Kilka dni temu po sieci krążył post informujący kobiety „po trzydziestce”, że nie potrafią bawić się modą. Na skutek powszechnej słabości do lat dziecinnych kobiety zamiast ubierać się w stroje biznesowe i poważne, chcą uciekać od odpowiedzialności i biegać w księżniczkowych różach i kokardach. Co prawda wspomniana przez autorkę artykułu księżniczkoseksualność nie istnieje ale gdyby istniała to czy naprawdę byłaby taka zła?
Zacznijmy od pewnego prostego stwierdzenia, które towarzyszyło zwierzowi od zawsze i zawsze będzie mu towarzyszyć. Strój jest sprawą drugorzędną. Zwierz zdaje sobie sprawę, jakie znacznie nadaje mu społeczeństwo, wie też jest sprawą ważną dla jednostek. Ale w ostatecznym rozrachunku strój może jedynie świadczyć o naszym dostosowaniu do mody czy wymogów społecznych. Nie czyni nas mądrzejszymi, lepszymi czy bardziej kompetentnymi. Dobrze dobrane ubrania czynią nas tylko lepiej ubranymi. Oczywiście inni ludzie w społeczeństwie często postrzegają nas przez pryzmat ubioru ale my sami nie zmieniamy się wewnętrznie dlatego, że założymy bluzkę w innym kolorze. Co najwyżej możemy się lepiej poczuć.
No dobrze ale nie o roli stroju w kulturze miało być tylko o tym co ów strój miałby symbolizować w kwestii kobiet. Zdaniem autorki artykułu który omawia zwierz ucieczka w róż, falbanki i kokardki miałaby być ucieczką od wizerunku profesjonalistki w szarym stroju, z obowiązkowymi strojami wyrażającymi pewność siebie. Bycie księżniczką w różu i tiulach ma być drogą do znalezienia tej cudownej sytuacji w której nikt nie uzna nas za zbyt profesjonalną. Wydawać by się mogło, że takie połajanki mają wydźwięk feministyczny. Kobieto przestań udawać słodką idiotkę tylko zajmij się pracą i pokazywaniem wszystkim na co cię stać. Problem w tym jest rzecz jasna jak zawsze jeden. Wniosek że skoro coś przypomina strój męski (klasyczny strój kobiecy do pracy przypomina męski garnitur) to znaczy że jest dobre, profesjonalne i silne. Jeśli jakikolwiek element stroju kojarzy się z kobiecością – jak lżejszy kolor, czy krój – związany jest z tym co nie profesjonalne i bezradne. Innymi słowy, zamiast powiedzieć – kobieta w różowej marynarce może mieć dokładnie to samo w głowie co facet w czarnym garniturze sugerujemy, że im bliżej nam wyglądem do facetów tym lepiej. Co oczywiście, jest tym takim śmiesznym obliczem myślenia o kobiecych możliwościach które sprowadza się do „jeśli tylko będziemy takie jak mężczyźni to osiągniemy wszystko”. To jedna z takich wielkich pułapek w które łatwo wpaść. Zwłaszcza, że jak usiądziemy to świat w którym każdemu wolno przyjść na różowo do pracy – bez względu na płeć, wydaje się dużo sympatyczniejszy. Dlatego zawsze zwierzowi jest przykro kiedy czyta o rodzicach chwalących się że ich córki nie noszą różowego. Jeśli dziecko nie lubi jakiegoś koloru (zwierz jak był mały chciał się ubierać na czarno) to nie ma problemu. Ale ideologiczna niechęć do różu wydaje się być potwierdzeniem wizji świata w którym coś co jest kojarzone jako dziewczęce jest automatycznie gorsze. W końcu nikt się nie żali na fakt, że nie sposób dostać różowej koszulki dla chłopca – nawet jeśli dziecku taki kolor bardzo by się podobał (dlaczego miałby się nie podobać – różowy jest fajny). Jeśli kobiece jest gorsze to mamy problem. Niezależnie od tego czy jest to zawód, kolor, czy stylizacja.
