Zwierz zazwyczaj broni wizji, że dobra sztuka – nawet jeśli napisana dla konkretnych czasów sprawdzi się równie dobrze niezależnie od tego w jaki kostium ją ubierzemy. Nie oznacza to jednak, że jest to zasada absolutna. Doskonale widać to po klasycznie wystawionych Niebezpiecznych Związkach – transmitowanych z Londynu na żywo przez NT Live. Wystawienie sztuki w jej klasycznym – XVIII wiecznym kostiumie, na chwilę przed rewolucja francuską, sprawia, że zupełnie inaczej patrzymy na poczynania bohaterów a ich motywacje stają się bez porównania ciekawsze.
Dlaczego czasy okazują się dla sztuki kluczowe? Przede wszystkim ze względu na zachowanie bohaterów – jeśli wyjmiemy ich z bardzo konkretnej struktury społecznej ich czyny stają się głównie przejawem okrucieństwa i daleko idącego narcyzmu. Kiedy jednak osadzimy ich w społeczeństwie, które tak drastycznie inaczej traktuje kobiety i mężczyzn – wtedy ich działania wychodzą poza personalne zachcianki i stają się kluczem do radzenia sobie z opresyjnym systemem społecznym. Ale nie tylko o to chodzi – jak słusznie zauważano nie raz w czasie programów otaczających spektakl – powieść na podstawie której powstała sztuka ukazała się we Francji tuż przed rewolucją. Co prawda uznaje się, że ani twórca ani sami bohaterowie nie mają świadomości, jak drastyczne zmiany czają się tuż za rogiem, ale nie da się ukryć że sztuka doskonale obrazuje pewien moment rozwoju społeczeństwa a przynajmniej jego warstw wyższych. Oto arystokracja z jednej strony żyje w świecie nakazów i zakazów obyczajowych i moralnych ale już wszyscy nauczyli się je obchodzić – co więcej jak można bez trudu wywnioskować z dialogów – system godzenia wymogów społecznych z własnymi zachciankami ma już swoje tradycje na tyle długo, że nawet starszej ciotki nic nie jest w stanie zszokować. I choć taki stan może trwać długo to tylko wtedy kiedy nikt spoza tej grupy się nie dowie. To swoista umowa, która złamana sprowadzi katastrofę. Jednocześnie to świat w którym każdy prowadzi grę nie tylko bo może czy chce ale też ze swoistej nudy. W grupie społecznej gdzie bohaterowie zabezpieczyli już wszystkie swoje podstawowe potrzeby – a nawet zrobili to ze sporym naddatkiem, pozostaje całe mnóstwo czasu by zająć się intrygami. Bo czymś zająć się trzeba by nie przysypiać w niewielkim pokoju nad kolejną partyjką kart.
Wróćmy jednak do kwestii radzenia sobie z obowiązującym układem społecznym. Niewątpliwie tym co twórcom sztuki udało się najlepiej pokazać to różnice pomiędzy motywacjami i sposobem zachowania bohaterów w zależności od ich płci. Nasza główna para – Markiza de Merteuil i wicehrabia de Valmont pozornie wydaje się być równa. Byli kochankowie, którzy zabawiają się kosztem innych – czy to z nudów, czy to dla prywatnej zemsty czy też ostatecznie – by podważyć obowiązujące porządki. Jednak ta równowaga jest tylko pozorna. Valmont jest przede wszystkim bohaterem zazdrośnie strzegącym swojej reputacji, być może nieco dziecinnym w pragnieniu posiadania tego czego mieć nie będzie czy mieć nie może. Choć niektóre interpretacje szukały w nim romantyka (na przykład nieudany Valmont Formana) to jednak nawet przy porywach serca trudno odmówić mu swoistego wyrachowania. Przede wszystkim jest zaś jednym z tych bohaterów którzy przyzwyczaili się do traktowania świata nie do końca poważnie, jak kot spadając zawsze na cztery łapy. Stąd w przypadku Valmonta potrzeba kontroli – bo wszak bardziej o kontroli jest sztuka niż o uczuciach – jest raczej potrzebą potwierdzania, że jego pozycja jest nienaruszona, a jego świat – w którym ostatecznie zawsze stawia na swoim, wciąż ma silne fundamenty. W swojej ostatniej scenie pojedynku przegrywa nie jak chcą niektórzy – z braku chęci do życia, ale raczej z pewności że nic złego się nie stanie. Nie jemu, nie Valmontowi. Choć jest to postać nieco na wzór Don Juana brakuje mu jednak tej głębszej autorefleksji. Nie jest głupi ale jego czyny mają najczęściej dość proste pobudki. Jest pod tym względem człowiekiem swoich czasów – znudzony normami, zakochanym w sobie, wytrenowanym w sprawianiu pozorów.
