Nie miałam wobec Ant-mana i Osy absolutnie żadnych oczekiwań. Film wszedł do kin kiedy Zwierz był na wakacjach, więc wszyscy jego znajomi zdążyli już pójść a potem na facebokach, blogach i podcastach donieść, że to film średni, przeciętny i trudny do omówienia w pozytywny sposób. Przygotowałam się więc na produkcję o bardzo niskim poziomie. A co dostałam? Przyjemny film przygodowy, który poświęca logikę dla dowcipu. I to dowcipu z którego się śmieję.
Nie da się ukryć, że Ant-man i Osa są filmem stworznym w pewnej – świadomej kontrze do dramatycznych wydarzeń z Avengers: Infinity War. Tam spotykali się wszyscy by na ubitej ziemi walczyć o losy wszechświata. Stawki były najwyższe, podobnie jak emocje, ilość superbohaterskich czynów na kilometr kwadratowy przekraczała unijne normy. Dosłownie poruszano gwiazdy, orano ziemię, sprowadzano pioruny, cofano czas. Innymi słowy działo się sporo i to na wysokim C. Ant-man i Osa to film który wybiera zupełnie inny kierunek. Bohaterowie są ale bez przesady – dwie osoby w kostiumach przy czym jeden się zacina. Nikt tu nie wyjeżdża poza miasto, wszyscy biegają po kilku ulicach, z małym wypadem do lasu. Przedmiotem walki nie jest los wszechświata, tylko prywatna próba połączenia rodziny. Zamiast szukać kamieni nieskończoności ludzie przerzucają się pomniejszonym budynkiem. Zamiast próbować wyprzedzić Thanosa, biegną co sił do mieszkania by znaleźć się tam zanim wpadnie agent FBI sprawdzić czy skazany na areszt domowy bohater rzeczywiście nie naruszył warunków zwolnienia.
To zestawienie może się wydać komiczne, ale Ant-Man i Osa oferują miły oddech od coraz bardziej nadętego tonu głównej linii fabularnej Marvela. Świat Ant-Mana ma poszerzającą się grupę własnych bohaterów, którzy nie mają nic wspólnego z Avengersami i własne problemy, które rozgrywają się w skali mikro a nie makro. Prawdę powiedziawszy to chyba najbardziej wyemancypowana grupa bohaterów, która trzyma się swoich ulic San Francisco i bardziej interesuje ich jak uczynić się jeszcze mniejszym niż co zrobić by stać się najpotężniejszą siłą we wszechświecie. Zwierz całkiem to lubi – czuje się w tym świecie swojsko i bezpiecznie – wiadomo, że tu raczej nikt nie będzie komentował lęków Ameryki czy stanu współczesnych społeczeństw. Trochę gagów, dużo rodzinnych scen i numer z mrówką. Czego tu nie lubić.
Jeśli potrzebujecie skromnego zarysu fabuły to brzmi on mniej więcej tak – Scott odsiaduje areszt domowy bo po wydarzeniach z Civil War został zaaresztowany i osadzony za złamanie zasad narzuconych super-bohaterom. Tymczasem cichaczem Hank Pym i Hope pracują nad technologią, która pozwoliłaby przywrócić do naszego wymiaru zaginioną w swojej miniaturowości żonę Pyma. Jak to zwykle bywa sprawy nie są proste i próba zdobycia jednego prostego komponentu uruchamia lawinę zdarzeń. W tle mamy gangsterów, byłych znajomych z pracy, agentów FBI i dziewczynę która nie musi szukać drzwi kiedy chce przejść z pokoju do pokoju. Całość zaś prowadzi do wielkiej konfrontacji kiedy wszyscy ganiają się po ulicach San Francisco. Nie jest to szczególnie skomplikowana fabuła, ale całkiem sympatycznie się rozwija – choć jeśli ktoś jest szczególnie wyczulony na błędu logiczne i dziury w fabule ten pewnie poczuje lekkie bóle brzucha i zawroty głowy.
Film do tego stopnia nie próbuje nas przekonać, że na ekranie dzieją się rzeczy ważne dla MCU czy nawet dla świata, że właściwie rezygnuje z czarnego charaktera. Tak po wynalazki Pyma sięga ręką niejedna postać ale w ostatecznym rozrachunku – nie mamy tu żadnego klasycznego złola. Bo nie jest to szczególnie potrzebne, w filmie który najlepiej się bawi, kiedy pozwala naszym bohaterom po prostu biegając po mieście – nawet niekoniecznie wykorzystując swoje super moce. Zresztą formuła tego filmu jest – na tle historii z MCU przyjemnie pozbawiona jakiegoś wielkiego konfliktu. Bohaterowie przeżywają co prawda serię perypetii ale ich cel nigdy się jakoś szczególnie nie komplikuje – można powiedzieć, że jest nawet dość prosty – potrzebują chwili czasu kiedy nikt nie będzie zawracał im głowy i okazuje się, że w świecie pełnym ludzi z super mocami i szemranymi interesami nie jest to takie proste. Do tego twórcy nie silili się na wrzucanie do filmu dodatkowych bohaterów czy wątków, więc nie jest tak, że zza węgła wygląda jakiś kolejny znany z komiksów super złoczyńca.
