Gwiezdne Wojny to dla wielu widzów nie jest zwykły film. Ba, to w ogóle nie jest film. To coś pomiędzy religią, stylem życia i wymarzonym światem po drugiej stronie lustra czy za tylną ścianą szafy. To nie jedna historia, nie jedno miejsce ale nieskończona alternatywna galaktyka, zasiedlana przez miliony istnień, które można odwiedzić za pomocą filmu, serialu, komiksu, książki czy gry. Miejsce które jest bardzo daleko i dawno ale większość z nas czuje, że istnieje naprawdę. Stąd tak chcemy tam wracać. I Przebudzenie Mocy nas tam zabiera. A potem niestety każe wrócić do rzeczywistości a przecież chcielibyśmy zostać. (recenzja nie zawiera spoilerów chyba, że za spoiler uważacie jakąkolwiek uwagę do czegokolwiek w filmie).
To jest robot którego szukam by spędzić z nim resztę życia
Zwierz nie wie jak wy ale nigdy nie oglądał Gwiezdnych Wojen specjalnie dla fabuły. Być może dlatego, że w przypadku starej trylogii fabułę znał tak dobrze, że nie rozwój wydarzeń nie miał przed zwierzem tajemnic, a nowa miała fabułę miejscami tak niedorzeczną, że lepiej było się na niej za bardzo nie koncentrować. Zwierz zawsze oglądał Gwiezdne Wojny dla postaci. Pierwsza trylogia jest jego ukochaną ze względu na autentyczne przywiązania do Luke’a, Leii i Hana. Druga trylogia jest dla zwierza pusta bo poza Obi-Wanem w młodszej wersji, nie zdołał nikogo polubić. Najwyraźniej podobnie o Gwiezdnych Wojnach musieli myśleć twórcy nowej części bo postawili przede wszystkim na ciekawe postacie. A właściwie takie które można polubić równie szybko, co pokochało się swego czasu Hana Solo.
Oglądam Gwiezdne Wojny dla bohaterów. Jasne chcę żeby było fajnie ale w tym przypadku jak rzadko którym zależy mi przede wszystkim na postaciach. Bo one napędzają moją wyobraźnię.
Dlaczego sympatia do naszych bohaterów przychodzi łatwo? Bo ktoś pisząc im charaktery zadbał o to, by byli przede wszystkim ludźmi z krwi i kości. Świetnie widać to na przykładzie Rey. To taka bohaterka którą niesłychanie łatwo zepsuć. Niesłychanie zaradna, sprawna, doskonale radząca sobie niemal w każdej sytuacji. Do tego niezależna. Takie bohaterki często sprawiają wrażenie papierowych czy przedobrzonych, tak jakby twórcy chcieli na siłę w jednej postaci zrekompensować wszystkie lata traktowania kobiet jako dziewczyn w opałach. Ale Rey nie jest ani schematyczną silną postacią kobiecą, ani niewinnym dziewczęciem, jest bohaterką. Po prostu, młodą zaradną dziewczyną, która umie biegać nie trzymając nikogo za rękę, a jednocześnie – nie ma się wrażenia by piszący ją twórcy chcieli cokolwiek udowadniać. Chyba, że chcieli udowodnić, że tym naszym wyjściowym młodym bohaterem wyruszającym na wielką przygodę wcale nie musi być chłopak i że zmiana płci niewiele zmienia. Przy czym zwierz Rey natychmiast polubił i to bardziej nawet niż w sumie podobnego do niej Luke’a Skywalkera. Głównie dlatego, że ta postać jest taka… zwyczajna? Trudno to oddać nie podając przykładów, ale udało się napisać naprawdę bohaterkę, którą się automatycznie lubi.
