Sztuczna inteligencja. Wszyscy wiemy, że to kwestia przyszłości. Albo teraźniejszości. Coś co przeczuwamy, co powinno nam spędzać sen z powiek. Nawet jeśli śpicie spokojnie to filmowcy, autorzy książek i teorii naukowych szybko sprawią, że zaczniecie się czuć jak gatunek który powinien znaleźć się pod ochroną. Ex Machina zafunduje wam na dodatek odpowiednio ładne obrazki do waszych sennych koszmarów.
Fabuła filmu jest właściwie tylko przyczynkiem by ponownie zadać pytania o sztuczną inteligencję
Ex Machina to film fabularnie bardzo prosty. Do pięknej położonej na odludziu posiadłości przybywa młody programista. W pracowej loterii wygrał spotkanie z szefem całego konsorcjum – programistą wizjonerem, człowiekiem który stworzył wyszukiwarkę internetową – takiego alternatywnego Googla. Szybko okazuje się, że spotkanie ma na celu nie tylko spędzenie tygodnia w towarzystwie ekscentrycznego geniusza. Nasz bohater – Caleb- ma przed sobą zadanie. Oto Nathan skonstruował Avę – androida obdarzonego sztuczną inteligencją. Caleb ma przeprowadzić test Turinga – determinujący czy „oprogramowanie” Avy przechodzi test na człowieczeństwo. Jednak od początku mamy podejrzenia że coś tu jest nie tak. Słusznie, bo już wkrótce oglądamy rozgrywający się w niewielkiej klaustrofobicznej przestrzeni kameralny dramat (na kilka osób) który w istocie próbuje się mierzyć z najważniejszymi kwestiami.
Film doskonale zestawia naturę i technikę, a także – dwa bardzo różne typy osobowości
Mamy więc po pierwsze wciąż powracające pytanie o naturę człowieczeństwa. Test Turinga wydaje się z jednej strony – jak najbardziej skuteczny ale czy wystraczający? Czy nawet maszyna zdatna do tego by go przejść od razu może zostać uznana za samodzielnie myślącą. A jeśli myśli samodzielnie to czy równa się to z człowieczeństwem. Im bardziej film skupia się na tym pytaniu tym trudniej zarówno bohaterom jak i widzom odpowiedzieć sobie na nie. Co więcej – sama natura tego pytania sprawia, że widz przestaje ufać, że ktokolwiek z osób widzianych na ekranie spełnia postawione założenia. Zresztą owe wątpliwości udzielają się też w pewnym momencie samym bohaterom. Być może dlatego, że – co nie budzi szczególnego zdziwienia – mamy tu do czynienia z materią trudną do uchwycenia. Nie mniej – w obliczu sztucznej inteligencji próba odpowiedzi na pytanie – co tak naprawdę odróżnia ten twór od nas samych staje się niesłychanie ważna. Zresztą to ciekawa – i zawsze obecna w tego typu refleksjach perspektywa. Im bardziej wpatrujemy się w sztuczną inteligencję tym uważniej przyglądamy się samym sobie. Przy czym możliwość wyraźnego oddzielenia co jest „nasze” a co obce, staje się w pewnym momencie kluczowa. Wszak lęk bierze się między innymi z niepokoju, że nie będziemy w stanie odróżnić ludzi od androidów. Zresztą o tym niepokoju często już opowiadano, a o dyskomforcie wynikającym np. z zestawienia techniki i tkanek (czy właściwie ukrywaniu się techniki pod tkankami) pisano już prace naukowe. Co nie zmienia faktu, że z roku na rok pytanie gdzie kończy się technologia a zaczyna się człowiek staje się co raz bardziej istotne. I to niemal dosłownie – bo w samym filmie znajdziemy motyw wykorzystywania już nie tylko kabli i obwodów ale materiałów zdecydowanie znajdujących się pomiędzy tym co techniczne a organiczne. Co zresztą wydaje się jak najbardziej słuszną intuicją.
