Hej
Powinniście przeczytać dzisiejszy wpis. Nie dlatego, że będzie wspaniały i genialny ale dlatego, że jest to dowód jak zwierz o was dba. Po środowym obejrzeniu filmu ” One Day” zwierz nie wiedział do końca co o nim sadzić. A właściwie inaczej – doskonale wiedział co o nim sądzić, ale uznał za swój obowiązek zapoznać się z wersją książkową. Wydał więc oszałamiające 39 złotych usiadł na kanapie i przeczytał powieść dnia następnego by móc dziś wam przedstawić swoją opinię bez czynienia wymówek, że nie czytał książki. Powinniście to docenić tym bardziej, że zwierz nie ma ani o książce ani o filmie dobrego zdania. Wręcz przeciwnie ma zdanie raczej złe.
Ale zacznijmy od tego, że zwierz uwielbia filmy i książki, których ramy wyznaczają konkretne dni, godziny czy daty – zwierz kładzie tą słabość na karb swojego sentymentalizmu ( zwierz nie bywa romantyczny za to jest niesłychanie sentymentalny, co nawet dla zwierza bywa żenujące). Mając kilkanaście lat uwielbiał film Przed Wschodem Słońca przede wszystkim dlatego, że dział się w czasie jednej określonej nocy, podobnie jak będąc nieco starszym uwielbiał Przed Zachodem Słońca z konwersacją trwająca dokładnie tyle co długość filmu. Zwierz nie będzie też udawał, że nie był zachwycony Kiedy Harry poznał Sally – film był cudowny właśnie ze względu na te urywane spotkania głównych bohaterów. Tak więc kiedy do uszu zwierza doszła informacja, że oto kręcą film One Day o parze przyjaciół na historię których spoglądamy jednego dnia przez dwadzieścia lat znajomości zwierz uznał że tego filmu przegapić nie może. I jak zwykle bywa w takich przypadkach zwierz nieco go przegapił.
Zwierz pisze o tym bo oglądanie filmu czy czytanie książki później niż wszyscy ( zamiast jak to zwierz ma w zwyczaju wcześniej) ma swoje reperkusje. Zwierz natknął się na opinie pozytywne, bardzo pozytywne a i takie, które twierdziły, że książka jest najlepszą jaką kiedykolwiek autor czytał. Stąd też zwierz podchodził do filmu już z pewnymi oczekiwaniami. Nie spodziewał się kina wybitnego ale porządne i niestandardowe. Tym smutniejsze okazało się spotkanie z rzeczywistością. Zwierz uważa, że z filmami musi być tak jak w Apokalipsie „Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust!”. Niestety film jest zdecydowanie letni. Teoretycznie powinniśmy niemal od razu polubić parę głównych bohaterów. Emma ma być zabawna, błyskotliwa i niezależna choć ma jej brakować wiary w swój talent i możliwość podbicia świata. Dexter ma być tym uroczym bawidamkiem, któremu wszystko przychodzi łatwo, i który idzie przez życie bez większego celu za to przebojem. Emma ma nas urzec swoją wrażliwością, pragnieniem zmiany świata i dobrocią. Dexter ma nas zaniepokoić brakiem odpowiedzialności i czającą się gdzieś pod powierzchnią możliwością stoczenia się w przepaść. Mają być dla nas jak jing i Jang przyciągające się przeciwieństwa. Zwierz może by i w to uwierzył gdyby nie kilka problemów.
Pierwszy to ewidentny brak chemii między aktorami dogrywającymi głównych bohaterów. Zwierz uważa, że obsadzenie Anne Hathaway w głównej roli było sporym błędem. Po pierwsze nawet zwierz czuł jakąś fałszywą nutę w sposób w jaki mówiła z angielskim akcentem, poza tym cóż ta śliczna aktorka zupełnie nie pasuje do roli nieco zahukanej aktywistki, która pięknieje z wiekiem. Wręcz przeciwnie zwierz miał wrażenie, że jej metamorfoza to oglądanie nieco unowocześnionej wersji ” Pamiętnika Księżniczki” kiedy pokazuje się nam do pierwszych scen niezwykle ładną dziewczynę, a potem każe się udawać, że potrzeba czasu by to zauważyć. Nieco lepszy jest Jim Sturgess jako Dexter, ale w jego przypadku mamy z kolei odwrotny pomysł – grająca Emmę aktorka z każdym „rokiem” filmu ładnieje, a on brzydnie i starzeje się zdecydowanie szybciej od niej. Twórcy jakby zapominają, że oboje powinni być mniej więcej w tym samym wieku. Nie mniej nawet jeśli oboje w pewnym momencie wyglądają zupełnie normalnie to chemii między nimi nie ma żadnej. Tymczasem ta opowieść bez odpowiedniej dozy nie skonsumowanego seksualnego napięcia nie ma za bardzo sensu.