Fajne dziewczyny nie patrzą na eksplozje
Zresztą twórcy chyba zorientowali się, że dobra trylogia potrzebuje trójki bohaterów. Obok Rey mamy też Finna, który jest postacią przecudowną. Dlaczego? Po pierwsze nie wpada w pewien schemat który jest przygotowany dla wielu bohaterów filmów przygodowych. Nie jest ani zupełnym tchórzem, ani wielkim bohaterem, bywa odważny, bywa też strasznie nieodpowiedzialny. Jest bystry ale nie wie wszystkiego, jest wyjątkowy ale niekoniecznie jest wybrany (to znaczy niekoniecznie film go tak traktuje). Zwierz go polubił bo dostrzegł w nim takiego bohatera którego zwykle lubi najbardziej. Na tyle ciekawego by się w taką całą kabałę wpakować ale nie tak niezwykłego, że przy innych okolicznościach nie pozostałby na drugim planie. Poza tym Finn jest sympatyczny. I tu ponownie zwierz musi się odnieść do bohaterów filmu – są oni w większości sympatyczni. Trudno jednoznacznie powiedzieć, dlaczego ale zwierz ich polubił. Tak autentycznie. Bał się o nich, chciał ich dobra. Na koniec Poe. Poe to taki mix Hana Solo i Wedge’a Antillesa na sterydach ( zwierz nie wie ilu z was kojarzy tą drugą postać bo w sumie w filmach wiele jej nie ma ale jest istotna w Extended Universe). Zwierz musi powiedzieć, że postać ta jest zaangażowana w jedną z najpiękniejszych scen filmu, cudowny retelling najbardziej klasycznego tropu Gwiezdnych Wojen. To taka scena po której człowiek rozumie, że twórcy doskonale wiedzą dla kogo nakręcili film. Jednocześnie zwierz który natychmiast poczuł, że to jego postać (odważny, sympatyczny, najlepszy pilot – zwierz ma do takich słabość zwłaszcza jak mają fajne kurtki) ma lekką pretensję do twórców filmu – jest go w produkcji nieco za mało. To jeden z tych niewielu minusów produkcji, która dość wyraźnie szykuje się na ciąg dalszy. I widać, że pewne elementy wprowadzone są w ograniczony sposób byśmy mogli dowiedzieć się co będzie dalej już za dwa lata.
Zwierz zaczął od postaci, bo o fabule nie można za wiele powiedzieć. Jedno jest pewne – jeśli znacie na pamięć klasyczną trylogię co chwila powinniście piszczeć. Innej reakcji zwierz sobie nie wyobraża. Nie chodzi jedynie o mrugnięcia okiem, czy dowcipny, ale o bardzo istotne nawiązania które sprawiają, że cytując Hana Solo „Jesteśmy w domu”. Jeśli chodzi o nowe elementy – cóż zwierz odniósł wrażenie, że część wątków bardzo przypomina, jeśli nie jest niemal żywcem wzięta z Exteded Universe. I wiecie co? Zdaniem zwierza to jest doskonały pomysł. Bo tam w tych wszystkich pobocznych dziełach były dobre pomysły i intuicje. Jak na przykład ta że jednak zniszczenie drugiej Gwiazdy Śmierci i śmierć Imperatora nie oznacza, ze w całej galaktyce zapanuje szczęście a ciemna strona mocy nigdy nie znajdzie sobie nowych popleczników. Zresztą to nowe imperium zostało ciekawie pomyślane. Tym co zawsze sugerowano ale nie było za dobrze rozegrane (głównie ze względu na niską żywotność jednej strony) był wewnętrzny konflikt pomiędzy militarną a mistyczną stroną takich organizacji. I jedni i drudzy maja swoje zadania i metody działania. Tu mamy dwóch złych Kylo Rena i Generała Hexa którzy równolegle realizują swoje cele. To bardzo dobry element.
Kylo Ren ma cudowną stylówkę, jednocześnie jest bardzo retro a z drugiej strony – jest idealne współczesną interpretacją tego co nosił Darth Vader
Wiele osób jest zapewne ciekawych jak sprawdziły się postacie ze Starej Trylogii w tym nowym podejściu. Zwierz powie wam szczerze – to jak pokazano co stało się z bohaterami których żegnaliśmy pod koniec Powrotu Jedi, jest zdaniem zwierza jedynym sposobem na to by jakoś móc do tych postaci wrócić. Dowiecie się więc co się stało, ale nie spodziewajcie się, że to będzie stanowić 90% filmu. Wręcz przeciwnie – ponieważ koncentrujemy się przede wszystkim na nowych bohaterach i nowych przeciwnikach (trzeba zresztą tu zaznaczyć, że strasznie wszyscy odmłodnieli, nowa walcząca generacja jest naprawdę bardzo młoda) – nasi starzy znajomi często będą raczej na marginesie tych zdarzeń. Choć nadal odgrywają kluczową rolę w Galaktyce. Co ciekawe – fabularnie fajnie poradzono sobie z tym jak to możliwe, że w ogóle przetrwały jakieś szczątki Imperium. Wykorzystano bardzo prosty zabieg, który co więcej – jest bardzo prawdopodobny. Choć ponownie, to jedna z tych rzeczy, którą przewidywała część twórców Extended Universe. Ogólnie to jest śmieszne, bo wydaje się, że Disney odrzucił Extended Universe tylko po to by wykorzystać z niego te tropy które naprawdę miały sens. Szczwane.
