Choć każdy odcinek Doktora w tym sezonie jest obowiązkowo podwójny (zwierz nadal nie jest do końca pewien co o tym myśleć),to jednak Woman Who Lived spokojnie mogłoby funkcjonować jako odcinek pojedynczy. Z poprzednią częścią łączy go co prawda kluczowa postać Ashildr – dziewczyna z wioski wikingów którą Doktor ocalił zapewniając jej nieśmiertelność. Nie mniej ten obcinek doskonale pasuje do swoistej tradycji odcinków, w których Doktor musi spotkać się z konsekwencjami swoich czynów i kto wie z samym sobą. Wpis zawiera spoilery
Doktor spotyka swoją nieśmiertelną Ashildr w XVII wieku, początkowo wydaje się że dziewczyna znalazła sobie całkiem ciekawy sposób na życie. Zamaskowana prowadzi żywot nocnego rabusia, za dnia ciesząc się przywilejami damy. W postawionych na półkach licznych tomów pamiętników znaleźć można setki jej przygód, których dziewczyna już nawet dobrze nie pamięta. Nie trzeba długo grzebać w tej historii by przekonać się, że oto Doktor znów, który to już raz spotkał postać postawioną obok niego by mógł się w niej przejrzeć. Właściwie wszystko pasuje, przygody, zaradność, umiejętność poradzenia sobie w każdej sytuacji. Nawet niechęć do własnego imienia – które nie ma znaczenia bo ginie w pamięci ludzi jest tu podobna. Do tego Ashilda żyje w samotności zniechęcona jakimkolwiek towarzystwem skoro wszyscy i tak odchodzą i giną. Równie dobrze jako imię mogłaby przyjąć „Doktor 2” i nikt by się nawet bardzo nie zdziwił.
W przeciwieństwie do Doktora Ashilda nie jest jednak szczególnie przywiązana do ludzi którzy ją otaczają. Teoretycznie odpowiedzialny są za to jej wspomnienia – zwłaszcza śmierć dzieci, ale nie tylko. Jak słusznie bohaterka wypomina Doktorowi – podczas kiedy on może swoją niebieską budkę i może sobie skakać po epokach ona jest przykuta do kolejnych dni i lat, które chcąc nie chcąc musi przeżyć. W takiej sytuacji nie pozostaje jej nic innego jak tylko zdystansować się do otaczającego ją świata i być może czekać ż Doktor powróci i zabierze gdzieś daleko. Problem w tym że Doktor nie ma najmniejszej ochoty podróżować z osobą nieśmiertelną. Ashilda zauważa wspólne podróżowanie jest nie możliwe – oboje jako nieśmiertelni mają za dużą perspektywę. Nie zależałoby im na ratowaniu świata i nie mieliby nikogo kto dzięki swojej krótkiej perspektywie życia miał czas cieszyć się wszystkim co niezwykłe i przemijające. Intrygująca wydaje się – ostateczna dla odcinka konkluzja bohaterki, że teraz na jej nieśmiertelnych barkach spoczywa swoista opieka nad tymi, których Doktor pozostawia za sobą biegnąc dalej przed siebie. Sama koncepcja jest doskonała (zresztą zdaniem zwierza to zawsze jest problem z Doktorem – niby nas bawi ale nieco za bardzo zmienia życie swoich towarzyszy np. Amy) ale niestety nie do końca pasuje do całej historii Doktora. Innymi słowy, tą postać powinniśmy poznać już wcześniej. To jest zawsze problem z dopisywaniem postaci do serialu, teoretycznie powinno się doń dopisywać tylko tych którzy tam już są.
Trzeba od razu powiedzieć, że sama akcja tego odcinka służy właściwie tylko temu by spotkanie Doktora i Ashildy miało jakiekolwiek ramy. Trochę szkoda, bo pomysł wykorzystania człowieka/lwa wyglądającego jak bestia z Pięknej i Bestii to pomysł całkiem niezły. Aż prosi się by jednak dorzucić jakiś element historii, który sugerowałby, że legenda miała źródło właśnie w tym spotkaniu dziewczyny z kosmitą. Zwierz zawsze lubi takie sugestie, że wszystko co w naszej kulturze dziwne, czy nie do końca pasujące, ma swoje źródło w działaniach Doktora. Zresztą chyba nie trudno byłoby znaleźć tam kogoś, kto w jakikolwiek sposób nawiązałby do tego oczywistego tropu. Niestety, takie nawiązania nie interesują twórców odcinka, którzy zamiast tego próbują stworzyć jakieś dramatyczne napięcie. Tylko, że ostatecznie jego rozwinięcie to jakieś pięć minut serialu, gdzie zagrożenie zostaje odwrócone zanim jeszcze w ogóle widz jest się w stanie zorientować co tak naprawdę się dzieje. Do tego jakby od samego początku mamy ustawione wszystkie postacie i przedmioty (amulet wymagający śmierci, urządzenie dające życie, jedyny bohater odcinka który dostaje jakikolwiek charakter) że w sumie nie ma żadnego napięcia. Czekamy tylko aż wszystko znajdzie się w tym samym miejscu. Zwierz rozumie dlaczego tak się dzieje, ale trochę żal całkiem dobrego pomysłu, który trochę się zmarnował.