Drugi problem to sami bohaterowie – zwierz przeczytał książkę więc może bez bólu powiedzieć, że ci filmowi nie bardzo różnią się od tych książkowych, a ponieważ książkę napisał scenarzysta to niektóre dialogi zostają słowo w słowo przeniesione na ekran. Teoretycznie zwierz powinien ich polubić. Taki jest zamiar filmu i powieści. Bo przecież mają to być moi nowi znajomi ( jak twierdzi tekst na skrzydełku) Ale polubić ich nie sposób. Dlaczego? Ponieważ to nie są prawdziwi ludzie. Nawet nie marnie przeniesione na ekran, czy strony książki imitacje prawdziwych ludzi. To znane zwierzowi z tak wielu współczesnych obyczajowych filmów i powieści schematy postaci. Młoda dziewczyna, wykonująca prace poniżej jej oczekiwań, tkwiąca w związku, w którym nie jest szczęśliwa ale marząca o tym by pisać. Co więcej z założenia będąca w tym pisaniu dobra, ale jeszcze nie odkryta? Mająca to uświadomione poczucie wyższości ( nie mniej jednak bazujące na jej niższym pochodzeniu społecznym), które stara się w sobie tłumić? Z lekką pogardą i przerażeniem przyglądająca się swoim wychowującym kolejne dzieci koleżankom, ale w końcu dorastająca do potrzeby posiadania dziecka? Intelektualistka, która cytuje z pamięci literaturę, ale chowa z uczuciem lekkiego zażenowania swój dyplom z wyróżnieniem do szuflady. Koniecznie zabawna nawet jeśli nic zabawnego nie mówi przez cały film czy książkę ( kiedy ludzie kręcący filmy nauczą się, że zabawna postać i postać mówiąca szybko to nie to samo). Zwierz zna tą dziewczynę na wylot – nie ma ona na imię Emma. To niemal każda dziewczyna ze współczesnych powieści, które święcie wierzą w istnienie takich kobiet, a co więcej każą nam wierzyć że samo marzenie o wykonywaniu twórczego zawodu musi się kiedyś zrealizować. Zwierz czytał o takich dziewczynach wielokrotnie, za każdym razem zastanawiając się jak wiele szkód przynosi to tym wszystkim czytającym, których wychowuje się w przekonaniu, że pielęgnowanie młodzieńczych marzeń to coś co daje nam prawdziwy cel w życiu.
Podobnie Dextera zwierz poznał już nie raz. Młody chłopak z klasy wyższej ( Och! ten brak poczucia winy z powodu posiadania pieniędzy), będący w sporze z rodzicami ( zwłaszcza nie umiejętność dogadania się z Ojcem), nie mający zbyt wielkich ambicji, ale przecież dobry w głębi duszy. Za dużo pijący i przepuszczający zdobytą sławę, oddalający się od dawnych prawdziwych przyjaciół i zatracający się w kawalerskim mieszkaniu i w ramionach kolejnych pięknych kobiet, których imiona mu się mylą. O tak zwierz doskonale zna tego bohatera, zostali sobie przedstawieni tak wiele razy, że zwierz zaczyna powoli czekać kiedy poprosi o jej numer telefonu. Zwierz mógłby tych dobrze znanych sobie bohaterów polubić gdyby nie fakt, że to wcale nie są mili ludzie. Emma która wciąż ma pretensje do Dextera, że nie wykorzystuje swojego potencjału bo pracuje w telewizji i jest sławny ( zwierz ogólnie zauważył, że autor musi jakoś strasznie nie lubić telewizyjnych prowadzących bo wydaje się, że nic bardziej nie upadla niż prowadzenie telewizyjnego show. Tymczasem wydaje się to być naprawdę idealna praca dla bohatera.), czy mająca ciągłe pretensje do faceta którego nie kocha, ale z nim mieszka, że jest tym kim jest – cóż nie budzą sympatii zwierza. Z kolei ignorancja Dextera ( wszyscy powtarzają że jest inteligentny ale nie akademicko – cokolwiek to znaczy), która zapewne w zamierzeniu powinna być urocza na dłuższą metę robi z niego nieodpowiedzialnego głąba. Taki duet zarówno w książce jak i na ekranie trudno polubić.