Spadkobiercy Imperium są źli ale się fajnie ubierają
Zwierzowi niesłychanie podoba się design tych nowych Gwiezdnych Wojen. Po pierwsze widać, że technika poszła do przodu ale nie ta drastycznie. Twórcy zamiast wymyślać wszystko na nowo bardzo często odwołują się do elementów techniki które znamy z poprzednich części. Jednocześnie to co zmieniono czy dodano, nie kłóci się jakoś bardzo z tym co znamy z pierwszej trylogii. I tak miecz z jelcem jest niesłychanie efektowny i ładny, strój Kylo Rena jest hipsterską wariacją na temat Dartha Vadera (co więcej wciąż działa – czarny strój, powiewająca peleryna, maska – od razu czujemy tego złego), a kiedy BB-8 gna przez pustynię to czujemy takie emocje jak wtedy kiedy spokojnie jechał przez nią R2-D2. Zresztą zwierz wam coś powie. Gdyby w tym filmie był tylko BB-8 to warto byłoby wrócić do Gwiezdnych Wojen. Serio, to jest ta absolutnie cudowny, przeuroczy i kochany dorid i jeśli ktoś by mi takiego dał to bym go kochała (drodia znaczy się) i bym się z nim bawiła i nigdy by mnie nie opuścił. Jej jak strasznie chce mieć własne BB-8 i w ogóle to jest dokładnie ten robot którego wszyscy chcemy mieć nawet jeśli jeszcze o tym nie wiemy. Tak zwierz się zakochał i to po uszy. Na całe szczęście to Gwiezdne Wojny więc w sumie można kupić sobie wszystko z tym robotem.
Ten obrazek dobrze pokazuje co się zmieniło. Niby wszystko wygląda nowocześnie i tak swojsko ale jednocześnie – nie porzucono designu z poprzedniej części trylogii.
Przejdźmy teraz do aktorstwa. Jak wiadomo pierwszy na liście płac jest Harrison Ford jako Han Solo. Musicie zrozumieć, że dla zwierza powrót tego bohatera był… trudno to opisać słowami. Han Solo jest pierwszą i jedną z bardzo nielicznych postaci fikcyjnych w których zwierz był zakochany. Zakochany w czasach przed Internetem co oznaczało raczej czytanie wszystkich książek w których się pojawiał niż wgapianie się godzinami w zdjęcia. Zwierz był w stanie przeżyć że Harrison Ford się starzeje tak długo jak miał swojego Hana Solo który zawsze był równie młody , przystojny, uroczy i wspaniały. Powrót bohatera był dla zwierza testem. Ale na całe szczęście. W filmie jest Solo. Uroczy, kochany wiecznie wpadający w kłopoty Solo. Zwierz bał się, ze Ford zapomniał jak go grać ale na całe szczęście nie. Zwierz nie czuje takich emocji wobec Luke’a i Leii więc jakby nie zależało mu aż tak by wypadli dobrze. Ale się akurat nie zawiódł. Wręcz przeciwnie strasznie podobało mu się, że wyraźnie widać ile rzeczy stało się od czasu kiedy ostatnim razem ich widzieliśmy. Zwłaszcza Carrie Fisher jest w stanie oddać to jak bardzo dorosła i spoważniała Lea.
Zwierz się strasznie bał że na ekranie będzie starszy Harrsion Ford i nie będzie Hana Solo. Na całe szczęście Han wrócił.