Choć odcinek jest poniekąd wtórny (ile to razy mieliśmy Doktora który wdział siebie w innej postaci jak w lustrze) to zwierzowi się podobał. Jasne pewne przemyślenia już się pojawiały, pewne kwestie mogą budzić wątpliwości (teoretycznie postać Ashilde powinna nam się już wcześniej gdzieś przewinąć) ale ostatecznie wszystko podano tak, że odcinek oglądało się z przyjemnością. Zwierz lubi takie dialogi jakie mieliśmy w tej odsłonie Doktora – błyskotliwe, dowcipne ale też takie które nastawione są na wyraźną puentę. Nikt tak nie mówi, ale miło się tego słucha. Aktorsko też odcinek wypadł, przynajmniej zdaniem zwierza bardzo dobrze. Capaldi który – ponownie zdaniem zwierza – nieco w poprzednim odcinku szarżował w tym był takim Doktorem którego zwierz lubi. Dowcipnym, miejscami opryskliwym ale także – dużo bardziej chyba niż inni Doktorzy – balansujący na granicy wściekłości czy irytacji. Inna sprawa, że Maisie Williams która naprawdę w poprzednim odcinku jakoś nie mogła się specjalnie popisać grą aktorską tu błyszczy. I udaje się jej pokazać coś co jest niesłychanie trudne. Osobę, której zachowanie rzeczywiście jest podyktowane doświadczeniami z przeszłości. Patrząc na jej bohaterkę istotnie bez trudu można uwierzyć, że przeszyła swoje kilkaset lat. Nie jest łatwo coś takiego zagrać, tym bardziej należy się jej pochwała.
Co symptomatyczne – to odcinek bez Clary. Logiczne, bo koncentrujemy się na nieśmiertelności, plus Doktor ma tu nową towarzyszkę, a właściwie w takim układzie jaki widzimy zostaje sprowadzony do roli towarzysza. Nie mniej nie da się ukryć, że od początku sezonu, Doktor i Clara są bardziej obok siebie niż razem. Tu – kiedy pozbawiono nas koniecznego, zwykle równoległego, wątku Clary, całość idzie dużo łatwiej. Z jednej strony – to spory plus odcinka. Z drugiej, niestety potwierdza to trochę tezę zwierza że scenarzyści naprawdę na Clarę nie mają pomysłu. Jeśli odcinek jest lepszy bo nie ma towarzyszki to coś jest nie tak. Zwierz wie, że się powtarza ale to jest tak bardzo widoczne w tym sezonie, że trudno się przed ta refleksją powstrzymać. Chyba że twórcy próbują nas przygotować w ten sposób na zmianę towarzyszki.
Ostatecznie zwierz powie, że bardzo mu się ten odcinek podobał. Na pewno najbardziej z całego sezonu. Między innymi dlatego, że co zwierz wam pisał, sprawiał wrażenie zdecydowanie bardziej pojedynczego. Może tradycja Doktorowa jest inna, ale zwierz będzie obstawał przy tym, że pojedyncze odcinki są jednak lepsze niż podwójne. Przede wszystkim mamy więcej przygód, no i nie ma tego poczucia, że odcinek jest rozciągnięty tylko po to by móc go zmieścić w dwóch odsłonach. Tak więc wszyscy którzy czekali aż zwierz przestanie narzekać na dziewiąty sezon Doktora. Proszę oto jest odcinek na który zwierz nie narzeka. Za to wy pewnie będziecie.
PS: Im bardziej zwierz ogląda odcinki z Dwunastym tym bardziej nie może się doczekać powrotu Dziesiątego i Donny w słuchowiskach. Niezależnie od tego co uważają widzowie, zdaniem zwierza Donna i Doktor byli najlepszym duetem w New Who. Głównie dlatego, że Donna doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że podróżuje z kosmitą. Zwierza zawsze to rozczulało.
Ps2: Jack Harkness!