Czasem, kiedy zastanawiam się czemu założyłam ten blog dochodzi do mnie, że jedynym prawdziwym powodem jest stworzenie miejsca, w którym mogę się podzielić myślami, które nie dają mi spać przed snem. A wczoraj przed snem myślałam głównie o tym jak bardzo ciekawym kulturowo jest wybór Paula Rudda na najseksowniejszego żyjącego mężczyznę zdaniem magazynu „People”.
Zacznijmy od zaznaczenia, że żaden taki ranking nie ma większego sensu, jest pozostałością dawnego myślenia o dyskusji o popkulturze i w swoim założeniu – ma tyle samo problemów co wybory miss czy jakiekolwiek inne plebiscyty kto jest najpiękniejsza, najbardziej pociągający czy seksowny. Nie ma w tym za grosz sensu i pewnie w ciągu następnych lat cały ten biznes się zwinie, bo chyba już wyrośliśmy z tego typu rozrywki. Zaznaczam to na początku, żeby było jasne – rozmawiamy o czymś co należy do elementu kulturowej przeszłości. Co niekoniecznie znaczy, że nie może podlegać pewnej interpretacji. Na potrzeby tego postu przyjmijmy więc, że plotkarski magazyn „People” który obecnie czytają już jedynie osoby od trzydziestki wzwyż, nie tylko rozdaje nagrody na ślepo ale też – mniej lub bardziej świadomie, dokłada się do dyskusji o pożądanym typie hollywoodzkiego aktora.
Tu oczywiście należy stwierdzić że określenie „najseksowniejszy żyjący mężczyzna” samo w sobie jest uroczo bezsensowne. Chociażby dlatego, że wybieranie co roku takiego mężczyzny oznaczałoby, że co roku wszyscy poprzedni musieliby przechodzić do kategorii „nieżyjący mężczyzna” a z tego co wiem nie urządza się masowych egzekucji hollywoodzkich przystojniaków. Druga sprawa – co oznacza „seksowny” w kontekście tego rankingu. Nie oznacza bowiem, i nigdy nie oznaczało – obiektywnie seksownego mężczyzny. Po pierwsze dlatego, że jak wszyscy wiemy, nie istnieje obiektywnie seksowny mężczyzna, po drugie dlatego, że w swoim wyborze twórcy zawężają się jedynie do aktorów i celebrytów którzy z jakiegoś powodu są ważni dla konkretnej grupy odbiorców amerykańskiej popkultury. Dajmy na to – członkowie boy bandu BTS może i porywają serca i lędźwie na całym świecie ale z punktu widzenia „People” funkcjonują na marginesie popkultury. Podobnie – Oscar Isaacs może mieć obiektywnie najseksowniejszą brodę w galaktyce ale jeszcze za daleko mu do Hollywoodzkiej elity – choć już puka (brodą najpierw)
Mówimy więc o rankingu, który obejmuje nie tylko bardzo specyficzną grupę kandydatów ale też kierowany jest do konkretnej grupy odbiorców. Można powiedzieć – nie tylko tych których to interesuje (zakładam, że nikogo na serio nie interesuje wybór People poza ludźmi tworzącymi programy śniadaniowe bo raz w roku nie muszą się przejmować tematem który będą podejmować przez pierwsze piętnaście minut programu) ale też tych którzy podejmują decyzję – jaki rodzaj hollywoodzkiej męskości opłaca się promować. A to już jest coś co moim zdaniem jest zdecydowanie bardziej interesujące niż może się wydawać.
Widzicie nagrodzenie Paula Rudda ma swój popkulturowy wymiar, który moim zdaniem jest ciekawy. Zacznijmy od tego, że po raz pierwszy w historii tego rankingu nagrodzono aktora, który swoją karierę zbudował jako komik. Bo Paul Rudd choć od zawsze miał na swoim koncie role dramatyczne, przede wszystkim należy do szerokiej grupy amerykańskich komików którzy od początku lat dwutysięcznych zmieniali oblicze amerykańskiej komedii. Do tej samej grupy należy min. Will Farell, Ben Stiller, Owen Wilson i jeszcze kilku komików nazywanych popularnie Frat Pack. Oczywiście Rudd od kilku lat kojarzony jest bardziej z rolami dramatycznymi i występem w MCU jako Antman ale wciąż – uwzględnienie w tworzeniu wizji seksownego mężczyzny poczucia humoru, to rzecz w tym rankingu nowa, sygnalizująca trochę pewną zmianę, Zresztą fakt, że sam Rudd nigdy nie był szczególnie znany z dominującej fizycznej postury (choć oczywiście władze Marvela wymusiły na nim nie tylko wyrobienie ale też publiczne okazanie wyrobionej na siłce muskulatury) nie powinien nas tu szczególnie niepokoić.
