Hej
Co łączy Dworzec Zachodni, restaurację obok drogi prowadzącej do zachodniej granicy kraju, nowoczesną stację benzynową w Niemczech i niewielki hotel w którym zatrzymują się podróżni w drodze do Bawarii? Wszystkie te miejsca związane są z podróżą choć nikt się z nich nie rusza. Stałe miejsca w cudzym ruchu. Zawsze trochę smutne. Nie wiem dlaczego.
Pachnący transformacją ustrojową Dworzec zachodni (mieszanina zapachu zapiekanki, odświeżacza do samochodu i spoconego ciała) nie pozostawia złudzeń tym którzy wsiadają w odchodzące regularnie z peronu 11 i 10 autobusy międzynarodowe. Tu pięknie nie będzie. Zdaje się jakby specjalnie utrzymywano ten kawałek miasta w stanie ciągłego zaniedbania by zachęcać ludzi do podejmowania wypraw nie tylko w głąb siebie ale i w głąb naszego kontynentu. Jednak jeśli już opuści się dworzec i wjedzie na jedną z tych nowych jeszcze trochę nieoswojonych dróg, wrażenie znika niemal natychmiast. Coś się jednak zmienia, może za wolno, może nie tam gdzie patrzymy ale jeśli gdzieś ma być normalnie to właśnie na takiej drodze.
W niewielkiej restauracji przy drodze zdaję sobie sprawę, że już tu kiedyś byłam. Kilka lat temu kiedy pierwszy raz jechałam sama autobusem do Londynu. Nic się tu nie zmieniło, te same krzesła, stoły, nieco kiczowaty wystrój, różowe kafelki, kremowe ściany. Tylko toaleta jakby czystsza. I nadal wydaje się dobry rósł z makaronem i schabowego i marne wszystkie inne potrawy. Uwijające się wokół nas młode kelnerki żyją z tego, że zmęczeni podróżni zostawiają całkiem niezłe napiwki zbyt zlęknieni że nie zdążą na zbiórkę pod autobusem. System doskonale działa więc nic nie trzeba zmieniać. Zwłaszcza że chyba życie z cudzych podróży przynosi wymierne zyski. Blok obok restauracji jest świeżo odmalowany, na balkonach widać piękne girlandy kwiatów, każde mieszkanie ma antenę cyfrowego Polsatu, lokalne przedszkole ma nowe okna i ślicznie odmalowany płot. Cisza i spokój ludzi którzy są stale tam gdzie inni są tylko przez chwilę. Przez moment przychodzi mi do głowy smutna refleksja, że miejsce zestarzało się wolniej niż ja. Choć z drugiej strony, tamtą dziewczynę która z lękiem w sercu jechała do Londynu i mnie różni jedynie pewność siebie, kilka lat i fakt że tym razem podróżuję z towarzyszem.
Granicę przemykamy bezszelestnie. Nikt nas nie zatrzymuje. Nie ma straży celnej, drogowa puszcza nas nawet bez machnięcia ręką, nikt nie chce zaglądać do naszych paszportów, których z resztą nie mamy przy sobie. Tak długo o nie walczyliśmy i tak szybko nauczyliśmy się zostawiać je w szufladach. A więc na to nam przyszło. Granice o które tyle jest wojen nagle stają się smutnymi opuszczonymi bramkami przez które śmiga autokar. Kiedy się na to patrzy czuje się nie tyle ulgę co niesprawiedliwość historii. Niechby tam stał choć jeden strażnik ku pamięci tych którym przyszło (po obi stronach) tracić życie za fałdy kreski na mapie. Jakby na wezwanie kosmicznej siły dostrzegam korek. Dziesięciokilometrowy. Nie tak łatwo wjechać z Niemiec do Polski.
Stacja benzynowa połączona z jedną z tych samoobsługowych restauracji pokazuje drobne różnice. System obsługi toalety jest prawie tak skomplikowany jak życie na stacji kosmicznej. Zamiast wyłącznie produktów spożywczych połączona ze stacją restauracja oferuje praktycznie wszystko. Kartki od spóźnionych na urodziny krewnych, paluszki dla dawno niewidzianych dzieci, kiczowaty zestaw ceramicznych garnków, świeżo wypiekane pieczywo, niezniszczalne butelki na wodę, komplet kolorowych ceramicznych noży. Każdemu z produktów można się przyjrzeć jako części jakiejś opowieści, bo przecież nie mogły przypadkowo trafić na tą stację. Jeśli światem rządzą niebłagane prawa popytu i podaży znaczy to, że poza niezbędnym świeżo wypiekanym chlebem, czy lodami w setkach smaków konieczne jest jeszcze czerwone naczynie do zapiekanek z uśmiechniętym kucharzem. Przez moment rozważam kilka scenariuszy. W większości komicznych.
Im dłużej jedziemy tym bardziej widać zmiany. Lasy stają się rzadsze i co raz więcej widać płaskich pól na których wznoszą się monumentalne wiatraki. Przyglądanie się im jest hipnotyzujące bo ich wysokość daje nareszcie punkt odniesienia pozwalający oszacować wielkość mijanych przestrzeni. Łapię się na tym że oddycha z ulgą. Czasem czuje się zaniepokojona tym ile nas jest, mam wrażenie że wszyscy się nie zmieścimy. Ale kiedy mijam kilometry pól i lasów myślę, że w sumie jest jeszcze całe mnóstwo miejsca, które jest nasze tylko z nazwy.
Autobus już po zmroku skręca z autostrady i zaczyna wąską drogą wić się wśród niewielkich osad. Wszystkie drzwi są już zamknięte, latarnie pozapalane, światło odbija się od białych ścian domów z muru pruskiego. Okna nieosłonięte firankami, z czystymi szybami pokazują oświetlone przytulne wnętrza. Nie inne od tych które się zna ale w jakiś sposób obce, naznaczone jakimś elementem egzotyki, której trudno się spodziewać tak blisko. A może to po prostu jakiś słowiański opór przed życiem przy osłoniętych oknach. Kiedy autobus mija niewielki budyneczek w którym światło prześwituje zza grubych żaluzji, przez chwilę jestem ciekawa kto tam mieszka.
Niekiedy zdarza mi się powtarzać, że loty samolotem to wielkie oszustwo. Ludzie nie powinni przemieszczać się z miejsca na miejsce tak szybko. Powinni czuć przestrzeń i zmęczenie. Powinni obserwować niewielkie zmiany w krajobrazie, przesuwanie się chmur po niebie. Liczyć bociany i sokoły nad polami. Dlaczego? Nie wiem, może dlatego że pomimo puszczanych obowiązkowo w autokarze filmów, nie ma ciekawszej produkcji od tej za oknami. Tak mało znamy świata, tak niewiele widzimy go przez nasze życie. Nawet podróżując mamy skłonność do wsadzania nosa w książkę. A przecież tyle mamy świata ile zobaczymy. A zobaczymy zawsze za mało.
Ps: Jak twierdzi pani przewodnik wycieczki zwierza na pewno w kolejnych miejscach zakwaterowania będzie Internet więc wygląda na to, że późno bo późno ale powinniście dostawać wiadomości od zwierza