Adam Driver nie jest przystojny. Nie jest nawet taki pociągająco dziwny jak Benedict Cumberbatch, którego twarz sprawia, że chcemy go zapytać jak jest w innych galaktykach. Jeśli już by szukać jakiegoś pozytywnego opisu urody Drivera to można byłoby stwierdzić, że to człowiek o twarzy niezwykle plastycznej czy interesująco brzydkiej. Ale może właśnie ów brak oczywistej urody jest największą zaletą Drivera. Zwłaszcza kiedy gdy o tym zapominamy.
Zwierz zwykle nie zaczyna tekstów o aktorach od szczegółowego rozwodzenia się nad ich wylądem chyba, że ma to znaczenie w kontekście tego jak wpływa to na ich karierę. Tak jak Jude Law musiał w młodości zmagać z faktem, że był zbyt piękny tak owa niehollywoodzka twarz Adama Drivera też wpływa na percepcję aktora. Zwierz nigdy nie zapomni kiedy pierwszy raz aktor pojawił się w Girls. „Cóż to za przedziwny człowiek” pomyślał Zwierz. Wszystko w nim było jakby obok. W czasach kiedy kolejni aktorzy młodego pokolenia wyglądają jakby rysowano ich sylwetki biorąc za wzór kształt nachosów, Driver zupełnie od tego odstaje. Jakby za wysoki (choć przecież nie dużo wyższy od innych wysokich aktorów w Hollywood), nieforemny, z długimi rękami, lekkim przygarbieniem i tą twarzą na której wszystkiego jest za dużo, nosa, podbródka, oczu. Coś w nim jest takiego niedokończonego, nieulepionego. To człowiek którego spotykasz w tramwaju jadąc do pracy i stajesz troszkę dalej bo nie jesteś do końca przekonana – hipster, student politechniki czy może trochę szaleniec.
W Girls grany przez niego Adam był jedną z najbardziej chimerycznych postaci w amerykańskiej telewizji. Niesamowicie denerwujący, żyjący jakby obok, sprawiający że i bohaterowie i widzowie czyli się trochę niekomfortowo. Ktoś kto z całą pewnością nie posiada facebooka, i nigdy nie robi sobie selfie. Adam pozwalał Driverowi zaprezentować całe spektrum swojego talentu. Od scen romantycznych – które jakoś dzięki Driverowi stawały się trochę dziwne i pełne tego prawdziwego napięcia (jedna z najlepszych scen w serialu kiedy Adam biegnie do Hannah w wydaniu każdego innego aktora byłaby pewnie zabójczo kiczowata ale Driver biegnie tak cudownie nie filmowo, że się sprawdza), po takie w których nagle ulatuje z niego cała nagromadzona agresja – jak w scenie w której kłóci się z Jessą i oboje demolują mieszkanie.
Kiedy ogłoszono, że Driver zagra w Gwiezdnych Wojnach zdarzyło mi się śmiać, że jego bohater nosi maskę głównie po to by widzowie nie zniechęcili się widząc twarz Drivera. Prawdę powiedziawszy byłam nieco zawiedziona. Tymczasem ku mojemu zaskoczeniu Adam Driver jako Kylo Ren wygląda zupełnie inaczej niż np. Adam z Girls. Nie chodzi jedynie o niesamowicie piękne włosy (spod hełmu!) zasłaniające jego odstające uszy. Kylo Ren był od wcześniejszych filmowych wcieleń aktora młodszy, miał gładsze i łagodniejsze oblicze. W Last Jedi przyglądając się mu na ekranie Zwierz zdał sobie sprawę, że szacuje wiek postaci na jakieś dwadzieścia parę lat – widzi w nim dzieciaka, równolatka Rey. Adam Driver ma trzydzieści cztery lata. Ale w jego grze jest coś takiego co sprawia, że widzimy na ekranie człowieka dużo młodszego. Wciąż jest w nim ta frustracja, ten gniew buzujący pod powierzchnią. Ale jest też smutek, takiego chmurnego młodzieńca, który chciałby podbić galaktykę, zemścić się za krzywdy i zmiażdżyć rebelię ale nie robiąc krzywdy mamie.