Ale nie miało być o kolorach tylko o tej rzekomej – księżniczkoseksualności po trzydziestce. Autorka tekstu twierdzi że „kobiety po trzydziestce” tęsknią do księżniczek, lalek Barbie i całego mitu dziewczęcia czekającego na królewicza na białym koniu. Pomijając totalny idiotyzm stwierdzenia „kobiety po trzydziestce” (do tego łapie się zwierz, jego matka i babcia – a jako żywo każda z nas reprezentuje inne pokolenie) załóżmy że chodzi o kobiety w okolicach trzydziestego roku życia. Otóż prawda jest taka, że te kobiety żyły w czasach powolnego dekonstruowania mitu księżniczki. Jeśli weźmiemy pod uwagę Disneyowską księżniczkę – niemalże wzór z Sevres zachowań księżniczek to w latach 90 mieliśmy Piękną i Bestię – gdzie Bella nie szukała księcia i przede wszystkim kochała czytać książki, Pocachontas która była pierwszą bohaterką która bardziej ratowała ukochanego niż on ratował ją czy Alladyna w którym Jasmin pragnęła przede wszystkim niezależności. Wychowana w latach 90 czy pod koniec 80 dziewczynka częściej niż z klasyczną księżniczką w typie kopciuszka mogła się spotkać z bohaterką która pragnęła niezależności. Co ciekawe – w ostatnich latach kiedy na ekrany przywołano dwie bohaterki starszych animacji – Śpiącą Królewnę i Kopciuszka, większe pochwały wzięła dekonstrukcja historii o Śpiącej Królewnie gdzie królewicz w ogóle został wyrzucony poza nawias opowieści niż wierne (choć także zmieniające nieco perspektywę) oddanie bajki o Kopciuszku. Także wspomniana w artykule Barbie w latach 80 i 90 przestawała powoli być symbolem wyłącznie kobiecych zawodów. Jasne nadal można było kupić jej różowy domek czy różowy samochód ale to właśnie w latach 80 i 90 pojawiała się Barbie weterynarz, Barbie strażaczka czy Barbie żołnierz (nawet w kilku wersjach).
Co więcej – jeśli przełożymy to na dzisiejsze standardy gdzie zdaniem autorki: ”Wszystkie popularne bohaterki dla dziewczynek obracają się wokół tego schematu stylistycznego, nawet jeśli korony zastępują w ich przypadku baletki czy różdżka. „ to znów znajdziemy się w kropce. Bohaterki filmów Disneya dziś są bardziej niż kiedykolwiek wyemancypowane i uciekające od różu – bohaterki ostatnich filmów jak Frozen czy Moana może i są księżniczkami ale ich bohaterki przemawiają głosem zdecydowanie dalekim od klasycznego – pojawia się przestroga przed miłością od pierwszego wejrzenia a w części przypadków jako Moany czy Meridy w ogóle nie ma chęci zamążpójścia. Co więcej nawet postacie bardzo klasycznie dziewczęce jak np. Dzwoneczek, potrafią się emancypować – zwierz widział dwa filmy o Dzwoneczku i okazało się, że daleko mu od schematu bezradnego dziewczątka. Główna bohaterka jest raczej detektywem ze skłonnością do wynalazków. Z kolei popularność w ostatnich latach lalek takich jak Monster High pokazuje, że nawet tam gdzie dziewczyny chcą się bawić w przebieranie lalek zaczyna powoli wygrywać nieco inna estetyka. Z kolei stara dobra Barbie – wspomniana wyżej – w ciągu dekady wykonywała coraz więcej poważnych zawodów a w ogóle to sprzedaje się coraz słabiej i coraz mniej można ją traktować jako przodującą zabawkę dla dziewczynek. Co więcej jest w tym wszystkim nawet stylistycznie mniej różu.
