Przyglądając się tegorocznej świątecznej ramówce telewizji brytyjskich można było dojść do wniosku, że nic tak dobrze nie wprawia Brytyjczyków w świąteczny nastrój jak morderstwo. Najlepiej w wydaniu retro. Jak inaczej wyjaśnić aż trzy świąteczne programy, które zafundowały nam właśnie morderstwa w czasach sprzed komórek, komputerów i wszechwiedzących techników kryminalistyki.
Zacznijmy od świątecznego odcinka Grantchester. Tu zdecydowanie mieliśmy najwięcej wątków świątecznych, łącznie z cudownym wątkiem pobocznym przygotowania jasełek. Z wątku wynika jasno, że próby zastosowania teorii teatru zaangażowanego do wystawiania jasełek w niewielkim kościele zawsze kończą się tak samo. Jakaś lalka dzieciątka Jezus straci głowę. Poza tym jednak oprócz morderstwa (pan młody nie dociera na ślub i zostaje znaleziony dzień później na podłodze swojego gabinetu. Zdecydowanie martwy) mamy niekończące się dylematy głównego bohatera, który po latach wzdychań teoretycznie ma to czego chciał. Ukochaną na wyciągnięcie ręki. Problem polega na tym, że ukochana jest w mocno zaawansowanej ciąży i niedługo urodzi dziecko swojego męża, którego była porzuciła z miłości do naszego pastora. Jak sami rozumiecie sytuacja skomplikowana w każdych czasach i miejscu ale w przypadku proboszcza niewielkiej parafii w latach pięćdziesiątych to konflikt niemal tragiczny. Trzeba przyznać, że jak to zwykle w przypadku Grantchester bywa – sprawa kryminalna jest ciekawa umiarkowanie (zwłaszcza, że posługuje się dość dobrze znanym zbiorem postaci i postaw) zaś życie prywatne naszych bohaterów jest naprawdę dobrze pokazane, z dużą sympatią dla wszystkich zaangażowanych stron. Rzecz jasna – jak to w odcinkach świątecznych bywa – nie zabraknie pewnych rzucających się w oczy nawiązań do historii znanej z Ewangelii. Ostatecznie jednak ten odcinek jest naprawdę porządny, odpowiednio optymistyczny i zawiera trochę biednego zagubionego bohatera, który chciałby jak co roku zaszyć się z butelką i odciąć od świata. Poza tym powiedzmy sobie szczerze, są zdecydowanie gorsze rzeczy niż przyglądaniu się jak James Norton trochę cierpi i tuli niemowlęta przy dźwiękach jazzu. Kto szuka wsparcia estetycznego i po prostu miłego odcinka serialu ten koniecznie powinien sobie zafundować sezon Grantchester.
Z kolei BBC postanowiło kontynuować świąteczną tradycję adaptacji powieści Agaty Christie. Po fenomenalnym, zeszłorocznym, „I nie było już nikogo” (z najlepszym drugoplanowym występem ręcznika w historii ekranizacji powieści kryminalnych), w tym roku dostaliśmy „Świadka Oskarżenia”. Tym razem mamy tylko dwa odcinki, ale zwierz przyzna wam szczerze, że ma wrażenie iż spokojnie można byłoby kilka scen uciąć i zafundować nam po prostu jeden dłuższy film telewizyjny. Narracja toczy się bowiem powoli, miejscami nawet nieco zbyt powoli. Nadal jednak mamy do czynienia z produkcją absolutnie przepiękną wizualnie i doskonałą aktorsko. Zatrudnienie Toby Jonesa do jakiejkolwiek roli, zawsze jest dobrym pomysłem, a tu doskonale się sprawdza jako ten pokasłujący, niemal niewidzialny adwokat ze złamanym sercem. Jones to jeden z tych aktorów, którzy nie potrzebują wiele by pokazać na ekranie całą gamę uczuć, a w przypadku tej produkcji jest to zadanie obowiązkowe. Oczywiście jak to w przypadku takich adaptacji bywa – znajdą się pewne odstępstwa od oryginału ale jakoś wszyscy są chyba przyzwyczajeni, że aby nas jeszcze czymkolwiek zaskoczyć trzeba kombinować. Zwierz nie jest równie zachwycony co rok temu – kiedy po zakończeniu mini serialu chciał go natychmiast obejrzeć jeszcze raz, ale musi przyznać, że ta tradycja przenoszenia na ekran kolejnych powieści Christie jest naprawdę dobrym pomysłem. Inna sprawa – zwierz widział dopiero pierwszy odcinek, a wszystkie najlepsze plot twisty są dopiero w drugim. Tak więc czeka, ale ogólnie – to nie będzie seans zmarnowany. No i dobrze przed kolejnym sezonem Sherlocka na świeżo przypomnieć sobie jakim dobrym aktorem jest Toby Jones.
