Przez lata myślałam, że kocham wszystko co jest związane z „Gwiezdnymi Wojnami”. Każdy film, każdą książkę, każdy komiks. Potem jednak Disney przejął Galaktykę z przyległościami i zrozumiałam, że jednak niekoniecznie kocham każdą opowieść, która rozgrywa się w odległej galaktyce. Zwłaszcza seriale ze świata Gwiezdnych Wojen zwykle mnie nudziły zamiast bawić. W pewnym momencie w ogóle przestałam próbować oglądać kolejne tytuły. Złamałam się tylko trzy razy – przy „Andorze” ze względu na Diego Lunę w obsadzie, przy „Akolicie” bo byłam ciekawa czy rzeczywiście to taka zła produkcja (moim zdaniem całkiem spoko, nieźle się bawiłam) i teraz żeby obejrzeć „Załogę Rozbitków”. Dlaczego ten trzeci tytuł? Były święta, byłam poza domem i pomyślałam, że cóż złego zrobi mi serial, w którym jest Jude Law. Nie spodziewałam się, że znajdę produkcję, która dosłownie skradnie moje serce.
„Załoga rozbitków” to serial piracki. Tak dzieje się w świecie „Gwiezdnych Wojen” ale więcej wspólnego ma z „Planetą Skarbów”, jednym z moich ukochanych i niedocenianych filmów Disneya niż z nową czy starą trylogią filmową. Serial podąża znanym tropem historii pirackich przeznaczonych dla młodszego odbiorcy. Mamy więc grupę dzieciaków, które marzą o przygodach, niespodziewaną wyprawę z dala od domu, poszukiwanie drogi powrotnej, legendarne skarby. Do tego dochodzi ma też niejednoznaczna postać dorosłego „opiekuna”, który jak się okazuje nie jest do końca tym za kogo się podaje. No jeśli to wam nie pachnie „Wyspą Skarbów” Stevensona to naprawdę nie wiem czego więcej potrzeba.
Sam serial, skierowany zdecydowanie do młodszego widza, opiera się na prostym pomyśle. Mamy znudzone dzieciaki, które żyją na bardzo bezpiecznej planecie i właściwie nie muszą nic w życiu robić poza chodzeniem do szkoły i zdawaniem egzaminów. Nic dziwnego, że ciągnie ich do przygód. Jedna z takich pozornie niewinnych wypraw kończy się niespodziewanie na pokładzie statku kosmicznego. Statku, który zabiera ich daleko, daleko od domu. Nasza grupka chce trafić na rodzinną planetę, ale okazuje się, że nikt nie wie, gdzie ona jest. Dlaczego? Nie będę wam spoilerować, ale tajemnica okazuje się zdecydowanie ciekawsza niż się wydaje na pierwszy rzut oka. Po drodze zahaczają o kilka innych planet, z których każda podpowiada im trochę, dokąd dalej mają się udać, jednocześnie pozwalając młodym bohaterom dowiedzieć się czegoś o sobie i o wielkiej galaktyce, która wcześniej wydawała się niedostępna. Nasza grupka jest odpowiednio zarysowana, mamy więc i pewną siebie bohaterkę, i bohatera wrażliwego, dzieciaka marzącego o byciu Jedi, dziewczynkę od spraw technicznych. Wszyscy zaś są dziećmi, co znaczy, że niekiedy zachowują się głupio a niekiedy – dzięki temu, że nie zwracają zawsze na siebie uwagi mogą osiągnąć swoje cele.
Ponieważ jest to prawdziwy serial piracki to nie może się obyć bez elementów koniecznych dla takich historii. Mamy więc stary statek i jego robota „bosmana”, który słucha jedynie kapitana. Mamy skarby niezmierzone, które skrywają się na konkretnych planetach. Mamy w końcu piratów, którzy rabują niesłychanie cenne kredyty starej Republiki, które w galaktyce (sprawa rozgrywa się po upadku Imperium) wiele znaczą. Najbardziej klasyczną postacią w serialu jest Jod Na Nawood, którego gra Jude Law. Na początku wydaje się nam, że spotkaliśmy Jedi, ale z czasem okazuje się, że sprawa jest bardziej skomplikowana. Nawood, jest typowym przykładem okrutnego pirata, który oczywiście dziecka nie skrzywdzi i w ogóle to najchętniej by rabował bez konieczności stosowania siły – zdecydowanie lepsze wyjście to knucie, urok osobisty i naginanie prawdy. Jego relacja z dzieciakami jest nieźle napisana – bo z jednej strony wiemy, że nie można mu ufać, z drugiej – nie mamy wątpliwości, że nigdy nie zrobi im krzywdy. Nawet gdyby było to mu na rękę. To jeden z tych piratów, którzy zawsze grożą bronią, ale nigdy z niej nie strzelają.
