Hej
Jak wiedzą czytelnicy zwierza na facebooku zwierz poszedł wczoraj na siłownię z pomysłem na wpis w głowie po czym na skutek wysiłku fizycznego zapomniał o czym chciał napisać ( dowód na to, że organizm zwierza buntuje się przeciwko innemu wysiłkowi niż intelektualny). W związku z tym napisze o czymś co gryzie go już od pewnego czasu i nie chce przestać gryźć. Chodzi bowiem zwierzowi o chamstwo w Internecie. Serio zwierzu? – zapytacie – Prowadzisz bloga od czterech lat a gryzie cię chamstwo w Internecie? I to dopiero teraz? Refleks Szachisty! Ale zwierz nie mówi o tym zalewie chamstwa, które pojawia się w komentarzach na Onecie czy Gazecie. Z tym zwierz z trudem, bo z trudem ale potrafi się pogodzić ( choć prawdę powiedziawszy woli tam nie zaglądać dla własnego zdrowia psychicznego oraz aby nie stracić przekonania, że ludzkość nie jest podła z natury.) Nie mówi o wpisach na blogach osobistych gdzie ludzie na siebie lżą, nie mówi nawet o inicjatywach Make Life Harder gdzie dwóch panów lansuje się wyłącznie na tym, że hejterzą ( zwierz przeprasza za to koszmarne słowo ale chyba nie ma innego na to zjawisko). Zwierz mówi o zjawisku chamstwa wśród ludzi piszących o kulturze. I to nie tylko merytorycznego ale chyba przede wszystkim językowego.
Widzicie, czytelnicy zwierza mogą zauważyć, że raczej nie używa on zbyt ostrego języka – na jego stronie słowo „cholerny” pojawiło się oszałamiające 21 razy przez ostatnie 4 lata i było to najbliższe klasycznemu przekleństwu słowo goszczące na blogu zwierza. Pozostałe określenia nawiązujące do pań negocjowanego afektu, męskich i żeńskich organów rozrodczych, sugerujące niezbyt dobre pochodzenie lub prowadzenie się matki opisywanej osoby, a także określenia z gatunku tych nawiązujących do aktu prokreacji lub propozycje w stylu ” Idź i wychędoż się sam” ( co prawda padły dwa razy w języku angielskim) nie pojawiły się na blogu NIGDY . Zwierz nigdy też nie zajmował się specyficznym procederem wykropkowywania słów powszechnie uważanych za obraźliwe, bo w sumie niczym się to nie różni od ich zapisania skoro wszyscy wiedzą jakie literki są między pierwszą, a ostatnią w słowie. Zwierz posunął się tak daleko, że nigdy nie użył na blogu słowa „zajebisty” ( co niniejszym czyni) – mimo, że ma ono raczej pozytywny wydźwięk ( przynajmniej w zwierzowym słowniku), i jest przez zwierza traktowane raczej jak jedno z tych słów , które były bardzo obraźliwe ale straciły swoją moc. Nie, wbrew oczekiwaniom części czytelników, teraz nie nastąpi długa tyrada przeciwko przekleństwom jako takim – zwierz bowiem klnie. Nie jak szewc, nie non stop, ale nie może napisać, że nigdy nie zbrukał swych ust przekleństwem. Nie mniej to co przechodzi zwierzowi przez gardło nie przechodzi zwierzowi przez klawiaturę. Zapisane słowa wydają mu się wtedy bez porównania bardziej niegrzeczne, zupełnie nie na miejscu, a sam zwierz, który kląć raczej się nie wstydzi, czuje się nieswojo i bardzo niegrzecznie. Jednak z obserwacji zwierza wynika, że owo poczucie dyskomfortu jest raczej osobnicze niż absolutnie powszechne.
