Hej
Zwierz zwykle nie publikuje recenzji długo po premierze ale zdał sobie sprawę, że w natłoku recenzji nigdy nie napisał o „Tajemnicy Filomeny jednym z filmów które w zeszłym roku zebrały najwięcej pochwał na międzynarodowych festiwalach i dodatkowo zgarnął nominacje do Oscara. Akurat jest ku temu okazja bo na półkach w sklepach pojawiło się DVD z filmem za skromną sumę 29,90 co – jeśli recenzja zadziała tak jak powinna, zachęcić was powinno do seansu. Zwierz musi też przyznać, że czuje pewną tremę pisząc o filmie, który sporo osób już widziało i jeszcze więcej kilka słów o nim napisało. Tu bowiem zwierz nie tyle nastawia was wobec nowej produkcji co raczej dzieli się swoimi refleksjami na temat filmu, który został już oceniony. Zobaczymy jak pójdzie i kto wie, czy nie stanie się to pewną tradycją zwłaszcza w przypadku produkcji o których z jakichś powodów zwierz nie napisał kiedy były w kinie.
Filomena to kolejny przykład na to, że aby zrobić dobry film należy opowiedzieć historię prostą, bardzo przez to skomplikowaną
Tajemnica Filomeny to film prosty fabularnie. Oto mamy z życia wziętą historię spotkania dwojga ludzi. Reportera przeżywającego właśnie kryzys związany z utratą pracy (skompromitował się jako rzecznik rządu) i Filomenę – emerytowaną pielęgniarkę która po pięćdziesięciu latach milczenia postanowiła w końcu opowiedzieć historię jak zakonnice oddały jej dziecko do adopcji. Początkowo wydaje się, że film wpadnie w dość proste ramy – mamy więc przemiłą starszą panią, wierzącą katoliczkę, osobę raczej prostą i niewykształconą, oraz absolwenta Oxfordu, niewierzącego światowca, który radośnie sypie cytatami z rękawa i jest specjalistą od historii Rosji. W tle zaś rozgrywa się z jednej strony oburzająca z drugiej łapiąca za serce historia dziewcząt które po urodzeniu nieślubnego dziecka były zdane na łaskę i niełaskę zakonnic, sprzedających ich nieślubne dzieci do Stanów. A do tego jeszcze poszukiwanie syna Filomeny, która chciałaby się dowiedzieć jak potoczyło się życie oddanego do adopcji chłopca. Wydawać by się mogło że w tym momencie wszystko o filmie wiemy. Ale tu właśnie objawia się właśnie cały geniusz produkcji, która bierze te wszystkie sztampowe wątki i daje nam coś, niepowtarzalnego.
Początkowo wydaje się, że scenariusz Filomeny jesteśmy sami w stanie ułożyć w głowie, dopiero potem film zaczyna nas – jak życie – zaskakiwać
Początkowo wydaje się nam, że twórcy filmu będą przede wszystkim rozgrywać różnice klas. Oto dziennikarz jawi się nam jako światowiec, człowiek z trzeźwym spojrzeniem na świat, może nieco cynik ale w sumie wszyscy w pewnym momencie przy odpowiednim wykształceniu i znajomości praw rządzących społeczeństwem nabieramy dystansu. Widzowi nie jest trudno uznać Martina za swojego człowieka – oczytanego, obeznanego, rzucającego cytatami i znającego historię. Nie trudno nam także odnaleźć się w jego pytaniach i wątpliwościach dotyczących wiary – zwłaszcza wtedy kiedy pojawiają się informacje o strasznym i bezdusznym postępowaniu sióstr. Martin jest skory z Boga szydzić, umniejszać jego znaczenie bądź co chyba najważniejsze – sprowadzać jego działania do zwykłej ludzkiej logiki, wyśmiewając się z „niezbadanych wyroków Boskich”. Także podejście Martina do samej Filomeny jest „nasze” – to bohater który nie jest bezdusznym dziennikarzem i bierze pod uwagę uczucia starszej pani, ale jest znudzony jej zachowaniem – nadmiernym entuzjazmem, nawykami, silną wiarą. Nasz wykształcony bohater niekiedy wręcz męczy się opowieściami starszej pani – zwłaszcza wtedy kiedy streszcza mu ona kolejne niezwykle zagmatwane romansidło.