Dla Markizy gra toczy się o zupełnie inną stawkę. Nie raz i nie dwa powtarza w sztuce, że chodzi jej przede wszystkim o niezależność. W jej przypadku intrygowanie, spiskowanie czy gra z Valmontem, jest przede wszystkim próbą utrzymania kontroli nad własnym życiem. Nikogo nie będzie kochać bo to zabiera jej możliwość manipulacji otoczeniem. Będzie oddalać kochanków wtedy kiedy jej się to spodoba, wykorzystywać uczucia innych tak by byli poddani jej woli. Egoizm jej intryg jest jednak zupełnie inny niż egoizm Valmonta. O ile on robi to dla własnej przyjemności, o tyle w przypadku Markizy jest to sposób na ominięcie przeszkód jakie stawia społeczeństwo. Za stara na niedoświadczoną młódkę, zniechęcona do roli żony, za młoda na matronę. Markiza manipulując światem wokół siebie wykrawa sobie własny kawałek niezależności, gdzie to ona decyduje co zaraz się stanie. I jasne czyni to kosztem innych bohaterów sztuki, jest w tym okrutna ale jest to inny egoizm niż ten Valmonta. O ile nasz arystokrata bawi się podbojami, wizją uczucia, czy złamania zasad o tyle dla Markizy to gra dużo ważniejsza i o dużo wyższe stawki. Jej pragnienie kontrolowania wszystkiego jest oczywiście zwodnicze – im mocniej zaciska pięść tym więcej traci (tak to jest nawiązanie do Gwiezdnych Wojen). Jednocześnie sztuka znakomicie pokazuje jak nawet podobne działania jej i Valmonta będą miały zupełnie inny kontekst. Kiedy Valmot ma młodą, wyraźnie zakochaną w innym kochankę, może do tego podchodzić jak do swoistej zabawy i w odpowiednim momencie odesłać ją precz. Nie zaszkodzi to jego reputacji wręcz przeciwnie – miał ją pierwszy, zanim zakochany zdążył cokolwiek zrobić. Kiedy jednak młodego kochanka ma Markiza to jest w tym – niezależnie od tego co sądzimy współcześnie – coś wstydliwego, zwłaszcza gdy ten ma się ku innej. Wiek zaczyna ciążyć, a Markiza niebezpiecznie zbliża się do kompromitacji, kiedy młodzieniec wybiera młodszą. Ten brak symetrii w pełni pokazuje okrucieństwo świata bohaterów. I sprawia, że nie trudno jest zrozumieć dlaczego Markiza tak strasznie chce kontrolować wszystko i wszystkich.
Jasne jest że w takim układzie nie może być mowy o uczuciach. Tytułowe niebezpieczne związki bardziej niż do gry prowadzonej przez bohaterów odnosić się mogą do niebezpiecznych związków pomiędzy pożądaniem a uczuciem. O ile z pożądaniem bohaterowie umieją sobie radzić – i nauczyli się świetnie wykorzystywać płynące z niego korzyści o tyle uczucia wszystko psują. Psują układ między Markizą a Valmontem – w którym wszystko idzie dobrze póki nikt się nie zakocha. Przy czym co ciekawe – sama miłość jest dobra jako ten element narcystycznego poczucia, że było się jedyną osobą przez kogoś kochaną. Taka była miłość, noszona jak swoista odznaka daje – przynajmniej Markizie – jeszcze więcej władzy. Natomiast uczucie żywe, do całego tego świata nie przystaje. Zatruwa go – bo wprowadza element którego kontrolować się nie da. I tak padnie zbudowany na pewności siebie świat Valmonta i rozpadnie się przemyślana siatka intryg Markizy. Ale uczucie nie czyni nikogo szczęśliwym – Biedna uwodzona Madame de Tourvel, gotowa oprzeć się właściwie wszystkiemu poza uczuciem – które ostatecznie doprowadzi ją do smutnego końca. W sumie najlepiej przed niszczycielską potęgą uczuć – obronią się młodzi – bo ci mają jeszcze sporo czasu i starzy bo ci wiedzą już do stanie się dalej. Zresztą skoro jesteśmy przy młodszych postaciach – niesłychanie ważna wydaje się lekcja jakiej Markiza udziela młodziutkiej Cecylii. Ucząc ją jak poradzić sobie w świecie mężczyzn, pożądania i uczuć. To być może jeden z niewielu altruistycznych gestów Markizy. Bo choć postępowanie młodej dziewczyny ma znaczenie dla jej planu, to sama nauka pozwoli przetrwać w społeczeństwie i obejść jego najbardziej opresyjne zasady.
