzić w roli głównej przystojnego dziennikarza i można czekać na miłość, cuda i nowe życie.
Film wyróżnia się na tle produkcji świątecznych nieco innym podejściem do głównych bohaterów. Mówimy tu o ludziach nieco starszych niż zazwyczaj, takich którzy przeżyli już w życiu swoje i niekoniecznie są gotowi na zmianę w życiu. Rzadko się zdarza by film świąteczny próbował powiedzieć o życiu coś więcej, ale tu pojawia się całkiem nieźle podana refleksja na temat tego – co się dzieje, kiedy człowiek przyzwyczaja się do tradycji tak bardzo, że zamyka się na nowe doświadczenia. Co w filmie jest naprawdę urocze, to fakt, że właściwie nowe romantyczne życie głównej bohaterki dla nikogo nie jest problemem. Nie ma tu tradycyjnego problemu z córką czy ze znajomymi. Cały problem to próba odpowiedzi na pytanie – czy to romans na chwilę czy na dłużej.
Świąteczna Iskra wyróżnia się głównie poziomem gry aktorskiej. Widać, że Jane Seymour może i spędziła większość swojego życia w średnich produkcjach telewizyjnych, ale nie jest przypadkiem, że kojarzymy jej imię i nazwisko. Jest po prostu dobrą i szczerą aktorką, co sprawia, że nawet najbardziej schematyczne sceny jakoś się bronią. Nie zawodzi też chemia pomiędzy aktorami –tu nic się nie zmieniło – jak leciały iskry w Doktor Quinn tak lecą też tutaj.
Naprawdę dawno nie widziałam filmu świątecznego, który by mi się tak po prostu spodobał. Ten właśnie taki jest. Oczywiście wciąż jest to film świąteczny, co oznacza, że niekiedy dialogi i sceny są żenujące. Ale tu jest zdecydowanie więcej uroku niż żenady.
Najlepsze święta w życiu
Pierwszy film, który Netflix wrzucił w ramach swoich świątecznych produkcji. Mamy tu dwie rodziny – jedną, która ledwo sobie daje radę i drugą, w której wszystko wydaje się być drogą do sukcesu. Główna bohaterka, filmu co roku zgrzyta zębami gdy dostaje świąteczne podsumowanie wszystkich rodzinnych osiągnięć koleżanki (trzeba przyznać, że to jest tradycja, którą znam tylko z amerykańskich filmów i nigdy jej nie zrozumiałam), ale na skutek licznych i niekoniecznie zabawnych nieporozumień – obie rodziny muszą spędzić święta razem.
Film trochę się nie klei, bo niekoniecznie wie czym chce być. Z jednej strony – mamy klasyczne śmianie się z dwóch rodzin, które mają bardzo różne możliwości i tradycje, z drugiej – pojawiają się elementy tak niedorzeczne czy niepokojące, że gdyby puentą opowieści było jakieś masowe morderstwo wcale bym się nie dziwiła. Mamy więc dzieci wierzące w świętego Mikołaja, niezależnie od ich deklarowanych możliwości intelektualnych. Koszmarny wątek niszczenia czyjegoś ukochanego i dziedziczonego domku dla lalek (w ogóle co to jest z amerykańskimi komediami, że uważają zniszczenie czegoś cennego za takie zabawne). Pojawia się też wątek zazdrości, co w ogóle jest przedziwne, tak jakby fakt, że dwie osoby kiedykolwiek się znały od razu sugerował, że chcą być wiele lat później razem. Oczywiście jest też obowiązkowe przedstawienie świąteczne bo bez niego nie wolno nakręcić filmu świątecznego – przychodzi policja jasełkowa i koniec rumakowania.