Przez pewien czas wydawało mi się, że gniew i frustracja to obowiązkowe elementy ról Drivera. Dopisałam sobie go do listy „wielkich wściekłych”- aktorów których wszyscy niemal bohaterowie są zawsze trochę wkurzeni na świat – niezależnie od tego co grają. Ku mojemu zaskoczeniu w Petersonie złości nie było. Był spokój i poezja. Oraz całe mnóstwo czułości i miłości jaką bohater filmu obdarza swoją żonę. Jednocześnie, chyba wtedy Zwierz zdał sobie sprawę, że to właśnie aktorstwo Adama Drivera jest odpowiedzią na jego zadawane sobie przed kilku laty pytanie – gdzie tak właściwie są ci amerykańscy aktorzy koło trzydziestki, którzy mają zastąpić odchodzące poprzednie pokolenie. Wydawało się, że całkowicie zjedzą ich na śniadanie Anglicy. Tymczasem Driver może grać role, których raczej nie powierzylibyśmy żadnemu aktorowi z brytyjskiego najazdu. Driver nie tylko umie pokazać kierowcę wożącego ludzi po robotniczych dzielnicach miasta ale też jak taki kierowca wygląda. Gdybyśmy posadzili za kółkiem Cumberbatcha czy Hiddlestona (który przecież grał u Jarmusha) padłoby pytanie – co ci arystokraci robią za kółkiem.
Tym co Zwierza najbardziej fascynuje w aktorstwie Adama Drivera jest fakt, że nie umiem póki co zupełnie go zakwalifikować. Nie jest to aktor kina wyłącznie niszowego, bo wtedy nie pojawiłby się w Gwiezdnych wojnach. Nie jest to aktor metody ze szkoły Daniela Day-Lewisa – choć weźmie udział w trudnych scenach (w Milczeniu dał się podtopić) czy nauczy się prowadzić autobus, to jednak nie będzie udawał że naprawdę musi jeździć na wózku przez cały czas trwania zdjęć. Nie jest to też jeden z tych aktorów kameleonów, którzy występują w licznych produkcjach ale nie sposób powiedzieć że w nich byli bo w każdej wyglądają tak samo. Z drugiej strony – nie jest to też ten rodzaj aktora, który zawsze jest sobą – jak np. Robert Downey Jr. Który w każdym filmie jest trochę zawsze sobą. Tymczasem Driver jest gdzieś pomiędzy – jakieś takie niedopasowanie do świata znajdziemy i u Adama z Girls, i u bohatera z doskonałego What if i pewnie u Kylo Rena. Ale z drugiej strony – gdybyśmy postawili bohater z Milczenia obok tego z Logan Lucky to oni nawet nie są do siebie bardzo podobni – mówią inaczej, ruszają się inaczej, mają trochę inne twarze.
Zwierz nie dziwi się, że kariera Drivera tak szybko nabrała tempa – to jest trochę aktor na którego amerykańskie kino czekało. Jego głównym znakiem rozpoznawczym jest to, że zawsze jest jakiś. Choć niekoniecznie musi być na pierwszym planie. W oglądanych niedawno Tracks (doskonały australijski film który Zwierz wam z całego serca poleca) gra drugoplanową rolę fotografa który udokumentował wyczyn kobiety która sama przeszła na piechotę wielką australijską pustynię. To niewielka rola, ale jak szybko rozpoznajemy w jego bohaterze trochę aroganckiego jankesa któremu się wydaje, że z racji posiadania aparatu wolno mu więcej. Ale z drugiej strony – trochę nam przykro kiedy bohaterka go odtrąca bo to taki miły facet. Trudno go też jakoś przyszpilić – powiedzmy klasowo – co często się zdarza w filmach – nawet podświadomie. Wiadomo – taki Cumberbatch to wygląda jakby się urwał z jakiegoś przyjęcia na którym wszyscy są ze sobą trochę spokrewnieni. Chris Evans może grać wykładowcę akademickiego ale człowiek trochę się spodziewa, że cały czas by myślał o tym, żeby porzucać piłką z przyjaciółmi, Hiddleston wygląda na bardzo miłego ale mamy podejrzenia że nigdy nie przekopał sam ogródka. Tymczasem Driver ma w sobie coś takiego co sprawia, że nie trudno uwierzyć, że mógłby być XVII wiecznym księdzem, kierowcą autobusów z ambicjami poetyckimi czy kimś kto robi meble. Jest w nim jakieś takie niedookreślenie. Podejrzewamy, że jest intelektualistą, ale nie mamy pewności. Trochę jak widzisz czyjś zabałaganiony pokój i nie wiesz czy ma artystyczną duszę czy jest fleją. Zwierz ma wrażenie, że wszyscy bohaterowie grani przez Drivera mają taki niejednoznaczny bałagan w pokoju.