Być może dlatego, zwierz skłaniałby się do interpretacji że to jedna z niewielu sztuk opartych o klasyczne teksty w których postacie kobiece i interakcje między nimi są tak ciekawe. Zwierz powstrzymałby się przed nazwaniem sztuki feministyczną – to może za duże słowo, ale istotnie nie jest to sztuka męska. Valmont tylko pozornie jest głównym bohaterem – w istocie okazuje się bardziej narzędziem niż niezależną postacią (co w sztuce koncentrującej się na problemie władzy nad innymi ma znaczenie), podobnie pozostałe postacie męskie – zresztą nie ma ich wiele. Na pierwszy plan wysuwa się Markiza, która będzie przede wszystkim mściła się na mężczyznach za pośrednictwem innych kobiet. Jednocześnie nie da się ukryć, że pod sam koniec sztuki pozostają z nami tylko kobiety. Zdaniem zwierza szczególnie istotna jest tu ciotka Valmonta – postać teoretycznie zupełnie drugoplanowa która – ignorowana przez wszystkich będzie pierwszym prawdziwym zagrożeniem dla Markizy – wiedząc o jej poczynaniach więcej niż ktokolwiek inny. Jednocześnie sztuka wykorzystując znane tropy łamie pewne stereotypy. Wykorzystana przez Valmonta młoda dziewczyna zamiast łkać odkrywa, że lubi seks, co więcej dostaje poradę jak wykorzystywać nowo nabyte umiejętności w dalszym życiu, ciotka dowiadująca się o uczuciach męczących cnotliwą żonę, pociesza ją że niezależnie od tego co się stanie będzie mogła powiedzieć że długo się opierała. Zresztą w ogóle jest to sztuka (poniekąd) o tym jak niebezpieczne są kobiety które do spraw seksu i związków podchodzą wedle schematu potencjalnie zarezerwowanego dla mężczyzn. Są niebezpieczne bo muszą być w tym od wszystkich mężczyzn razem wziętych lepsze. I jak pokazuje nam przykład Markizy – przynajmniej od tych w sztuce rzeczywiśce lepsze są.
O Niebezpiecznych Związkach można pisać sporo, i trudno tu o jakąś szczególnie błyskotliwą uwagę. Spustoszenie jakie bohaterowie czynią zarówno w życiu swoim jak i w życiu innych już na scenie dostaje odpowiedni komentarz. Błyskotliwy i bardzo współczesny, bo taka jest przecież ta napisana dość niedawno sztuka. Zwierz nie będzie więc pisał dalej o samym przedmiocie sztuki – ma wrażenie, że mniej więcej wszyscy mamy podobne intuicje, a jeśli mamy inne to też nie są one trudne do wyprowadzenia z treści. Natomiast rzeczywiście, nawet dobrą sztukę można zepsuć złą reżyserią. Na całe szczęście nie w tym przypadku. Zwierz pochwalił już pomysł by nie przenosić bohaterów w czasie. Co daje nam oprócz koniecznego kontekstu historycznego i społecznego możliwość obserwowania wszystkiego w kostiumie z epoki. Istotnego biorąc pod uwagę, że mamy do czynienia z bohaterami którzy cały czas grają i z rzadka mówią coś szczerego. Zresztą wydaje się, że pod tym względem twórcy słusznie zastosowali dość prosty zabieg – im bliżej bohaterowie są konfrontacji i powiedzenia sobie prawdy tym mniej mają na sobie kostiumu – zwłaszcza zdjęcie przez Valmonta peruki stanowi swoisty przełom. Inna sprawa to dekoracje – wszystko dzieje się w niewielkich pomieszczeniach co pozwala lepiej dostrzec że w sumie mimo olbrzymich konsekwencji mamy do czynieni z wydarzeniami które rozgrywają się w bardzo kameralnej przestrzeni – postaci nie ma wiele, społeczeństwo, towarzystwo, „Paryż” co prawda cały czas patrzy i ocenia ale jest gdzieś daleko. Tworzy się swoista bańka w której bohaterowie rozgrywają własne intrygi. Jednocześnie ze sceny na scenę na ścianach wisi co raz mniej obrazów i w pokojach jest co raz mniej mebli. Ostatecznie Valmont umrze obok obrazu na którym powiewa już trójkolorowa flaga – znak że dekoracje zdjęto, postacie uprzątnięto i czas się szykować na nowe czasy. Ciekawym pomysłem było zastosowanie nietypowego oświetlenia – scenę oprócz reflektorów oświetlają też żyrandole ze świecami. Ponownie odnosi się wrażenie, że to naturalny sposób odmierzania czasu do końca intrygi, czy nawet do końca świata w którym owa intryga się rozwija. A poza tym scena – podobnie jak sama sztuka – staje się z każdą minutą ciemniejsza, kiedy lekko komediowy nastrój pierwszego aktu ustępuje tragedii drugiego.