Ta komedia świąteczna, nie jest osadzona w tradycji opowieść romantycznych, ale bardziej rodzinnych. To jest w ogóle ciekawa rzecz, że wszystkie niemalże filmy świąteczne potrzebują dzieci (zwłaszcza tych rezolutnych) ale większość produkcji traktuje je wyłącznie przedmiotowo jako narzędzie do pokazania nam, jak ważna jest magia świąt, ewentualnie by biznesmen z dużego miasta mógł się wykazać sercem nawiązując więź z dzieckiem bohaterki, które jest urocze. Są jednak też rodzinne komedie świąteczne stawiające na dzieci, które zazwyczaj są zupełnie nieznośne. Albo dostajemy rezolutne dziecię wygłaszające koślawe mądrości, albo dziecko, które zmienia ustawienia GPS w twojej nawigacji, bo musi poznać ludzi, których nigdy wcześniej na oczy nie widziało. Dziecko oczywiście nigdy nie ponosi żadnych konsekwencji, bo są święta.
Tym co jednak było dla mnie najbardziej zaskakujące, to fakt, że twórcy tej produkcji nie zrozumieli podstawowej zasady rządzącej filmem świątecznym. DALEJ SPOILER Widzicie – film świąteczny zawsze zawiera element śmierci. Ktoś musi nie żyć. Dlaczego? Bo przez to święta stają się ważniejsze, a wszelkie wzruszenia stają się głębsze. Problem w tym, że śmierć w filmie świątecznym musi być jednocześnie obecna i nieobecna. Musi wpływać na postawy bohaterów, skłaniać ich do trzymania się tradycji, ale nigdy nie powinna być prawdziwie smutna. Dlatego zazwyczaj bohaterom i bohaterkom umierają rodzice, czasem dziadkowie, niekiedy małżonkowie – ale zawsze święta zastają bohaterów już w jakimś stanie dystansu emocjonalnego Twórcy „Najlepsze święta w życiu” postanowili jednak złamać podstawową zasadę i kiedy śmierć się pojawia jest autentycznie smutna. Także dlatego, że nie dotyczy rodziców czy dziadków, ale dzieci. A śmierć dziecka i świąteczna opowieść nigdy nie powinny iść w parze. Wiedział to Dickens, powinien wiedzieć to też współczesny scenarzysta. Złamanie takiej zasady czyni film świąteczny zupełnie nie zdatnym do użytkowania, bo przekonywanie widzów, że jakoś się da przeżyć śmierć dziecka „BO SĄ ŚWIĘTA” raczej widza alienuje niż wprowadza we wspaniały nastrój.
Porwany: Pies na gwiazdkę
Na HBO Max znalazłam ciekawy wybór filmów świątecznych w których … pojawia się wątek kryminalny. W filmie o porwanym psie mamy historię mrożącą krew w żyłach. Oto nasza dzielna bohaterka jest asystentką gwiazdy designu. Wiecie, tylko w filmach świątecznych mamy gwiazdy wystroju wnętrz, których pies też jest sławny. W każdym razie obie wybierają się do rodzinnego miasteczka naszej bohaterki, gdzie dochodzi do … porwania psa. Więcej, pies zostaje porwany z klinki weterynaryjnej. Czy szefem kliniki weterynaryjnej jest przystojny pan weterynarz, który swego czasu spotykał się z naszą bohaterką? Każdy kto powie „TAK” dostaje pół punktu, bo to było naprawdę łatwe pytanie. Atmosfera zagęszcza się jeszcze bardziej gdy dodamy do tego, że słynna projektantka została oskarżona o kradzież projektów, a nasza bohaterka też ma podejrzenie, że nigdy nie dostanie awansu, a jej pomysły są wykorzystywane by budować cudzą markę. Oczywiście wszystko dzieje się w czasie świąt i kluczowym jest kto będzie sędzią w czasie świątecznego konkursu na dekorowanie choinki.