Twórcy nie boją się że wykorzystanie potencjału komediowego filmu przesłoni jego dramatyczne przesłanie – wręcz przeciwnie – często decydują się na dowcip, co czyni produkcję ciekawym poważnym zabawnym filmem
Na tle tego skomplikowanego bohatera Filomena powinna wypaść jako osoba prosta. Tylko że tak nie jest. Prawdą jest że bohaterka nie ma wykształcenia (była pielęgniarką ale brak jej światowego obycia) ale jeśli przyjrzymy się bliżej jej światu to jest on zdecydowanie bardziej skomplikowany niż ten Martina. O ile Martin widzi zło zakonnic, cierpienie Filomeny, perfidię w postępowaniu ludzi pragnących ukryć swe czyny, to dla Filomeny nic nie jest jednoznaczne. Choć całe życie poświęciła myśleniu o swoim synu (twórcy cudownie rozegrali sceny kiedy bohatera próbuje w głowie zrekonstruować kolejne momenty z życia swojego syna, które pojawiają się jak stare domowe nagrania video) to jednak nie ma w niej złości. Im więcej bohaterowie dowiadują się o życiu jej syna tym częściej bohaterka powtarza, że sama nigdy by mu nie zagwarantowała takich warunków. Kiedy dowiaduje się, że syn był homoseksualistą reaguje bez emocji. Chce tylko poznać jego faceta, dowiedzieć się czy nie miał mimo wszystko jakichś dzieci. Przy czym nawet świadomość, że siostry przeszkadzały jej w poznaniu prawdy czy pozbawiły dziecka nie wpływa na jej wiarę. Gdy wściekły Martin – dla którego to co się stało je niewyobrażalne – zaczyna jej zadawać pytania odnośnie Boga i jego wyroków, nie dostajemy długiej teleologicznej dysputy. W tym pogmatwanym świecie Filomeny wiara w Boga po prostu jest – na to najbardziej skomplikowane ze wszystkich pytań (Czy wierzysz) Filomena odpowiada „tak” i nie potrzebuje żadnej erraty czy wyjątku. Czyniąc tym samym swój świat paradoksalnie bez porównania bardziej skomplikowanym niż ten Martina w którym nie mieści się na raz zło, niesprawiedliwość, cierpienie i Bóg.
Choć Filomena wie o świecie mniej i jest mniej wykształcona a jej wiara – dość prosta i nie poddana ciągłej refleksji, to paradoksalnie jej spojrzenie na rzeczywistość wydaje się bardziej skomplikowane i niejednoznaczne niż pewnego siebie i świata Martina.