Ale nie chodzi tylko o niewątpliwy talent aktorski i o niesłychanie skuteczne uciekanie od zaszufladkowania (w tym momencie Zwierz z ręką na sercu może powiedzieć, że Driver jest jednym z nielicznych aktorów którzy zdaniem Zwierza mogą mieć na liście dowolny projekt – tzn. we wszystkim bym się go spodziewała). To także taki nowy, stary typ aktora. Nie ma go za bardzo w social media. Żadnego Instagrama pełnego zdjęć psa i przemyśleń z wyjazdów na narty. Żadnego facebooka. Adam Driver wygląda jak człowiek który nie posiada komputera i wszystko notuje ołówkiem w notesiku. Kiedy przychodzi do programów w stylu talk show wygląda jak człowiek, który chciałby z nich natychmiast wyjść. Właściwie ożywia się tylko w jednym przypadku – kiedy opowiada o swojej inicjatywie – jaką jest angażowanie aktorów (niekiedy najlepszych z najlepszych) do odgrywania fragmentów sztuki i monologów dla żołnierzy. To wielka pasja Drivera – sam znalazł w aktorstwie pomysł na życie po nieudanej karierze wojskowej. Jednocześnie kontakt ze sztuką, zdaniem aktora pomaga odnaleźć się zarówno służącym jak i już wracającym ze służby żołnierzom, w nowej rzeczywistości. Poza tym wielu młodych wojskowych nigdy nie miało styczności z teatrem. Kiedy Driver o tym opowiada to chyba jedyny moment kiedy Zwierz widzi u niego jakikolwiek entuzjazm związany z ekspozycją medialną.
Trudno powiedzieć czy to kwestia charakteru, czy może świadoma kreacja. Na pewno to się sprawdza. Driver w świadomości widzów jest przede wszystkim nośnikiem swoich ról. Dziwnym facetem na którego zdjęcia patrzy się z mieszaniną zdziwienia i entuzjazmu i którego ról nie sposób ignorować. Nie wiemy o nim za wiele – poza wciąż powtarzaną historią o tym, że gdyby nie kontuzja zrobiłby karierę w wojsku, dzięki czemu nie jest przede wszystkim przedmiotem plotek czy komentarzy na temat kolejnej wypowiedzi w talk show czy na portalach społecznościowych. Z życia prywatnego wiemy, że ma żonę i psa. Byłoby to strasznie nudne gdyby nie to, że właściwie to jest trochę ideał. Dzięki temu aktora szuka się w rolach a nie w plotkach. I to na podstawie tego w czym gra można wnioskować o jego intelekcie i pomysłach na aktorstwo. Jednocześnie – trochę wbrew tradycji – nie jest Driver aktorem samoukiem znalezionym przez kogoś na planie reklamy czy wybranym z ulicznego castingu. Jakby na przekór historii o żołnierzu który zaczął grać Driver ma za sobą prestiżową szkołę aktorską czyli słynne nowojorskie Julliard. Jak wielokrotnie Zwierz pisał – zdarzają się niesamowite samorodne talenty aktorskie, ale dobre wykształcenie w tym zawodzie nie zaszkodzi. Patrząc na łatwość z jaką Driver unika jednego typu ról (np. nie stał się człowiekiem grającym tylko czarne charaktery – co zdarza się aktorom obsadzonym w tego typu rolach w dużych produkcjach) trzeba powiedzieć – mu na pewno nie zaszkodziło. Zdaniem Zwierza trochę to wykształcenie widać w tym jak gra głosem. Zwierz kiedy go słucha – a zwłaszcza tego jak jego głos zmienia się w zależności od roli, ma wrażenie, że słyszy aktora którego uczono grać w teatrze – tak by kiedy mówi, wszyscy słuchali. Poza tym Driver ma taki charakterystyczny głos, że jak rzadko – Zwierz nie tylko pamięta jak jego bohaterowie wyglądają ale też jak brzmią.