Widzicie, istnieje bardzo dobra teoria, że te wszystkie wspaniałe aktorskie muskulatury – które zwłaszcza w ostatnich latach rozrosły się w sposób niesamowity – nigdy nie były eksponowane by przyciągnąć tak zwany „female gaze” czyli pożądliwe spojrzenie kobiet. Oczywiście – młody, dobrze zbudowany i przystojny aktor zawsze się spodoba. Ale jednocześnie – te wielkie mięśnie, coraz wyżsi aktorzy, ten biceps rozsadzający podkoszulek – to wizja męskości kierowana do mężczyzn. To dlatego Chris Hemsworth sprzedaje swoje zestawy ćwiczeń tym którzy chcieliby wyglądać jak on. Dlatego Dwayne Johnson też buduje imperium na tym, że wygląda jak wygląda i każdy też by tak chciał. Nie mogę się wypowiadać w imieniu wszystkich osób zainteresowanych urodą męską ale rzekłabym, że muskulatura znajduje się bardzo wysoko tylko na niektórych listach tego co uznaje się za seksowne. Natomiast ten rodzaj męskiej fizyczności wydaje się zawsze trochę pociągał heteroseksualnych mężczyzn – jako wzór kim mogliby być. Gdybyśmy umieli więcej mówić o tym że podziwianie ciała osoby tej samej płci nie jest w żaden sposób tym samym co pożądanie – wtedy być może moglibyśmy i o tym mówić więcej.
Wróćmy jednak do Paula Rudda. Oczywiście istnieje możliwość że nagrodę przyznano mu głównie po to by móc przy pomocy międzynarodowej grupy badaczy odpowiedzieć sobie na pytanie – jakim cudem ma 52 lata. Jednak wydaje się, że chodzi raczej o skierowanie torów myślenia – na trochę inny rodzaj atrakcyjnej męskości. Bo nie da się ukryć, że Paul Rudd jest atrakcyjny. Dla wielu kobiet (choć w sumie powinniśmy czytać – każdego kogo interesuje uroda męska) ten typ mężczyzny stanowi swoisty ideał. Tak są mężczyźni piękniejsi, ale jeśli aktor wybiera głównie role stawiające go bliżej tej „niegroźnej” dowcipnej, pozbawionej agresji męskości – wtedy wiele kobiet czuje szybsze bicie serca. Rudd jest dość powszechnie uznawany za aktora sympatycznego – a to jest cecha która zwłaszcza obecnie jest bardzo pożądana. Zresztą rzec można – mieliśmy kiedyś absolutnie komediowe potwierdzenie tego faktu – w pewnym programie komik biegał po ulicy z Paulem Ruddem i Chrisem Evansem i pytał przypadkowe kobiety z którym by się przespały (to jest Ameryka, nie ja to wymyśliłam). Tempo w jakim kilka kobiet wybrało Paula Rudda dość dobrze mówi, że to nie jest facet którego filmowa prezencja jest nieatrakcyjna.
Inna sprawa że zawsze mnie bawi, że w świecie gdzie taką popularnością wśród odbiorczyń cieszą się Adam Driver, Benedict Cumberbatch czy Tom Hiddleston wciąż jest tyle osób którym się wydaje, że istnieje możliwość wydestylowania obiektywnie seksownych cech. I że mają cokolwiek wspólnego z muskulaturą czy symetrią twarzy. Seksowność w przypadku wielu aktorów jest mieszanką ich filmowej prezencji, doboru ról, głosu i tego że nie wyglądają tak jak wszyscy inni. Co nie zmienia faktu, że twórcy filmów nadal są przekonaniu że odbiorcy mają jeden typ mężczyzny i jest to jasnooki blondyn imieniem Chris. Nie mam nic przeciwko Chrisom (no może poza Christem Prattem) ale jednak sprawa jest zdecydowanie bardziej skomplikowana.