Nie ma wątpliwości, że najważniejsza scena filmu to ta w której Filomena ostatecznie konfrontuje się z zakonnicami. Jej postępowanie może się wydać dla części widzów niedorzeczne. Filomena bowiem nie chce walczyć, kłócić się, czynić wyrzutów – tak jak czyni to słusznie wściekły Martin. Filomena wybacza. W filmie jest podany powód dla którego to robi ale zwierz ma wrażenie, że tak naprawdę to powód drugorzędny. Bo tak naprawdę Filomena nie jest ani o oburzających postępkach zakonnic, ani o różnicach klas, nie jest nawet o dziennikarzu na tropie poruszającej sprawy. To jest film o rodzicach i dzieciach. A właściwie o matce i synu. Filomena nie szuka rozgrzeszenia, odpowiedzi na pytanie dlaczego to ją spotkało, nie szuka zemsty. Bohaterka szuka syna, najmniejszej informacji o jego życiu, charakterze. Największe szczęście pojawia się wtedy gdy dostaje kilka nawet bardzo szczątkowych informacji o tym jaki był syn. Największy moment załamania przychodzi wtedy kiedy zaczyna się obawiać, że nic w życiu swojego syna nie znaczyła, że zapomniał zarówno o niej jak i o Irlandii w której się urodził. Jej reakcja na wiadomość o homoseksualizmie syna nie jest reakcją starszej wierzącej pani tylko matki, pragnącej przede wszystkim szczęścia i miłości dla swojego dziecka. Dlatego właśnie kiedy historia zatacza koło a Filomena ponownie znajduje się tam gdzie wszystko się zaczęło nie ma miejsc na sceny rozpaczy czy zemsty. To co było naprawdę ważne – poznanie swojego syna, dowiedzenie się jakim człowiekiem był i jak mu się żyło jest dla bohaterki zupełnie niezależne od postępowania sióstr. Żadne krzyki i wyrzuty niczego nie zmienią – Filomena dowiedziała się tego czego chciała i przynajmniej zdjęto jej z barków ciężar tych strasznych przeczuć dotyczących tego jak potoczyło się życie syna. Zresztą jeśli zwierz może się pokusić o dalszą interpretację – doskonale pasuje do tego także decyzja Filomeny by jednak – mimo wątpliwości ujawnić historię światu. Zwierz ponownie jest przekonany, że tym razem bohaterka mówi przede wszystkim jako matka.
Filomena prowadzi nas przez wiele wątków i problemów ale nie pozwala zapominać, że historia dotyczy matki i dziecka. I to jest perspektywa do której powraca film w swoich najważniejszych momentach
Nie byłoby tego filmu gdyby nie duet aktorski. Zwierz przeczytał gdzieś że nie da się uwierzyć, że Judi Dench jest taką sobie po prostu starszą Irlandzką panią. Zdaniem zwierza jest to głupie zdanie – wynikające ze zbytniego utożsamiania bohaterki z aktorką. Tymczasem Dench jest doskonała w swojej roli – między innymi dlatego, że cały czas przyglądając się jej postaci mamy przeczucie, że ta miła pani kryje w sobie coś więcej. I rzeczywiście – jest w niej coś czego nie ma w większości osób – co ujawnia się dopiero pod koniec. Tym jednak co zasługuje na szczególne wyróżnienie to pewien szacunek z jakim Dench podchodzi do swojej bohaterki. Jak łatwo byłoby zagrać gadatliwą, nieco naiwną starszą panią która pyta Meksykanina czy ten lubi tacos, i zawiesza medalik ze świętym Krzysztofem w samochodzie, żeby przynosił szczęście. Ale Dench prowadzi nas zupełnie gdzie indziej – potrafi być w swojej roli stanowcza, urocza, dowcipna ale co najważniejsze – nie przeszarżowuje. W filmie jest piękna scena gdzie bohaterka późno w nocy puka do pokoju hotelowego dziennikarza by podziękować mu za pomoc w szukaniu syna. Nic co jest w scenariuszu tej sceny nie jest szczególnie wybitne. Ot rozmowa dwójki ludzi w drzwiach. A jednak sposób w jaki Dench wypowiada te swoje kilka linijek kwestii – tak prawdziwie i zupełnie normalnie, sprawia że widz – podobnie zresztą jak dziennikarz jest naprawdę zaskoczony. Zresztą sporo jest w tym filmie scen gdzie mimo bardzo niewielu słów i jak zwykle u Dench skromnej ekspresji udaje się jej wywołać olbrzymie wrażenie. Granie ludzi wielkich jest proste – bo sama rola dostarcza materiałów, gestów i miejsca na ekranie, ale granie ludzie zwykłych stanowi wyzwanie. Musimy przecież uwierzyć że Filomena jest absolutnie codzienna, zwykła, normalna a jednocześnie godna naszej uwagi nie tylko ze względu na samą historię.