Oczywiście nie sposób tu negować że różowy kolor czy tiara rządzą w świecie zabawek dla dziewczynek (przy czym niekoniecznie są to zabawki przypisane do konkretnych bohaterek). Kwestia jednak nie polega na tym, że jest to samo w sobie stylistycznie złe. Oczywiście z wiekiem różowy coraz mniej się podoba i podział kolorystyczny na zabawki jest sporym problemem, ale róż sam w sobie nie jest zły. Nawet błyszczące się rzeczy nie są złe. Problemem jest kiedy za różem, różdżką czy tiarą stoi przekonanie że dziewczyna ma siedzieć i czekać na księcia, a jej jedynym zdaniem jest ładnie wyglądać. Jeśli jednak atrybuty księżniczki są kojarzone z czymś zupełnie innym, wtedy same w sobie nie są złe. A że nasza kultura popularna, powoli bo powoli zmienia schemat postrzegania baśniowej postaci księżniczki to zasadniczo rzecz biorąc – nie ma nic złego w preferencjach kolorystycznych czy zabawkowych części dziewczynek. Zwłaszcza, że jeśli spojrzymy na to co się w strojach najbardziej podoba – a zwykle są to długie sukienki i błyszcząca biżuteria to dostrzeżemy w tym zaskakujące zjawisko polegające na tym że małym dziewczynkom, a czasem też dorosłym kobietom podoba się to samo co podobało się kobietom w wiekach minionych bo przecież strój księżniczki to podrasowany strój z poprzednich epok.
Czy to jest dziwne? W sumie nie. Nikt nie pyta chłopców co im się stylistycznie podoba (nie oceniamy w ten sposób bohaterów chłopięcej wyobraźni) ale może okazałoby się, ze jest w nich np. sentyment do dobrze skrojonych garniturów czy kapeluszy których już prawie nikt nie nosi, czy do munduru który poza kwestią militarną też często nawiązuje do stroju męskiego z dawniejszej epoki. Może dzieci są pod tym względem bardziej konserwatywne a może podoba im się to co skrycie podoba się wszystkim niepodatnym na modę (i nieświadomym jak niewygodnie jest chodzić w sukni z krynoliną i gorsetem). Pod tym względem niebezpieczniejsze od księżniczek czy wróżek są sprzęty domowe sprzedawane w różowych opakowaniach dziewczynkom. Kiedy widzę dziewczynkę w tiarze nie czuję bym widziała dziecko obowiązkowo wpychane w role społeczne. Kiedy widzę jak rodzice kupują córce w prezencie różową pralkę to mam ochotę kogoś zdzielić. Przy czym ponownie możemy się zastanowić jak to się stało, że krzyczymy „mniej różu” a nikomu nie przychodzi do głowy krzyczeć „mniej niebieskiego”. Tak na marginesie tej rozmowy przypomina mi się takie doskonałe zdanie które kiedyś padło, że nie brakuje nam odwagi by wychować córki jak synów, ale wciąż boimy się wychowywać synów jak córki.
W artykule przywołane są cztery przykłady różnych podejść do stylizacji i ich związków z bohaterkami kultury popularnej.. Carrie z Seksu w Wielkim Mieście, Bridget Jones, Elle Woods bohaterki Legalnej Blondynki i Brzyduli. Zestaw dobrany dość dziwnie ale doskonale pokazujący jak mylące są pewne tropy – zwłaszcza te ubiorowe. Carrie która ubiera się najodważniej i najbardziej eksperymentuje z modą mogłaby się wydawać – zwłaszcza w kontekście tematyki serialu kobietą która powinna wyrwać się ze schematu księżniczki. Ale to ona najbardziej w niego wpada – niezależnie od tego z iloma mężczyznami by się w czasie serialu nie przespała, ostatecznie trafia w ramiona tego jedynego właściwego faceta, który oferuje jej dostanie życie i naprawdę wielką szafę. Ostatecznie z całej emancypacji nici. A tak ładnie się ubierała. Z kolei Elle Woods bohaterka Legalnej Blondynki redefiniuje róż i stereotyp płci – stając się tym samym jedną z ulubionych bohaterek popkultury – nie rezygnując ze swojego wyglądu i swoich preferencji staje się profesjonalnym prawnikiem, do bezradności jej bardzo daleko, ale do odrzucenia tego kim jest tylko dlatego, że komuś nie pasuje to do wizji jak powinien wyglądać profesjonalny prawnik. Ostatecznie bohaterce wystarczy to kim jest a nawet pomaga.