Ale to nie wszystko. Widzicie przyznam wam szczerze – dla mnie ten wybór ma jeszcze jeden wymiar. Widzicie Paul Rudd jest z pochodzenia żydem. W amerykańskiej popkulturze żydowscy aktorzy przez bardzo wiele lat mogli być uważani za seksownych tylko pod jednym warunkiem – nikt nie zgadłby, że są żydami. Tak Paul Newman był najpiękniejszy, a Kirk Duglas był symbolem seksu, ale łączyło ich to, że żaden na żyda nie wyglądał. Ci aktorzy, których wygląd zdradzał pochodzenie mogli albo grać role charakterystyczne albo komediowe. Oczywiście raz na jakiś czas – zwłaszcza od lat osiemdziesiątych zaczęli się pojawiać aktorzy przełamujący ten schemat (zwłaszcza Jeff Goldblum którego seksowność przełamywała granice uprzedzeń i wciąż to robi) ale wciąż – pozostawało to często incydentalne. Do tego stopnia, że dziś, kiedy Hollywood potrzebuje seksownego żyda to zatrudnia Oscara Isaaca i jego epicką brodę a kiedy Adrien Brody wygrał Oscara za najlepszą rolę pierwszoplanową to nie wiedziano co z nim zrobić. Paul Rudd oczywiście należy do tego najpiękniejszego gatunku ludzi, którzy mają ciemne włosy i zielone oczy (połączenie, które znam z własnej rodziny) i pewnie, gdyby mu nie zaglądać w metrykę nikt by za bardzo jego pochodzenia z twarzy nie odczytał. Ale jednak – musicie zrozumieć, że w kontekście amerykańskiej popkultury i tego jak traktuje aktorów, zwłaszcza aktorów konkretnego pochodzenia, to ma znaczenie. Choć może się to wydawać dziwne, ale antysemityzm jest wpisany w historię Hollywood równie mocno co wpływy żydowskich producentów – bo świat jest dość skomplikowany pod tym względem. Przy czym zdaję sobie sprawę, że parę lat temu nagrodę dostał Adam Levine ale on nie jest aktorem. Świat muzyki rządzi się nieco innymi zasadami niż świat aktorski. Tu muszę wam powiedzieć, że od dłuższego czasu rozmyślam nad tym jak Hollywood traktuje żydowskość aktorów i przyznam szczerze – być może kiedyś coś na ten temat napiszę (na razie głównie czytam)
Czy Paul Rudd jest najseksowniejszym mężczyzną na świecie? Oczywiście że nie ten tytuł należy w oczywisty sposób do Roberta Makłowicza, nie mniej sam wybór, czy nawet reakcja na niego (wiele osób się obruszyło) jest już ciekawym zjawiskiem kulturowym. Być może mówi nieco o tym, że preferowany hollywoodzki model męskości będzie się zmieniać – złagodnieją fizyczne wymagania, może przejdziemy do mężczyzn miłych dla oka ale przede wszystkim – dystansujących się w swoim zachowaniu do tego co nazwalibyśmy przejawem toksycznej męskości. Nic dziwnego, że wiele osób zadało pytanie – dlaczego nagradzać Paula Rudda skoro Jason Sudeikis ma zdecydowanie lepszy rok. I przyznam byłby to wybór równie dobry – przypominający, że istnieje inny rodzaj seksownej męskości, który nie wymaga sześciopaka, a czasem kryje się za bujnym wąsem (i nie mowa tylko o Tomie Sellecku). Nie bez powodu jakiś czas temu mówiło się o renesansie „dad body” czyli takiej męskiej fizyczności, która w miejsce młodzieńczej muskulatury, oferuje raczej znany komfort.
Na koniec uwaga, która moim zdaniem powinna nam pokazać jak cudownie przewrotne są trendy kultury popularnej. Paul Rudd wystąpił w słynnym „Romeo i Julia” jako Parys. Oczywiście kto z tego filmu pamięta Parysa, wszyscy się wtedy zakochiwali w Leonardo DiCaprio. Ale DiCaprio wyrósł ze swojego młodzieńczego piękna, a Paul Rudd postrzał się tylko o parę lat. I gdzie jest teraz wasz Romeo?
Ps: Chciałabym jeszcze raz podkreślić, że ta analiza wynika z mojej potrzeby pewnej refleksji, ale możemy też spokojnie założyć że Apple Plus TV zapłaciło za ten tytuł by zrobić promocję nowej produkcji z Ruddem i Farrellem. Choć tego nie rozumiem, bo skoro Apple miałoby już kupować komuś ten tytuł żeby promować serial to przecież Lee Pace jest w Fundacji i tu dyskusji by nie było.