Podczas ostatniej dyskusji o roli krytyków i filmowców wszyscy radośnie ( łącznie ze zwierzem) zmieszaliśmy filmowców i producentów z błotem wskazując, że jak coś wrzucili do sieci, czy do świata mediów to nie ma zmiłuj , trzeba się pogodzić z krytyką. Zwierz zgadza się z tym stwierdzeniem, ale z drugiej strony twórcy jeszcze nigdy nie musieli się zmagać z krytyką na takim poziomie. Oczywiście recenzje były złośliwe ale czym innym jest Słonimski piszący, ze sztuka to ” Nie kartka papieru, tylko rolka” czy ulubiony cytat zwierza przychodzący mu do głowy na bardzo wielu seansach – ” Sztuka Pańska jest jak nocnik: ładne toto, błyszczące, ale wysiedzieć na tym nie sposób” , a czym innym bloger, który pisze, że film to kupa, czy coś jeszcze gorszego. Zwierz nie twierdzi, że kiedyś ludzie byli kulturalni i nie tak nie oceniali filmów. Oczywiście, że oceniali – ba zwierzowi zdarzyło się dość niepochlebnie nazwać produkcję w korytarzu prowadzącym od Sali kinowej, do wyjścia – ale istnieje zdaniem zwierza spora, jeśli nie całkowicie i absolutnie fundamentalna różnica pomiędzy używaniem słów brzydkich w rozmowie, a przeniesieniem ich na papier czy na stronę bloga. W chwili, w której decydujemy się, na zapisanie naszej opinii, emocje nawet negatywne, zazwyczaj nieco już osłabną, co więcej zapisane przekleństwo nie ma już takiej mocy uwalniania nas od tego co w nas buzuje jak soczyste zaklęcie w chwili, w której widzimy na filmie coś kompletnie od czapy. Zapisane przekleństwo nie jest też zbyt informacyjne – a przecież po części po to pisze się recenzje. Cóż bowiem czytelnik ma wywnioskować ze słów powszechnie uważanych za obraźliwe – najczęściej nic poza ogólnym przekonaniem, że film raczej się nie podobał recenzentowi. Z takim określeniem trudno też dyskutować – można godzinami kłócić się o akcję, którą opisano jako marną i nieprzemyślaną, ale kiedy ktoś przyrówna ją do organu męskiego – tu pole do dyskusji jest znacznie mniejsze. Co więcej używanie nawet nie tyle słów brzydkich, ale pisanie w sposób chamski ( zwierz nie wie czy potrafi dać próbkę takiego tekstu, ale ma wrażenie, że czytelnicy dobrze znają taki styl) sprawia, że to co w recenzji zdaniem zwierza najzabawniejsze – możliwość popisania się autora spostrzegawczością, dowcipem czy nawet złośliwością – ginie w obliczu zapisanego obrazu mniejszej lub większej frustracji, która to ponownie nie bardzo czytelnika o czymś informuje.
To co zwierza martwi w tym najbardziej to fakt, że owo chamstwo na internetowych blogach poświęconych kulturze cieszy się sporą popularnością. Zwierz podejrzewa, że wynika to z faktu, że chamstwo w ogóle cieszy się popularnością. Tak przynajmniej wynika z obserwacji zwierza poczynionej przy oglądaniu polskich odpowiedników zachodnich programów – Kuchenne Koszmary, Zapraszamy do Stołu, czy kolejne odsłony Niani – zwierz widział ich zachodnie odpowiedniki, i nie jest w stanie uwierzyć, o ile bardziej chamskie są ich odpowiedniki Polskie. A jednak programy się podobają, bo ludzie w sumie lubią oglądać takie zachowanie, podobnie jak lubią kiedy porzuci się język czysty i wyważony, a powie się coś szczerze. Bo szczerze, niestety co raz częściej, oznacza z pominięciem zasad dobrego wychowania. Internet do szczerości zachęca, pozorną przynajmniej anonimowością, i absolutnie nie pozorną bezkarnością. O ile poważny recenzent musi się ze swojej opinii jakoś umieć wytłumaczyć to bloger nic nie musi, przecież wyraża własną subiektywną opinię. A skoro opinia jest subiektywna, to chyba jest absolutnie jasne, że nie trzeba jej poddawać żadnym rygorom. Skoro piszemy dla siebie i dla czytelników to mamy prawo pisać co chcemy, jak chcemy, a komu się nie podoba to won. Trochę powtarzając przy tym za Dostojewskim „ Jeśli Boga nie ma, to wszystko jest dozwolone”. Zwierz wie, że sam odrobinę hołduje tej zasadzie ( przynajmniej trochę np. kiedy uprzejmie informuje przeciwników braku przecinków o specyfice tego bloga), ale ma też poczucie, że fakt, iż nic nam nic nie karze nie oznacza, że nie możemy sami trzymać się pewnych zasad, zwłaszcza jako blogujący o kulturze.
