Home Seriale Dla tych, którzy nie lubią piasku czyli „Akolita”

Dla tych, którzy nie lubią piasku czyli „Akolita”

autor Zwierz
Dla tych, którzy nie lubią piasku czyli „Akolita”

Powoli dochodzę do wniosku, że dorosłam do tego momentu w życiu, że jeśli ktoś naprawdę chce mnie zachęcić do serialu, musi go po prostu powszechnie krytykować. Nie da się bowiem ukryć, że proste zachęty marketingowe trochę przestały na mnie działać, zaś pytanie „czy to może być rzeczywiście tak złe jak mówią” wciąż wydaje się intrygujące. I właśnie dlatego postanowiłam dać szansę „Akolicie” (wpis napisany po pierwszych czterech odcinkach).

 

Kiedy byłam nastolatką i do kin wchodziły prequele „Gwiezdnych Wojen” na rynku pojawiło się sporo książek, które były osadzone w tym uniwersum sprzed „Nowej Nadziei”. Wśród nich była seria o przygodach młodego Obi Wana a potem była też seria przygód młodego Anakina. Te książki nie były grube i zawierały poza kawałkiem niezłych przygodowych powieści młodzieżowych także prosty schemat fabularny. Mistrz Jedi i jego padawan musieli się udać na jakąś planetę i rozwiązać konflikt czy zagadkę. Pamiętam, że bardzo lubiłam te książki – czytało się je szybko i prosto, konflikty nie były bardzo rozbudowane, a wszystko miało posmak niezobowiązującej przygody w kosmosie.  Jednocześnie, jak niemal wszystkie książki, które powstawały wówczas w świecie Gwiezdnych Wojen, nie była to wybitna literatura. Teraz myślę, że mogła być to nawet literatura słaba.

 

 

Atmosfera tych powieści przypomniała mi się, kiedy oglądałam „Akolitę”. Sam pomysł wyjściowy jest całkiem dobry – ktoś morduje rycerzy Jedi. Wszystko wskazuje, że za morderstwami stoi Osha, która była członkinią zakonu Jedi, póki z niego nie odeszła na własne życzenie. Szybko się okazuje, że dziewczyna jest niewinna a za zbrodniami stoi Mae, jej siostra bliźniaczka, o której wszyscy myśleli, że zginęła kilkanaście lat wcześniej. Klucz wedle, którego dochodzi do kolejnych morderstw nie jest przypadkowy – Mae zabija wszystkich rycerzy Jedi, którzy wylądowali na jej rodzinnym księżycu kilkanaście lat wcześniej. Ich pojawienie się doprowadziło do tragicznego ciągu wydarzeń, w którym obie siostry straciły całą rodzinę. Jednocześnie jest oczywistym, że Mae nie działa sama, ktoś musiał jej pomóc i wytrenować by ona także mogła skorzystać ze swojej mocy. Tropem zabójczyni podąża nie tylko jej siostra, ale także Jedi wybrani do tego by zająć się sprawą, w tym Sol, rycerz Jedi, który był mistrzem Oshy i też był na księżycu tego feralnego dnia.

 

Wszystko to brzmi dość skomplikowanie, ale w istocie mamy do czynienia właśnie z prostą historią bardzo przypominającą te detektywistyczne sprawy z powieści należących dziś do „Legend”. Twórcy tamtych powieści z równą łatwością co scenarzyści serialu przeskakiwali nad wszelkimi lukami fabularnymi i niedorzecznościami. Sam punkt wyjścia, w którym Jedi przybywają „aresztować” naszą bohaterkę, bo widziano ją w innym punkcie galaktyki jak mordowała mistrzynię Jedi, nie ma sensu. Pomijam już, że podróżowanie po galaktyce to nie wzięcie autobusu do Kielc, i osoba bez własnego statku nie może sobie skakać z planety na planetę. Nie pytam też czy nie wypadałoby zapytać osób, które pracują z bohaterką na statku czy przypadkiem nie widziały jej w chwili popełnienia z brodni.  Problemem jest raczej fakt, że gdzieś po drodze, na potrzeby historii kryminalnej wyrzucono psychiczne możliwości Jedi, którzy zwykle nie musieli bawić się w przesłuchania czy zastanawiać się, gdzie się schował inny mistrz (zwłaszcza gdy są w stanie wyczuć zaburzenia mocy spowodowanego śmiercią innego Jedi).

