Hej
Zwierz powinien zacząć od stwierdzenia najważniejszego – nigdy nie był fanem Hansa Klossa – ani tego serialowego, ani komiksowego. Brak ciepłych uczuć do Klossa nie wynika jednak w przypadku zwierza z jakichś politycznych przekonań, braku sympatii dla aktorów czy zainteresowania fabułą. Po prostu Kloss nigdy nie stanowił dla zwierza ciekawego punktu odniesienia, ominął go w dzieciństwie, nie pojawiał się w telewizyjnych wspomnieniach rodziców i ogólnie zawsze był czymś równie odrębnym od zwierza, co Kapitan Żbik i Pan Samochodzik – elementy polskiej kultury popularnej, które wszyscy zdawali się świetnie znać poza zwierzem. Zwierz kładzie to na karby faktu, że po pierwsze urodził się już na to wszystko za późno, a po drugie rodzice zwierza wychowali go w zachodniej kulturze popularnej, i to chyba nie z premedytacji ale z własnych sympatii do zagranicznych produkcji. Tak więc pierwszym komiksem zwierza był Thorgal, a pierwszym szpiegiem Bond. Wstęp ten jest konieczny o tyle, że zwierz nawet w przypadku filmu bardzo złego, nie będzie nigdy recenzował go z punktu widzenia fana serialu – a sami wiecie drodzy czytelnicy, że to spora różnica.
Panowie nie wyglądają na zachwyconych słysząc, że zwierz nie jest ich fanem
A jaki jest film? Cóż powiedzmy, że słowo nierówny, dobrze oddaje to co zwierz czuł pod koniec seansu. Największa granica przebiega między scenami dziejącymi się w czasie wojny, a tymi dziejącymi się w latach 70. Zacznijmy od samej wojny – bo tu chyba poszła zdecydowana większość budżetu. Największym problemem jaki zwierz ma z tą częścią filmu jest fakt, iż jest ona bardzo ale to bardzo śmieszna, a chyba nie jest to do końca zamierzony efekt. Tak więc kiedy do Klossa przychodzi odziana w skąpą sukienkę i czerwoną szminkę uwodzicielska Ingrid i padnie mu paść w ramiona,. chichoczemy z sztuczności tej sceny, w sposób niezamierzony przez twórcę, potem kiedy mija się z dobrą i skromną Elsą, która także pragnie się oddać Klossowi ( jak wiadomo wszystkie jego) to chichoczemy już w sposób zaplanowany ( o ile chichoczemy), kiedy Kloss rozmawia z radiotelegrafistą ukrywającym się w ruinach, mamy uśmiechać się z dowcipów, kiedy Kloss rozmawia z tym samym telegrafistą nie zważając na fakt, że facet ma nawet nie obandażowane kikuty nóg – wtedy śmiejemy się z niedorzeczności sceny. Problem polega na tym, że właściwie non stop byśmy się śmiali nawet w scenach, co do których nie ma wątpliwości, że miały być heroiczno/dramatyczne. Szczytem jest tu scena, w której Hans właściwie sam dokonuje wystrzelania niemalże wszystkich żołnierzy, na terenie portu wojskowego, przy pomocy jednego działka ( do którego musi ciągle biegać po amunicję, ale kule się go nie imają), która jest strasznie i z całą pewnością niezamierzenie komediowa. Podobania jak ta, kiedy jego ukochana dość obojętnie przeszukuje rozerwane ciała niemieckich żołnierzy, w poszukiwaniu kluczka do kajdanek – Żmuda -Trzebiatowska robi to tak beznamiętnie, że dostajemy raczej komedię niż dramat. Co więcej wydaje się, że mimo zapowiedzi zamiast iść w stronę współczesnego kina szpiegowskiego ( choć właściwie szpiegowania tu żadnego więcej kina przygodowego), reżyser wykazał się sporym brakiem zrozumienia, startując się odtworzyć nastrój znany z serialu telewizyjnego. Dlaczego wykazał się nie zrozumieniem? Ponieważ nikt nie kręcił „Stawki większej niż życie” jako filmu sztywnego, wolnego czy nadmiernie miejscami patetycznego – kręcono ją jako film nowoczesny, zgodny ze sposobem filmowania z tamtych lat. Nie ma więc sensu bawić się w dość twarde dialogi, czy statyczne sceny, tylko trzeba język filmu uczynić równie nowoczesnym, co język serialu w chwili, w której po raz pierwszy trafił na małe ekrany.?
