„Dobrzy Nieznajomi” to jeden z tych filmów, o których sporo mówiło się przed ogłoszeniem nominacji Oscarowych. Głównie w kontekście potencjalnej nominacji dla Andrew Scotta. Ostatecznie film na Oscarach się nie odnalazł, choć wciąż ma sporo szans na filmowe nagrody BAFTA. Sama opowieść przyjmowana jest przez widzów i krytyków ciepło, a niekiedy wręcz bardzo entuzjastycznie. Choć rozumiem tych, którzy odnaleźli się w tej narracji to muszę przyznać, że u mnie film nie wywołał tak emocjonalnej reakcji.
„Dobrzy nieznajomi” to film luźno inspirowany opowiadaniem „Nieznajomi” Taichiego Yamady. Mówię inspirowana, bo choć wyjściowy pomysł jest podobny, to brakuje w tej historii elementów grozy czy horroru. Choć poruszamy się w świecie na granicy rzeczywistości, to bliżej temu do zmaterializowanego procesu terapeutycznego niż do opowieści o duchach. Główny bohater Adam, mieszka w nowym budynku mieszkalnym w Londynie. Powinien pisać scenariusz, ale głównie przesiaduje przed komputerem a wieczorem ogląda telewizję. Sam blok choć nowoczesny, jest niemal zupełnie pusty – mieszkania nie zostały jeszcze wynajęte lub sprzedane. Oprócz Adama w bloku mieszka też Harry, który jednego wieczora pojawia się na progu bohatera z propozycją, by skoro są zupełnie sami spędzili razem trochę czasu. Choć Adam odmawia, to wkrótce mężczyźni zaczną się spotykać.
Tymczasem Adam, który pod łóżkiem trzyma pudełko ze zdjęciami i pamiątkami z dzieciństwa, zaczyna regularnie jeździć do domu gdzie spędził kilkanaście lat życia. W czasie jednego ze spacerów, spotyka swojego ojca i razem idą w odwiedziny, żeby wraz z matką Adama usiąść przy stole. Co w tym dziwnego? Rodzice Adama są dokładnie w tym wieku, w którym nasz bohater widział ich po raz ostatni, zanim wydarzyła się tragedia, która rozdzieliła ich na zawsze. Dzięki serii spotkań Adam może opowiedzieć swoim rodzicom, kim jest, co się z nim działo, z jakimi problemami się zmaga. Może też dokonać Coming out przed rodzicami, którzy z jednej strony starają się być wyrozumiali, z drugiej – mają sposób myślenia osób wychowanych w latach sześćdziesiątych, które nie widziały rewolucji społecznej i obyczajowej ostatnich lat.
Widz może sobie oczywiście zadawać pytania – czy to wszystko dzieje się w wyobraźni pisarza, czy znalazł jakieś tajemnicze przejście do przeszłości, czy jest człowiekiem, który posiada niezwykły dar widzenia zmarłych. Przy czym nie wydaje mi się, żeby to było potrzebne by zrozumieć emocjonalny przekaz filmu, który każe się nam skupić raczej na tej możliwości porozmawiania jeszcze raz z tymi, którzy już żyją tylko w naszych wspomnieniach. Adam spotykając się z rodzicami, z jednej strony cofa się do okresu dzieciństwa, kiedy był otoczony miłością, z drugiej może jako dorosły porozmawiać z rodzicami jak równy z równym. To wszystko po to by porządnie przepracować ich stratę. Pod tym względem – jest to film przede wszystkim o żałobie, o wszystkich rzeczach, których nie miało się okazji powiedzieć. Wisi też nad tym wątkiem ta refleksja, że jest bardzo wiele rzeczy, które chciałoby się rodzicom powiedzieć, ale nigdy nie ma ku temu dobrej okazji.
Równolegle rozwija się wątek związku Adama z Harrym, jego współlokatorem. Ten wątek eksploruje nieco bardziej co to znaczy być gejem we współczesnym Londynie. Z jednej strony – wiele się zmieniło i „nie jest już tak źle jak kiedyś”. Z drugiej – to poczucie, że jednak stąpa się po cienkim lodzie, że wciąż można się czuć bardzo obco i że nigdy się nie wie, kiedy te więzi – zwłaszcza z rodziną, zaczną słabnąć – wciąż jest obecne. Nasi bohaterowie najlepiej czują się więc w niewielkim mieszkaniu, gdzie mogą prowadzić takie odseparowane życie i w tej niewielkiej fantazji, kochać się, rozmawiać o ważnych sprawach i robić śniadanie. Odseparowanie od świata zewnętrznego zapewnia intymność, stałość i zaufanie. Gdy tylko wychodzą do klubu, pojawia się lęk i na wierzch wychodzą wszystkie emocje, o których nie rozmawiają. Przy czym mam wrażenie, że sporo materiałów promocyjnych próbuje nam sprzedać ten film trochę jako romans. Tymczasem choć wątek romantyczny jest istotny, to jednak emocjonalny ciężar opowieści jest moim zdaniem dużo bardziej położony na to otwieranie się na wspomnienia, mówienie o traumie, wychodzeniu z takiego psychicznego letargu.
