Po co kręcimy film o Chopinie? Poza tym, że był wielkim Polakiem i trzeba kręcić o nim filmy, bo szkoły pójdą? To nie jest proste pytanie. A przynajmniej, nie takie, które nie wymaga pewnej głębszej refleksji. Gdyby mnie ktoś zapytał po co się kręci o film o Chopinie odpowiedziałabym – bo ludzi na świecie było miliardy a on tylko jeden. I skoro był taki jeden, z taką wrażliwością, która wyrażała się w jego muzyce, to chcemy wiedzieć. Wiedzieć jak to jest żyć będą osobą, która tak widzi świat. Wiedzieć, jak to jest być geniuszem, który pozostawia po sobie ślad w pamięci ludzi długo po swojej śmierci. Wiedzieć, jak to jest by Chopinem, bo my nim nie jesteśmy. A to tylko jedna odpowiedź na to pytanie. Oglądając film „Chopin, Chopin!” miałam wrażenie jakby zadbano o wszystko. Tylko nie o to by zadać sobie to pytanie.
Ramę narracyjną nowej produkcji Michała Kwiecińskiego stanowi choroba Chopina. Choć młody już wie, że umrze – ma gruźlicę a my na samym początku filmu dowiadujemy się jakie będą jego kolejne etapy. Każdy nowy objaw choroby stanie się kolejnym rozdziałem opowieści, aż do zwiastującej bliski koniec puchliny nóg. Widz więc od samego początku zostaje przygotowany – to nie o Chopinie żyjącym, ale umierającym. Będzie kasłanie, plucie krwią i coraz większa bladość. Będą też poza artystyczne ambicje, które choroba przyśpieszy – założenie rodzinny, posiadanie dzieci, wykształcenie uczniów. Wszystko zaś ujęte w znane polskiemu widzowi wręcz od kołyski ramy artysty cierpiącego. W Gdyni, gdzie film pokazywano po raz pierwszy można było słyszeć, że to bardziej opowieść o gruźlicy niż o samym Chopinie. Bo istotnie to ona przejmuje narracyjne stery, jest niepodważalną wielką siłą, z którą bohater musi się może nawet nie tyle mierzyć co pogodzić. Tu wychodzi trochę polska obsesja na punkcie śmierci Chopina – badania genetyczne, najróżniejsze pomysły i jakieś takie ogólnokrajowe poczucie niedomknięcia.

#backstage #behindthescene #Fotosy #WERKI #fotosista #stillphotography #filmstills, © Fot Jaroslaw Sosinski / Akson Studio, CHOPIN, CHOPIN! cinematographer MICHAL SOBOCINSKI, director MICHAL KWIECINSKI, fabula, FILM, FOTOSY, Operator obrazu MICHAL SOBOCINSKI, production Akson Studio, production Akson Studio PHOTOS, Produkcja Akson Studio, Rezyser MICHAL KWIECINSKI
Skoro choroba stanowi tak ważny wątek to naszym bohaterem nie jest Chopin żyjący tylko umierający. Widzimy, jak się miota, popada w coraz większą niemoc, raz ignoruje chorobę raz się w nią zapada. Nie byłby to zły pomysł, gdybyśmy wszyscy jako naród rzeczywiście naszego wybitnego kompozytora znali na wylot a każde dziecko obudzone w środku nocy umiałoby rączkę na sercu położyć odpowiadając na pytanie „A gdzie jest Fryderyk Chopin”. W istocie jednak, Chopin jest dla większości osób człowiekiem nieznanym, bohaterem z pomników i szkolnych akademii. Film przebiega przez wydarzenia z jego życia w takim tempie jakby każdy wiedział kto jest kim, jak wyglądała młodość i lata kompozytora w kraju. Jakbyśmy widząc jedną scenę z rodziną umieli powiedzieć wszystko to czego tam nie ma z pamięci. Jest to narracja, która potrafi być tak powierzchowna, że można autentycznie przegapić kim była George Sand i jak ważny był jej związek z Chopinem. To postać niemal nienapisana w scenariuszu. Gdyby nie jedna z informacji jaka pada z ekranu, że to pisarka, można byłoby dojść do wniosku, że jej głównym życiowym zadaniem było robienie Chopinowi śniadań ze skwaśniałą miną. Można nie dostrzec jak kluczowe były relacje kompozytora z rodziną, jak szeroki był krąg jego przyjaciół. To film o Chopinie, w którym kompozytor nie siada ani raz napisać list, choć był ze swojej korespondencji znany (i słusznie, bo to są rzeczy niezwykle ciekawe i pysznie się to czyta). Chopin wyrwany z kontekstu, osadzony jedynie w kontekście zmagań z własną śmiertelnością nie porusza, bo za mało go znamy. Aby poczuć emocjonalne przywiązanie do bohatera umierającego musimy nawiązać relację z nim jako bohaterem żywym. A tu od razu zaczynamy grać marsza żałobnego zanim zdążymy usłyszeć jakikolwiek polonez.
