Niektóre filmy są jak ogry. To znaczy jak cebula. Cebula podobnie jak ogry ma warstwy. Filmy też. Czy „Glass Onion” film, z cebulą w tle ma warstwy czy też ujawnia wszystko od razu i trzyma na wierzchu? Albo jest to szklana cebula, niby coś skrywa ale możemy bez trudu zajrzeć do wewnątrz,
Trwa pandemia, słynny detektyw Benoit Blanc w swoim nowojorskim apartamencie odchodzi od zmysłów. Gra z przyjaciółmi w „Among Us” i potrzebuje koniecznie jakiejś sprawy do rozwiązania. Jest w tym równie uroczo ekscentryczny co Hercules Poirot, zaś w światowej elicie ma miejsce wysoki, skoro grają z nim online Angela Lansbury (znana przecież z detektywistycznego serialu „Napisała Morderstwo”) czy sam Steven Sondheim. Ale w gierki Benoit najlepszy nie jest. W rozwiązywaniu zagadek już tak.
I właśnie, kiedy zaczął tracić nadzieje trafia do niego paczka. Seria zagadek ujawnia jemu i kilku innym osobom zaproszenie na prywatną wyspę. Tam ma dojść do morderstwa. Czyjego? Niepokornego geniusza i wynalazcy Milesa Brona, który zaprasza nie tylko Benoita, ale też swoich znajomych by rozwiązali zagadkę. I tak, z pominięciem wszelkich restrykcji covidowych (które jak wiadomo nie dotyczą elit tego świata) na wyspie pojawia się była modelka, która ma skłonność do wywoływania burz w social mediach, polityczka startująca w wyborach, streamer z karierą na Twitchu, szef laboratoriów, które wprowadza pomysły Milesa w życie, a także ku zaskoczeniu wszystkich – była wspólniczka Milesa, od której udało mu się przejąć całość wspólnej firmy. Grupę dopełnia dziewczyna streamera i asystentka modelki. Oto wszyscy wybierają się na wyspę u wybrzeżu Grecji by spotkać się oko w oko z zagadką.
Nie trzeba być specjalistą od kryminałów by dostrzec, że Rian Johnson po raz kolejny sięga – zupełnie bezwstydnie ze spuścizny Agaty Christie. Ale nie tylko – Johnson korzysta z wielu klasycznych (bo to pod wieloma względami absolutne odwołanie się do klasyki kryminału) tropów -ot chociażby, podrzuca nam sceny i tropy, które dopiero opowiedziane raz jeszcze nabierają sensu. Podczas gdy wielu reżyserów starałoby się te elementy jak najbardziej ukryć -Johnson wysuwa je niemal na pierwszy plan, podpowiadając nam, że struktura filmu będzie nieco bardziej skomplikowana niż może się wydawać. Nasz punkt widzenia jest bowiem nieobiektywny, co możemy wyłapać, jeśli tylko skoncentrujemy się nieco bardziej na tym jak prowadzona jest narracja. Przy czym nie uznałabym tego za błąd filmu – raczej dowód na to, że Johnson wciąż bawi się formalną stroną swoich filmów, co udowadniał nie raz – to jest jeden z tych twórców, którzy lubią zabawy formalne i nie mają zamiaru się z nimi kryć.
No dobrze, ale czy pod tą formalną zabawą kryje się coś więcej? Tu odpowiedź jest skomplikowana. Otóż rzekłabym, że mamy do czynienia z filmem, którego wymowę bardzo osłabiła rzeczywistość. Johnson pyta nas bowiem – co by się stało gdybyśmy odkryli, że milionerzy, a właściwie miliarderzy wynalazcy, nie muszą być geniuszami. Więcej, mogą być po prostu głupi. Nie ma to jednak większego znaczenia w świecie, w którym otaczają ich ludzie, którzy przełożą ich paplanie na większe idee, pewność siebie uznają za ekscentryczny geniusz, głupie pomysły, za wyższy poziom świadomości. Do tego, jeśli czegoś nie da się udowodnić zawsze można za to zapłacić, politykom, naukowcom czy mediom by wiedziały co napisać. I byłoby to ciekawe czy prowokujące, gdyby film nie wszedł do kina po tym jak Elon Musk przejął twittera i próbował np. rozwiązać kwestie wojny w Ukrainie sondażem na swoim koncie na Twitterze. Innymi słowy – gdyby rzeczywistość nie dała nam dużo lepszej i ciekawszej wersji tych rozważań.
