Zwierz musi powiedzieć, że od pewnego czasu dochodzi do wniosku, że nic nie działa tak dobrze na Doktora jak odstawienie go na pewien czas. W zeszłym roku zwierz był zachwycony odcinkiem świątecznym ale też miał wrażenie, że jego bezinteresowna miłość do Doktora była przez ostatni sezon z Clarą wystawiona na próbę. W tym roku zdecydowanie łatwiej było się na świątecznym odcinku po prostu dobrze bawić.
Moffat ma kilka swoich ulubionych motywów. Jednym z nich jest historia w której Doktor pojawia się nagle w życiu dziecka by przez swoje działania zmienić kurs jego przyszłości. Tak było z Amy Pond, tak było też w jednym z odcinków świątecznych gdzie Doktor pojawiał się kilka razy w życiu jednego chłopca i tak mamy w tym roku gdzie Doktor wpada przez okno do pokoju zafascynowanego komiksami chłopaka. Ta jedna wizyta okazuje się kluczowa, bo na skutek drobnego nieporozumienia, niepozorny przeziębiony Grant staje się – superbohaterem. A nieco zatroskany Doktor nie ma innego wyboru jak tylko doglądać co pewien czas poczynań rosnącego herosa. Na całe szczęście to tylko wątek poboczny ale pokazujący że Moffat właściwie cały czas gra podobnymi motywami. Ten jednak opanował dość dobrze.
Przy czym cały odcinek jest mało świąteczny i mało brytyjski. W tym roku obcy oszczędzili Londyn i swoją inwazję przygotowują w Nowym Jorku. Widać zresztą po strukturze odcinka że sama inwazja obcych ani Doktora ani scenarzystę nie za bardzo interesuje. Sam Doktor kilka razy sugeruje – czy to szykującym inwazje obcym czy to pozostałym bohaterom że tak właściwie nie ma się czym przejmować, że każda dotychczasowa inwazja została odparta więc właściwie dlaczego ta miałaby być inna. Co więcej, mimo, że plan kosmitów wydaje się jak rzadko przemyślany to w sumie wszyscy zdajemy sobie sprawę, że nie ma takiego planu w którym Doktor nie znalazłby dziury albo którego po prostu nie byłby w stanie powstrzymać. Widz nie może więc się koncentrować na samej inwazji bo w tym temacie – serial najczęściej już nam wszystkie możliwe scenariusze opowiedział.
Zamiast tego dostajemy dość zabawny pomysł na to by opowiedzieć sobie klasyczną komiksową historię super bohatera nieco inaczej. Choć Moffat miejscami korzysta ze swojego niezbyt subtelnego „chłopackiego” humoru (wizja że dorastający superbohater miałby spory sposób z powstrzymaniem swojego rentgenowskiego wzroku) to cała opowieść ma sporo uroku. Grant nie jest dziennikarzem, tak jak Clark Kent choć podobnie chroni swoją prawdziwą tożsamość przy pomocy okularów w grubych oprawkach i najwyraźniej wszyscy się na to nabierają. Jego dzienną pracą jest bycie nianią – co ponownie trochę przypomina ulubione motywy Moffata gdzie największym bohaterstwem i wyzwaniem jest zajmowanie się dzieckiem. Moffat lubi ten temat – i zestawianie mężczyzn z opieką nad dziećmi – najprawdopodobniej albo odwołując się do własnych wspomnień (zwierz odnosi wrażenie, że wszystko co pisze Moffat jest odrobinę autobiograficzne) albo stara się jak zwykle zrobić coś co będzie trochę feministyczne (często kompletnie nie rozumiejąc o co w tym wszystkim chodzi). W każdym razie to nawet ładne zestawienie takiej klasycznej męskości super bohatera i „niemęskiego” zdaniem społeczeństwa zawodu niani.
Zwłaszcza że w odcinku mamy jeszcze jedną klasyczną postać z opowieści o super bohaterach – niesłychanie inteligentną i przedsiębiorczą dziennikarkę Lucy, która bez trudu radzi sobie z rozwikłaniem najbardziej skomplikowanych zagadek, znalezieniem odpowiednich tropów i przesłuchiwaniem świadków przy pomocy… piszącej zabawki. To jedna z tych niewielu osób w serialu które nie tylko rozmawiają z Doktorem jak równy z równym ale czasem są w stanie nie tylko dostrzec co Doktor im mówi ale także przede wszystkim to o czym chce milczeć. Jest także matką małego dziecka która potrzebuje niani i zatrudnia… Granta. Co oczywiście w pewnym momencie prowadzi do iście farsowych scen, które – jak to bywa z tego typu komediami omyłek gdzie dwie osoby coś przed sobą ukrywają – są bardzo zabawne. Jednym zgrzytem w tej historii jest fakt, że Lucy i Grant ponoć znają się od szkoły średniej (i była ona żoną jego przyjaciela) a teraz go zatrudnia i jeszcze on zwraca się do niej po nazwisku. To mało przemyślany element historii podobnie jak dość dziwna scena w której Doktor naśmiewa się z Granta że ten opiekuje się dzieckiem kobiety w której się podkochuje co daje jej sposobność by spotkała innych facetów. Zwierz miał wrażenie, że znalazły się nagle w świecie gdzie faceci wszystko co robią robią tylko po to by zdobyć dziewczynę. Co jest o tyle smutne że Grant to przeurocza postać a Lucy jest naprawdę fajnie napisana.