Film właściwie stawia pytania nie koniecznie szukając jednoznacznej odpowiedzi
Ale nie chodzi jedynie o człowieczeństwo. Jak zwykle w przypadku powoływania nowego życia (czy jakiejkolwiek jego odmiany – tu myślącej samodzielnie sztucznej inteligencji) pojawia się motyw prometejski. Przyglądając się bliżej produkcji widać, że niewiele się w tej kwestii zmieniło od czasów Viktora Frankensteina. Oczywiście motywy są inne (chodzi raczej o przeczuwany, konieczny przełom technologiczny niż o walkę ze śmiercią), efekt zdecydowanie mniej odrażający (choć być może przez to bardziej przerażający) ale część pytań pozostaje bez zmian. Bo mówimy tu o relacjach twórcy z dziełem. O to jak daleko może się posunąć – czy wyzerowanie pamięci inteligentnemu androidowi to tylko kreowanie nowej lepszej wersji urządzenia czy już morderstwo. A przecież to nie koniec, pytanie jak daleko rozciąga się władza człowieka nad drugą istotą – biologiczną czy techniczna, ale niezależną i myślącą, także jest przedmiotem refleksji. Czy poddawany testowi android jest tylko elementem technicznego postępu? Czy nie ma prawa do wolności i niezależności? Czy trzymanie go w zamknięciu jest rozsądne czy może nieetyczne. Do tego dochodzi oczywiście jeszcze kwestia najważniejsza – czy dzieło jest w stanie wybaczyć swojemu twórcy? Czy zabawa w Boga nie obraca się zawsze przeciwko stwórcy. Zresztą powstaje też pytanie do jakiego stopnia mamy do czynienia z zabawą w Boga czy bogów a do jakiego – z igraniem z ogniem. Zwłaszcza, że tak właściwie nasi bohaterowie mogą się sami przekonać, że nienawiść do stwórcy jest dość naturalna, a moment kiedy maszyna nie odpowie na komendę „stop” musi nadejść. Jest więc – trochę jak w przypadku Frankensteina – Ex Machina także historią pychy. Tu zresztą dość dobrze rozegranej i wzbogaconej o dwuznaczność tego gdzie kończy się władza nad maszyną (a właściwie czy maszynę która myśli można nadal wykorzystywać jak maszynę i nie liczyć się z jej uczuciami). Przy czym trzeba przyznać twórcom filmu, że rozgrywając to na płaszczyźnie niekoniecznie zawsze kojarzącej się z robotami sprawiają, że problem staje się nieco bliższy widzowi.
W produkcji jest sporo napięcia choć w istocie – tak filmowo nie ma się czego bać
Przy czym fabularnie sam film – skonstruowany sprawnie choć bez fajerwerków trochę za bardzo stara się te pytania opakować w formę thrillera czy horroru. Twórca (debiutujący reżyser Alex Garland) nieco na siłę stara się podkręcić atmosferę grozy. Mamy tu budzącą niepokój muzykę, bardzo klaustrofobiczne pomieszczenia, czerwone światło i głosy zza pleców bohaterów. Choć te wszystkie elementy mają swoje miejsce w narracji to niekiedy są nadużywane, zwłaszcza pod koniec, kiedy wydaje się, że tak naprawdę nie ma już konieczności niepokojenia widza. To znaczy – sam problem, jego przedstawienie i implikacje obserwowanych wydarzeń są na tyle niepokojące że można byłoby w pewnym momencie darować sobie te wszystkie niepokojące ujęcia i dźwięki. Zwłaszcza, że wydaje się że im bardziej sterylna przestrzeń w której odbywa się cały dramaty tym większy czujemy niepokój. Zresztą w ogóle film doskonale oddaje pewne lęki związane z technologią, którą jednocześnie opanowaliśmy a która – co wydaje się oczywiste – raczej się przeciw nam zwróci. Dobrym pomysłem jest kontrast pomiędzy posiadłością, działaniami bohaterów, a otaczającą ich dziewiczą przyrodą. Zresztą wiele ujęć przechodzi od natury (zdjęcia lasów, gór, roślin) do techniki (wnętrza domu, laboratorium, pokoju testów). Nie jest to może zabieg bardzo wyrafinowany, ale dość czytelny i dorzucający kolejny kontekst do rozmyślań – bo rzeczywiście mamy tu technikę i naturę – obie niebezpieczne, ale jednak odmienne. Natura mimo, że wciąż groźna przeraża nas mniej niż technika (nawet najpiękniejsza). Do tego trzeba przyznać, że sama przestrzeń luksusowego domu budzi niepokój (dom chyba jest prawdziwy – biorąc pod uwagę że zbudowanie takiego planu pewnie zjadłoby cały budżet) – zwłaszcza pomieszczenia bez okien. Co zresztą doskonale kontrastuje z otaczającą bohaterów przestrzenią. Mamy więc klaustrofobiczny film rozgrywający się u podnóża pięknych gór.