Nie mniej nie w tej krytyce zamożnych, choć niezbyt bystrych jednostek kryje się klucz do zrozumienia filmu. Otóż tym co moim zdaniem Johnson robi najlepiej to nawiązuje, do tego elementu opowieści detektywistycznej, o której sama Agatha Christie niekiedy nam przypominała – najdobitniej w „Morderstwie w Orient Ekspresie”. Otóż odkrycie sprawcy jest w całym procesie niekiedy sprawą najprostszą. Układanką, w której trzeba dopasować odpowiednie elementy. Można być w tym lepszym albo słabszym, ale ostatecznie – w końcu się dopasuje te puzzle. Tylko, że są takie sprawy, w których to niczego nie zmienia. Rozwiązanie zagadki nie oznacza triumfu sprawiedliwości. Sam Benoit powtarza nie raz – rozwiązać zagadkę może, ale nie jest Batmanem – sprawiedliwości nie wymierzy. Wybitny detektyw nie jest super bohaterem. Gdyby Johnson na tym poprzestał być może dostalibyśmy film mrocznie prawdziwy. Ale jest w nim jakaś nadzieja, że jednak jest opór w ludziach, i można się przeciwko niesprawiedliwości zbuntować a głupotę wykorzystać. Jest to być może naiwne, ale w świecie gdzie Amazon w USA prawie nie płaci podatków – nawet oczyszczające.
Przy czym film ten nie jest w stanie zrobić tego samego wrażenia co „Na Noże”. Nawet nie dlatego, że jest słabszy. Raczej dlatego, że nie da się dwa razy zaskoczyć widzów. Nikt się nie spodziewał tego czym było „Na noże”, zaś „Glass Onion” mogło nam jedynie zaoferować zmodyfikowaną powtórkę z rozrywki. Jakby się reżyser nie starał – Daniel Craig nie mógł już nas zaskoczyć po raz drugi swoją rolą. Nawet jeśli po raz drugi ją zachwycił. Jednocześnie zagradzam się z tym, którzy zwracają uwagę, że obsada drugiej części jest jednak nieco słabsza aktorsko od oryginalnego „Na noże”. Choć nie znaczy, że gra słabo – osobiście jestem pod wrażeniem fenomenalnej roli Kate Hudson (to jest taka dobra aktorka, jeśli znajdzie odpowiedniego reżysera albo reżyserkę, którzy pokierują jej talent) i absolutnie przecudowny Edward Norton. Norton nie gra w filmach bardzo często, ale jak już gra to jest to przepyszna uczta. Ale mogę być nieobiektywna, bo to aktor, którego szczerze uwielbiam. Niezależnie jednak od wszelkich pochwał – i tak cały film z resztą obsady zjada na śniadanie Daniel Craig potwierdzając, że jest aktorem wyśmienitym, z doskonałym poczuciem humoru i komediowym błyskiem. Nie marnował się jako Bond, ale Bond go nieco krępował. Teraz nic go nie krępuje więc może błyszczeć w całej swojej wspaniałości.
Czy „Glass Onion” to hit czy gniot? Oba te określenia pojawiają się obok siebie, w opiniach widzów. Przyznam – dla mnie to po prostu bardzo dobry film do obejrzenia dla przyjemności w środku mrocznej zimy. Greckie słońce przypomina, że istnieje jeszcze świat poza szarością, zagadka detektywistyczna wciąga, a Daniel Craig bawi się świetnie. Wiem, że Johnson postawił sam sobie poprzeczkę wysoko – sprawienie łącząc w poprzednim filmie krytykę społeczną z kryminałem z cyklu „kto jest winien”. W tym rozdaniu idzie tym samym tropem, ale już rysuje konflikt w grubszy i bardziej groteskowy sposób. Można to uznać za błąd – można patrząc na to jak Elon Musk robi na swoim koncie kolejne sondaże i traktuje je zupełnie poważnie – cóż, może Johnson był nieco zbyt łaskawy wobec rzeczywistości, która potrafi być jeszcze bardziej groteskowa.
Czy Johnson stworzył arcydzieło? Nie, ale trzeba przyznać, że udało mu się dorzucić swojego ekscentrycznego bohatera do galerii popkulturowych detektywów, co jest zawsze godnym podziwu osiągnięciem. Jeśli dostanie zielone światło na kolejny film, z olbrzymią chęcią go zobaczę i będę się dobrze bawić. Co ostatnio jest coraz trudniejsze, bo filmy rozrywkowe porzuciły gdzieś bawienie się formą i lekkość narracji. Natomiast czekam na kolejne ostrze społeczne, na pewno jest jeszcze gdzieś ktoś kogo można wyzwać na noże i dźgnąć pod żebro.
Ps: Film zawiera wiele cudownych „ester eggów” które trudno tu omawiać więc powiem tylko, że kiedy na ekranie na chwilę pojawił się aktor znany głównie z komedii romantycznych poczułam, że wszystkie klocki znajdują się na swoim miejscu i że to pomysł wprost genialny.