Fakt nie bycia profesjonalnym krytykiem, nie wydaje się zwierzowi zwalniać blogera od przynajmniej odrobiny refleksji nad językiem jakim się posługuje. Przecież aby wyrazić własne, subiektywne i nie w pełni profesjonalne zdanie, można spokojnie obyć się bez wulgaryzmów, ani bez określeń, które do bloga kulturalnego po prostu nie pasują ( zwierz np. nie był szczególnie profesjonalny, pisząc o swoich przeżyciach operetkowych, nie mniej uważa, że przydał się czytelnikowi nieco bardziej, niż gdyby poszedł na skróty serwując mu wiązankę wyrażeń niepochlebnych, jaka przewijała się przez jego mózg w czasie oglądania spektaklu). Co więcej zwierz może się zgodzić, że o ile twórca powinien bez szemrania przyjmować krytykę wyrażaną w sposób kulturalny – wszak to prawo krytyka by mu się nie podobało, chwila w której osoba krytykująca przestawia się na język bardziej niż potoczny ( żeby nie powiedzieć wulgarny) – wtedy twórca ma prawo poczuć się oburzony. Ale co ma zrobić ze swoim oburzeniem? Jak wiemy do telewizji raczej iść nie warto, podobnie jak do stron internetowych. Pozostaje mu milczenie – i choć zwierz czytając najeżone przekleństwami, chamskie opinie często się z nimi zgadza, po ich lekturze czuje niesmak – bo ktoś kto bierze się za recenzowanie – przynajmniej zdaniem zwierza ma pewien obowiązek wobec twórcy by przynajmniej postarać się nazwać go idiotą w jak najbardziej kreatywny i kulturalny sposób. Inaczej recenzowanie czegoś co się nam nie podobało nie ma sensu.
Możecie w tym momencie mieć wizję zwierza jako dobrze urodzonego, delikatnego dziewczątka co się czerwieni ilekroć słowo brzydsze przy nim padnie, co to nigdy by sobie nim usteczek nie skalało, i które wychowano na zasadzie, że mówi się proszę co najmniej dwadzieścia razy dziennie, zaś do rodziców swych zwierz zwraca się w trzeciej osobie. Otóż było by to założenie błędne – zwierz w przeciwieństwie do bardzo, bardzo wielu osób wychował się w domu, w którym wolno było kląć – dramatyczne spotkanie stopy z regałem ( jak wszyscy wiemy jest to para, która zawsze lubi się spotykać – romans bolesny lecz namiętny) mogło w domu zwierza zostać zakończone kilkukrotnym przywołaniem określenia krzywizny po łacinie. Zwierz nigdy nie zapomni, kiedy jego znajomy usłyszał przez telefon, jak matka zwierza szuka zaginionej dyskietki i był przekonany, że coś strasznego się stało. Zwierz nie jest też przeciwny wulgaryzmom w filmach, książkach czy grach – uważa, że mają one tam swoje miejsce – a ich potępianie i rugowanie świadczy o kompletnym braku nie zrozumienia dla bogactwa języka. Nic tak zwierza nie denerwuje jak nadawanie bardzo wysokiej kategorii wiekowej filmom tylko z powodu słownictwa jaki się w nim pojawia. Uważa też zwierz, ze kultura i język bez wulgaryzmów byłby znacznie uboższy.Tak więc zwierz nie jest wulgaryzmom przeciwny, ani się na ich widok nie płoni, ani też nie wyłącza programu ilekroć się pojawią. Ale jest przeciwny chamstwu w świecie recenzji i ogólnego pisania o kulturze, tu bowiem nie widzi okoliczności łagodzących. To jest właśnie to miejsce gdzie zwierz oczekuje od ludzi więcej, zwłaszcza od blogerów ( od komentujących zwierz dawno przestał czegokolwiek wymagać), którzy sami, z własnej woli decydują się poświęcić pisaniu o kulturze, i którzy deklarują, że kochają kino, telewizję czy literaturę. Możecie stwierdzić, że to są koszty jakie trzeba ponieść udostępniając wszystkim możliwość publikowania słowa pisanego, że tą cenę warto ponieść by w sieci pojawiły się różne opinie dla różnych odbiorców. Cóż zwierz w takim przypadku woli być ginącym gatunkiem uznającym, że jest to cena zdecydowanie za wysoka.