One wszystkie miały na imię Ingrid prawda? Te blondwłose niemieckie piękności, brudzące końcówkę papierosa czerwoną szminką?
Co do aktorów w nowych rolach, to Tomasz Kot grający Klossa, z góry stał na przegranej pozycji. Po pierwsze – film nie daje mu żadnej sceny na zbudowanie postaci, więc w sumie od razu wiadomo, że musimy sami nadać mu wszystkie cechy, posługując się tym co o Klossie wiemy z serialu. Problem pojawia się wtedy kiedy się serialu nie oglądało ( zwierz usnął w połowie drugiego oglądanego odcinka i mu wystarczy) wtedy bohater cech po prostu nie ma. Druga sprawa, z nieznanych zwierzowi przyczyn, postanowiono na nim zademonstrować, jak nie farbować włosów – jak słusznie zauważył brat zwierza – o tym, że Kloss jest agentem mogli się nie zorientować po papierach, ale zorientowali by się po odrostach. Poza tym trudno nie ulec wrażeniu, że wiek może co prawda zmienić rysy twarzy, ale nikogo nie skurczy z prawie 2 metrowego faceta do człowieka średniego wzrostu . Tak więc ogólnie Kot gania po ekranie, wygląda jakby cały czas czuł się niezbyt komfortowo i nie budzi żadnych uczuć. Inaczej Piotr ” Nie jestem Papieżem” Adamczyk, który wyraźnie bawi się rolą Brunera. Błyska złym okiem, spogląda złowrogo, deklamuje nieco mniej niż inni a przede wszystkim sprawia, że natychmiast pałamy do jego bohatera sympatią. Ponownie – czy o to scenarzyście chodziło? Kto wie, dziś modne jest lubić złego, ale czy modne jest lubić go o tyle bardziej niż bohatera?
Dwóch Panów w Malborku nie licząc bombardowania – czyli krótkie streszczenie jakichś dwudziestu minut filmu
Jednak obaj panowie w niczym nie są w stanie przebić Żmudy- Trzebiatowskiej. Zwierz nie przypomina sobie by widział tą aktorkę w zbyt wielu filmach ( o ile w jakichkolwiek) ale tym jednym występem na pewno zapadnie mu w pamięć. Zwierz musi powiedzieć, że dawno nie widział nikogo tak sztucznego na ekranie. Co więcej z nieznanych przyczyn twórcy filmu uznali, że obsadzenie 27 letniej kobiety w roli 17 latki jest idealnym pomysłem, a za całe odmłodzenie wystarczą loki i okulary. Zwierz, któremu czasem zdarza się wyglądać jak uczennica gimnazjum ( zwierz w czasie praktyk w liceum był boleśnie świadomy, że większość jego uczniów wygląda na starszych od niego), nie mniej Żmuda- Trzebiatowska wygląda na swoje 27 lat i święty boże nie pomoże. Niestety aktorka stara się nieporadnie grać nastolatkę, przez co dostajemy na ekranie połącznie, braku talentu, dziwnych min, gestów i . cóż, zwierz ma podłe przekonanie, że każdy zagrał by to lepiej. Co do pozostałych aktorów w tej części, to cała ich rola sprowadza się do wygłaszania kwestii, w których koniecznie musi pojawić się niemiecki stopień wojskowy – serio to jakiś totalny fetysz- zwierz nigdy nie wysłuchał takiej litanii nazistowskich stopni wojskowych co w czasie tego seansu.