Jednak tym co się naprawdę udało było znalezienie nowych –stosunkowo średnio jeszcze znanych aktorów, do głównych ról. Ponownie – jednym z większych minusów nowej trylogii (czyli 1-3) był fakt, że niedomagało w niej aktorstwo. A tu wręcz przeciwnie. Daisy Ridley jest wspaniała jako Rey – nie zmanierowana, szczera, naturalna. To bardzo ułatwia kibicowanie jej bohaterce. Do tego to jest taka śliczna dziewczyna, właśnie nie piękność tylko dziewczyna promieniująca taką nienachalną, niewystudiowaną urodą jaką czasem mają młode dziewczyny. Zresztą podobnie zwierz określiłby grę Johna Boyegy (zwierz nie ma pojęcia jak odmienia się to nazwisko) – strasznie widać, że wybrano młodych aktorów, którzy grają młodych ludzi i to zestawienie doskonale wychodzi. Co więcej – skoro już przy tym jesteśmy – jak cudownym pomysłem było zrobienie castingu głównie w Wielkiej Brytanii. Zwierz rozpoznaje autentycznie prawie wszystkich którzy przechodzą przed ekranem. Wiecie w Gwiezdnych Wojnach Emun Eliott mówi jedno zdanie a zwierz myśli „O! Aktor którego całą filmografię znam” (aż chce się fan fic napisać).
Film jest taki naturalny w swoim podejściu do upływu czasu że nawet cieszymy się, że aktorzy się pozmieniali przez te lata. To jakoś dobrze pasuje do opowieści.
Zresztą młodzi aktorzy radzą sobie wyśmienicie nie tylko po dobrej stronie mocy. Domhnall Gleeson jest cudownie paskudny, co w sumie nie jest takie oczywiste biorąc pod uwagę, że zwykle gra postacie całkiem sympatyczne albo przynajmniej sprawiające takie wrażenie. Poza tym – zwierz będzie kompletnie nieobiektywny – jakże cudownie prezentuje się w tym „wcale nie inspirujemy się nazistami” mundurze. Jednak nie ma wątpliwości, że chyba największego kopa z punktu widzenia kariery da ten film Adamowi Driverowi. Adam Driver jest dokładnie tym wszystkim czym nie umiał być Hayden Christensen – pokazać jak wyglądałby człowiek po złej stronie mocy, ale jeszcze nie pod koniec swojej drogi. Jest fenomenalny, ma w sobie charyzmę Lorda Vadera ale też jakąś kruchość Anakina. A fakt, że nikt nie jest w stanie się zecydować czy to aktor bardzo przystojny czy koszmarnie brzydki jeszcze mu uroku dodaje. Na koniec zwierz musi się wam zwierzyć, że sam nie ma najmniejszych wątpliwości, że całkowicie stracił serce dla Oscara Isaacsa. Wcześniej były pewne wątpliwości, ale teraz nie ma żadnych. On jest nowym Hanem Solo/Harrisonem Fordem zwierza.
Zwierz nie będzie udawał że film podbił go z jeszcze jednego powodu. Nowe Gwiezdne Wojny pokazują jak prosto można się odnieść do kwestii reprezentacji. Wśród głównych postaci mamy jedną graną przez kobietę, jedną przez aktora czarnoskórego, jedną przez Latynosa. I wiecie co? Gdyby nie fakt, że rozmawiamy wciąż o reprezentacji to nikt by tego nie zauważył. Po prostu na ekranie są postacie grane przez aktorów. Ale nie chodzi jedynie o kwestie obsady (w końcu wśród złych musiał znaleźć się jeden rudy ;) chodzi też o to że na tym filmie fajnie można pokazać jak kwestie reprezentacji można pokazywać w tworzeniu światów. Do X-winga biegnie dwójka rebeliantów? Niech to będzie facet i dziewczyna, ktoś wstawia broń zza barykady? Niech kamera zacznie od kobiety, ktoś siedzi za sterami statku – niech eskadra będzie zróżnicowana. Tego w filmie nie widać jeśli się nie chce zobaczyć. Ale jeśli jest się wyczulonym to nagle ten świat – zupełnie bez poczucia że co się wali tylko dlatego, że się zmienia. Po prostu przy stole stoją kobiety i mężczyźni, przy komputerach siedzą kobiety i mężczyźni itp. Kiedy się na to patrzy nie ma się wrażenia że ktoś burzy świat by zapanowała poprawność. Nie po prostu świat taki jest. Pod tym względem te Gwiezdne Wojny pięknie pokazują, że naprawdę nie ma się czego bać i fantastyczna przygoda nadal jest fantastyczną przygodą nawet jeśli zrobimy tą przerażającą rzecz i zwrócimy uwagę na kwestie reprezentacji.