Co więcej, ta koncentracja na bohaterze umierającym sprawia, że nie sposób w tym filmie odnaleźć wątków, które wpisywałby go w jakieś szersze ramy. Gdy pod koniec swojego życia na łożu śmierci Fryderyk mówi, że pragnie by jego serce zawieść do Warszawy to orientujemy się, że w tym całym kołowrotku zdarzeń właściwie całkowicie zniknął wątek Polski. Ostatnie życzenie kompozytora jest wyjęte z całej opowieści o nim, która jest bardzo jednostkowa a jednocześnie – zupełnie odseparowana od wszystkiego co dzisiejszemu widzowi mogłoby się wydać bliskie – doświadczenia emigracji, tęsknoty za krajem (bo przecież słyszymy, że tęsknił) poczucia, że nie jest się „stąd”. Choć film jest pełen wydarzeń, to jednocześnie ma w sobie jakąś pustkę. Szybko orientujemy się jaki jest klucz do bohatera, ale nic więcej ten film nie umie nam powiedzieć. Nie umie się przebić pod powierzchnię i pokazać nam nie tylko, że Chopin komponował czy żył, czy kochał, ale dlaczego było to tak różne od tego co my czujemy i widzimy. Są tam takie przebłyski spojrzenia na jego wrażliwość, ale to wszystko ginie w konieczności przywołania kolejnego zdarzenia. Czasem zaś zostaje zagłuszone przez rozbuchane inscenizacyjne decyzje.

#backstage #behindthescene #Fotosy #WERKI #fotosista #stillphotography #filmstills, © Fot Jaroslaw Sosinski / Akson Studio, CHOPIN, CHOPIN! cinematographer MICHAL SOBOCINSKI, director MICHAL KWIECINSKI, fabula, FILM, FOTOSY, Operator obrazu MICHAL SOBOCINSKI, production Akson Studio, production Akson Studio PHOTOS, Produkcja Akson Studio, Rezyser MICHAL KWIECINSKI
Bo widzicie „Chopin, Chopin!” to nie jest zły film realizacyjnie. Widać na co poszło kilkadziesiąt milionów złotych. To nie są dekoracje z tektury, to nie są wnętrza z telewizji, to nie są kostiumy z najbliższej wypożyczalni. Co prawda Paryż ma tylko dwie ulice, ale to nam wystarczy. Film ma naprawdę świetne światło. Te wszystkie sale koncertowe oświetlone świecami, zimne i puste ulice Paryża w czasie rewolucji i zarazy. Ciepłe kolory Majorki. W strefie wizualnej dzieje się tu naprawdę dużo ciekawych rzeczy. Samo oglądanie fotosów z filmu uświadamia, że nikt tu budżetu nie zaniedbał, że rzeczywiście – dopracowano szczegóły. Są takie drobne rzeczy, które zwykle umykają twórcom w Polsce – np. Maja Ostaszewska, która gra matkę Chopina ma w tej swojej jednej scenie dokładnie taki czepek jak na najpopularniejszym portrecie jaki znamy. W ogóle kostiumy świetnie podkreślają, w jakim momencie życia bohatera się znajdujemy – widzimy kiedy zaczyna mu się lepiej powodzić, też same materiały są po prostu zachwycające. To jest taki poziom realizacji, że chętnie poszłabym na wystawę tych kostiumów przyjrzeć się im z bliska.
Obsada jest znakomita. Eryk Kulm jest od pierwszej sceny bardzo świadom jakiego Chopina gra i prowadzi go po tej linii aż do końca. Są fantastyczne sceny – tego wciąż młodego energicznego mężczyzny, który czuje, że ma świat u swoich stóp i może wraz z kolegami dosłownie osiągąć wszystko. Jest też bardzo przekonujący jako pianista. Tu od razu powiem – nie gram na instrumencie, więc nie powiem wam, czy osiagnął mistrzostwo, ale widać, że uczył się grać i nie trzeba filmu przycinać tak by kamera oddzielała twarz pianisty od jego dłoni. To jest naprawdę dobra rola. Taka przemyślana i wychodząca trochę poza te granice jakie aktorowi wyznacza sam film. Doskonałe są jego sceny z Lisztem (też doskonały casting) – jedne z niewielu, przy których pomyślałam, że może zbliżamy się do odpowiedzi – dlaczego Chopin a nie inny kompozytor epoki stał się tak powszechnie kochany. W kalejdoskopie mniejszych i większych ról i pomysłów znajdą się chwile lepsze – tu nie ma wątpliwości. Dominika Ostałowska wchodzi na pięć minut do filmu i jest genialna, choć ma wszystkiego dwie i pół sceny. Karolina Gruszka ma świetną energię i taką chemię z Kulmem, która każe sobie dopowiadać co tam jest jeszcze poza kadrem. Ale patrząc na całość miałam poczucie, że pod całym tym nadmiarem kryje się jakaś pustka. Zrobiono cudowny film o Chopinie, ale jednocześnie – jakby nigdy nie przystając by zastanowić się po co tak naprawdę się go robi. Bo po zobaczeniu tego filmu człowiek wie, że Chopin umarł, co nie jest nową wiadomością.