 

 

Tym co najbardziej przypomniało mi atmosferę prequeli „Gwiezdnych wojen” to przedstawienie zakonu Jedi jako organizacji, bardzo zajętej polityką. Ważnym elementem historii jest próba utrzymania całego śledztwa z dala od polityki, by zachować wizerunek zakonu Jedi jako organizacji bez problemów. Ten polityczny wątek, zdecydowanie współgra z tym jak zakon jest pokazywany w prequelach, gdzie jak wiemy – koncentracja na polityce prowadzi do jego upadku. Bardzo lubię, kiedy Jedi są pokazywani jako organizacja nieco szemrana i nie tak szlachetna jak można się spodziewać. Nigdy im nie zapomnę, jak wykorzystali Anakina dla własnych politycznych korzyści. Na razie ten wątek nie jest za bardzo rozbudowany, i może dobrze. Jeszcze by zakon Jedi umarł na sto lat przed „Mrocznym Widmem” i byłby problem.

 

Jednocześnie jestem (jak na razie) bardzo wdzięczna twórcom, że w tym wydaniu opowieści ze świata „Gwiezdnych wojen” nie ma jak na razie żadnej pustynnej planety. Mam dość pustynnych planet. Mam dość tego, że w wielkim uniwersum stworzonym przez Lucasa (a także wielu innych zdolnych autorów) kręcimy się w kółko. To niesamowite jak mało twórcza była większość dotychczasowych produkcji Disneya pod szyldem GW (pomijam Andor, który uważam za wybitny). Tu przynajmniej ktoś nas zabiera na galaktyczną przygodę, wpadamy do dobrze nam znanych miejsc na Coruscant i ogólnie – mam wrażenie, jakbym znów była w świecie prequeli, minus wkurzające dialogi o piasku. Jeśli czegoś potrzebowałam jako wielbicielka opowieści, które zostały przesunięte do „Legend” to właśnie takiej historii. Choć od razu muszę zaznaczyć, że sugestia, że bohaterowie mogli się natknąć na mistrza Sith nie za bardzo mi pasuje, bo przecież wiemy z prequeli, że pojawienie się jakichkolwiek Sithów było dla wszystkich pewnym szokiem. Jednak sto lat to trochę mało w dziejach galaktyki na takie zdziwienie, że ktoś wybrał ciemną stronę mocy. Chyba, że Jedi czyszczą mózgi swoim rycerzom albo pilnują by wszyscy zginęli zanim zdążą przekazać informacje dalej.

 

 

Natomiast rozumiem skąd bierze się pewne niezadowolenie z serialu. Powiedzieć, że jest słabo napisany, to pewne niedopowiedzenie. Co pewien czas pojawiają się dialogi tak słabe, jakbyśmy czytali pierwszy szkic scenariusza, w którym zamiast przemyślanej kwestii wstawia się cokolwiek by potem to poprawić na coś lepszego. Choć przez dwa pierwsze odcinki bawiłam się bardzo dobrze, to przy trzecim bardzo cierpiałam. Głównie dlatego, że zupełnie rozpada się w nim dramaturgia (odcinek jest retrospekcją), a działania bohaterów są tam tak nieracjonalne, że zasadniczo – można mieć poczucie, że do określonych postaw zmusza ich tylko przymus narracyjny. W kilku miejscach bohaterowie okazują się też zaskakująco kompetentni albo wręcz przeciwnie – drażniąco niekompetentni. Jest w jednym z odcinków scena, w której najbardziej ogarniętą osobą, która jest w stanie wymyślić plan działania jest padawanka jednego z mistrzów.  Jasne można mieć zdolnego padawana ale nigdy nie powinna to być najbardziej kompetentna osoba w pokoju. Choć w sumie… może to dowód, że zarządzanie personelem nigdy nie było mocną stroną zakonu Jedi.  Jednocześnie to jest taka produkcja, w której obok bardzo słabej sceny znajduje się czasem nieco lepsza dająca nadzieje, że może będzie dobrze. Zwykle – nie jest.