Nowe Star Warsy są tak cudownie normalnie zróżnicowane.
Na prawie sam koniec warto dodać, że to jest kino przygodowe. Tak moi drodzy czytelnicy, choć pod względem przemocy te Gwiezdne Wojny chyba jednoznacznie oznaczają rozwód produkcji z kinem które często kojarzono z dziećmi, to pod względem gatunkowym to jest kino przygodowe. Wyprawa w świat wielkiej i dość naiwnie pojmowanej (miejscami) polityki, raczej nas tu nie czeka. Sporo się dzieje i to jest fantastyczne, bohaterowie są sympatyczni a motyw podróży wyraźny. Przygoda ma się tu dobrze i zdaniem zwierza nie jest to błąd. Kino tego typu naprawdę jest nam potrzebne a wydaje się, że wcale nie tak łatwo nakręcić taki film. Zwłaszcza, że widownia wymaga co raz więcej. Zwierz musi tu jeszcze dorzucić, że wielu widzów twierdzi, że to bardzo film J.J Abramsa. Zwierz powie wam szczerze, nawet jeśli widać wpływ reżysera – co trudno ominąć – to zdaniem zwierza jest on jednak raczej mało zauważalny. Jasne pewnych rzeczy J.J Abrams nie zrobi ale z drugiej strony – najgorszym reżyserem sagi był Lucas. Serio, to on miał największe problemy z własnym materiałem. Zresztą zdanie zwierza, świat Gwiezdnych Wojen jest na tyle mocny i ustabilizowany, że jeden reżyser nie jest w stanie aż tak wywrzeć na niego wpływu. Więc zwierz ma wrażenie, że nowe GW są w dużo mniejszym stopniu filmem Abramsa niż np. nowy Star Trek.
Czy są w filmie błędy? Są. W kilku miejscach poczucie deja vu jest nieco zbyt dojmujące. A może inaczej, zwierzowi się ono straszliwie podobało, ale z punktu widzenia sztuki filmowej to jest błąd. Z kolei w jeszcze innych – mamy wrażenie, że doskonały z założenia pomysł nie został wykorzystany. Zwłaszcza w przypadku kilku postaci zwierz ma pewność, że mogły one zrobić więcej. Przy czym nie do końca wiadomo, czy to wina samych postaci czy np. szumu jakie zrobiono wokół nich w czasie promocji filmu (co sprawiło, że człowiek spodziewał się więcej). Przeszkadza też poczucie, że zbyt wiele wątków w filmie, jest jedynie rozpoczętych, zaznaczonych, tylko po to by mogły one napędzać kolejne części. Zwłaszcza, że odnosi się takie wrażenie, też w przypadku głównego konfliktu. Co może stanowić dla niektórych problem. Ale wiecie co? Zwierz od dawna nie był w kinie na filmie który by go tak dotknął. Właśnie nie w mózg gdzie zwykle wlatują serce ale dotknął serca zwierza. Serca które czasem przyśpieszało czasem stawało, czasem wyrywało się z piersi. To było uczucie które doskonale pamiętam z czasów kiedy oglądała trylogię po raz pierwszy czy drugi. Jakbym zapomniała że to się nie dzieje naprawdę. A może właśnie dlatego, że w dobrze nakręconych Gwiezdnych Wojnach, ta bariera pada. I wszystko dzieje się trochę naprawdę. A teraz idzie zwierz do kina. Na Gwiezdne Wojny.
Ps: Czy już wspomniałam że chce własne BB8? A w ogóle to jak już zobaczycie filmy to koniecznie wejdźcie na jakieś zestawienie wszystkich „cameo” różnych osób w trylogii. Wygląda na to, że dosłownie nikt nie znalazł się na panie przypadkiem.
Ps2: W komentarzach prosimy o pisanie bez spoilerów. Do tego, zwierz zrozumie jeśli się wam nie podobało, ale nie chce słyszeć że to głupi film. No nie. Za bardzo go polubił. Jeden wieczór starczył by zwierz stracił jakikolwiek dystans. Zupełnie jak przy starej Trylogii.
Ps3: A zwierz by zapomniał. Muzyka jest fajna. Jak to ujął kinowy towarzysz zwierza „Nie spodziewałem się, że Williams ma jeszcze coś nowego w zanadrzu”.