Zwierz ma wrażenie że film sprawdziłby się jako nieco krótsza forma
Nie wydaje się by Alex Garland miał tak naprawdę coś zupełnie nowego do powiedzenia w sprawie sztucznej inteligencji, natury człowieczeństwa czy tego prometejskiego zmagania twórcy z dziełem. Nie zmienia to jednak faktu, że dość sprawnie porządkuje pytania jednocześnie przepisując pewne wątki na współczesność. Nie chodzi jedynie o techniczne zagadnienia ale np. we włączenie znaczenia Internetu i sieci społecznościowych w kreowanie sztucznej inteligencji. Okazuje się, że naśladowanie ludzi jest niesłychanie proste, bo dziś komputery gromadzą informacje na nasz temat. Nie chodzi jedynie o same suche fakty, ale też o sam sposób w jaki myślimy. Zresztą film dość ciekawe dotyka tu pewnego obowiązkowego elementu natury człowieka – niedoskonałości – tej która kryje się w naszych pytaniach wpisywanych do google. To zresztą jest akurat trop chyba najbardziej niepokojący bo w sumie jeśli się nad tym zastanowić w takim ujęciu, nad sztuczną inteligencją nie pracuje geniusz w odosobnieniu ale my wszyscy dzień w dzień karmiąc maszyny informacjami o tym kim jesteśmy, czego chcemy i jak się zachowujemy. Właściwie nie jest kwestią czy obróci się to przeciwko nam, tylko kiedy. Choć oczywiście nikt o tym nie myśli włączając kamerę internetową czy wpisując pytanie w wyszukiwarkę. Wydaje się zresztą – biorąc pod uwagę, że to już drugi film o sztucznej inteligencji jaki w ostatnich tygodniach wszedł do kin (pierwszy to Chappie), że jest w nas jakieś wyczekiwanie przełomu. Już bez wizji wojny jak z Terminatora, ale wciąż z niepokojem do czego nasze działania doprowadzą. I tak informacja że pierwszy komputer zdał test Turinga z jednej strony nas cieszy z drugiej budzi niepokój. Do tego stopnia, ze obok dzieł niepokojących powstają przecież też te pocieszające – jak zeszłoroczna Ona, gdzie sztuczna inteligencja pomagała bohaterowi stać się lepszym człowiekiem. Ale tam nie było tego ważnego budzącego niepokój komponentu – ciała. Lepszego od ludzkie, ładniejszego, nie chorującego, mającego możliwość samo naprawy. No i co najważniejsze – bardzo podobne do naszego ale lepsze (więc stanowiące zagrożenie dla nas jako gatunku).