Ta pani ma grać siedemnastoletnie dziewczę na co wskazuje biały kołnierzyk, loki i okulary.
Do samej wojenne akcji, udało się scenarzystom stworzyć fragmencik wybitnie nie ciekawy – teoretycznie mamy sytuację dramatyczną, bo przecież Armia Czerwona właściwie puka do drzwi, ale poza tym, że w scenach zbiorowych wszyscy biegają, trudno zrozumieć grozę oblężonej twierdzy. Co więcej w chwili, w której okazuje się, że owym wielkim skarbem, który wszyscy chcą wywieść jest bursztynowa komnata, zwierz przewrócił oczami. Serio? Bursztynowa komnata? Ze wszystkich możliwych pomysłów, scenarzysta zdecydował się na ten najprostszy, kilka razy już wykorzystany, praktycznie nie budzący już emocji? Dobra zwierz powinien się cieszyć, że to nie Arka Przymierza bo w sumie trochę się na to zapowiadało. Zwierz musi też powiedzieć, że jest to chyba najbardziej kuriozalnie okrutny film jaki widział – radosny lot części ciała ranionych, olbrzymie rany, oderwane kończyny, krew strzelająca jasnymi strumieniami – zwierz nie wie jaki był na to budżet ale trzeba było tą kasę zainwestować w farbowanie włosów Kota.
Kloss nieco lepiej prezentuje się gdy założy czapkę, tu w wersji zakrwawionej bo akurat na krew kasa była
Dobra ale zwierz powiedział, że film dzieli się na dwie części dość drastycznie. To prawda. Mamy jeszcze część drugą dziejącą się w 1972 roku. Skaczemy w niej z Hiszpanii do Polski, z Polski do Berlina Zachodniego, z Berlina Zachodniego do Wschodnich Niemiec. Szpiegowania znów nie ma, ale za to jest zagadka i postacie, które mają jakby jakiś charakter oraz fabułę, która choć może nie jest porywająca, to jednak ujdzie. Oczywiście chodzi o odzyskanie tej nieszczęsnej komnaty, której pragną zarówno dawni hitlerowcy jak i Polacy zaś j-23 znów musi ruszyć do akcji. Co prawda tutaj scenarzysta miał jeden problem, bo biedny bohater musi być nieco sam przeciw wszystkim – Hitlerowców więc nienawidzi, władzy ludowej nie kocha, ludziom z NRD nie ufa. Tak więc, nawet jeśli na naszych oczach podpisuje deklarację o współpracy, to wcześniej wszyscy starają się nas za wszelką cenę przekonać, że robi to niechętnie, no bo przecież nasz J-23 i ta podła SB nigdy nie mogli by się dogadać. Co prawda postacie dwóch polskich funkcjonariuszy są bardzo sympatyczne, ale ponownie – scenarzysta lawiruje jak może, bo z jednej strony to nasze swojskie zaradne chłopaki, co to tak naprawdę nie szukają skarbu tylko hitlerowskich zbrodniarzy. Z drugiej nie możemy ich polubić do końca bo przecież złej Polsce służyli. Nie mniej jednak tą część ratują aktorzy – zwierz podejrzewa, że Stanisław Mikulski potrafiłby dziś Klossa grać nawet we śnie. Plus jest taki, że nikt go tu nie odmładza, więc może być taki jak mniej więcej zwierz sobie wyobraża, niby przygarbiony i nieco zmęczony, ale przecież wciąż dzielny, kuloodporny ( i budynkoodporny – nawet jak jakiś się na niego zawali to tylko się otrzepie) i błyskotliwy. Nie mniej tą część filmu kradnie bezczelnie Emil Karewicz. Jego Brunner to postać ( może jedyna w całej produkcji) z krwi i kości. Kiedy pojawia się na ekranie, od razu wnosi jakąś energię, dowcip no i to co w sumie próbował oddać w swojej części Adamczyk – ową podłość, której kibicujemy. Niestety scenarzyści nie zdecydowali się pozostać wyłącznie przy latach 70, co mogłoby dać nam nową ciekawą kontynuację serialu – bo nawet te lata siedemdziesiąte ładnie udało się na ekranie oddać, choć zwierzowi ten Berlin coś za bardzo centrum Warszawy przypomina, no ale nie ma się co wyzłośliwiać – kasa poszła na wybuchy i hektolitry krwi w części wojennej .