Serial podbił moje serce tymi pirackimi wątkami, bo sama uwielbiam pirackie narracje w popkulturze. Mam poczucie, że świat Gwiezdnych Wojen, który już w pierwszym filmie ustalił, że w tej galaktyce można sporo zarobić na przemycie i podejrzanych sprawkach, idealnie się do takich narracji nadaje. Jednocześnie, ponieważ to serial skierowany raczej do młodszego widza, to nikt tu nie próbuje mi wcisnąć mrocznych „Gwiezdnych Wojen”. Jesteśmy tu więc bardziej w konwencji baśniowej czy raczej odtwarzania znanych tropów kultury a to jak widomo w przypadku „Gwiezdnych Wojen” powrót do korzeni. Poza tym doceniam, że żadna z planet, na którą trafili bohaterowie nie była piaszczystym pustkowiem, bo serio mam dość piaszczystych planet w tej galaktyce.
Jeszcze dla porządku warto zaznaczyć, że jeśli chodzi o chronologię wydarzeń to jest to ten czas, który zaczyna się po „Powrocie Jedi” czyli wypełnia lukę pomiędzy upadkiem imperium a tym co widzimy w „Przebudzeniu mocy”. Przyznam, że jako osobę, która ze wszystkich filmów z tego świata najbardziej lubi oryginalną trylogię i naczytała się mnóstwa książek, które były kontynuacją przygód bohaterów, mam słabość do tego okresu w historii odległej galaktyki. Wydaje mi się, że wypełnianie tych luk i szukanie odpowiedzi na pytanie – jak wyglądała rzeczywistość po upadku Imperium jest zdecydowanie najciekawszym wątkiem (którego w sumie nowa trylogia nie rozwinęła w pełni zajęta odtwarzaniem znanych schematów). Nie mamy tu bardzo wielu przebłysków nowej rzeczywistości ale sam serial nieźle przypomina, że sam upadek Imperium nie załatwił każdego konfliktu w galaktyce.
Czy mam jakieś zarzuty do produkcji? Na pewno mam drobne uwagi odnośnie efektów specjalnych, które moim zdaniem są w tym serialu dość nierówne. Także postaci dzieciaków nie są wszystkie napisane z równą głębią, co niekiedy mnie irytowało. Chyba mój największy zarzut to fakt, że zakończenie napisano tak by miało otwarcie do kontynuacji. Mam wrażenie, że dziś niemal każda serialowa produkcja, nawet jeśli ma pomysł tylko na jeden sezon bada czy nie dałoby się tego pociągnąć dalej. Problem w tym, że przy niezbyt dobrych wynikach oglądalności (a właściwie z tego co czytałam jednych z najgorszych w historii całej franczyzy) szanse na kontynuacje są małe. I cóż z tego, że krytycy i widzowie są raczej zgodni, że tym razem naprawdę udało się w serialowym świecie Star Wars stworzyć coś przyjemnego do oglądania. Nie jesteśmy w świecie, gdzie dobre opinie wygrają z niższą oglądalnością.
Na dłuższą metę nie powinno mnie dziwić, że z prezentowanych seriali z tego uniwersum spodobał mi się ten najmniej popularny. Ostatecznie wciąż pozostaje osobą, która do tego co stało się z „Gwiezdnymi Wojnami” pod panowaniem Disneya, podchodzi sceptycznie (choć nie ma we mnie nienawiści!). Ale jeśli szukacie po prostu dobrego serialu o piratach i to do tego w kosmosie, to „Załoga rozbitków” powinna się wam spodobać. A na dodatek można ją bezpiecznie oglądać z dzieciakami co bardzo dobrze wspiera ważny element socjalizacji młodego geeka.