Zwierza naszła refleksja że gdyby nie fakt, że to historia z życia wzięta nigdy byśmy nie dostali fabuły o facecie w średnim wieku i sympatycznej starszej Pani.
Zwierz musi jednak przyznać, że o ile w talent aktorski Judi Dench nigdy nie wątpił o tyle był niesłychanie pozytywnie zaskoczony rolą Steva Coogana (współodpowiedzialnego też za znakomity scenariusz filmu). Coogan znany w Anglii przede wszystkim jako Alan Partridge (narcystyczna komediowa postać którą grał w słuchowiskach, telewizji i filmie) jest jednym z tych angielskich aktorów których doskonale kojarzy się z tła brytyjskich produkcji a rzadziej z ról pierwszoplanowych. W Filomenie zagrał koncertowo. I ponownie – mimo, że przypadła mu schematyczna rola to jednak sposób w jaki gra wymyka się schematom. Absolutnie doskonała jest scena w której jego bohater czyta życiorys syna Filomeny – to co widzimy na jego twarzy oraz sposób w jaki patrzy na radośnie nakładającą sobie śniadanie starszą panią – to cała gama emocji – pokazanych nam na ekranie bez jednego słowa. Nawet jeśli wcześniej nie przepadaliśmy za bohaterem (który scenę wcześniej zachowywał się koszmarnie) to teraz już wiemy, że jednak ma serce i naprawdę zależy mu nie tyle na dziennikarskiej historii (która właściwie stanowi tu trochę margines całej sprawy) ale na samej Filomenie. Doskonała jest też scena w której orientuje się jaka naprawdę była rola sióstr w całej historii. Jego złość – szczera, prawdziwa, nieudawana wściekłość. Energia której nie widzieliśmy w nim od początku filmu – i to wszystko (co widać jak na dłoni) nie jest złość na system tylko złość na ludzi którzy skrzywdzili Filomenę. Ta scena nie tylko pokazuje nam jakim człowiekiem jest bohater ale też jak wyglądają jego emocje w odniesieniu do Filomeny. Zagrać coś takiego można na wiele sposobów – ale Cooganowi udało się zachować odpowiedni balans pomiędzy robieniem awantury a popadaniem w teatralność. Zresztą zwierz jest pod wrażeniem jak dobrze Coogan gra prostymi środkami – innym spojrzeniem, prostym gestem. Jest gdzieś tak blisko końca filmu bardzo wzruszająca scena gdzie aktor nawet nie jest w środku kadru – okupuje miejsce na drugim planie ale emocje jakie widzimy na jego twarzy mówią nam że właśnie w tym momencie coś dzieje się z bohaterem co zmienia jego podejście do całej sprawy.