Jak zwykle w przypadku filmów o Sztucznej Inteligencji pojawia się kwestia tego czego nie da się zakodować czy umieścić w oprogramowaniu
Ciekawym zabiegiem jest zestawienie problemów kluczowych z kameralną atmosferą filmu. Nie ma tu nic poza kilkoma postaciami. Caleb grany przez Domhnalla Gleesona to typowy sympatyczny, dobry człowiek – niczym się specjalnie nie wyróżnia, jest dobrym programistą, sprawia wrażenie nieco zakłopotanego ale też zainteresowanego sytuacją w której się znalazł. Gleeson bez trudu przekonuje nas do swojego bohatera, co nie jest trudne bo aktor idealnie nadaje się do grania postaci inteligentnych ale też nieco wycofanych. Nie mniej kiedy widzimy go na ekranie nie kwestionujemy jego zdolności do przeprowadzenia testu Turinga. Jednocześnie wraz z rozwojem akcji Gleeson doskonale prowadzi swojego bohatera tak, że właściwie cały czas możemy zastanawiać się nad jego prawdziwą natura, motywacjami i schematami postępowania. To jeden z tych aktorów którzy zaledwie drobną zmianą wyrazu twarzy przechodzą od grania kogoś przesympatycznego i niegroźnego do osoby, która budzi w nas niepokój i jest gotowa na wszystko. Doskonale sprawdza się też Oscar Isaac jako ekscentryczny wynalazca. Isaacs doskonale nie przypomina siebie z innych produkcji – co nie wszystkim aktorom się wydaje. Jednocześnie podobnie jak w przypadku Gleesona nie trudno nam uwierzyć w inteligencję jego bohatera. Co prawda jest to postać może nieco za bardzo napisana pod tezę, ale wciąż zagrana na tyle dobrze że widz kwestionuje każdy jego ruch, a każde zdanie budzi pewne zaniepokojenie. Wiemy, że w tym upijającym się komputerowym geniuszu jest jakaś tajemnica a Isaacs bardzo dobrze gra tym – co ową tajemnicą mogłoby być. Na koniec warto zwrócić uwagę na grającą Avę Alicię Vikander – zwierz strasznie się męczył skąd zna aktorkę zanim przypomniał sobie o Royal Affair. Ava to postać jednocześnie łatwa i trudna do zagrania bo trzeba pokazywać człowieczeństwo ale z pewnym znakiem zapytania pod koniec każdego wypowiedzianego zdania i każdej pokazanej emocji. Aktorce wychodzi to całkiem nieźle, choć zdaniem zwierza trochę za bardzo czuć tu, że gra robota. tzn. jest w niej jakaś sztuczność, ale jest zwierz w stanie przyjąć, że zamierzona.
A w ogóle to dobrze zagrany film jest
Nie jest Ex Machina filmem wybitnym, ale na pewno stanowi doskonały punkt wyjścia do dyskusji – chyba zresztą można od razu przyjąć, że wszystkie tego typu produkcje mają nas prowokować do rozmowy o naszej przyszłości. Na pewno pytania które twórcy zadają problemowi sztucznej inteligencji są łatwiejsze do wyłapania w skromnej, niemal minimalistycznej formie filmu – niż w wysokobudżetowych produkcjach, gdzie akcja odwraca uwagę od kluczowych problemów. Jednocześnie zwierz nie mógł oprzeć się wrażeniu, że film naprawdę robiłby wrażenie gdyby skrócić go o kilka scen, być może w ogóle zrobić z niego film krótkometrażowy. Wtedy nie byłoby uczucia, że twórcy na siłę starają się stworzyć atmosferę narastającej grozy. Tzn. jasne w pewnych momentach wychodzi to znakomicie, ale w innych odnosi się wrażenie że twórcy starają się na siłę podnieść napięcie tam gdzie go nie ma. Nie mniej – niezależnie od wad (oraz jednak obecnych drobnych luk w scenariuszu) warto Ex Machina zobaczyć. Chociażby dlatego, że zdaniem rezysera rozmawiamy tu o przyszłości oddalonej zaledwie o „10 minut” od teraźniejszości. Tak więc jeśli jutro Apple ogłosi że ma androidy, a Sony ogłosi, że ich androidy są na dodatek wodoodporne, będziecie wiedzieli czego się bać.
ps: Zwierz pamięta, że jest wam winien podsumowanie miesiąca. Będzie jutro – zwierz po prostu chcial od razu napisać kilka refleksji o filmie.
Ps2: Wczorajszy wpis cieszył się sporym powodzeniem ale na wszelki wypadek zwierz zaznaczy, że jego treść była mocno związana z data publikacji.