Na sam koniec należałoby odnieść się do tego wielkiego szaleństwa jakie pojawiło się po tym jak w jednej mikro scenie w Ostatnim Jedi pojawia się bez koszulki. Muskulatura Drivera nie powinna nikogo dziwić. To człowiek, którego fizyczność jest taka jakaś dziwna i tak obok pewnych standardów że np. niemal wszyscy autorzy sesji fotograficznych ustawiają go w dziwnych, jakichś takich eksponujących tą nieforemność pozach. I na nich nie trudno dostrzec, że nie jest ci Driver chucherkiem. Ale jednocześnie – co chyba dobrze świadczy o sposobie w jaki prowadzi swoją karierę – nie myślimy o nim w kontekście kolejnego aktora, który spędza coraz więcej czasu na siłowni zamieniając się w taką pokazową górę mięśni. Jakkolwiek scena z Driverem była śmieszna głownie za sprawą „Zakonu wysoko noszących spodnie rycerzy Ren” to także owa zaprezentowana muskulatura nie była jak z pokazów dla mistrzów fintessu. To raczej ten moment kiedy zdajesz sobie sprawę, że twój taki trochę patykowaty, wysoki znajomy, które całe życie pomagał ci wnosić szafę po schodach skądś tą siłę bierze. Seksowne jest tu nie to, że mamy do czynienia z kimś kto „od szczęk po pięty wszedł napięty” ale z jakąś taką hmm… realną muskulaturą? Zwierz byłby szczęśliwy gdyby ktoś się zorientował, że naprawdę nie wszyscy aktorzy muszą zmieniać się w bogów fitnessu. Z punktu widzenia swoistego marketingu jednostki jest w tym być może jakaś tęsknota za tym typem męskości która kojarzy się z facetami, którzy nie mówią dużo, nie robią niby nic na pokaz ale jest w nich jakaś wrażliwość do której da się dojść tylko przez sztukę, bo sami nigdy nie powiedzą co ich boli.
Oczywiście do pewnego stopnia wszystkie opinie jakie ma się o aktorach są kwestią naszej wyobraźni. Czy Adam Driver jest tak inteligentny jak jego dobór ról? Czy może po prostu korzysta z tego, że miał szansę współpracować ze znanymi reżyserami? Czy rzeczywiście ta dzielona interesująca dziwność jego bohaterów jest też jego udziałem? A może na siłę szukamy jakiejś nitki łączącej bardzo dziwne role. Jedno jest pewne. Dawno nie było sytuacji w której mielibyśmy do czynienia z aktorem tak jednoznacznie dobrym. Wiecie takim, który nie jest dobry tylko w jednym rodzaju ról, ale takim na którego kolejne występy można czekać z zainteresowaniem. Nie tylko dlatego, że nie wiadomo co zagra i jak zagra, ale nawet nie wiadomo czy jego rysy twarzy nie ulegną jakiejś magicznej metamorfozie. Czy nie odmłodnieje, wypięknieje a może wręcz przeciwnie – jakoś nam zbrzydnie i będziemy się zastanawiać – co ta bohaterka w nim widzi. Zwierz jeszcze tak na koniec powie, że troszkę mu Driver przypomina swojego filmowego ojca Harrisona Forda. Nie z wyglądu, bo Ford był w bardzo oczywisty sposób przystojny (i nigdy nikomu to nie przeszkadzało), ale właśnie z powodu jego medialnej prezencji. Do dziś Zwierz ma wrażenie że Ford jest zafascynowanym samolotami stolarzem, któremu przydarzyła się kariera aktorska, i ludzie nie chcą mu dać świętego spokoju. Driver w rozmowach sprawia wrażenie, społecznika któremu przydarzyły się wielkie role i trzeba je grać a jeszcze gorzej, o nich opowiadać. Co nie byłoby złym prognostykiem dla Drivera bo jednak w swoich najlepszych latach Ford grał role naprawdę niesłychanie zróżnicowane.
Co by nie mówić zeszły rok należał do Adama Drivera, wśród jego kolejnych projektów znajdzie się film Spike’a Lee, Terrego Guilliama i Sylvestra Stallone. Wśród ról znajdzie się samotny ojciec, człowiek który trafia do świata Don Kiszota czy żołnierz wracający z wojny. W planach są też oczywiście kolejne Gwiezdne Wojny. Wszystkie te projekty brzmią jak taki szeroki przekrój ról i pomysłów na swoją karierę. Gdyby Driverowi się udało – mógłby naprawdę zostać tym aktorem swojego pokolenia na którego nowi uczniowie Julliard będą patrzeć z podziwem. Czego Zwierz bardzo mu życzy. Lubić dobrego aktora to zawsze takie miłe uczucie.
Ps: Zwierz kocha także Adama Drivera za proste imię i nazwisko. Zwierz mógł tylko raz pokochać Benedicta Cumberbatcha. Raz na pokolenie aktorów.