Twórcy filmu postanowili, że musi to być prawdziwy kryminał, więc mamy tu sporo potencjalnie podejrzanych (czyżby psa porwał uroczy pracownik kliniki weterynaryjnej z lekką obsesją na punkcie projektantki?), mamy prawdziwe red herringi a pod koniec… pod koniec robi się zaskakująco poważnie jak na to, że cała intryga dotyczy porwania psa. Nie należy się tu rzecz jasna spodziewać jakichś niesamowitych intryg, a zakończenie można rozgryźć mniej więcej w połowie, ale wciąż – jest tu jakiś nowy element, który nie pojawia się w dość klasycznej i schematycznej opowieści o tym, że w święta zawsze można się zakochać w kimś kogo nie widzieliśmy kilkanaście lat. Nie jest to produkcja porywająca, ale prawie nie umrzecie z zażenowania, co jak wiadomo jest plusem przy oglądaniu produkcji świątecznej.
Sprawa Gwiazdkowego Diamentu
Jestem zaskoczona tym, ile w tym roku mamy do oglądania świątecznych kryminałów. Przy czym korzystam ze słowa kryminał bardzo na wyrost. Sprawa Gwiazdkowego Diamentu próbuje sięgać po tradycje Agathy Christie. Mamy tu bowiem rodzinny zjazd, na którym zostaje zaproszona nasza główna bohaterka. Jej przyjaciółka ze szkoły zaprosiła ją na święta do swojej niezwykle zamożnej rodziny. Sama rodzina, ma swoje problemy, jednym z nich jest fakt, że są absolutnie nieznośni. Dobrze wychowani też nie są – bo od samego początku podejrzewają, naszą dobrą i miłą bohaterkę, że przyjechała ich okraść. Pani domu powinna dostać jakieś kursy dobrego wychowania, które nakazują ugryźć się w język zanim powiesz komuś, że dostaje miejsce w sypialni, ale ma cię nie okradać.
Oczywiście jak to bywa na tego typu zjazdach rodzinnych, oczywiście ktoś kradnie bezcenny diament. Podejrzenia od razu padają na naszą bohaterkę, która ma tylko jeden dzień by się wybronić. Na całe szczęście żadna porządna impreza świąteczna nie może się obyć bez wizyty autorki kryminałów, która pomoże rozwikłać sprawę i da naszej bohaterce szansę, by pomiędzy odrzucaniem kolejnych oskarżeń poflirtować trochę z młodym dziedzicem, bo to oczywiście film świąteczny i groźba pójścia do więzienia nigdy nie powinna przerywać niegroźnego filtru.
Sam film jest ciekawym przypadkiem – co się stanie, jeśli zrobimy zagadkę kryminalną godną Herkulesa Poirota, ale opowiemy wszystko bez emocji, bez polotu i w sumie bez jakiegoś większego zaangażowania. Mniej więcej od połowy filmu widz orientuje się, że nikt jakoś się bardzo tym diamentem nie przejmuje i że wszyscy są siebie warci. Pewnie byśmy wyszli, ale akurat wszystko przysypał śnieg. Ostatecznie nawet dobre zakończenie nie jest satysfakcjonujące, bo mamy szczerze dość absolutnie każdej osoby, która się pojawia na ekranie z autorką kryminałów (mającą skłonność do auto plagiatu) łącznie. Jedyny plus? Film nie pozostawia wątpliwości, że obrzydliwie zamożni ludzie potrafią być naprawdę paskudni. Co jest miłe, ale nie powinno zaskakiwać, bo filmy świąteczne z natury nie przepadają za zamożnymi ludźmi i opowiadają się po stronie klasy pracującej (z wyłączeniem monarchii, monarchie są spoko).