I tu pojawia się kolejny problem. Teoretycznie mamy przed sobą opowieść o wielkiej przyjaźni trwającej dwadzieścia lat, takiej która przetrwała wszystko. Tymczasem jednak, ani książka, ani film nie dają nam właściwie podstaw, byśmy mogli powiedzieć na czym ta przyjaźni się opiera. Bohaterowie są dla siebie zdecydowanie częściej nie mili niż mili – zwłaszcza w książce gdzie mamy zdecydowanie więcej wewnętrznej narracji można odnieść wrażenie, że nigdy za sobą szczególnie nie przepadali. Z kolei w filmie, gdzie odpada nawet taka wewnętrzna narracja, musimy cały czas wierzyć na słowo, że to wielka wspaniała przyjaźń. Tymczasem przez te dwadzieścia lat znajomości nie pokazuje się nam ani jednego wieczoru kiedy nasi bohaterowie po prostu siedzieliby i gadali o niczym ( z resztą odnosi się wrażenie, że wszystkie ich rozmowy jakie wypadły akurat na ten dzień mają istotny wymiar) i udowadniali nam, jak dobrymi są przyjaciółmi. Teoretycznie dowodem ich wielkiej przyjaźni ma być fakt, że o sobie myślą, dzwonią, że się potrzebują itp. Ale zwierz nie dostrzegł w całej narracji niczego co mogło by przemawiać za tym, że coś ich łączy – bo choć zwierz zgodzi się, że bardzo różni ludzie mogą być w jak najlepszej komitywie to zwykle coś ich jednak łączy. Nie chodzi nawet o zainteresowania, ale o pewne cechy charakteru czy wizja świata. Mogą mieć kompletnie różne cele życiowe ale np. są życzliwi, czy uczciwi. Tu dowodów na takie ukryte podobieństwo nie ma- wręcz przeciwnie zwierz odnosi niekiedy wrażenie, że bohaterowie czują do siebie pogardę a ich ciągłe zapewnienia, że żyć bez siebie nie mogą są zdaniem zwierza bardzo bez pokrycia. Z resztą zwierz w ogóle słabo wierzy w takie przyjaźnie, kiedy ludzie nie widzący się kilka lat spotykają się nagle i podejmują rozmowę jakby nigdy nic się nie stało. Wszyscy, którzy kiedyś porzucili swoich przyjaciół wiedzą, że po kilku latach rozmawia się z obcym człowiekiem.
Najgorsze jest chyba jednak to, że układając losy swoich bohaterów zarówno filmowcy jak i autor książki nie starali się nas zaskoczyć. Beznadziejne początki kariery, które potem owocują jednak czymś więcej, szybko zdobyta sława, której utracenie zmusza do pogodzenia się z niższym statutem społecznym. Brzmi to jak dobrze znana opowieść o tym jak cierpliwość i dążenie do marzeń daje szczęście, jak sława korumpuje i jak prawdziwy spokój można znaleźć dopiero kiedy się spokornieje. Nie brzmi to ani szczególnie odkrywczo ani szczególnie porywająco. A co więcej jeśli zwierz może powiedzieć z dotychczasowego życiowego doświadczenia. Szczególnie prawdziwie. Wygląda natomiast ładnie na papierze, i każe nam wierzyć w jakiś wyższy plan rządzący naszym życiem. Ci, którym nic się nie przydarzyło mają na co czekać, i pocieszać się, ze sława nikomu nie ogrzeje łóżka. I zwierz wszystkich was przeprasza, ale jeśli jeszcze jakiś bohater odnajdzie sens życia zakładając małą przyjemną kawiarnię albo sklepik z importowanym jedzeniem, to zwierz porzuci na zawsze czytanie powieści obyczajowych.
Możecie zapytać dlaczego więc książka odniosła taki sukces. Cóż zwierz uważa, że autorowi udało się dwie rzeczy. Pierwsza to całkiem dobra stanowiąca klamrę historii scena pierwszego spotkania Emmy I Dextera. Lubimy wierzyć, że przypadkowe spotkania odmienia nasze życie. Tu mamy właśnie taki ciąg przypadków. Dobrze się to czyta i miło się w to wierzy. Druga kwestia jest zdaniem zwierza zdecydowanie ważniejsza. Autorowi udało się wstrzelić w coś co zwierz nazwał by kryzysem wieku młodzieńczego. O ile o kryzysie wieku średniego napisano ile się da, o tyle kryzys wieku młodzieńczego jest niemal zupełnie nie opisany. Tymczasem zwierzowi wydaje się, że kończący studia dwudziestoparolatkowie przeżywają właśnie takie drobne załamanie. Wydaje im się, że są starsi niż są, nagle boleśnie zdają sobie sprawę ze swojego wieku, z faktu że już nie są za młodzi na pewne rzeczy i smutnego faktu, że na pewne rzeczy są za starzy. Boją się usamodzielnić, z drugiej strony, spędzając czas z rodzicami czują, że uciekają przed dorosłością. Nic nie jest w stanie ich zadowolić. Zdaniem zwierza to wynik wydłużającej się edukacji ( większość z pierwszych 25 lat życia człowiek przygotowuje się na coś co ma dopiero nastąpić) oraz faktu, że dziś co raz trudniej zrealizować schemat – w którym przyszłego męża czy żonę poznaje się na studiach i przed trzydziestką ma się załatwione kilka najważniejszych spraw życiowych z dziećmi włącznie. I choć teoretycznie nikt już nie wymaga by ludzie rozliczyli się ze swoim życiem tak szybko, to jednak poczucie winy czy niespełnienia zostaje. I w ten nastrój książka oraz film wpisują się idealnie trochę pocieszając człowieka, że jeszcze przyjdzie na wszystko czas, oraz pokazując, że nie tylko on czuje się kompletnie zagubiony, i nie zadowolony z kursu jakie obrało jego życie . Pod tym względem można uznać książkę za specyficznie terapeutyczną. Choć z drugiej strony wasz zgorzkniały ( choć wciąż jeszcze młody zwierz) odnosi wrażenie, że to terapia, która raczej nikomu na dobre nie wyjdzie.??