Zwierz pewnie nie byłby entuzjastycznie nastawiony do filmu gdyby nie fakt, że po prostu lubi bohaterów. Scott grany przez przeuroczego Paula Rudda, to postać, którą zwierz polubił bardzo. Bohater który co prawda nie jest zawsze najuczciwszy ale jednocześnie nie jest dupkiem. Zwierz ma dość dupków a dupków w MCU w ogóle nie toleruje. Zwierz uwielbia też fakt, że Hank Pym – grany przez Michaela Dogulasa nie został zredukowany tylko do postaci na trzecim planie która siedzi z słuchawką w uchu. Douglas wnosi do filmu taką atmosferę że Zwierz poczuł się niemal jakby poznał odpowiedź – co by było gdyby Iron mana grał facet po siedemdziesiątce. Do tego nieco nawet większą rolę niż w pierwszym filmie ma Michael Pena którego Zwierz naprawdę lubi a jego bohater zawsze Zwierza bawi.
Wśród gagów znalazło się sporo takich przy których Zwierz naprawdę głośno się śmiał – zwłaszcza w scenie w której Paul Rudd udowadniał, że równie dobrze mógłby zastąpić Michelle Pfeiffer w większości jej filmów i nikt by się nie zorientował. Poza tym Zwierz lubi relacje jakie łączą Scotta z jego rodziną (zwłaszcza z nowym facetem byłej żony) i agentami FBI którzy go pilnują (zwierz ma wielką nadzieję, że uda im się kiedyś wszystkim razem iść na obiad). Zwierz się śmiał i spędzał beztrosko czas – coś co kiedyś jednoznacznie utożsamiał z filmami super bohaterskimi a co ostatnio przychodziło mu coraz trudniej – bo nie ma poczucia humoru Jamesa Gunna i na Strażnikach z Galaktyki 2 nie było mu do śmiechu. Tu twórcy za bardzo nie szarżują i pozostają w bardzo dobrze ustalonych ramach swojego małego świata w wielkim uniwersum Marvela.
A jednocześnie – jak rzadko w przypadku filmów super bohaterskich Zwierz poczuł, że nie przeżyje jeśli komukolwiek cokolwiek się stanie. Wiecie kiedy w filmie jest obsada złożona z doskonałych starszych aktorów zawsze istnieje prawdopodobieństwo, że ktoś nie przeżyje filmu tylko po to by zwolnić starszego aktora i tym samym zmniejszyć koszt produkcji następnego filmu. Zwierz strasznie nie chciał takiego zakończenia. O ile jest w stanie przeżyć śmierć bohaterów ze świata Thora, czy pogodzić się z perspektywą że być może zmienimy w przyszłości Iron mana, to kurczę dotknijcie którekolwiek z moich kochanych Ant-Manowych dzieci a Zwierz będzie wściekły. Uwielbiam ich wszystkich i chcę by byli szczęśliwą rodziną z dala od złego świata trudnych kosmicznych spraw. Mają być zadowoleni i hodować mrówki.
Wypuszczenie do kin Ant-Mana i Osy w tak krótkim czasie po Infinity War wskazuje, że ludzie z Marvela zdają sobie sprawę, że jest całkiem spora grupa ludzi którzy na filmy super bohaterskie chodzą się pośmiać i radośnie pochrupać popcorn a niekoniecznie naprawdę martwić się o losy bohaterów. Ant-man do roli takiego lekkiego bohatera który nigdy nie musi ratować świata nadaje się doskonale i wydaje się, że przynajmniej przez pewien czas ludzie zarządzający MCU będą go chcieli pozostawić na uboczu. Zwierzowi się ten pomysł podoba bo lubi ten mały świat Ant-mana. I nie ma nic przeciwko temu by trzymać jego przygody w mniejszej skali.
Ps: Od pewnego czasu tłumaczenia filmów Disneya – zwłaszcza filmów MCU stanęły na głowie. To znaczy twórcy albo pomijają dowcipy albo dodają dowcipy od siebie które są zupełnie bez sensu. Sporo tego jest w Ant-Manie gdzie niektóre pomysły na dowcipy są po prostu słabe i bezsensowne a do tego – niekoniecznie równie dowcipne co oryginał. Znajomi podpowiedzieli mi, że sporo tych tekstów jest wziętych jeden do jednego z tłumaczenia do dubbingu. Co jest smutne biorąc pod uwagę o ile mniej jest dowcipny ten film w polskiej wersji językowej i jak bardzo nie będą o tym wiedzieli ludzie którzy wybiorą dubbing. Zupełnie nie rozumiem zastępowania dobrych dowcipów marnymi, zwłaszcza kiedy można byłoby naprawdę przetłumaczyć to tak by dowcip został. To jeden z powodów dla których nie lubię dubbingu w kinie aktorskim skierowanym też do dorosłego widza – całkowicie skazuje widza na poczucie humoru nie tyle twórców filmu co tłumacza. A tłumacz nie zawsze jest równie dowcipny co scenarzysta.