Boże Narodzenie w Chateau (uwaga są DWA filmy, które mają ten sam tytuł – w tym jest hotel Chateau a w innym jest prawdziwy pałacyk – mam wrażenie, że kończą się miejsca do których wystarczy dodać słowo Christmas by uzyskać niepowtarzalny tytuł)
Film świąteczny idealnie skrojony pod wszystkie schematy. Główna bohaterka jest pianistką, która dostała jedną złą recenzję, co oznacza, że przeżywa kryzys. Na całe szczęście, zamiast grać koncerty w święta, jedzie spotkać się ze swoją rodziną. Rodzina zaś spędza święta w hotelu, bo jest to zupełnie normalne. Wszyscy radośnie się zbierają i czują rodzinną bliskość. Natomiast nasza bohaterka wpada na swojego byłego chłopaka. Dlaczego się rozstali? Bo ona chciała robić karierę w wielkim świecie, a mu zależało na tym by robić karierę na niewielkiej uczelni. Teraz jednak mają szansę na współpracę – on reżyseruje przedstawienie świąteczne w hotelu a ona może być jego gwiazdą.
Film opiera się o ciekawe założenie, że dla profesjonalnej pianistki koncertowej, możliwość zagrania do kotleta dla hotelowych gości w czasie świątecznej kolacji, jest szczytem jej marzeń. Co więcej w czasie przygotowań do koncertu nasz wspaniały duet wpada na pomysł, że mogliby reaktywować nie grający już od lat kwartet smyczkowy. Tylko w filmach świątecznych współpraca na rzecz przekonania członków lokalnego kwartetu smyczkowego by zagrał jeszcze raz razem jest uznawane za ciekawe, romantyczne i przede wszystkim dramatyczne.
Cały film jest najciekawszy wtedy, kiedy twórcy zdają sobie sprawę, że konflikt jaki stworzyli pomiędzy bohaterami – ona pragnąca międzynarodowej kariery i on zadowolony z miejsca, w którym jest i pracuje, jest trochę zbyt poważny. Znaczy, to nie jest coś co minie tylko dlatego, że udało się wam zorganizować całkiem sympatyczny wstęp świąteczny. Na całe szczęście – to jest typowa romantyczna produkcja świąteczna co oznacza, że jakoś pod koniec udaje się dojść do wniosku, że te problemy które przez tyle lat nie dawały się rozwiązać są właściwie nie aż takie wielkie. Uwielbiam, kiedy filmy po prostu muszą zignorować wszelkie przeszkody – jakaż to piękna wizja życia.
Na koniec pragnę stwierdzić, że „Boże Narodzenie w Chateau” ma jednak element niezamierzenie komediowy. Otóż cała historia rozgrywa się tuż przed świętami a manager odpowiedzialni w hotelu za koncert nie ma absolutnie nic przygotowanego i trzeba ratować święta w dwa – trzy tygodnie, bo inaczej nie będzie żadnej atrakcji dla gości. Mam wrażenie, że to taki mały element realizmu w tym podkolorowanym świecie.
Once Upon a Holiday
Jak pisałam – świat filmów świątecznych kocha człowieka pracy. Chyba, że akurat mówimy o monarchii. Ludzie pracy i monarchowie małych nieistniejących europejskich ksiąstewek – dwie najczęściej reprezentowane w filmach świątecznych grupy zawodowe. W wielkim świątecznym uniwersum twórcy domków z pierniczków i księżniczki są równie ważni dla świata.
W „Once Upon a Holiday” poznajemy księżniczkę, która oczywiście nie chce reprezentować swojego kraju na kolejnych eleganckich imprezach. Zamiast tego ma jedno pragnienie – chce iść na wystawę fotografii. Bo bardzo lubi zdjęcia. Dlaczego? No dlaczego? Oczywiście, że dlatego, że jej zmarła matka podarowała jej aparat fotograficzny. Pamiętajcie, w świecie świątecznej opowieści NIC nie może się wydarzyć, jeśli nie stoi za tym martwa matka czy ojciec.
Nasza bohaterka wychodzi na miasto i od razu zostaje okradziona. Na całe szczęście niczym książę (pun intended) na białym koniu pojawia się specjalista od napraw, który bierze ją pod swoje skrzydła. Podczas gdy wszyscy szukają jej po całym mieście, ona przeżywa wspaniałe chwile, z facetem, który kiedyś był bardzo zamożny ale nie miał radości życia, w związku z tym postanowił zostać złotą rączką. Przyznam – tylko w świecie świątecznych opowieści, takie życiowe decyzje mają sens.