Z kolei przywołanie Bridget Jones wydaje się strzałem co najmniej chybionym. Film pokazuje kobietę, która za wszelką cenę próbuje się przystosować od norm – ale im bardziej próbuje tym bardziej się kompromituje ostatecznie film potwierdza – jeśli chcesz kogoś zdobyć bądź taka jak jesteś. To zdrowy przekaz – pokazujący że największą kompromitację może przynieść udawanie kogoś innego. Zwłaszcza że Bridget nigdy specjalnie nie stylizowała się na młodszą niż była, jej największe stylistyczne wpadki były przede wszystkim próbą dostosowania się do mody panującej w danej grupie. A to i tak tyko w filmie bo jeśli czytało się książkę to bohaterka w ogóle prawie się ubraniowo nie kompromitowała (a przynajmniej nie mniej niż Mark Darcy w odpowiednim swetrze). Z kolei przywołanie Brzyduli wydaje się sporym błędem w kontekście omawiania stylistyki postaci, ponieważ serial odwołujący się od tradycji telenoweli przede wszystkim stawia na przerysowanie cech bohaterów a do tego parodystyczne podejście do pewnych elementów. Bohaterowie są kolorowi i przerysowani – a więc dalecy od rzeczywistości a nawet od rzeczywistości pożądanej. Zaś przemiana głównej bohaterki zawsze prowadzi do tego samego – nie do konkluzji że wygląd się nie liczy tylko do konkluzji że bohaterka zawsze była piękna.
Autorka artykułu sugeruje, że bycie księżniczkoseksualną to odwrót od profesjonalizmu i oddanie głosu swojemu wewnętrznemu dziecku. Jak podsumowuje „”Fake it till you become it” [czy to nie brzmiało „Fake it, till you make it”?] działa być może w budowaniu pewności siebie czy asertywności, ale nie sprawi, że mężczyźni czy współpracownicy zaczną cię traktować inaczej, niż z politowaniem”. Czytając to zdanie pomyślałam sobie, że to właśnie jest cały problem. Współczesne dziewczyny wcale nie ubierają się na różowo czy księżniczkowo dlatego, że chcą zostać bezradnymi dziewczętami. Po prostu przestały się bać. Bo księżniczka współczesnej trzydziestolatki to inna księżniczka niż dawnej. Pewniejsza siebie, nieograniczona przez idiotyczny przesąd że różowy nie może być profesjonalny. Możemy się całe życie przebierać za profesjonalne panie i bać się co pomyślą koledzy. Albo możemy ubierać się tak jak czujemy się dobrze, w kolorach które nam odpowiadają i żądać od świata by przestał udawać że to ma cokolwiek wspólnego z naszą inteligencją. Jeśli koledzy będą patrzeć na nas z politowaniem bo nosimy różowy sweterek do pracy to znaczy, że nie zasługują na to by być naszymi współpracownikami. I tak pewność siebie oznacza, że człowiek jest w stanie powiedzieć sobie, że kolor jego marynarki nie determinuje jego zdolności. Przedziwny to świat w którym bycie profesjonalną kobietą ma się ograniczać jedynie do osób ubierających się w określoną gamę kolorystyczną.
No dobra ale załóżmy że coś nas wszystkie wzięło i zaczęłyśmy się stylizować na te księżniczki. Jak starałam się udowodnić. Nasze księżniczki są inne niż te z którymi zwykle kojarzymy to hasło. Na naszych oczach popkultura wzięła historię o Kopciuszku i kilkanaście razy ją przerobiła – dała nam na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych Pracującą Dziewczynę czy Pretty Woman – pokazującą że Kopciuszek nie musi być bezradny i bezwolny. W komediach romantycznych które co prawda utkane są z podobnej tkaniny co baśnie bohaterki rzadko nie mają ambicji zawodowych. Wręcz przeciwnie – często bohaterką jest kobieta która nie ma czasu na życie prywatne bo spełnia się zawodowo. Nasze bohaterki z serial i masowej wyobraźnie w ostatnich dekadach oswajały nas z myślą, że być może długo i szczęśliwie znaczy nie tyle – odnalezienie faceta co zaufanie przyjaciołom i spełnienie się w wymarzonej pracy. Zresztą zmienił się sam książę – coraz częściej okazując facetem który musi się wiele nauczyć by zasłużyć na nasze uczucie. Ostatecznie bycie księżniczkoseksualną oznaczałoby bardziej utożsamianie się z bohaterką Frozen niż z Kopciuszkiem. Bo Kopciuszek nie jest księżniczką naszych czasów. I w sumie więcej nas przed nim przestrzegano niż do niego zachęcano. Ostatecznie dzisiejsza trzydziestoletnia kobieta nawet jeśli stylizuje się na księżniczkę to dlatego, że bardziej niż jej starsza koleżanka wierzy że nie musi z niczego rezygnować. W końcu wchodzi do świata gdzie róż nie kłóci się z profesjonalizmem a księżniczka nie musi wpadać w ramiona księcia.