„Dobrzy nieznajomi” to film, który opiera się na dobrej grze aktorskiej, bardzo niewielkiej obsady. Andrew Scott, pokazuje, że tak jak potrafi emanować charyzmą, tak potrafi zagrać człowieka zagubionego, zamkniętego w świecie swoich lęków, wyobraźni i nieprzepracowanych traum. Paul Mescal, kontynuuje swój doskonały ciąg filmowych ról, tym razem grając mężczyznę, którego po prostu łatwo się kocha. Pod wieloma względami, jest to jeden z tych idealnych partnerów, którzy przede wszystkim sprawiają, że można poczuć się bezpiecznie i powiedzieć wszystko to o czym się milczy. Świetni są Claire Foy i Jamie Bell jako rodzice Adama. Fakt, że oglądając sceny pomiędzy tą trójką aktorów ani przez moment nie wątpimy, że oglądamy rodziców z dzieckiem jest dowodem na to jak dobrze sobie poradzili aktorsko. Bell jest od Scotta młodszy o dziesięć lat, ale kiedy z nim rozmawia, to czujemy energię ojca, który patrzy z czułością na syna, podobnie Foy, też kilka lat młodsza od swojego filmowego syna, doskonale oddaje te gesty, spojrzenia i ton głosu, matki rozmawiającej z dzieckiem. Niesamowite jak aktorzy wchodzą w tą dynamikę i jak zawsze – pomimo braku różnicy wieku, oglądamy dziecko z rodzicami.
Skoro jest tak dobrze to czemu film nie wywołał we mnie oczekiwanej emocjonalnej reakcji? Mam wrażenie, że zadziałały dwa mechanizmy. Pierwszy – cały czas oglądając film miałam poczucie, że twórca trzyma dla mnie puentę, która ma mnie zaskoczyć. Nie umiem tego do końca wyjaśnić, ale czasem, gdy oglądam film, po prostu czuje, że twórcy chcą dla mnie przygotować jakieś zaskoczenie czy woltę. To zwykle sprawia, że trudniej mi czuć film, a bardziej go analizuje, i jego struktura, oraz to jak jest zrobiony – stają się dla mnie wyraźniejsze. Z resztą tak na marginesie, kilka razy miałam wrażenie, że ta historia byłaby lepsza jako krótki metraż. Wtedy ta nastawiona na puentę konstrukcja wybrzmiałaby lepiej. Druga sprawa wynika trochę z moich osobistych preferencji. Nie przepadam za tego typu sennymi, alegorycznymi narracjami, gdzie bohaterowie są wyabstrahowani z rzeczywistości i społecznej tkanki. Zdecydowanie wolę historie dziejące się bliżej realiów, gdzie te emocje muszą wybrzmieć w trudnych ramach naszego społecznego funkcjonowania. To nie jest wada filmu, że tego nie lubię – raczej – powiem tak – wolę to co reżyser Andrew Haigh opowiedział o związkach w genialnych „Spojrzeniach”, gdzie wszystko co czuli bohaterowie było mocno zakorzenione w społeczeństwie wokół nich.
Jednocześnie, jestem w stanie zrozumieć emocjonalną odpowiedź na ten film – zwłaszcza, mam wrażenie, że ta możliwość rozmawiania z rodzicami, z tej dojrzalszej perspektywy, to coś co wydaje się pociągające. A już na pewno – w kontekście Coming outu i obaw z nim związanych. Bo też trzeba przyznać, że to jeden z tych filmów, który jest pod wieloma względami tożsamościowy – zakorzeniony w queerowym doświadczeniu, w tym doświadczeniu samotności. Nie wpisywałabym tego jednoznacznie w kino queerowe – głównie dlatego, że opiera się raczej na analizie relacji z rodzicami, ale to opowieść wychodząca z wewnątrz tego doświadczenia. Choć ponownie, w kilku miejscach miałam wrażenie, że reżyser trochę manipuluje moimi emocjami, i podrzuca sceny, które bronią się tylko dobra grą aktorską, ale mają w sobie trochę takiego emocjonalnego kiczu. Zwłaszcza pod koniec czułam już jakiś opór by przyjmować wszystko tak jak jest. Jednak – czasem wolałabym by reżyser zaufał, że uronię łzę nawet i bez prostych sztuczek.
Jak widzicie nie pozostaje wam nic innego niż pójść do kina i przekonać się na własną rękę, czy coś poczujecie czy nie. Na pewno – nie zawiedzie was gra aktorska, a z kina wyjdziecie z myślą, że Paul Mescal rośnie na jednego z najlepszych i najważniejszych Irlandzkich aktorów i wnosi do każdej swojej roli tyle intymności, że wychodząc z seansu macie wrażenie, jakbyście każdego z jego bohaterów znali lepiej niż kogokolwiek innego na ekranie. Taki nasz dobry nieznajomy.