Judi Dench gra swoją postać inteligentnie, dowcipnie i z charakterem ale przede wszystkim z olbrzymim szacunkiem. Ani razu nie popada w manierę grania prostej pokornej starszej pani. To wielka rola
W Filomenie najciekawsza jest prostota historii skontrastowana z tym zupełnie nie prostym przekazem. Bo przez te półtorej godziny filmu nie dostajemy szalonych zwrotów akcji, nawet same dialogi nie są porywająco odkrywcze. Ale jednocześnie świat w którym funkcjonują bohaterowie nie jest prosty. Są tam skrzywdzone dziewczyny, które pokutują za grzech, wierzą a jednocześnie są ofiarami wiary. Są matki które całe życie myślą o losie odebranego im syna a jednocześnie powtarzają że same nie zapewniłby takich warunków. Jest słuszny gniew który zostaje ucieszony, i przebaczenie, którego nikt się nie spodziewał i chyba nie każdy umie zrozumieć. Jest niesprawiedliwość i cierpienie i wiara połączona z nadzieją i sympatią do ludzi. Są ograniczeni erudyci i otwarci na świat niewykształceni ludzie. Są matki za wszelką cenę szukające synów i córki nie pragnące poznać informacji na temat matek. Tych sprzeczności jest więcej, żadna z nich nie wysuwa się na pierwszy plan. Bo takie właśnie jest życie – splątane, nieoczywiste, strasznie wymykające się jednej prostej kategorii. Kiedy zwierz słyszy, ze film jest oparty na faktach, natychmiast zaczyna myśleć o tym co to znaczy. Bo przecież film na pewno dodaje sceny i wydarzenia których nie było. Jak choćby dramatyczna próba dostania się dziennikarza do pokoju Filomeny gdzie musi udawać że ta jest jego matką. Nawet jeśli coś takiego się zdarzyło to nieco mniej dramatycznie. Dlatego nie należy w filmach opartych na faktach szukać odwzorowania zdarzeń. Życie nie jest filmową narracją i aby dać opowieść trzeba odpowiednio wyważyć dramat. Dlatego w filmach opartych na faktach zwierz szuka tego czym jest naznaczone nasze życie – braku jednoznaczności, osób a nie postaci, historii, które niezależnie od przebiegu nie mają takiej puenty jakiej wymagalibyśmy od pisarza. I to zwierz znalazł w Filomenie.
Choć Coogan gra sporo w tle to jednak to jest bardzo dobra rola. O której mało się w kontekście filmu pisało, a wypada bo to koncert na dwoje znakomitych aktorów
Zwierz musi na końcu powiedzieć, że jest pod wrażeniem jeszcze jednego elementu całej historii. Tym jak potraktowano udział kościoła katolickiego w całym procederze. To jest film, którego twórcy (a i zapewne znakomita większość odbiorców) nie ma najmniejszych wątpliwości, że postępowanie sióstr – zarówno w przeszłości jak i w teraźniejszości jest godne potępienia. Co więcej ci którzy czują z tego powodu gniew, poczucie jakiejś koszmarnej niesprawiedliwości i niezrozumienia religii – dostają w filmie swoje sceny, dialogi i monologi. A jednocześnie nie jest to film antykatolicki czy nawet antyreligijny. Obecność wciąż wierzącej Filomeny równoważy przekaz. Pokazuje inne spojrzenie – nie unieważniające to co było ale wyrywające film z prostej narracji o złych zakonnicach i biednych dziewczynach. Zdaniem zwierza twórcy osiągnęli niesłychanie trudny efekt – zarówno osoba wierząca jak i wiary się wyrzekająca może powiedzieć że to film dla niej, o niej i prezentujący jej poglądy. A jednocześnie nie jest to produkcja, która unika prawdy czy ją wygładza. Zwierz jest pod olbrzymim wrażeniem, bo twórcy zdecydowali się podjąć jeden z najtrudniejszych tematów jaki można i wyszli z tego obronną ręką. Przy czym gdyby zwierza szczerze zapytać – to powiedziałby, że znajdziemy w filmie najlepszy przykład tego czym jest postawa chrześcijańska jaki pojawił się w kinematografii ostatnich lat. Być może właśnie dlatego nie do końca jesteśmy w stanie ją zrozumieć. Bo na żywo prawie nigdy nie udaje na się jej zobaczyć.
Ps: Tak zupełnie na marginesie – czy nie wydaje się wam że wciąż za mało opowiadamy sobie historii tego typu. To znaczy właśnie tych inteligentnie opowiedzianych historii z kolumny „ z życia wzięte”. Niby to proste i wzruszające ale jak pokazuje Filomena – jeśli umie się taką historię opowiedzieć mówi nam mnóstwo o naszym społeczeństwie, życiu i nas samych.
Ps2: Zwierz obejrzał trzeci odcinek Halt and Catch Fire i jest po prostu zakochany w serialu. Zwłaszcza, że ilekroć zwierz myśli, że już złapał bohaterów i wszystko o nich wie, to mu umykają. Doskonale się to ogląda.