Zwierz przez wiele lat widział na bocznych paskach blogów napis ” Bykom – Stop” poświęconą poprawnej pisowni w Internecie ( zwierz przeczytał kiedyś opis tej akcji i po przeczytaniu akapitu poświęconego dysortografii zwierz stracił ciepłe uczucia wobec tej akcji – bowiem wynikało z niej jasno, że nie mają nic wobec dysortografików tylko wtedy kiedy nie robią błędów). Zwierz widział ten banner na bardzo wielu blogach, na których pojawiały się określenia, których zwierz nigdy by spod swoich palców nie wypuścił. Bo to chyba najbardziej przerażająca zwierza zasada – gdzieś tam w dyskusjach o upadku Interentowego języka ludziom umknęło, że język bardziej niż najbardziej nie ortograficzan forma kala treść. Zwierz woli zdecydowanie przeczytać tekst napisany przez jakieś dziecko sieci, w którym aż roi się od poprzestawianych małych i dużych liter, od wywodu pełnego przecinków i średników, w którym pojawi się chamstwo, poczucie nieuzasadnionej wyższości nad kinowym „bydłem” czy słowa wulgarne. Jednak zwierz nigdy nie widział bannera nawołującego do zaprzestania chamstwa w Internecie. Być może już wszyscy stracili nadzieję, że taka akcja cokolwiek zmieni. Jedyne wyjście jakie widzi zwierz, to zacząć od siebie – zwierz zawsze wierzył w pozytywne przesłanie tego bloga, we wzajemne bycie raczej sympatycznym, w kulturalne odpowiadanie nawet na paskudne komentarze. Być może właśnie na tym winno polegać przede wszystkim prowadzenie bloga kulturalnego – nie na pisaniu o kulturze ale na byciu kulturalnym.
Ps: Zwierz chciałby powiedzieć, że pisząc ten wpis nie miał na myśli żadnej konkretnej osoby, ale duże dobrze dostrzegalne zjawisko, jeśli ktoś czuje się urażony, to zwierz przeprasza, ale taką ma opinię o tych sprawach, mimo, że przecież tak pisane blogi czyta.
Ps2: Zwierz chciałby też zwrócić uwagę, że w sieci jest mnóstwo blogów napisanych pięknym językiem – zdecydowanie lepszym nawet od zwierzowego, więc nie jest to tak, że zwierz jest jakimś chlubnym wyjątkiem w morzu chamstwa.
Ps3: Facebookowemu zwierzowi brakuje już tylko 6 osób do magicznej liczby 400 fanów – ktoś chętny na zajęcia jednego z wolnych miejsc? Ci którzy śledzą zwierza na facebooku mogą zapewnić, że zwierz dostarcza tam pewnych wrażeń :P??
Zwierz postanowił wstawić ten gif by wyrównać raz na zawsze ilość przekleństw użytych przez zwierza na blogu oraz zademonstrować, że widzi iż czasem bez słów grubszych w kinematografii się nie obejdzie.