Po latach Kloss okopał się na wyznaczonych z góry pozycjach gotowy walczyć ideologicznie ze wszystkimi.
Zwierz musi powiedzieć, że oglądając ten film jednym pytaniem, które wciąż wyświetlało mu się w głowie, było pytanie absolutnie fundamentalne ” Po co?”. Jeśli chciano nakręcić film, który przedstawiłby bohatera nowym pokoleniom, trzeba było zacząć od początku – scenariusz właściwie gotowy, bo przecież podwójny polski agent w niemieckim mundurze, brzmi jak marzenie filmowca. Jeśli chciano spojrzeć, na to co mogło się stać z bohaterami wojny po latach, w zupełnie nowym świecie gdzie J-23 zapewne niewiele by znaczył, a Bruner grzał kości w Hiszpanii ( lub uprawiał ogródek gdzieś w zachodnich Niemczech), trzeba było sobie darować całą bursztynową komnatę. A tak powstał film, który na pewno nie zadowoli fanów ( nauka raz na zawsze – nic nie zadowoli prawdziwych fanów, nigdy), a nowe pokolenia pozostawi w pewnej konsternacji, bo przecież oni naprawdę nie rozpoznają kto jest kto, i historia opowiedziana właściwie kompletnie od środka zapewne niewiele serc poruszy. I tak powstał film dla nikogo, słabo broniący się jako samodzielne dzieło, trochę przypominający podrasowany film telewizyjny z zachodniej granicy. Nie mniej ponieważ jest lepszy od Kac Wawa to gazety zalały dobre recenzje. Cóż nie brzmi to szczególnie pozytywnie.
Ale po co? pyta zwierz, czytając hasło reklamowe filmu
Na sam koniec zwierz musi powrócić do sceny przy, której on i jego brat o mało nie spadli z krzeseł w lokalnym multipleksie. Oto nasz Hans, który już się postarzał, zmienił twarz i zmalał o dwadzieścia centymetrów staje przed drzwiami gagu skąd ma wyjść jego luba. Ta, którą grała Żmuda Trzebiatowska. Zwierz myśli, że pewnie jego oczom ukaże się kobieta w mocno średnim wieku, zupełnie inna od tej, którą widział w wojennych czasach w dodatku podniszczona przez ciężkie warunki życia. Ale nie – z gułagu wychodzi nieco przybrudzona, fatalnie ufarbowana na siwo, troszkę jakby spuchnięta ale wciąż zupełnie młoda Żmuda – Trzebiatowska. Gdy bohaterowie stają naprzeciwko siebie, scena z romantycznej, czy wzruszającej staje się kuriozalna, bo ona nie postarzała się ani o dzień on zaś o kilka dekad. Zwierz się zastanawia, co myśleli twórcy? Że zwierz nie zauważy złej charakteryzacji? Że da się ponieść nastrojowi sceny? A może jak zwykle w Polskim kinie zrobili coś na pół gwizdka by potem twierdzić, że ich osiągnięcia mogą się równać z kinem zachodnim. Otóż, nie równać się nie mogą. I jeśli negatywne recenzje mają prowadzić do procesów to zwierz akurat jest pewien, że z tym zdaniem proces by wygrał.
Ps: Zwierz przeczytał swoją recenzję i musi dla porządku dodać, że w sumie świetnie się w kinie bawił choć może dlatego, że brat po zakończonym seansie szepnął zwierzowi ” Najlepsza polska komedia roku”.??