#backstage #behindthescene #Fotosy #WERKI #fotosista #stillphotography #filmstills, © Fot Jaroslaw Sosinski / Akson Studio, CHOPIN, CHOPIN! cinematographer MICHAL SOBOCINSKI, director MICHAL KWIECINSKI, fabula, FILM, FOTOSY, Operator obrazu MICHAL SOBOCINSKI, production Akson Studio, production Akson Studio PHOTOS, Produkcja Akson Studio, Rezyser MICHAL KWIECINSKI
Opowieści o geniuszach są trudne. Nikt nie przeczy. Nie ma też wątpliwości, że nie sposób byłoby opowiedzieć o całym życiu Chopina. Wciąż jednak mam wrażenie, że wybrano strategię najgorszą. Z jednej strony – wrzuca się na w sam środek opowieści (Chopin jest właśnie po przełomowym koncercie w Paryżu) z drugiej – wypełnia się resztę narracji całym mnóstwem wydarzeń, z których żadne nie wydaje się ważniejsze od drugiego. Film co chwilę zaczyna się od nowa, co chwilę wycofuje się, łapie oddech by potem… zakręcić się w kółko i splunąć krwią. Bo nic tam więcej nie ma do opowiedzenia. A szkoda, bo jak wspomniałam – wiele jest wątków, którym można było poświęcić więcej miejsca. Epizodów i postaci, które moim zdaniem pozwoliłby znaleźć lepszy klucz do tej opowieści (jak chociażby rozpisana na lata przyjaźń z Delfiną Potocką). Bo prawda jest taka – nie kuleje w tym filmie gra aktorska ani wartość produkcyjna i jest kilka naprawdę ciekawych pomysłów reżyserskich. Ale to wszystko do scenariusza, który wydaje się zupełnie bezradny wobec postaci Chopina. Zresztą cały czas się zastanawiałam czy nie napisano tego scenariusza pod serial – bo ma taki rytm opowieści, która powinna mieć dużo więcej czasu i przestrzeni.
Warto tu zaznaczyć, że zwiastun produkcji obiecywał, że być może dostaniemy film niepokorny, taki (z braku lepszego słowa) „młodzieżowy”, wychodzący poza granice tego co znamy w polskim kinie biograficznym. I niestety na zapowiedzi się skończyło. Kto miał nadzieję na jakieś formalne fikołki, na zerwanie z obowiązkowymi elementami filmu biograficznego, ten się zawiedzie. Im dalej w las tym więcej obowiązkowych scen i motywów. Co nie wszyscy potraktują jako minus. Nie ukrywamy – filmy biograficzne są lubianym gatunkiem, więc ta powtarzalność pewnych schematów, może być dla części widzów czymś wyczekiwanym. Natomiast jeśli ktoś spodziewał się jakiejś gatunkowej rewolucji, to nic takiego tu nie znajdziemy. Ja sama nie jestem do końca pewna jak się z tym czuję. Chyba wolałabym, trochę więcej transgresji, trochę mniej symboliki i zdecydowanie mniej pianisty, który wstaje, siada, krzyczy i rozrzuca nuty. Te sceny w kinematografii uważam za wyczerpane.

#backstage #behindthescene #Fotosy #WERKI #fotosista #stillphotography #filmstills, © Fot Jaroslaw Sosinski / Akson Studio, CHOPIN, CHOPIN! cinematographer MICHAL SOBOCINSKI, director MICHAL KWIECINSKI, fabula, FILM, FOTOSY, Operator obrazu MICHAL SOBOCINSKI, production Akson Studio, production Akson Studio PHOTOS, Produkcja Akson Studio, Rezyser MICHAL KWIECINSKI
Nie ma Chopin wielkiego szczęścia do filmów, to nie pierwszy raz, kiedy jednak dotknięcie życia wielkiego kompozytora nie wychodzi, jak planowano. Wydaje mi się, że to nie jest przypadek. Jasne – Mozart doczekał się „Amadeusza” (Zresztą właśnie w kinach w odrestaurowanej wersji), ale już Beethoven mimo licznych podejść też wymknął się ze swoim geniuszem filmowcom. Moja teoria jest taka, że geniusz muzyczny robi na nas takie wrażenie, że nie jesteśmy w stanie zobaczyć kompozytorów. Wydają się nam jednocześnie zbyt ludzcy i zbyt boscy. Chcemy ich zrozumieć, ale dotykają czegoś co nam umyka. Stąd zwykle opowiadamy o kresie ich życia, bo przynajmniej umieranie jesteśmy w stanie zrozumieć. To moja robocza hipoteza. Wiemy coś o gruźlicy. O geniuszu wciąż za mało.