Dystrybucja filmów zmienia się tak dynamicznie, że można sobie kilka tygodni mówić, że już zaraz pójdzie się do kina tylko po to by zastać film na platformie streamingowej. Tak stało się z „Black Adam”, produkcją, którą miałam zamiar obejrzeć w jakimś multipleksie a skończyło się na seansie na HBO Max. Za co chyba podziękuję mojemu zapchanemu kalendarzowi, bo gdybym oglądała to w kinie byłabym pewnie bardziej zawiedziona.
Sięganie po niekoniecznie najbardziej znane postaci z uniwersum komiksowego, nie jest moim zdaniem złym pomysłem. Ostatecznie każdy ma w głowie jakąś wizję Batmana czy Supermana, ale już Shazam czy Black Adam, to postaci, które można stworzyć na potrzeby filmowego uniwersum. Z resztą z tym pomysłem wyszedł jako pierwszy Marvel sięgając w pierwszej kolejności po swoich niekoniecznie najbardziej znanych bohaterów. Udało się doskonale – widzowie nie mieli wcześniej wizji danej postaci i ta filmowa ukształtowała ich percepcję. Nie dziwię się też, że scenarzyści sięgnęli po Black Adama, skoro Shazam to jeden z niewielu naprawdę udanych i przez wielu widzów docenianych filmów od DC.
Gdzie więc problem? Otóż bardzo wyraźnie widać w tym filmie jak bardzo pogubieni byli (bo doszło już do licznych zmian personalnych) producenci i osoby podejmujące kluczowe decyzje w DC. Mamy tu bowiem misz masz pomysłów, podejść, estetyk – tak jakby w jednym filmie starano się zrobić kilkanaście rzeczy na raz. Po pierwsze – mamy próbę wprowadzenia do filmowego uniwersum DC kilku nowych postaci. Nagle, pojawia się więc nowa „Super grupa” gdzie mamy zarówno postaci dość dobrze znane jak Doktor Fate czy Hawkman, ale w zespole jest też Cyclone i Atom Smasher. Wszystkie te postaci pojawiają się nagle, nie mają za bardzo czasu by się nam pokazać od każdej strony, nie mamy do nich jakichś głębszych uczuć, a one same dostają minimalną ekspozycję i tylko kilka linijek dialogu by opowiedzieć swoją historię. Widać, że ktoś chciał nas wrzucić do świata niczym z komiksu, gdzie w każdym tomie może się pojawić dowolna konfiguracja bohaterów, ale zapomniał, że jednak w kinie to tak nie działa i pojawienie się piątki przypadkowych postaci raczej nie czyni filmu ciekawszym. Każda z postaci dostaje jedną czy dwie sceny ale ostatecznie – trudno żebyśmy byli bardzo zaangażowani w życiowe i moralne dylematy bohaterów, których nie znamy.
Po drugie – widać, że film powstał jako element budowania szerszego uniwersum także w przedstawieniu postaci Black Adama. To jest typowe wprowadzenie bohatera do świata, pokazanie jego przeszłości, mocy i sposobu myślenia. Wszystko po to by w kolejnej jego odsłonie mógł nam pokazać swoje przygody, skonfrontować się z lepiej znanymi bohaterami uniwersum (pod koniec filmu jest sugestia, że jego przeciwnikiem mógłby być Superman). Ten sposób przedstawienia postaci sprawdza się jednak tylko wtedy, kiedy widz ma pewność, że bohater powróci. Jeśli tej pewności nie ma (a już wiemy, że to wszystko może się zmienić) to taka produkcja jest przydługą zapowiedzią tego co może się zdarzyć. Co więcej ułożoną w sposób bardzo schematyczny – bo nie ukrywajmy – nie ważne czy mówimy o bohaterze czy antybohaterze – emocje układają się podobnie. Ktoś dostaje moc, ktoś nie rozumie swojej mocy, ktoś dojrzewa do swojej mocy, ktoś wykorzystuje swoją moc dla dobra. To jak układanka składająca się z bardzo dobrze znanych nam elementów. Z resztą to jest słowo do którego będę wracać („element”) bo cały czas miałam wrażenie, jakbym nie oglądała produkcji w której jest choć odrobina własnej myśli czy pomysłu ale raczej próbę złożenia znanych klocków w coś co będzie miało pozór nowości (ale tylko pozór bo wszystko ułoży się dokładnie w zgodzie ze schematem – łącznie z wielką dziurą w niebie, którą DC kocha)
Po trzecie – nad filmem unosi się nieco duch Snydera. Z jednej strony mamy więc dużo scen, które są poważne i mają nam zasygnalizować, że pod figurami bohaterów kryją się egoistyczni bogowie, z drugiej – dominuje tu bardzo konkretna, przerysowana estetyka. I tu muszę oddać Snyderowi – mogę nie lubić tego jak operuje światłem i kolorem, ale przynajmniej – wie co robi i dlaczego. W Black Adam miałam wrażenie jakbym oglądała kogoś kto się sam naoglądał Snydera, ale nic nie zrozumiał, poza tym, że dobrze wybrać sobie do filmu zamkniętą paletę kolorystyczną, oraz że w kadrze powinno się dużo dziać. Z resztą nie wiem czy to kwestia problemów finansowych studia, ale wiele scen, które jak rozumiem miało zrobić na mnie wrażenie efektami specjalnymi, wyglądało jak cut scenki z gry komputerowej i miało podobną jakość (akurat tak się złożyło, że przeszłam obie części Injustice i mam pojęcie jak wyglądają cut scenki w wydaniu DC). Mamy więc próbę stworzenia jakiejś komiksowej estetyki, która byłaby alternatywna do tego co pokazuje Marvel, ale robioną bez większego zrozumienia co właściwie miałby oznaczać takie a nie inne wybory. To daje przedziwne uczucie jakbyśmy oglądali film robiony przez kogoś komu tylko streszczono filmografię Snydera.