Jeśli chodzi o obsadę to zwierz przyzna szczerze, że przynajmniej w jego odczuciu nie popełniono żadnego błędu. Choć na gwiazdę spektaklu (bo jest najbardziej znany) kreuje się Dominica Westa w roli Valmonta to jednak zdecydowanie całą sztukę kradnie dla siebie Janet McTeer jako Markiza. Jest w swojej roli perfekcyjna – z jednej strony widzimy pewność siebie i inteligencję jej bohaterki, z drugiej – aktorka doskonale pokazuje po jak kruchym lodzie stąpa Markiza. Oczywiście w przypadku dobrze napisanej sztuki wystarczy niekiedy dobrze zaserwować nam świetnie napisane dialogi by widz był zachwycony postacią. Jednak McTeer gra najlepiej kiedy nic nie mówi, ale kiedy obserwuje, kalkuluje i reaguje na to co mówią inni. Zgodnie zresztą z tym co deklaruje jej bohaterka – zapewniająca, że wszystkiego nauczyła się wtedy gdy zorientowała się, że nikt jej nie widzi a wszyscy dzielą się obok informacjami (lub starają się coś ukryć). Największe wrażenie robi chyba scena w której bohaterka bliska jest płaczu ale potrafi się opanować – w tym świecie i przy takiej grze to kobiety sa tymi które nie mogą sobie pozwolić na łzy. Dominc West jako Valmont wnosi na scenę wszystkie te cechy które powinien mieć bohater tak podobny w schemacie do Don Juana. Jest w nim swoboda i pewność mężczyzny pewnego swoich przymiotów, aktor ma wystarczająco dużo uroku byśmy nie podważali jego reputacji jako uwodziciela. Do tego to bohater mimo francuskiego kostiumu dość angielski – ironiczny, zdystansowany – przynajmniej w pierwszym akcie. W drugim przychodzi Westowi zagrać chyba najbardziej znaczącą scenę sztuki gdzie Valmont kończy romans powtarzając w kółko, że nie ma na pewne rzeczy wpływu – przyznając że gdzieś w tej grze się pogubił i został wykorzystany. Doskonała jest (jak zwykle ) Una Stubbs w drugoplanowe roli ciotki, trudno cokolwiek zarzucić Edwardowi Holcroftowi. Jedyne drobne zastrzeżenia zwierz ma do grającej cnotliwą Madame de Tourvel, Elaine Cassidy. Nie gra ona źle ale zwierz widział tą rolę jednak w lepszym wykonaniu. A przynajmniej mniej wpadającym w pewien schemat.
Choć Niebezpieczne Związki to sztuka osadzona w konkretnym czasie i miejscu to właściwie najbardziej pociąga nas w niej współczesność bohaterów. Pewne poczynania, wady charakteru czy spojrzenie na związku zbyt ochoczo przypisujemy współczesności. Jednocześnie to jest sztuka nowa – więc nie trudno dostrzec, że autor pisał ją językiem współczesnym, dla współczesnego widza. Co nie zmienia faktu, że największą siłę dramatyczną i komiczną sztuka czerpie właśnie z tego zestawienia starego z nowym. Ostatecznie jednak wszyscy rozpoznajemy motywy przewodnie z czasów zupełnie nieodległych, czy wręcz własnego życia. Ostatecznie wszystko wcześniej czy później zaczyna toczyć się wokół uczuć, kontroli i władzy. Które niezależnie od czasów wchodzą ze sobą w niebezpieczne związki.
Ps: To był pierwszy spektakl NT Live który zwierz zobaczył naprawdę Live i już wie, że w przypadku takich spektakli choć są napisy angielskie i polskie (bardzo dobre zresztą) to najlepiej w ogóle je sobie darować. Najwyżej się jednego słowa nie zrozumie (ale wywnioskuje jego znaczenie z kontekstu).