W jednym z ostatnich zdań tekstu autorka pisze „kupienie skrzącej się od stóp do głów kreacji weselnej z koronkowym gorsetem najczęściej nie jest najlepszym pomysłem”. Zwierz który właśnie kupił sobie suknię ślubną do ziemi, z gorsetem i koronką zadumał się na chwilkę. Pomyślał o tym dlaczego sobie taką księżniczkową sukienkę kupuje (która mimo namowy krawcowej jednak się nie skrzy). Doszedł do wniosku, że dlatego iż taka sukienka mu się podoba. Nie dlatego, że chce być księżniczką ale dlatego, że długie sukienki z gorsetem są ładne i dobrze wyglądają na kobiecej figurze. A przede wszystkim są niecodzienne. Bo na co dzień właśnie księżniczkami nie jesteśmy. Jesteśmy kobietami w dżinsach, ołówkowych spódnicach czy bezpiecznych czarnych materiałowych spodniach. Więc na wyjątkową okazję wybieramy rzeczy dalekie od codzienności. Właśnie dlatego, że nie są z tego naszego zwykłego świata. Dlatego, że w ostatecznym rozrachunku mało jest w naszym życiu tego bycia księżniczką. Zresztą o ile można przez większość życia udawać że jest się kimś innym to w dniu ślubu nie warto. Pomysł by iść za podszeptem mody czy też decydować się na wybór zgodny z cudzym gustem wydaje się być zaprzeczeniem idei sukni ślubnej która powinna przede wszystkim podobać się pannie młodej. Jeśli szyta jest z myślą o głównie o innych i ich opiniach to jest w tym mniej emancypacji niż w najbardziej księżniczkowym kroju wybranym by zadowolić własny gust.
Kiedy byłam małą dziewczynką miałam ukochaną różową torebkę w troskliwe misie. Wszędzie ją nosiłam. Kochałam ją nad życie. Pachniała tanim chińskim plastikiem i do dziś kiedy czasem czuję ten zapach tęsknię za moją torebką. Na bal w pierwszej klasie poszłam w sukience Królewny Śnieżki. Do dziś żałuję że wyrosłam z mojego kostiumu. Do komunii poszłam w sukience która miała krynolinę. Była bardziej strojna od mojej sukni ślubnej. Suknia ślubna zaś jest do ziemi i ma gorset. Kiedy w Kopciuszku Kennetha Branagha Ella schodzi po schodach w błękitnej sukience skupiając na sobie wzrok wszystkich zebranych to mam w sercu ukłucie zazdrości. Też bym tak chciała. W poniedziałek idę na pokaz Pięknej i Bestii i nie mogę się doczekać. To wszystko mieści się w mojej głowie kobiety po trzydziestce która nie musi nikomu udowadniać że jest wykształcona, inteligentna i zainteresowana światem. Kobiety która posiada w szafie tylko jedną różową rzecz. Bluzę z kapturem przeznaczoną do noszenia w najzimniejsze dni roku. Najbardziej księżniczkową rzeczą jaką posiadam są skarpetki, które są jednocześnie w mopsy j jednorożce. Nie dajmy sobie wmówić, że możemy być profesjonalistkami tylko jeśli w naszej głowie nie zostanie nic różowego. Pamiętajcie różowy to kolor przyszłych królów. Władców świata. Dobrze mieć trochę różowej tapety w głowie. A najlepiej iść przez życie będą pewnym siebie człowiekiem. Nawet jeśli jest się kobietą po trzydziestce.
PS: Zwierz biegnie dziś na Manifę więc możecie to potraktować jako wpis na ósmy marca