Jednak głównym problemem filmu jest brak jakiegokolwiek spójnego pomysłu na to jak uczynić całą historię atrakcyjną dla widza. Są zasiane ziarenka – mamy poznać anty bohatera, mamy zobaczyć, jak wyglądałby heros stający w obronie kraju, który był poddawany kolonialnej przemocy, mamy w końcu pytanie, kto ma prawo decydować, kto korzysta ze swoich mocy i jak. Byłoby to pewnie całkiem ciekawe, gdyby nie fakt, że wszystkie te wątki są potraktowane po macoszemu. Antybohater ostatecznie okazuje się bohaterem, być może bardziej bezwzględnym, ale gotowym do działań szlachetnych i do poświęcenia. Pytanie o prawa podbijanego przez kolonialne potęgi kraju do posiadania własnego obrońcy pozostaje nieco bez odpowiedzi. Być może dlatego, że dialogi w filmie oparte są albo na banałach, albo na niedopowiedzeniach. W tym przypadku – twórcy wiedzą, że podejmują ciekawy i trudny temat, ale to nie znaczy, że mamy od nich wymagać jakiejkolwiek spójnej odpowiedzi na zadane pytania. Na koniec kwestia chyba najciekawsza – kto ma prawo decydować o tym kto i gdzie korzysta z super mocy. W Marvelu wprowadzenie tego wątku skończyło się całkiem dobrymi filmami i stawianiem problemów moralnych. W DC nie ma na to czasu – po prostu przyjeżdża super grupa i przekonuje bohatera, że powinien zajrzeć w swoje serduszko. Jednocześnie, ponieważ to są filmy super bohaterskie – wszystkie rozważania o kolonializmie i o jego dziedzictwie rozgrywają się na przykładzie nie istniejącego państwa i nienazwanych kolonizatorów, byleby tylko nikt nie wziął niczego za bardzo do siebie.
Po obejrzeniu Black Adama nie dziwię się, że wymieniono osoby odpowiedzialne za prowadzenie dalej DC. Ten film ujawnia jaki chaos zapanował w tym filmowym świecie i jak trudno byłoby go doprowadzić do porządku bez daleko idących zmian. Jednocześnie ujawnia się tu głębszy problem DC, które mając tyle ciekawych postaci nie było w stanie stworzyć filmu, który wizualnie, aktorsko, scenariuszowo byłby w jakikolwiek sposób wart zapamiętania. Z resztą, skoro o aktorach mówimy – nie przypisuje Rockowi jakichś wybitnych zdolności aktorskich, ale jego Black Adam to wyjątkowo słaba rola nawet jak na niego. W sumie w całym filmie najciekawszy jest Brosnan jako Doktor Fate ale pojawia się na zbyt krótko by uratować film. Inna sprawa – mam wrażenie, że np. Rock gra tu w bardzo poważnej mrocznej produkcji, spod znaku Snydera, podczas kiedy wielu innych aktorów, gra w luźniejszym filmie – trochę jak z czasów Marvela Jossa Whedona. To jest niesamowite jak patrzysz i widzisz aktorów, którzy mają bardzo wyraźnie różne wizje, jaki film kręcą. Co skłania mnie do przemyśleń, że granie w filmach super bohaterskich jest trudne, bo tyle się dzieje w post produkcji, że naprawdę może się ostatecznie okazać, że grasz w zupełnie czym innym niż to na co się zapisałeś.
W ostatnich latach dostaliśmy tyle filmów na podstawie komiksów, że trzeba sobie zadać poważne pytanie – czy da się jeszcze coś ciekawego zaproponować widzom. Black Adam miał potencjał by zrobić coś interesującego, ale skończyło się jak zwykle. Co ciekawe, mam wrażenie, że ma szanse na dużą popularność na HBO Max, bo w sumie sposób prowadzenia narracji, estetyka i ogólna wtórność tej historii robią z niej dużo lepsze widowisko telewizyjne niż kinowe. W każdym razie, jeśli ktoś miał wątpliwości czy James Gunn jest DC potrzebny to Black Adam powinien służyć jako ostateczny argument, że ktoś musi ten chaos posprzątać. Miejmy nadzieje, że ciekawie i sprawinie, bo w świecie DC jest wielu fantastycznych bohaterów, których chciałabym zobaczyć na ekranie.