 

Serial broni się natomiast obsadą. Amandla Stenberg jest bardzo przekonująca w podwójnej roli – byłej uczennicy Jedi i zdeterminowanej morderczyni. Bardso podoba mi się pomysł obsadzenia znanego z „Squid Game” Lee Jung – Jae jako mistrza Jedi. Jego Sol jest na tyle interesujący, że chętnie obejrzałabym o nim nieco więcej.  Bardzo ucieszyła mnie też Carrie-Ann Moss w obsadzie. Jakby Jedi nie mogli być bardziej cool. Na koniec – długo się zastanawiałam skąd znam jednego z bohaterów drugiego planu, bo wydawał się dziwnie znajomy. To Manny Jacinto, którego na pewno kojarzycie z „Good Place”. Ogólnie do obsady nie mam zastrzeżeń, wręcz przeciwnie – mam poczucie, że można było tak fajnej aktorskiej ekipie dać coś lepszego do zagrania. Bo tu widać, że wszyscy się starają i chcą wyciągnąć ze swoich postaci jak najwięcej tylko czasem potykają się o płycizny niektórych scenariuszowych rozwiązań.

 

 

„Akolita” nie jest bardzo dobrym serialem. Nie jest też tak oryginalny jak mogło się wydawać, gdy dostawaliśmy pierwsze streszczenia i zapowiedzi. Widać, że twórczyni serialu Leslye Headland, wywodzi się z tych fanów cyklu, dla których szczególnie ważne były książki. Serio oglądając serial mam wrażenie, że to bardziej ekranizacja jakiejś nigdy nie napisanej książki ze świata „Gwiezdnych Wojen” niż coś co próbowałoby cokolwiek w tym świecie wymyślić na nowo. Z resztą scenariusz ma te same luki co wiele gwiezdnowojennych powieści – słabsze dialogi, niekoniecznie spójne podejście do mocy i świata przedstawionego i desperackie pragnieniem opowiedzenia ważnej historii, o której nikt nie wspomina w filmach Lucasa.  Nigdy nie była to wybitna rozrywka, ale pozwalała fanom wpaść na chwilę do odległej galaktyki.

 

Moim zdaniem poczucie, że „Akolita” to serial bardzo słaby i w jakiś sposób obrażający fanów, nie jest w ogóle pochodną jakości produkcji. Frustracja fanów „Gwiezdnych Wojen” po tym jak serię przejął Disney, tylko narasta. Z jednej strony – dostają produkcje, których zawsze chcieli – jak serial o „Obi-Wanie” czy produkcję, w której główną rolę gra „Ahsoka”.  Dostali całkiem sporo rzeczy, o których rozmawiali, marzyli, dyskutowali i planowali. I żadna z tych rzeczy nie jest tak dobra jak ta wyobrażona. Co wcale mnie nie dziwi, bo trudno doskoczyć do tego co zrodziło się przez dekady w głowie fanów.  Jednocześnie, dyskusja w sieci o kolejnych produkcjach Disneya, jest często ustawiona zanim ktokolwiek zobaczy choć jeden odcinek serialu. Tak było w przypadku „Akolity” gdzie jeszcze przed premierą rozeszły się wieści, że showrunnerka serialu nigdy nie widziała filmów i nie zna świata. Co szybko okazało się nieprawdą, ale wiele osób zdążyło uznać, że serial będzie herezją.

 

 

Podobnie jak internetowe dyskusje, o tym czy jakiś Jedi miał prawo żyć sto lat przed wydarzeniami z prequeli czy nie, bo data jego urodzin się nie zgadza. Data podana w jednej niszowej publikacji, towarzyszącej premierze, któregoś z filmów. Takie „afery” połączone z wystawianiem bardzo niskich ocen psują atmosferę wokół produkcji i właściwie uniemożliwiają oglądanie serialu bez wcześniejszych założeń czy pretensji. Nie da się ukryć, że sporo osób w sieci bardzo się cieszy podsycając niezadowolenie widzów.Frustracja rośnie i mam wrażenie, że dziś niezwykle trudno jakiejkolwiek produkcji sprostać wymogom prawdziwych fanów. Na całe szczęście ja prawdziwą fanką nie jestem. Po prostu bardzo lubię „Gwiezdne Wojny”. A najbardziej lubię te słabe książki, które czytałam jako nastolatka. Choć być może nie tęsknię za tymi książkami tylko za tym jak to było mieć te czternaście lat.

0 komentarz
2

Powiązane wpisy

slot
slot online
slot gacor
judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online