Odcinek ma tą zaletę, że właściwie nie próbuje być czymś więcej niż tylko wariacją na temat – co by było gdyby Doktor spotkał superbohatera (zwierzowi nieco serce drgnęło bo kiedy Doktor przeglądał w pokoju małego Granta numer komiksu o Supermanie to zwierz ten numer rozpoznał z własnej kolekcji). To fajny pomysł łączące dwie – bardzo różne bohaterskie tradycje. Z wątków które w pewien sposób próbują nadać odcinkowi kontekst i głębie jest wspomnienie o tym, że Doktor wraca do swojego ratowania wszechświata po przerwie trwającej 24 lata. Wiemy gdzie i z kim spędził ten czas i dlaczego być może jest mu trochę smutno. Nie mniej warto zaznaczyć, że nie jest to zupełnie wątek przewodni, ale coś w tle – co sprawdza się chyba lepiej niż oficjalnie cierpiący Doktor. Zwierz przyzna też szczerze, że bardzo podobał mu się fakt, że w tym odcinku powraca Nardole, jak tymczasowy towarzysz. Matt Lucas gra swoją postać wyśmienicie – to czasem taki typowy śmieszny zagubiony pomocnik, czasem wprawny podróżnik w czasie (zwierz przyzna szczerze, że żart z Konstantynopolem był chyba jego ulubionym w odcinku). Przede wszystkim zaś nieco inna postać, taka której nie trzeba niczego tłumaczyć i która może Doktorowi naprawdę pomóc. Zwierz nie miałby nic przeciwko temu by został w TARDIS na dłużej.
To nie był równie poruszający perfekcyjny odcinek jak zeszłoroczne pożegnanie River Song. To był tak odcinek który przypominał, że Moffat pozbawiony ciężaru zapętlania kolejnych pętelek swoich plot twistów bywa sprawnym scenarzystą rozrywkowych odcinków. Nie przesadził tym razem z symboliką, nie próbował być zbyt mroczny, a fakt że to odcinek świąteczny potraktował drugoplanowo. Wyszło dzięki temu coś bliższego odcinkom jeszcze z czasów Tennanta i bardzo dobrze, bo jak wszyscy wiemy – Moffat potrafi strasznie namieszać. Co więcej wydaje się, że właśnie w takich odcinkach Capaldi bawi się najlepiej i widać ile radości potrafi włożyć w granie Doktora. Zwierz podziwia talent dramatyczny aktora ale uważa że jego Doktor nieco za często miał być mroczny i nieprzyjemny. Jednocześnie nie jest to odcinek specjalnie ekscytujący czy zmuszający do głębokich refleksji. Raczej godzina dobrej rozrywki – wynikająca być może ze słusznego przekonania, że po ostatnich zawirowaniach z Clarą i River Song wszyscy potrzebujemy chwili spokoju.
Natomiast tym co chyba podniosło puls wielu widzom był zwiastun kolejnego sezonu. Zwierz się nie dziwi. Zapowiada się nowa, ciekawa towarzyszka, chyba mająca w sobie więcej z Donny niż Clary. Zwierz czeka niecierpliwie bo ma wrażenie, że taka postać u boku Doktora to byłby strzał w dziesiątkę. Poza tym znów zajrzymy trochę do historii, trochę w zakątki kosmosu i spotkamy Daleki. Znów bohaterką będzie dziewczyna nie do końca zadowolona ze swojej kariery, za to chyba z otwartym umysłem i dowcipnymi uwagami. Oby tylko jej linia czasowa nie zakręciła się za bardzo i czeka nas naprawdę udany sezon, który zwierz w ramach możliwości będzie wam tu recenzował. Bo dla Doktora na blogu zwierza zawsze znajdzie się miejsce.
PS: Zwierz jeszcze nie wie jak z pozostałymi programami świątecznymi – może dostaną jeden post a może jeśli poruszą zwierza – będzie ich więcej :)