No i na koniec produkcja z cyklu tworów typowo brytyjskich – czyli będziemy robić film o detektywie i puszczać go raz na pół roku i nazwiemy go serialem ( i co nam zrobicie). Tym razem bohaterem jest francuski komisarz policji Maigret, pracujący w Paryżu ale posiadający wszystkie dobre cechy brytyjskiego policjanta – jest pełen zrozumienia dla ofiar ale widzi ludzi też wśród sprawców i choć zdaje się być trochę oderwany od normalnego życia, to jednak pod skorupą profesjonalisty kryje się człowiek nieco sentymentalny. Serial filmów jest oparta o serię książek Georgesa Simenona, belgijskiego pisarza który w swoim płodnym twórczo życiu napisał o dzielnym francuskim policjancie ponad 70 powieści. Największą zaletą tego serialu-nieserialu jest pomysł by w głównej roli obsadzić Rowana Atkinsona. Aktor kojarzony z bardzo komediowym repertuarem jest w tej roli naprawdę doskonały. Z jednej strony potrafi bez trudu pokazać inteligencję swojego bohatera, z drugiej – w scenach w których Maigret jest dość bezwzględny w poszukiwaniu prawdy – widzimy twardego i nieprzejednanego policjanta. Jednocześnie – w scenach z ofiarami zbrodni, czy tych w których nasz detektyw rozmawia z ukochaną żoną – Atkinson bez trudu potrafi pokazać czułość i sentymentalność swojego bohatera. I właściwie tyle dobrego da się o tej nowej produkcji powiedzieć. Jej największą wadą jest fakt, że dość szybko przestaje nas obchodzić kto kogo zabił i dlaczego. Co więcej – jest to ten rodzaj produkcji kiedy wiemy nieco wcześniej niż detektyw kto i dlaczego zabił. A to znaczy, że musimy na niego czekać. Zwierz ma z tym problem bo w takich przypadkach produkcja musi być naprawdę doskonała żeby w ogóle nie nudzić. Ostatecznie sam odcinek jest doskonale zrealizowany, naprawdę przyzwoicie zagrany ale też dość chłodny. Jest w całości jedna czy dwie sceny, które można uznać za nieco bardziej poruszające ale po czterdziestu pięciu minutach czuć nieco zmęczenie materiału i ostatecznie półtorej godziny seansu strasznie się dłuży. Przy czym plus jest taki, że w przypadku takich produkcji nawet jedna nieco gorsza odsłona nie przesądza o powodzeniu całego projektu. Atkinson zgodził się zagrać Maigreta jeszcze co najmniej trzy razy. Zwierz bardzo się cieszy bo chętnie zobaczy aktora jeszcze raz w tej, nieco jednak nietypowej, dla niego roli.
Tegoroczna oferta świąteczna nie wydaje się zła ale trochę brak zwierzowi perełek lat poprzednich. Wydaje się, że wszyscy uznali, że najlepszą produkcją na wolne dni jest kryminał a żeby nie było zbyt mrocznie należy go wzbogacić czarem opowieści retro. I nie ma w tym nic złego ale jest jakaś ilość retro kryminałów po których zaczyna się nieco tęsknić za czymś innym. Na przykład za programem w którym nie ma trupa. Świąt chyba by nie odwołano gdybyśmy dostali porządny kawałek obyczajowej produkcji. No ale może to znów przemawia przez zwierza pewne zgorzknienie. Choć serio – czy tych produkcji detektywistycznych nie robi się za dużo? Co się włączy telewizor to trup ściele się gęsto i każdy zamordowany bez świadków, śladów i jeszcze wedle przemyślanego planu. Zwierz ma jeszcze do obejrzenia film o siostrach Bronte. Ma nadzieję, że przynajmniej tam młode pisarki nie będą zajmować się działalnością detektywistyczną.
PS: Zwierz jeszcze przez kilka dni poza Warszawą stąd wpisy pojawiają się wtedy kiedy zwierz pisać może – to znaczy Internet wieje od dobrej strony