Oczywiście po drodze nasza bohaterka przeżywa wspaniałe przygody, jak np. udział w spotkaniu lokalnych Mikołajów, którzy kochają przebierać się na święta i przynosić radość dzieciom i zagubionym księżniczkom. Gdzieś po drodze oczywiście pojawiają się klasyczne schematy – ona nie powiedziała mu, że jest księżniczką, on nie przyjął tego zbyt dobrze, matka nie żyje, nie można być fotografką, kiedy ma się obowiązki wobec państwa … wiecie klasyczne problemy filmu świątecznego. Na całe szczęście wszystko da się załatwić, bo któż nie chciałby małego słodkiego ślubu w jakimś zamku gdzieś w Europie.
Świąteczny Sekret
To chyba mój tegoroczny faworyt. Od razu powiem, że to jest do pewnego stopnia ramotka, bo sprzed dziesięciu lat, ale pojawił się na mojej liście jako jedna z niewielu rzeczy na Amazon Prime, której jeszcze nie widziałam.
Tu główną bohaterką jest rozwodniczka, która stara się wychować dwójkę dzieci, związać koniec z końcem i poradzić sobie w pracy. Wszystko się jej dość spektakularnie nie udaje. Nie dość, że traci pracę, to jeszcze zalega z czynszem, a mąż chce jej odebrać dzieci. To jest w ogóle ciekawe, że film przedstawia byłego męża jako najbardziej podłego faceta na świecie. Chce on bowiem przejąć opiekę nad dziećmi. Dziećmi, które już niedługo nie będą miały gdzie mieszkać, bo rodzina dostała nakaz eksmisji. Więcej, kiedy matki nie ma opiekunka nie jest w stanie nawet dobrze przypilnować córeczki, naszej bohaterki, co znaczy, że dziecko ląduje w szpitalu. Przyznam, że ojciec nie wydaje się aż taki zły, biorąc pod uwagę, że bohaterka naprawdę nie daje sobie radę.
Ale to nie wszystko – w samym środku tego dramatu, mamy jeszcze więcej zamieszania. Nie dość, że nasza bohaterka ratuje pewną starszą panią, która zasłabła za kierownicą, to jeszcze udaje się znaleźć nową pracę u przemiłej staruszki, której syn zginął wiele lat temu. Zgadnijcie jakie niewielkie będzie zaskoczenie, kiedy pod sam koniec filmu okaże się, że nasza bohaterka nie tylko przez cały film mijała się z przystojnym i zamożnym wnukiem pierwszej starszej pani, który chciał jej podziękować i pomóc, ale też jest wnuczką drugiej starszej pani a ojciec, bohaterka, który zginął w jej dzieciństwie jechał właśnie do swojej matki, powiedzieć, że będzie miała wnuczkę. Brzmi to skomplikowanie? Bo właśnie takie jest. To chyba jedyny tegoroczny film, który bardziej przypomina jedną z tych koszmarnych obyczajowych produkcji telewizyjnych niż film świąteczny. Żeby było jasne – bawiłam się wyśmienicie i z każdym absurdem było coraz lepiej. Choć przyznam – nie uczcie się z tego filmu pierwszej pomocy, bo nikomu nie pomożecie.
Uwaga to jest część PIERWSZA zestawienia. Będzie jeszcze więcej – więc jeśli czegoś nie ma – albo poczekajcie, albo sprawdźcie w moich wcześniejszych spisach filmów świątecznych. Znajdziecie je na pierwszej stronie bloga, w wyróżnionej kategorii świąteczne. Jeśli tam nie znajdziecie uwagi o jakimś filmie – możecie jeszcze rzucić okiem na mój fanpage bo w poprzednich latach kilka razy zdarzało mi się robić wpisy na Facebooku – ponownie – wyszukiwanie powinno wam pomóc.